[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał tak, kiedy wróciła Helen Bryers. Doktorze?  spytała, marszcząc czoło. Wszystko w porządku? Nie wyglądapandobrze. Niech pani nie otwiera okna w magazynku  powiedział chrapliwie. Słucham? Nie jest otwarte. Teraz już nie.Zamknąłem je osobiście i zaryglowałem.Niech tak zostanie, bodzieje się tu coś dziwnego.Popatrzyła na niego uważnie. Przepraszam, panie doktorze, ale nie bardzo rozumiem. Komuś udało się wejść do środka.Prawdopodobnie był to złodziej.Przyłapałemgo w magazynku, ale uciekł.Gmerał przy zwłokach. Co robił? O czym pan mówi?Aby utrzymać równowagę, Frank musiał się oprzeć o ławę z nierdzewnej stali.Najej końcu,przy kranach, leżała otwarta walizka, pełna skalpeli i lancetów.Nie mógł siępozbyć myśli, że musi chwycić skalpel i podciąć Helen Bryers gardło.Jedno głębokiecięcie wystarczy i ciepła, ożywcza krew wytryśnie na zewnątrz.Przytknąłby usta dojej szyi i pił, pił i pił, a ból gardła by zniknął, skóra przestałaby swędzieć i nie czułbytego przerażającego pragnienia. Doktorze? Może powinniśmy wezwać ochronę? jeśli naprawdę mamy intruza&Frank skinął głową. Ma pani rację.Może powinniśmy.Pójdę porozmawiać z kimś od nich.Wyszedłna korytarz.Podłoga pochylała się to na lewo, to na prawo i tak mu się kręciło wgłowie, że widział świat jak przez obiektyw trzymanej w dłoni kamery.Słyszałkrzyki i klekot łóżek transportowych, ale miał wrażenie, że wszystko to przeżywaktoś inny.Kiedy szedł przez izbę przyjęć, usłyszał krzyk Deana: Frank! Frank!!! Przydałaby mi się pomoc! Odwrócił się i zobaczył, że Deanpodtrzymuje klęczącą na podłodze kobietę, która wyrzuca z siebie fontanny krwi, czuł sięjednak zbytrozgorączkowany i wiedział, że nie da się uratować żadnego z tych ludzi, więcchoć Dean znówdo niego krzyknął, przebił się do wyjścia i wytoczył w noc.Co teraz? Dokąd iść? Może powinien wrócić do łóżka i spróbować się przespać?Koszmar by się urwał, obudziłby się jak należy i okazałoby się, że nic z tego chaosunie wydarzyło się naprawdę.Ulice wokół szpitala były pełne walczących ludzi.Część krzyczała, część klęczała,bełkocząc i kiwając się z boku na bok, większość jednak leżała w milczeniu,wpatrywała się nieruchomymi oczami w niebo i ciężko oddychała przez otoczonewarstwą zakrzepłej krwi usta. Niech pan ratuje moje dziecko!  zawołała do niego jakaś Murzynka, wyciągająckuniemu ręce z bezwładnym chłopcem, ubranym w przesiąkniętą krwią piżamę. Namiłośćboską, proszę pana& nie chce pan uratować mojego chłopca?Frank uniósł lewą dłoń, aby na nią nie patrzeć.Sądząc po kącie, pod jakim zwisałagłowa chłopca, i po ziejącej w jego szyi ranie, było oczywiste, że nie żyje.Odwracając się, Frank potknął się o ciało leżącej na chodniku kobiety i o mało się nieprzewrócił.Noc była tak gorąca,że z trudem oddychał, a skóra tak go paliła, jakby materiał koszuli ją zdzierał.Niemógł jednak znieść myśli o wodzie.Gdyby spryskał się wodą, skóra na pewnozaczęłaby się odrywać od ciała jak po polaniu wrzątkiem.Musi jak najszybciej napićsię świeżej, ciepłej krwi.Szedł jak pijany wzdłuż policyjnych barierek, gdy nagle ktoś złapał go od tyłu zaramię. Doktor Winter? Doktor Winter?Odwrócił się.Przed nim stał porucznik Hayward Roberts.Policjant wyglądał nazmęczonego iniewyspanego, czerwone i niebieskie światła policyjnych kogutów rzucały na jegospoconą twarz jaskrawe błyski.Niedaleko stał detektyw Paul Mancini i rozmawiałprzez telefon komórkowy.Biała koszula Manciniego była rozdarta, a lewe oko miałniemal całkiem zamknięte i zasiniaczone.Aby się przebić przez hałas syren i tłumu, porucznik Roberts musiał prawiekrzyczeć. Cieszę się, że pana znalezliśmy, doktorze! Właśnie rozmawialiśmy z pańskimszefem! Tak? Dowiedzieliśmy się, co to znaczy tatal nostru! Pomyśleliśmy, rozumie pan& żemoże nam to pomóc uzyskać kilka odpowiedzi. I pomogło?  Frank nie mógł zrozumieć, czemu policjant mu to mówi.Przecieżon wie, co to znaczy.Co prawda nie umiał przetłumaczyć wszystkiego słowo w słowo, ale wiedział dokładnie, że kiedy porucznik Roberts mu to powie, wcale niebędzie zaskoczony.Policjant wyjął wilgotną czerwoną chustkę i wytarł nią sobie twarz, po czymprzysunął się do Franka. Rozmawiałem o tym z jednym z naszych detektywów komisariacie.JestRumunem,nazywa się Cioran. Ojcze nasz&  powiedział Frank.Porucznik Roberts wbił w niego wzrok. Zgadza się: Ojcze nasz.Skąd pan wie? Nie jestem pewien, ale jeśli się zastanowić, to oczywiste Brzmi jak modlitwa, aktórą modlitwę wszyscy dobrze znają? Tatal nostru, carele esti in ceruri& Ojczenasz, któryś jest w niebie& Więc pan się domyślił? Mógł nam pan oszczędzić wycieczki. Nie bardzo.Wpadło mi to do głowy dopiero przed chwilą, nie wiem, w jakisposób.Dobrze jednak, że panowie też spróbowaliście się tego dowiedzieć,przynajmniej mamy pewność. Zatoczył się lekko.Było mu tak gorąco, że skóra natwarzy musiała pokryć się pęcherzami. Z kim pan rozmawiał? Z pańskim szefem, doktorem Pellmanem, i kilkoma innymi lekarzami, ale nic imto nie mówiło.Uznali wręcz, że to jeszcze bardziej gmatwa sprawę.Dlaczego każdy,kto choruje, zaczyna odmawiać  Ojcze nasz , do tego po rumuńsku? Jak stwierdziłdoktor Pellman, można złapać ospę wietrzną albo grypę, ale nie da się złapać języka. Może to w takim razie masowa histeria  mruknął Frank.Jezu, ale zle się czuł. Jeśli tak, też nie jest to zwykła histeria.Zdaniem doktora Pellmana istniejemnóstwo przypadków, gdy ludzie uważali, że są opętani przez szatana, przeklinali,gadali bzdury& a wiemy, że tego rodzaju masowa histeria, jeżeli trafi na odpowiednigrunt, potrafi rozpowszechniać się bardzo szybko.Podobno coś takiego miałomiejsce w Pensylwanii w tysiąc osiemset osiemdziesiątym roku i w Utah, wśródmormonów.Nigdy jednak nie zaczynano mówić po rumuńsku ani w żadnym innymjęzyku. No tak, chyba nie  przyznał Frank. Też nigdy o czymś takim nie słyszałem,choć nie mam pojęcia, dlaczego teraz z tak się dzieje i jak do tego dochodzi.Alemuszę pana niestety przeprosić& nie najlepiej się czuję i właśnie próbowałem dostaćsię do domu. Nie ma sprawy, doktorze.Możemy pana podwiezć. Byłbym bardzo wdzięczny.Chyba już nie wytrzymuję tego stresu.PorucznikRoberts podszedł do policyjnych barierek i porozmawiał z dyżurnym sierżantem.Sierżant zawołał sześciu albo siedmiu ludzi, by pomogli im przebić się przez tłumdo radiowozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl