[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.no nie, do czego już doszło.Nie wiem, jak mi sięudało przeżyć tak długo, ale wierz mi, czasami sobie myślę, żelepiej by było zginąć razem ze wszystkimi, kiedy wybuchły terakiety.Chyba wiesz, co mam na myśli, co? Nie powinien pan tak myśleć.Mistrz zadba o wszystko.Trudno mi uwierzyć, że Chime pana skrzywdziła, ale terazznajduje się pan pod opieką Mistrza.Może Chime też byłabardzo wygłodzona.Od chwili, kiedy tu się pojawiła, niesprawiła nam żadnego kłopotu poza tym, że przywlokła zasobą parę duchów.O, jesteśmy na miejscu.Zaraz pozna panMistrza i opowie mu o wszystkim.Otworzyła drzwi do zacisznej biblioteki, w której było dośćksiążek, by ogrzać cały dom przez długą zimę. Mistrzu, oto nasz nowy gość  oznajmiła. BuzzHorn.Panie Horn, to jest. Buzz?!Mistrz odwrócił się do nich.Buzz poznał go natychmiast;człowiek, którego Melody nazwała Mistrzem niewiele sięzmienił przez te dwadzieścia pięć lat, może trochę osiwiał iprzytył. Na Boga, Cao Li, to ty? Gdybym wiedział, że mieszkasztak blisko, już dawno bym ciebie odwiedził, żeby pożyczyćtrochę cukru. ROZDZIAA XXVChime pomogła Inez zaprowadzić byłych mieszkańcówPrzechowalni do jaskiń za długim pomieszczeniem zbutelkami.Były to mniejsze, ciepłe miejsca, w których koloniaMeru chroniła się podczas pierwszych lat po nuklearnejzagładzie.W jednej z nich mieścił się teraz magazyn pełenpułapek na duchy, które stały się bezużyteczne, gdy Meruwynalazł bardziej wymyślną aparaturę do zwabiania ibutelkowania duchów.Chime i Inez ustawiły kilkanaścietakich pułapek przed wejściem i cztery wokół mokregoubrania Chime.Kiedy wszyscy jakoś się usadowili, Chime, kot i Stoneyopuścili Inez, która zaczęła rozdzielać jedzenie, karmiącwłasnoręcznie tych, którzy byli zbyt słabi, by o siebie zadbać. Samolot jest poza terenem obozu  powiedział Stoney. W dolinie. Będziemy chyba musieli jeszcze raz pokonać szambo westchnęła Chime. Czy można się stąd wydostać nieprzechodząc przez główny budynek? Można, ale to droga dla zwinnych i sprytnych odpowiedział Mu Mao. Pod wodospadem pręgi napowierzchni skały tworzą wąskie występy.Międzysoczewkami a skałą znajduje się szczelina tylko trochęwiększa od kota.  A więc prowadz nas, zwinny spryciarzu  powiedziałaChime.Kot ruszył żwawo, co jakiś czas oglądając się na nich.Jeszcze raz przeszli przez Salę Dusz i przez Przechowalnię.Na posadzce wciąż było kilka cali wody.Wszystkie żyweciała zostały uratowane  tak im się przynajmniej wydawało.W jaskini ogrodowej kot wśliznął się pod wodospad izaczął skakać z jednej półki skalnej na drugą, aż w końcuzniknął gdzieś na szczycie, obok kryształowych soczewek.Chime i Stoney poszli jego śladami.W opuszczonej przez wszystkich Przechowalni ciało SvenaStroma, którego duszy nie udało się uwolnić, wzdrygnęło się,otworzyło jedno oko, zobaczyło, że w jaskini nie ma nikogo, iz wysiłkiem powstało.Było głodne, łaknęło odpoczynku, aleprzede wszystkim potrzebowało bezpiecznej kryjówki, byodzyskać siły w czasie, gdy duch Eve będzie się uczył nimmanipulować.** * Mam dość traktowania mnie jak cudzoziemca.Chcę wrócićdo domu, do AmKanu. Nie byłaś tam od czasu. Nie.Nie chciałam wiedzieć.Nie chciałam zobaczyć, jakwygląda mój dom.Nie chciałam tam wrócić i stwierdzić, żewszyscy moi przyjaciele i znajomi odeszli.Nigdy mi nieprzeszło przez głowę, że być może wciąż unoszą się nadrówniną i że będę w stanie nawiązać z nimi kontakt.Możeprzeżyło więcej ludzi i są jakieś ciała, w które można wejść.Chyba nie znajdziemy tam jakiegoś wielkiego czarodzieja, alemoże to w ogóle nie jest dobry pomysł, Mike.Chodzi mi o to, że ten facetw Tybecie jest czarodziejem, a chce po prostu wykorzystywaćludzkie dusze.Cena za skuteczne czary może być dośćwysoka. Hmmm  mruknął Mike. Wydaje mi się, że cena zaodkrycia naukowe zwykle jest wysoka, ale to nie znaczy, żenauka jest zła.Nadal chciał kogoś znalezć, a poza tym ciekaw był, copozostało z kraju, z którego pochodziła jego matka, nawet jeślijej tego nigdy nie powiedział.Toni-Marie nie opisała mu miejsca, które sobiewizualizowała, i przez chwilę Mike pozostał sam.Zawołał ją iw odpowiedzi usłyszał jej głos, przynaglający go, by siępospieszył.Zamiast wizualizować miejsce, wyobraził więcsobie Toni-Marie i nagle ją zobaczył, unoszącą się ponadrozległą jałową ziemią poznaczoną bliznami ruin.Tu i ówdzierosły jakieś zdziczałe kwiaty, a między długimi pasmamiżwiru przebijały się przez szarą skorupę rachityczne drzewka.%7łwir tworzył grzbiety, góry, doliny  nie było go tylko tam,gdzie połyskiwały stalowoszare tafle wody. Gdzie jesteśmy? Nie wiem  odpowiedziała Toni-Marie. Możewylądowaliśmy na Big Bend. Co takiego? To pustynne obszary w południowym Teksasie.Tatazabierał nas tam na polowania.Tylko że tam nigdy nie byłotakich gór. Bomby mogły wszystko zmienić.Wypiętrzenie sięwielkich kawałów lądu, gigantyczne fale, nuklearna zima iwszystkie inne świństwa musiały dokonać wielu zmian. Nie sądzę, by w ciągu ostatnich dwudziestu latpośrodku Big Bendu mógł wyrosnąć wulkan.Popatrz. Góra o szczycie spłaszczonym w podobny sposób jakszczyt Karakala dymiła.Wewnątrz krateru bulgotała ciemnamasa przypominająca ciasto chlebowe w piekarniku;wystrzelały z niej pióropusze pary, a wokół góry kłębiły siębiałe obłoczki.Powalone i przegniłe drzewa zaścielały zbocza wzgórz, apo jeziorze przewalało się kłębowisko pni; tu i ówdzie pniewciąż sterczały z ziemi jak połamane kości.Zwałyprzerdzewiałych samochodów opierały się silnym powiewomwiatru omiatającym wzgórza. Lądujemy  powiedziała Toni-Marie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl