[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem szedł prostoaleją w kierunku mostu San Telmo, w zupełnej samotności i w ciszy poranka.Zobaczył zielone światełko wolnej taksówki na postoju, ale przeszedł obok niej;potrzebował spaceru.Mijane latarnie na przemian wydłużały i skracały jego cień nachodniku.W miarę jak zbliżał się do Gwadalkiwiru, wilgoć w powietrzu stawała sięcoraz intensywniejsza, i po raz pierwszy od czasu, kiedy przyjechał do Sewilli, poczułchłód.Podniósł kołnierz marynarki.Przy moście, bez świateł ani turystów, którzymogliby ją podziwiać o tej porze, arabska Złota Wieża tonęła w ciemności, pogrążonawe własnym straconym czasie.Przeszedł przez most.Fontanny przy Puerta de Jerez były suche, kiedyprzechodził obok fasady z cegieł i kafelków hotelu Alfonso XIII.Poszedł wzdłuż muruKrólewskich Alkazarów, a żeby mógł przejść na patio Chorągwi, miejscy śmieciarzeskierowali w inną stronę strumień wody wypływający z błyszczącego miedzianegohydrantu.Nabrał w płuca powietrza pachnącego pomarańczami i wilgotną ziemią,idąc w kierunku łuku prowadzącego do Dzielnicy %7łydowskiej, a w wąskich uliczkachdzielnicy Santa Cruz wyprzedzało go echo jego kroków pod niewyraznymi światłamilatarń.Nie wiedział, jak długo idzie, ale spacer ten zaprowadził go daleko, poza czas,do niekonkretnego miejsca, gdzie jak we śnie nagle napotkał mały placyk, międzydomami pomalowanymi ochrą i białym wapnem, które rozjaśniało teren, jakby to byłjasny dzień.Plac otoczony kratami w oknach, pełnych doniczek z pelargoniami, naktórym stały kafelkowe ławki pokryte scenami z Don Kichota.A w głębi, międzyrusztowaniami podpierającymi spękaną dzwonnicę, strzeżoną przez bezgłową MatkęBoską, którą półmrok skrywał w niszy, wznosiła się trwająca trzy wieki w historiioraz w długiej pamięci ludzi, jacy chronili się pod jej dachem świątynia MatkiBoskiej Płaczącej.Usiadł na jednej z ławek i przez dłuższą chwilę bez ruchu patrzył z tego miejsca nakościół.Z pobliskiej wieży rozbrzmiewały kolejne uderzenia zegara; i za każdymuderzeniem wzlatywały w niebo zbudzone ze snu, zaniepokojone gołębie, które potemchroniły się pod okapami.Na niebie nie było już księżyca.Gwiazdy w górze nadalzimno mrugały.Przed świtem chłód jeszcze się pogłębił, wstrząsając udami i plecamiksiędza.W jego duszy pełnej spokoju wszystko stawało się bardziej określone izobaczył, jak od wschodu pojawia się i rośnie światłość, coraz wyrazniej obrysowującsylwetkę dzwonnicy, która zaczęła jakby ciemnieć przez kontrast z czernią znikającą ztła.Znów zadzwięczał dzwon, i znów gołębie i jerzyki wzbiły się w niebo i opadły.Dzień był coraz jaśniejszy, w czerwonawym blasku, który spychał noc na drugą stronęmiasta, w wyraznym kształcie dzwonnicy, dachu, okapów przy placu i w kolorach,które podkreślały ciemne odcienie złota i piasku na wapiennej bieli murów.I piałykoguty, bo Sewilla jest jednym z tych miast, gdzie koguty nadal obwieszczają świt.Wtedy Lorenzo Quart wstał, jakby wracał z długiego snu.A może dalej był w nimpogrążony, jak powiedziałby każdy, kto by go widział idącego w stronę kościoła.Pod łukiem przy wejściu wyjął z kieszeni klucz i przekręcił we wrotach, któreotwarły się ze skrzypieniem.Przez witraże dostawało się już dość światła, żeby mógłpewnie przejść miedzy ławkami ustawionymi w nawie po obu stronach przejścia doołtarza nadal pogrążonego w mroku, przed którym jedynie żarzyła się maleńkalampka Najświętszego Sakramentu.Słuchając odgłosu swoich kroków, doszedł dośrodka kościoła i stamtąd przyglądał się konfesjonałowi z otwartymi drzwiczkami,rusztowaniom ustawionym wzdłuż ścian, wytartym płytom posadzki i czarnemuotworowi krypty, w której spoczywały prochy Carloty Bruner.Potem uklęknął wjednej z ławek i nieruchomo poczekał na nadejście świtu.Nie modlił się, bo niewiedział, do kogo miałby się modlić, a dobrze znany porządek rytuałów wiary niewydawał mu się właściwy w tej sytuacji.Dlatego po prostu czekał, z kompletną pustkąw głowie, kołysząc się pośród milczącego ukojenia, jakie dają stare mury, pod sufitempoczerniałym od dymu świec, pożarów i plam wilgoci, wznoszącym się nad jegogłową, tam gdzie rosnąca jasność wydobywała z mroku brodatą twarz proroka,skrzydło anioła, pustą chmurę i nierozpoznawalną postać, która niby duch rozpływałasię w spokoju czasu.Wreszcie pojawiło się światło słoneczne, wpadając dokładnieprzez oprawioną w ołów, pustą sylwetkę Chrystusa, a ołtarz rozbłysnął barokowymiarabeskami złoceń rzezbionych kolumn, które głosiły chwałę Boską.Stopa MatkiBoskiej deptała głowę węża i tylko to pomyślał Quart jest naprawdę ważne.Wszedł na chór i zakołysał dzwonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Potem szedł prostoaleją w kierunku mostu San Telmo, w zupełnej samotności i w ciszy poranka.Zobaczył zielone światełko wolnej taksówki na postoju, ale przeszedł obok niej;potrzebował spaceru.Mijane latarnie na przemian wydłużały i skracały jego cień nachodniku.W miarę jak zbliżał się do Gwadalkiwiru, wilgoć w powietrzu stawała sięcoraz intensywniejsza, i po raz pierwszy od czasu, kiedy przyjechał do Sewilli, poczułchłód.Podniósł kołnierz marynarki.Przy moście, bez świateł ani turystów, którzymogliby ją podziwiać o tej porze, arabska Złota Wieża tonęła w ciemności, pogrążonawe własnym straconym czasie.Przeszedł przez most.Fontanny przy Puerta de Jerez były suche, kiedyprzechodził obok fasady z cegieł i kafelków hotelu Alfonso XIII.Poszedł wzdłuż muruKrólewskich Alkazarów, a żeby mógł przejść na patio Chorągwi, miejscy śmieciarzeskierowali w inną stronę strumień wody wypływający z błyszczącego miedzianegohydrantu.Nabrał w płuca powietrza pachnącego pomarańczami i wilgotną ziemią,idąc w kierunku łuku prowadzącego do Dzielnicy %7łydowskiej, a w wąskich uliczkachdzielnicy Santa Cruz wyprzedzało go echo jego kroków pod niewyraznymi światłamilatarń.Nie wiedział, jak długo idzie, ale spacer ten zaprowadził go daleko, poza czas,do niekonkretnego miejsca, gdzie jak we śnie nagle napotkał mały placyk, międzydomami pomalowanymi ochrą i białym wapnem, które rozjaśniało teren, jakby to byłjasny dzień.Plac otoczony kratami w oknach, pełnych doniczek z pelargoniami, naktórym stały kafelkowe ławki pokryte scenami z Don Kichota.A w głębi, międzyrusztowaniami podpierającymi spękaną dzwonnicę, strzeżoną przez bezgłową MatkęBoską, którą półmrok skrywał w niszy, wznosiła się trwająca trzy wieki w historiioraz w długiej pamięci ludzi, jacy chronili się pod jej dachem świątynia MatkiBoskiej Płaczącej.Usiadł na jednej z ławek i przez dłuższą chwilę bez ruchu patrzył z tego miejsca nakościół.Z pobliskiej wieży rozbrzmiewały kolejne uderzenia zegara; i za każdymuderzeniem wzlatywały w niebo zbudzone ze snu, zaniepokojone gołębie, które potemchroniły się pod okapami.Na niebie nie było już księżyca.Gwiazdy w górze nadalzimno mrugały.Przed świtem chłód jeszcze się pogłębił, wstrząsając udami i plecamiksiędza.W jego duszy pełnej spokoju wszystko stawało się bardziej określone izobaczył, jak od wschodu pojawia się i rośnie światłość, coraz wyrazniej obrysowującsylwetkę dzwonnicy, która zaczęła jakby ciemnieć przez kontrast z czernią znikającą ztła.Znów zadzwięczał dzwon, i znów gołębie i jerzyki wzbiły się w niebo i opadły.Dzień był coraz jaśniejszy, w czerwonawym blasku, który spychał noc na drugą stronęmiasta, w wyraznym kształcie dzwonnicy, dachu, okapów przy placu i w kolorach,które podkreślały ciemne odcienie złota i piasku na wapiennej bieli murów.I piałykoguty, bo Sewilla jest jednym z tych miast, gdzie koguty nadal obwieszczają świt.Wtedy Lorenzo Quart wstał, jakby wracał z długiego snu.A może dalej był w nimpogrążony, jak powiedziałby każdy, kto by go widział idącego w stronę kościoła.Pod łukiem przy wejściu wyjął z kieszeni klucz i przekręcił we wrotach, któreotwarły się ze skrzypieniem.Przez witraże dostawało się już dość światła, żeby mógłpewnie przejść miedzy ławkami ustawionymi w nawie po obu stronach przejścia doołtarza nadal pogrążonego w mroku, przed którym jedynie żarzyła się maleńkalampka Najświętszego Sakramentu.Słuchając odgłosu swoich kroków, doszedł dośrodka kościoła i stamtąd przyglądał się konfesjonałowi z otwartymi drzwiczkami,rusztowaniom ustawionym wzdłuż ścian, wytartym płytom posadzki i czarnemuotworowi krypty, w której spoczywały prochy Carloty Bruner.Potem uklęknął wjednej z ławek i nieruchomo poczekał na nadejście świtu.Nie modlił się, bo niewiedział, do kogo miałby się modlić, a dobrze znany porządek rytuałów wiary niewydawał mu się właściwy w tej sytuacji.Dlatego po prostu czekał, z kompletną pustkąw głowie, kołysząc się pośród milczącego ukojenia, jakie dają stare mury, pod sufitempoczerniałym od dymu świec, pożarów i plam wilgoci, wznoszącym się nad jegogłową, tam gdzie rosnąca jasność wydobywała z mroku brodatą twarz proroka,skrzydło anioła, pustą chmurę i nierozpoznawalną postać, która niby duch rozpływałasię w spokoju czasu.Wreszcie pojawiło się światło słoneczne, wpadając dokładnieprzez oprawioną w ołów, pustą sylwetkę Chrystusa, a ołtarz rozbłysnął barokowymiarabeskami złoceń rzezbionych kolumn, które głosiły chwałę Boską.Stopa MatkiBoskiej deptała głowę węża i tylko to pomyślał Quart jest naprawdę ważne.Wszedł na chór i zakołysał dzwonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]