[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie są jednak nienaturalne.Jakżeniewinne są zwierzęta zamieszkujące pola i lasy.Człowiek nigdy nie dorówna imczystością myśli i uczuć, ponieważ zna zło i dobro, między którymi zawsze musiwybierać.A jednak one nigdy nie odrzucają osobników shay a chern.Z twymshay kreth ashke łączyła cię wielka miłość, tylko miłość.Nie można się wstydzićmiłości.Vanyel stracił dech w piersi.Przed sobą widział tylko błękitne, lodowate oczymężczyzny. Myślę, że tam gdzie jest miłość, nie liczy się sposób, w jaki ona się prze-jawia, a bogowie się radują.Tyle nauczyły mnie moje obserwacje.Co się rodziw naturze, jest jej dziełem, a jeśli bogowie odnalezliby w tym coś złego, nie po-zwoliliby na jego istnienie.Chcę, aby ta prawda wzmocniła twe serce i duszę.Jeszcze raz, nim Vanyel zdołał wykonać jakikolwiek ruch, Tańczący Księżycpochylił się i pocałował go, tym razem w czoło. Zostawiam cię teraz z tą strawą wielorakiego przeznaczenia. Uśmiech-nął się i mrugnął porozumiewawczo. Ponieważ nie masz chyba zamiaru zapu-ścić korzeni w tym basenie, muszę pójść poszukać ci czegoś do ubrania.Ja niemiałbym nic przeciwko temu, abyś sobie tu jeszcze posiedział, ale twoja ciotkanie może się wprost doczekać, kiedy zobaczy cię wreszcie przytomnego i w pełnisił, a nie chcielibyśmy chyba wywołać rumieńców na jej twarzy, prawda?Powiedziawszy to, zeskoczył z brzegu basenu i znów zniknął.ROZDZIAA DWUNASTY Proszę. Nim minęło parę chwil, Tańczący Księżyc znów wszedł do ła-zienki, przynosząc tym razem ręcznik i złożone w kostkę, zielone jak jego ubra-nie.Vanyel dostrzegł jednak gwałtowną odmianę w nastroju mężczyzny; na jegotwarzy odbijało się przygnębienie. Obawiam się, że sam będziesz musiał dać sobie radę.Wydarzyło się cośzłego i wezwano mnie, abym się tym zajął.Gwiezdny Wicher i Savil wkrótce tubędą. Zawahał się przez moment, był wyraznie rozdarty. Wybacz mi, muszęjuż iść.Położył rzeczy na brzegu basenu i w mgnieniu oka wybiegł z łazienki.Bogowie, czuję się jak postać z bajki pomyślał Vanyel.Ktoś, kto zasypiai budzi się po stu latach.Wciąż trudno mi w to wszystko uwierzyć, jakbym wciążspał.Ubierał się powoli, starając się zebrać myśli, co wciąż przychodziło mu z wiel-kim trudem.Pamiętał wprawdzie choć dość słabo że Savil mówiła mu, iżjest zbyt ciężko chory, aby Andrel zdołał go wyleczyć swoimi sposobami.Przypo-minał sobie też, że mówiła mu o tym, iż chciałaby go zabrać do jakichś przyjaciół.Wtedy jednak nie przywiązywał wielkiej wagi do tego, co się z nim działo.Wciążalbo spał, odurzony lekami, albo zmagał się z cierpieniem, które nie pozwalałomu myśleć o niczym innym.Najwyrazniej Tańczący Księżyc i Gwiezdny Wicher byli właśnie owymi przy-jaciółmi.Zdawali się równie osobliwymi ludzmi jak tamte maski z paciorkówi piór na ścianie w apartamencie Savil.To miejsce również sprawiało wrażeniedość niezwykłego.Tym bardziej że Vanyel nie wiedział nawet, gdzie naprawdęono się znajduje.Przeciągnął przez głowę zieloną tunikę i nagle uprzytomnił sobie coś.Nie byłjuż odurzony lekami, co więcej, nie czuł cierpienia.Najbardziej rozognione zródłabólu w jego umyśle, choć wciąż je odczuwał, przestały już być tak wrażliwe jakprzedtem.Tańczący Księżyc powiedział, że mnie wyleczył.Czy dlatego wydaje mi się,jakbym znał go od dawna? Tayledras.Czyż nie jest to kraina z opowiadań ciotki?Myślałem zawsze, że tym właśnie jest ten kraj krainą z bajki.Nie rzeczywistą234ziemią.Rozejrzał się po dziwacznym, na wpół wybudowanym, na wpół stworzonymprzez naturę pomieszczeniu, w którym dzieło ręki ludzkiej i natury splatały sięw tak idealnej harmonii, iż nie sposób było odróżnić, gdzie kończy się jedno a za-czyna drugie.To naprawdę istnieje pomyślał.Bogowie, gdybym miał opisać to miejsce,nikt nigdy nie dałby wiary ani jednemu mojemu słowu.Wszystko tutaj jest.takie inne.Nawet ja sam czuję się inaczej.Wyczuł wokół siebie jakąś barierę, jakąś osłonę otaczającą jego myśli.Zrazuodniósł się do jej istnienia z wielką ostrożnością, zbadał ją, wciąż dość niepewnie,i uświadomił sobie, że sam może panować nad jej działaniem.Gdy ją osłabiał, sta-wała się cieńsza i wówczas doznawał jakby poczucia obecności innych umysłówgdzieś w oddali, poza ścianami pokoju, w którym się znajdował.Musiały to być,nie miał co do tego wątpliwości, myśli zwierząt, może ptaków, sądząc po ich przy-tłumionych tonach.Oprócz nich i ponad tamtymi brzmiały dwa zupełnie wyraznegłosy.Te jednak były zupełnie nieprzejrzyste dla myśli Vanyela, który nie potrafiłrozpoznać, o czym mówią.Jeden miał ton głosu Savil, drugi zaś musiał należećdo owego tajemniczego Gwiezdnego Wichru.Dalej pobrzmiewały jeszcze dwa,równie wyrazne i równie nieprzejrzyste.lecz jeden z nich rozpoznał od razujako głos myśli Yfandes.Yfandes.Towarzysz.Mój Towarzysz.A więc.to nie było złudzenie.Rzeczywiście jakimś zrządzeniem losu ujaw-niły się u niego dary heroldów i został wybrany przez Towarzysza.Ujawniły się u mnie dary, których nigdy nie pragnąłem, zwłaszcza za takącenę.Oddałbym je wszystkie wraz z połową życia, aby tylko.być znów z nim.Myśl ta ugodziła go niczym cios w serce.Zszedł z poziomu górnego basenui opadł ciężko na jedną z kamiennych ław ustawionych wzdłuż ścian łazienki.Byłzbyt przygnębiony i wyczerpany, by zrobić cokolwiek więcej.Och, Lendelu.bogowie pomyślał, pogrążając się w beznadziejnej rozpa-czy.Co ja tu robię? Dlaczego nie pozwolili mi umrzeć? Czyżbyś mnie nienawidził, mój Wybrany? zapytał z wyrzutem wyraznygłos w jego myślach. Czyżbyś nienawidził mnie za to, że pragnę, abyś żył? Yfandes? Przypomniał sobie nagle słowa Savil mówiące o tym, że gdy-by umarł, Yfandes zagłodziłaby się na śmierć i uschła z poczucia winy. Och,bogowie, Yfandes, nie.nie, przepraszam.ja tylko.Wcześniej oszałamiająco działające leki nie pozwalały mu o tym rozmyślać.Wówczas nie był w stanie skoncentrować się na niczym bardziej zawiłym nizlizastanawianie się, co może przynieść następna chwila.Teraz jednak.jego myśliznów stały się jasne i przejrzyste.Nie mógł dłużej ignorować faktu, że Tylendelnie żyje, nie było też leków, które pomogłyby mu pogrążyć się w błogim staniezapomnienia.235 Tęsknisz za nim, prawda? zapytała łagodnie. Potrzebujesz go i dlategotęsknisz. Jest częścią mnie, jak moje ramię, jak moje serce.Wprost nie potrafię sobiewyobrazić życia bez niego.Nie wiem, co ze sobą zrobić, dokąd pójść, jaki zrobićnastępny krok.Czy Yfandes miała na to jakąś radę, czy nie, Vanyel już nie usłyszał, gdyżw tym właśnie momencie Savil i jeszcze jeden mieszkaniec Tayledras weszli dopokoju.Mężczyzna miał na sobie białe bryczesy, miękkie, niskie buty i kaftan.Vanyel zerwał się na równe nogi, lecz Savil gestem wskazała mu, aby pozostał namiejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Nie są jednak nienaturalne.Jakżeniewinne są zwierzęta zamieszkujące pola i lasy.Człowiek nigdy nie dorówna imczystością myśli i uczuć, ponieważ zna zło i dobro, między którymi zawsze musiwybierać.A jednak one nigdy nie odrzucają osobników shay a chern.Z twymshay kreth ashke łączyła cię wielka miłość, tylko miłość.Nie można się wstydzićmiłości.Vanyel stracił dech w piersi.Przed sobą widział tylko błękitne, lodowate oczymężczyzny. Myślę, że tam gdzie jest miłość, nie liczy się sposób, w jaki ona się prze-jawia, a bogowie się radują.Tyle nauczyły mnie moje obserwacje.Co się rodziw naturze, jest jej dziełem, a jeśli bogowie odnalezliby w tym coś złego, nie po-zwoliliby na jego istnienie.Chcę, aby ta prawda wzmocniła twe serce i duszę.Jeszcze raz, nim Vanyel zdołał wykonać jakikolwiek ruch, Tańczący Księżycpochylił się i pocałował go, tym razem w czoło. Zostawiam cię teraz z tą strawą wielorakiego przeznaczenia. Uśmiech-nął się i mrugnął porozumiewawczo. Ponieważ nie masz chyba zamiaru zapu-ścić korzeni w tym basenie, muszę pójść poszukać ci czegoś do ubrania.Ja niemiałbym nic przeciwko temu, abyś sobie tu jeszcze posiedział, ale twoja ciotkanie może się wprost doczekać, kiedy zobaczy cię wreszcie przytomnego i w pełnisił, a nie chcielibyśmy chyba wywołać rumieńców na jej twarzy, prawda?Powiedziawszy to, zeskoczył z brzegu basenu i znów zniknął.ROZDZIAA DWUNASTY Proszę. Nim minęło parę chwil, Tańczący Księżyc znów wszedł do ła-zienki, przynosząc tym razem ręcznik i złożone w kostkę, zielone jak jego ubra-nie.Vanyel dostrzegł jednak gwałtowną odmianę w nastroju mężczyzny; na jegotwarzy odbijało się przygnębienie. Obawiam się, że sam będziesz musiał dać sobie radę.Wydarzyło się cośzłego i wezwano mnie, abym się tym zajął.Gwiezdny Wicher i Savil wkrótce tubędą. Zawahał się przez moment, był wyraznie rozdarty. Wybacz mi, muszęjuż iść.Położył rzeczy na brzegu basenu i w mgnieniu oka wybiegł z łazienki.Bogowie, czuję się jak postać z bajki pomyślał Vanyel.Ktoś, kto zasypiai budzi się po stu latach.Wciąż trudno mi w to wszystko uwierzyć, jakbym wciążspał.Ubierał się powoli, starając się zebrać myśli, co wciąż przychodziło mu z wiel-kim trudem.Pamiętał wprawdzie choć dość słabo że Savil mówiła mu, iżjest zbyt ciężko chory, aby Andrel zdołał go wyleczyć swoimi sposobami.Przypo-minał sobie też, że mówiła mu o tym, iż chciałaby go zabrać do jakichś przyjaciół.Wtedy jednak nie przywiązywał wielkiej wagi do tego, co się z nim działo.Wciążalbo spał, odurzony lekami, albo zmagał się z cierpieniem, które nie pozwalałomu myśleć o niczym innym.Najwyrazniej Tańczący Księżyc i Gwiezdny Wicher byli właśnie owymi przy-jaciółmi.Zdawali się równie osobliwymi ludzmi jak tamte maski z paciorkówi piór na ścianie w apartamencie Savil.To miejsce również sprawiało wrażeniedość niezwykłego.Tym bardziej że Vanyel nie wiedział nawet, gdzie naprawdęono się znajduje.Przeciągnął przez głowę zieloną tunikę i nagle uprzytomnił sobie coś.Nie byłjuż odurzony lekami, co więcej, nie czuł cierpienia.Najbardziej rozognione zródłabólu w jego umyśle, choć wciąż je odczuwał, przestały już być tak wrażliwe jakprzedtem.Tańczący Księżyc powiedział, że mnie wyleczył.Czy dlatego wydaje mi się,jakbym znał go od dawna? Tayledras.Czyż nie jest to kraina z opowiadań ciotki?Myślałem zawsze, że tym właśnie jest ten kraj krainą z bajki.Nie rzeczywistą234ziemią.Rozejrzał się po dziwacznym, na wpół wybudowanym, na wpół stworzonymprzez naturę pomieszczeniu, w którym dzieło ręki ludzkiej i natury splatały sięw tak idealnej harmonii, iż nie sposób było odróżnić, gdzie kończy się jedno a za-czyna drugie.To naprawdę istnieje pomyślał.Bogowie, gdybym miał opisać to miejsce,nikt nigdy nie dałby wiary ani jednemu mojemu słowu.Wszystko tutaj jest.takie inne.Nawet ja sam czuję się inaczej.Wyczuł wokół siebie jakąś barierę, jakąś osłonę otaczającą jego myśli.Zrazuodniósł się do jej istnienia z wielką ostrożnością, zbadał ją, wciąż dość niepewnie,i uświadomił sobie, że sam może panować nad jej działaniem.Gdy ją osłabiał, sta-wała się cieńsza i wówczas doznawał jakby poczucia obecności innych umysłówgdzieś w oddali, poza ścianami pokoju, w którym się znajdował.Musiały to być,nie miał co do tego wątpliwości, myśli zwierząt, może ptaków, sądząc po ich przy-tłumionych tonach.Oprócz nich i ponad tamtymi brzmiały dwa zupełnie wyraznegłosy.Te jednak były zupełnie nieprzejrzyste dla myśli Vanyela, który nie potrafiłrozpoznać, o czym mówią.Jeden miał ton głosu Savil, drugi zaś musiał należećdo owego tajemniczego Gwiezdnego Wichru.Dalej pobrzmiewały jeszcze dwa,równie wyrazne i równie nieprzejrzyste.lecz jeden z nich rozpoznał od razujako głos myśli Yfandes.Yfandes.Towarzysz.Mój Towarzysz.A więc.to nie było złudzenie.Rzeczywiście jakimś zrządzeniem losu ujaw-niły się u niego dary heroldów i został wybrany przez Towarzysza.Ujawniły się u mnie dary, których nigdy nie pragnąłem, zwłaszcza za takącenę.Oddałbym je wszystkie wraz z połową życia, aby tylko.być znów z nim.Myśl ta ugodziła go niczym cios w serce.Zszedł z poziomu górnego basenui opadł ciężko na jedną z kamiennych ław ustawionych wzdłuż ścian łazienki.Byłzbyt przygnębiony i wyczerpany, by zrobić cokolwiek więcej.Och, Lendelu.bogowie pomyślał, pogrążając się w beznadziejnej rozpa-czy.Co ja tu robię? Dlaczego nie pozwolili mi umrzeć? Czyżbyś mnie nienawidził, mój Wybrany? zapytał z wyrzutem wyraznygłos w jego myślach. Czyżbyś nienawidził mnie za to, że pragnę, abyś żył? Yfandes? Przypomniał sobie nagle słowa Savil mówiące o tym, że gdy-by umarł, Yfandes zagłodziłaby się na śmierć i uschła z poczucia winy. Och,bogowie, Yfandes, nie.nie, przepraszam.ja tylko.Wcześniej oszałamiająco działające leki nie pozwalały mu o tym rozmyślać.Wówczas nie był w stanie skoncentrować się na niczym bardziej zawiłym nizlizastanawianie się, co może przynieść następna chwila.Teraz jednak.jego myśliznów stały się jasne i przejrzyste.Nie mógł dłużej ignorować faktu, że Tylendelnie żyje, nie było też leków, które pomogłyby mu pogrążyć się w błogim staniezapomnienia.235 Tęsknisz za nim, prawda? zapytała łagodnie. Potrzebujesz go i dlategotęsknisz. Jest częścią mnie, jak moje ramię, jak moje serce.Wprost nie potrafię sobiewyobrazić życia bez niego.Nie wiem, co ze sobą zrobić, dokąd pójść, jaki zrobićnastępny krok.Czy Yfandes miała na to jakąś radę, czy nie, Vanyel już nie usłyszał, gdyżw tym właśnie momencie Savil i jeszcze jeden mieszkaniec Tayledras weszli dopokoju.Mężczyzna miał na sobie białe bryczesy, miękkie, niskie buty i kaftan.Vanyel zerwał się na równe nogi, lecz Savil gestem wskazała mu, aby pozostał namiejscu [ Pobierz całość w formacie PDF ]