[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw nawet nie przyszło mu do głowy,by do nich przemówić.Za to wpadł na pomysł, że to pewnie jakiś rodzaj życia po życiu i te jaskrawekształty to postaci aniołów.Twarze jak głosy, z biegiem czasu stawały się coraz wyrazniejsze.Raz zobaczył matkę,pojawiającą mu się w polu widzenia i z wolna, z siłą grzmotu, mówiącą mu w twarz coś najzupełniejpozbawionego znaczenia.Kiedy indziej był to ojciec.I Dave Pelsen ze szkoły.I pielęgniarka, którązaczynał poznawać; był przekonany, że ma na imię Mary, lub może Marie.Twarze, głosy, coraz52bliższe, nabierające spójności.Pojawiło się także coś innego: uczucie, że się z m i e n i ł.Nie lubił go.Nie ufał mu.Miałwrażenie, że - jakakolwiek była - nie jest to zmiana na lepsze.Miał wrażenie, że oznacza smutek i złeczasy.Odszedł w ciemność, mając wszystko, a teraz miał wrażenie, że wraca z ciemności bez niczego- i jakoś tajemniczo zmieniony.Sen dobiegał końca.Jakikolwiek był, ten sen się kończył.Pokój był teraz bardzo prawdziwy,bardzo b l i s k i.Głosy, twarze.Niedługo pojawi się w pokoju.I nagle odniósł wrażenie, że tak naprawdę chciałby odwrócić się iuciec - uciec na zawsze do tego czarnego korytarza.Czarny korytarz był zły, ale i tak lepszy niż tonowe uczucie smutku i nieuniknionej straty.Odwrócił się, spojrzał za siebie i - tak - było tam, było tam to miejsce, gdzie ściany pokojuzmieniały się w czarny chrom, w rogu, za jednym z krzeseł, niewidzialne dla jaskrawych ludzi, którzypojawiali się i znikali; miejsce, gdzie pokój stawał się przejściem w to, co - jak podejrzewał teraz - jestwiecznością.Miejsce, gdzie odszedł ten drugi głos, głos taksówkarza.Tak.Teraz pamiętał.Siedzi w taksówce, kierowca biada nad długimi włosami syna, biada nadtym, że syn nazwał Nixona świnią.Długie światła na szczycie wzgórza, dwa po każdej stronie białejlinii.Zderzenie.Nie czuje bólu, ale wie, że udami uderzył w licznik wystarczająco mocno, by wyrwaćgo z obsady.Czuł chłodną wilgoć, pózniej zobaczył ciemny korytarz, a teraz to. Wybierz", powiedziało coś w jego wnętrzu, wybierz albo wybiorą za ciebie, wyrwą cię z tegomiejsca, czymkolwiek i gdziekolwiek jest, jak lekarze wyrywający dziecko z brzucha matki przypomocy cesarskiego cięcia."A pózniej pojawiła się przed nim twarz Sary - musi być gdzieś tam, choć żadna z jaskrawych,pochylających się nad nim twarzy nie była jej twarzą.Musi być gdzieś tam, zaniepokojona,przerażona.Teraz prawie już do niego należy.Czuł to.Miał zamiar poprosić ją o rękę.Uczucie niepokoju wróciło, silniejsze niż kiedykolwiek, tym razem związane z Sara.Ale pragnąłjej znacznie mocniej, więc podjął decyzję.Odwrócił się tyłem do ciemnego miejsca, a kiedy, pózniej,znów poszukał go wzrokiem, to miejsce znikło; za krzesłem była tylko gładka, biała ściana pokoju, wktórym leżał.Niedługo potem zorientował się, w jakim pokoju leży; była to oczywiście szpitalna sala.Mroczny korytarz stal się tylko wspomnieniem jak ze snu, nigdy całkiem zapomnianym.Leczznacznie ważniejszym, znacznie bliższym był fakt, że nazywa się John Smith, że ma dziewczynęimieniem Sara Bracknell i że przeżył straszny wypadek samochodowy.Podejrzewał, że miał sporoszczęścia, nie ginąc na miejscu, i żywił wielką nadzieję, że cały jego oryginalny ekwipunek jest gdzietrzeba i działa.Mógł być w rejonowym szpitalu w Cleaves Mills, ale podejrzewał, że to raczejCMWM.Z tego, jak się czuł, wnioskował, że leży tu już od dłuższego czasu - być może straciłprzytomność nawet na tydzień, dziesięć dni.Najwyższy czas wrócić do życia.Najwyższy czas wrócić do życia.O tym myślał Johnny Smith, kiedy wreszcie wszystko ułożyłosię w całość i otworzył oczy.Był siedemnasty maja 1975 roku.Pan Starret dawno wrócił do domu z wyraznym poleceniem, żema spacerować trzy kilometry dziennie i umilać sobie życie artykułami spożywczymi pozbawionymicholesterolu.W pokoju leżał starszy pan toczący piętnastorundową walkę z tym mistrzem światawszechwag, rakiem płuc.Pogrążony był w narkotycznym śnie.Oprócz niego w pokoju nie byłonikogo.Dochodziła trzecia piętnaście po południu.Ekran telewizora świecił zielonkawo.- Oto jestem - wychrypiał Johnny Smith do nikogo.Przeraziła go słabość własnego głosu.Wpokoju nie było kalendarza i nie miał żadnej możliwości, by dowiedzieć się, że spał przez cztery i półroku.3Pielęgniarka pojawiła się czterdzieści minut pózniej.Podeszła do łóżka starego mężczyzny,zmieniła mu kroplówkę, poszła do łazienki i nabrała wody w plastykowy dzbanek.Podlała kwiaty,które dostał ten stary człowiek.Obok jego łóżka stało kilka bukietów, na parapecie okna i na stolikuleżało kilkanaście kart z życzeniami prędkiego powrotu do zdrowia.Johnny patrzył, jak wykonuje tezwykłe czynności, nie czując żadnej pokusy, by jeszcze raz spróbować siły swego głosu.Pielęgniarka odstawiła dzbanek i podeszła do jego łóżka.Ma zamiar poprawić mi poduszki,pomyślał.Ich oczy spotkały się na krótko, ale wyraz jej oczu nie zmienił się.Nie wie, że się53przebudziłem.Przedtem też miewałem otwarte oczy.Dla niej nie ma to żadnego znaczenia.Pielęgniarka położyła mu rękę na karku.Miała chłodną dłoń, jej dotyk przyniósł mu ulgę iJohnny natychmiast dowiedział się, że siostra ma trójkę dzieci i że najmłodsze niemal straciło wzrokw jednym oku w dniu Czwartego Lipca.Wypadek z fajerwerkami.Chłopiec nazywa się Mark.Podniosła mu głowę, poklepała poduszkę, położyła głowę z powrotem.Odwróciła się,poprawiając nylonowy fartuch na biodrach, a pózniej znów spojrzała na niego, zaskoczona.Najwyrazniej z opóznieniem stwierdziła, ze jednak jest w jego oczach coś dziwnego.Coś, czegoprzedtem w nich nie było.Przyjrzała mu się z namysłem, odwróciła głowę i Johnny powiedział:- Cześć, Marie.Pielęgniarka zamarła; usłyszał suchy trzask - to szczęknęły nagle i gwałtownie zwierające sięzęby.Przycisnęła jedną ręką coś nad piersiami - wisiał tam mały złoty krzyżyk.- O mój Boże - powiedziała.- Pan się obudził.Właśnie m y ś l a ł a m, że wygląda pan inaczej.Skąd pan zna moje imię?- Przypuszczam, że musiałem je gdzieś słyszeć.- Trudno mu było mówić, strasznie trudno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Najpierw nawet nie przyszło mu do głowy,by do nich przemówić.Za to wpadł na pomysł, że to pewnie jakiś rodzaj życia po życiu i te jaskrawekształty to postaci aniołów.Twarze jak głosy, z biegiem czasu stawały się coraz wyrazniejsze.Raz zobaczył matkę,pojawiającą mu się w polu widzenia i z wolna, z siłą grzmotu, mówiącą mu w twarz coś najzupełniejpozbawionego znaczenia.Kiedy indziej był to ojciec.I Dave Pelsen ze szkoły.I pielęgniarka, którązaczynał poznawać; był przekonany, że ma na imię Mary, lub może Marie.Twarze, głosy, coraz52bliższe, nabierające spójności.Pojawiło się także coś innego: uczucie, że się z m i e n i ł.Nie lubił go.Nie ufał mu.Miałwrażenie, że - jakakolwiek była - nie jest to zmiana na lepsze.Miał wrażenie, że oznacza smutek i złeczasy.Odszedł w ciemność, mając wszystko, a teraz miał wrażenie, że wraca z ciemności bez niczego- i jakoś tajemniczo zmieniony.Sen dobiegał końca.Jakikolwiek był, ten sen się kończył.Pokój był teraz bardzo prawdziwy,bardzo b l i s k i.Głosy, twarze.Niedługo pojawi się w pokoju.I nagle odniósł wrażenie, że tak naprawdę chciałby odwrócić się iuciec - uciec na zawsze do tego czarnego korytarza.Czarny korytarz był zły, ale i tak lepszy niż tonowe uczucie smutku i nieuniknionej straty.Odwrócił się, spojrzał za siebie i - tak - było tam, było tam to miejsce, gdzie ściany pokojuzmieniały się w czarny chrom, w rogu, za jednym z krzeseł, niewidzialne dla jaskrawych ludzi, którzypojawiali się i znikali; miejsce, gdzie pokój stawał się przejściem w to, co - jak podejrzewał teraz - jestwiecznością.Miejsce, gdzie odszedł ten drugi głos, głos taksówkarza.Tak.Teraz pamiętał.Siedzi w taksówce, kierowca biada nad długimi włosami syna, biada nadtym, że syn nazwał Nixona świnią.Długie światła na szczycie wzgórza, dwa po każdej stronie białejlinii.Zderzenie.Nie czuje bólu, ale wie, że udami uderzył w licznik wystarczająco mocno, by wyrwaćgo z obsady.Czuł chłodną wilgoć, pózniej zobaczył ciemny korytarz, a teraz to. Wybierz", powiedziało coś w jego wnętrzu, wybierz albo wybiorą za ciebie, wyrwą cię z tegomiejsca, czymkolwiek i gdziekolwiek jest, jak lekarze wyrywający dziecko z brzucha matki przypomocy cesarskiego cięcia."A pózniej pojawiła się przed nim twarz Sary - musi być gdzieś tam, choć żadna z jaskrawych,pochylających się nad nim twarzy nie była jej twarzą.Musi być gdzieś tam, zaniepokojona,przerażona.Teraz prawie już do niego należy.Czuł to.Miał zamiar poprosić ją o rękę.Uczucie niepokoju wróciło, silniejsze niż kiedykolwiek, tym razem związane z Sara.Ale pragnąłjej znacznie mocniej, więc podjął decyzję.Odwrócił się tyłem do ciemnego miejsca, a kiedy, pózniej,znów poszukał go wzrokiem, to miejsce znikło; za krzesłem była tylko gładka, biała ściana pokoju, wktórym leżał.Niedługo potem zorientował się, w jakim pokoju leży; była to oczywiście szpitalna sala.Mroczny korytarz stal się tylko wspomnieniem jak ze snu, nigdy całkiem zapomnianym.Leczznacznie ważniejszym, znacznie bliższym był fakt, że nazywa się John Smith, że ma dziewczynęimieniem Sara Bracknell i że przeżył straszny wypadek samochodowy.Podejrzewał, że miał sporoszczęścia, nie ginąc na miejscu, i żywił wielką nadzieję, że cały jego oryginalny ekwipunek jest gdzietrzeba i działa.Mógł być w rejonowym szpitalu w Cleaves Mills, ale podejrzewał, że to raczejCMWM.Z tego, jak się czuł, wnioskował, że leży tu już od dłuższego czasu - być może straciłprzytomność nawet na tydzień, dziesięć dni.Najwyższy czas wrócić do życia.Najwyższy czas wrócić do życia.O tym myślał Johnny Smith, kiedy wreszcie wszystko ułożyłosię w całość i otworzył oczy.Był siedemnasty maja 1975 roku.Pan Starret dawno wrócił do domu z wyraznym poleceniem, żema spacerować trzy kilometry dziennie i umilać sobie życie artykułami spożywczymi pozbawionymicholesterolu.W pokoju leżał starszy pan toczący piętnastorundową walkę z tym mistrzem światawszechwag, rakiem płuc.Pogrążony był w narkotycznym śnie.Oprócz niego w pokoju nie byłonikogo.Dochodziła trzecia piętnaście po południu.Ekran telewizora świecił zielonkawo.- Oto jestem - wychrypiał Johnny Smith do nikogo.Przeraziła go słabość własnego głosu.Wpokoju nie było kalendarza i nie miał żadnej możliwości, by dowiedzieć się, że spał przez cztery i półroku.3Pielęgniarka pojawiła się czterdzieści minut pózniej.Podeszła do łóżka starego mężczyzny,zmieniła mu kroplówkę, poszła do łazienki i nabrała wody w plastykowy dzbanek.Podlała kwiaty,które dostał ten stary człowiek.Obok jego łóżka stało kilka bukietów, na parapecie okna i na stolikuleżało kilkanaście kart z życzeniami prędkiego powrotu do zdrowia.Johnny patrzył, jak wykonuje tezwykłe czynności, nie czując żadnej pokusy, by jeszcze raz spróbować siły swego głosu.Pielęgniarka odstawiła dzbanek i podeszła do jego łóżka.Ma zamiar poprawić mi poduszki,pomyślał.Ich oczy spotkały się na krótko, ale wyraz jej oczu nie zmienił się.Nie wie, że się53przebudziłem.Przedtem też miewałem otwarte oczy.Dla niej nie ma to żadnego znaczenia.Pielęgniarka położyła mu rękę na karku.Miała chłodną dłoń, jej dotyk przyniósł mu ulgę iJohnny natychmiast dowiedział się, że siostra ma trójkę dzieci i że najmłodsze niemal straciło wzrokw jednym oku w dniu Czwartego Lipca.Wypadek z fajerwerkami.Chłopiec nazywa się Mark.Podniosła mu głowę, poklepała poduszkę, położyła głowę z powrotem.Odwróciła się,poprawiając nylonowy fartuch na biodrach, a pózniej znów spojrzała na niego, zaskoczona.Najwyrazniej z opóznieniem stwierdziła, ze jednak jest w jego oczach coś dziwnego.Coś, czegoprzedtem w nich nie było.Przyjrzała mu się z namysłem, odwróciła głowę i Johnny powiedział:- Cześć, Marie.Pielęgniarka zamarła; usłyszał suchy trzask - to szczęknęły nagle i gwałtownie zwierające sięzęby.Przycisnęła jedną ręką coś nad piersiami - wisiał tam mały złoty krzyżyk.- O mój Boże - powiedziała.- Pan się obudził.Właśnie m y ś l a ł a m, że wygląda pan inaczej.Skąd pan zna moje imię?- Przypuszczam, że musiałem je gdzieś słyszeć.- Trudno mu było mówić, strasznie trudno [ Pobierz całość w formacie PDF ]