[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ucieczka przed maszyną kroczącą nie miałasensu.Zresztą Reiner zaopatrzył się w odpowiednie pa-piery.Ruszył ku niemu jeden z konstabli, wywijając radośniepolicyjną pałką.Kiedy warknął, żądając okazania doku-mentów, Erhard dostrzegł w jego oczach żar, który zgasłz chwilą, kiedy kapitan wyciągnął niklowany dysk upo-ważniający.Dziś nie będziesz miał się na kim wyżyć, po-myślał Reiner z satysfakcją.- Wybaczy pan, Herr Hauptmann, ale musimy spraw-dzać wszystkich - jąkał się łamanym niemieckim żan-darm, spoglądając raz na awers dysku, ukazujący orła iswastykę, raz na rewers z numerem identyfikacyjnym inapisem: Geheime Staatspolizei.Jeśli Erhard miał jakiekolwiek wątpliwości co do na-rodowości konstabla, teraz rozwiały się zupełnie.Kolabo-rant.Hauptmann musiał przyznać to Francuzom, wie-dzieli, kiedy należało klękać.Z państw Europy to właśnieFrancja ucierpiała najmniej na wojnie, a wiele mogłajeszcze zyskać na niemieckich rządach.Jednym słowem:mądre posunięcie.- Rozumiem - Erhard doskoczył do żandarma takgwałtownie, że ten postąpił kilka kroków do tyłu - aleniech to się więcej nie powtórzy.- Kolaborant pozostawałkolaborantem.Jeśli z taką łatwością zmienili strony, coim przeszkodzi zrobić to ponownie? - Proszę się oddalić -polecił głośniej, żeby słyszeli go drugi strażnik i operatorPzK S.- Gestapo ma tu sprawy do załatwienia.Kiedy patrol znikał już za węgłem, Reinerowi przyszłona myśl, jak szybko zmieniają się role, które życie przypi-sywało ludziom.Sadystyczny żandarm na chwilę zamie-nił się miejscami ze swoimi ofiarami.Podczas przedłuża-jącej się kwarantanny Paryża z pewnością miał wiele oka-zji, żeby dać upust swoim skłonnościom.Wystarczyłojednak parę słów kapitana, żeby jego siła prysła, bowiemwypływała z zajmowanego stanowiska, nie z woli.- Pusta siła - wyszeptał do siebie Hauptmann.Ruszył dalej ulicą, ale znów zatrzymał się po kilkukrokach.Tym razem z radości.- Stoi - wychrypiał i zapominając o dyscyplinie, po-biegł w stronę jednego z nielicznych ocalałych budynkówprzy rue Poulletier, kamienicy, w której mieszkała Del-phine.Zanim wbiegł do środka, przez niebo przetoczył sięrozdzierający huk.Będzie padać, pomyślał przelotnie.Zwietnie.Pokonanie trzech pięter zajęło Reinerowi całą wiecz-ność, ale kiedy znalazł się już na samej górze, przeddrzwiami kawalerki, zatrzymał się.Co chciał jej właściwiepowiedzieć? Delphine, nie jesteś bezpieczna.Jakiś szalonyAnglik muzułmanin chce cię porwać, żeby mną manipu-lować. Pomyśli, że zwariowałem.Sam zaczynał się przy-chylać do takiej samooceny.- Monsieur Erhard? - Dobiegł go znajomy damskigłos, bynajmniej nie Delphine.- Zgadza się, pani Truffault.- Staruszka mieszkała tujeszcze przed wojną, często mijali się na korytarzu.Dziwbrał, że nie dopadła jej jeszcze szara ospa.- Nie wie pani,czy Delphine.- pozwolił, żeby pytanie zawisło w powie-trzu, bo prawdę powiedziawszy, sam dobrze nie wiedział,o co chciał zapytać.- Wyprowadziła się kilka dni temu - pani Truffaultzawahała się przez chwilę - z mężczyzną.- Reiner poczułukłucie tuż pod lewą piersią, które nie miało nic wspól-nego ze strachem.- Przykro mi, monsieur Erhard, niebyło pana tak długo.- Staruszka spojrzała na niego zmieszaniną żalu i wyrzutu w oczach.- Wiem, jak bardzosię.- Proszę nie kończyć, pani Truffault, oboje byśmy ża-łowali.- Kapitan westchnął ciężko.- Nie wie pani, dokądsię udała? - Nie mogła opuścić Paryża, chyba że jej no-wy.chyba że ten mężczyzna cieszy się naprawdę dużymiwpływami.- W rzeczy samej.Mam to gdzieś zapisane, poczekapan?- Poczekam - odparł sucho.Minęło kilka minut, zanim staruszka wróciła zestrzępkiem kartki, najpewniej wyrwanym pospiesznie zjakiegoś notesu czy dziennika.Kiedy stanęła przed nim,zawahała się.- Nie wiem, czy właściwie powinien pan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ucieczka przed maszyną kroczącą nie miałasensu.Zresztą Reiner zaopatrzył się w odpowiednie pa-piery.Ruszył ku niemu jeden z konstabli, wywijając radośniepolicyjną pałką.Kiedy warknął, żądając okazania doku-mentów, Erhard dostrzegł w jego oczach żar, który zgasłz chwilą, kiedy kapitan wyciągnął niklowany dysk upo-ważniający.Dziś nie będziesz miał się na kim wyżyć, po-myślał Reiner z satysfakcją.- Wybaczy pan, Herr Hauptmann, ale musimy spraw-dzać wszystkich - jąkał się łamanym niemieckim żan-darm, spoglądając raz na awers dysku, ukazujący orła iswastykę, raz na rewers z numerem identyfikacyjnym inapisem: Geheime Staatspolizei.Jeśli Erhard miał jakiekolwiek wątpliwości co do na-rodowości konstabla, teraz rozwiały się zupełnie.Kolabo-rant.Hauptmann musiał przyznać to Francuzom, wie-dzieli, kiedy należało klękać.Z państw Europy to właśnieFrancja ucierpiała najmniej na wojnie, a wiele mogłajeszcze zyskać na niemieckich rządach.Jednym słowem:mądre posunięcie.- Rozumiem - Erhard doskoczył do żandarma takgwałtownie, że ten postąpił kilka kroków do tyłu - aleniech to się więcej nie powtórzy.- Kolaborant pozostawałkolaborantem.Jeśli z taką łatwością zmienili strony, coim przeszkodzi zrobić to ponownie? - Proszę się oddalić -polecił głośniej, żeby słyszeli go drugi strażnik i operatorPzK S.- Gestapo ma tu sprawy do załatwienia.Kiedy patrol znikał już za węgłem, Reinerowi przyszłona myśl, jak szybko zmieniają się role, które życie przypi-sywało ludziom.Sadystyczny żandarm na chwilę zamie-nił się miejscami ze swoimi ofiarami.Podczas przedłuża-jącej się kwarantanny Paryża z pewnością miał wiele oka-zji, żeby dać upust swoim skłonnościom.Wystarczyłojednak parę słów kapitana, żeby jego siła prysła, bowiemwypływała z zajmowanego stanowiska, nie z woli.- Pusta siła - wyszeptał do siebie Hauptmann.Ruszył dalej ulicą, ale znów zatrzymał się po kilkukrokach.Tym razem z radości.- Stoi - wychrypiał i zapominając o dyscyplinie, po-biegł w stronę jednego z nielicznych ocalałych budynkówprzy rue Poulletier, kamienicy, w której mieszkała Del-phine.Zanim wbiegł do środka, przez niebo przetoczył sięrozdzierający huk.Będzie padać, pomyślał przelotnie.Zwietnie.Pokonanie trzech pięter zajęło Reinerowi całą wiecz-ność, ale kiedy znalazł się już na samej górze, przeddrzwiami kawalerki, zatrzymał się.Co chciał jej właściwiepowiedzieć? Delphine, nie jesteś bezpieczna.Jakiś szalonyAnglik muzułmanin chce cię porwać, żeby mną manipu-lować. Pomyśli, że zwariowałem.Sam zaczynał się przy-chylać do takiej samooceny.- Monsieur Erhard? - Dobiegł go znajomy damskigłos, bynajmniej nie Delphine.- Zgadza się, pani Truffault.- Staruszka mieszkała tujeszcze przed wojną, często mijali się na korytarzu.Dziwbrał, że nie dopadła jej jeszcze szara ospa.- Nie wie pani,czy Delphine.- pozwolił, żeby pytanie zawisło w powie-trzu, bo prawdę powiedziawszy, sam dobrze nie wiedział,o co chciał zapytać.- Wyprowadziła się kilka dni temu - pani Truffaultzawahała się przez chwilę - z mężczyzną.- Reiner poczułukłucie tuż pod lewą piersią, które nie miało nic wspól-nego ze strachem.- Przykro mi, monsieur Erhard, niebyło pana tak długo.- Staruszka spojrzała na niego zmieszaniną żalu i wyrzutu w oczach.- Wiem, jak bardzosię.- Proszę nie kończyć, pani Truffault, oboje byśmy ża-łowali.- Kapitan westchnął ciężko.- Nie wie pani, dokądsię udała? - Nie mogła opuścić Paryża, chyba że jej no-wy.chyba że ten mężczyzna cieszy się naprawdę dużymiwpływami.- W rzeczy samej.Mam to gdzieś zapisane, poczekapan?- Poczekam - odparł sucho.Minęło kilka minut, zanim staruszka wróciła zestrzępkiem kartki, najpewniej wyrwanym pospiesznie zjakiegoś notesu czy dziennika.Kiedy stanęła przed nim,zawahała się.- Nie wiem, czy właściwie powinien pan [ Pobierz całość w formacie PDF ]