[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jestem pewna, że rozumiałabym niemiecki, gdyby ktoś jak Gertruda pochylał się nade mną, pieścił mnie i karmił.Gdyby przez okno pokazywał mi park i zadawałte niemądre pytania, jakie dorośli zadają dzieciom: A co to? Kto to idzie? Gdzie mama? Gdyby z czułościąpozwalał mi rękami błądzić po swojej twarzy i odkrywać jej jedyność.Gdyby stawał się ostatnim obrazemwidzianym przed zaśnięciem i pierwszym po przebudzeniu.U Kampów po raz pierwszy zobaczyłam i zapamiętałam siebie.Mogłam mieć wtedy około roku, bo jużsiedziałam.Musiał przyjść ten sam wędrowny fotograf, który kilka lat potem robił mi zdjęcie w pierwszejklasie.Musiał zachęcić Gertrudę, rozbawić ją, przegadać, bo rozebrała mnie i posadziła na białym futerku,które skwapliwie podrzucił jej zapewne pan Kampa.Pewnie protestowałam krzykiem, bo dano mi do zabawypokrywkę od garnka.I właśnie dotyk tej pokrywki w nagą skórę brzucha i światło jasnej lampy na stojaku,i wycelowane we mnie oko aparatu, ta cała na mnie skupiona uwaga sprawiły, że po raz pierwszy w życiu,jeszcze nieudolnie, chwiejnie, niepewnie stanęłam na zewnątrz siebie i spojrzałam na siebie okiem tegoobiektywu, wzrokiem jakimś innym, nie do końca swoim, wzrokiem chłodnym, odległym, obojętnym, którypotem równie beznamiętnie będzie notował ruchy mojej ręki, drżenie powieki, duchotę w pokoju, i myśli wszystkie, nawet te niedokończone, byle jakie.Ten wzrok, miejsce na zewnątrz mnie, z którego patrzę,będzie się pojawiało odtąd coraz częściej, aż w końcu zacznie zmieniać mnie samą, bo stracę pewność, kimjestem, gdzie jest mój środek, punkt, wokół którego porządkuje się wszystko inne.Te same rzeczy będęwidziała za każdym razem inaczej.Najpierw pogubię się w tym, przerażę się.Będę rozpaczliwie szukaćstałości.W końcu uznam, że stałość wprawdzie istnieje, ale jest daleko poza mną, a ja jestem strumieniem,tą rzeczką w Nowej Rudzie, która raz po raz zmienia kolory, i jedyne, co mogę o sobie powiedzieć, to żeprzydarzam się sobie, przepływam przez miejsce w przestrzeni i czasie i jestem sumą właściwości tegomiejsca i czasu, niczym więcej.Jedyna korzyść, jaka z tego wynika, jest taka, że światy widziane z różnych punktów są różnymi światami.Więc mogę żyć w tylu światach, ile z nich jestem w stanie zobaczyć.PsaIm NożownikówDaremność na całej ziemibłogosławione puste łonauświęcona wszelka jałowośćświęty rozkład upragniony upadekcudowna bezowocność zimypuste łupiny orzechówspopielone polana, które zachowują kształt drzewanasiona, które spadły na kamieńpotępione nożewyschnięte strumieniezwierzę, które zjada potomstwo innegoptak, który żywi się jajami innego ptakawojna, od której zawsze zaczyna się pokójgłód, który jest początkiem nasyceniaZwięta starości, brzasku śmierci,czasie uchwycony w ciele,śmierci nagła, niespodziana,śmierci wydeptana jak ścieżka wśród trawyCzynić, a nie mieć rezultatówdziałać, a nic nie poruszaćstarać się, a nic nie zmieniaćwyruszać, a nigdzie nie dochodzićmówić, a nie wydawać głosuSkarbyZ czasem domy chętniej oddawały to, co miały w sobie.Garnki, talerze, kubki z uchem, pościel, nawetubrania, prawie nowe, niektóre całkiem eleganckie.Czasem znajdowali proste drewniane zabawki, którezaraz dawali swoim dzieciom po latach wojny był to skarb.Piwnice pełne były słoików z dżemami,z przecierami, z jabłkowym winem.Albo: jagody zasypane cukrem w soku gęstym jak atrament, plamiącymnieostrożne palce; żółte kawałki dyni w occie, to im nie smakowało; marynowane grzyby z kulkami zielaangielskiego.Stary Bobol, coraz bardziej ponury, znalazł w piwnicy nową, ledwie skończoną trumnę.Niemcy zostawili w kredensach przyprawy, solniczki, resztki oleju na dnie butelek, porcelitowe pojemnikiz kaszą, cukrem i zbożową kawą.Zostawili firanki w oknach, żelazka na blasze kuchni, obrazki na ścianach.W szufladach poniewierały się stare rachunki, umowy najmu i kupna, zdjęcia z chrzcin i listy.W niektórychdomach zostały książki, ale straciły dar przekonywania świat przeszedł na inny język.Na strychu stały dziecinne wózki, leżały sterty pożółkłych gazet, spękane walizki z bombkami na choinkę.W kuchniach, sypialniach wciąż tkwił obcy zapach.Dobywał się zwłaszcza z szaf i szuflad bielizniarek.Kobiety otwierały je nieśmiało i wyciągały sztuki bielizny, jedna po drugiej, dziwiąc się, bo była to bieliznaobca, śmieszna, dziwaczna.W końcu odważały się przymierzyć sukienki i żakiety.Często nie znały nawetnazw materiałów, z których były uszyte.Stojąc w nich przed lustrem, odruchowo wsadzały dłoniew kieszenie i zaskoczone znajdowały tam zgniecione chustki do nosa, papierki od cukierków, unieważnionejuż monety.Kobiety mają szczególny talent odkrywania nie zauważonych schowków, przeoczonych szuflad,zakamuflowanych pudełek po butach, z których wysypywały się nagle mleczne zęby dzieci albo obciętekosmyki włosów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.I jestem pewna, że rozumiałabym niemiecki, gdyby ktoś jak Gertruda pochylał się nade mną, pieścił mnie i karmił.Gdyby przez okno pokazywał mi park i zadawałte niemądre pytania, jakie dorośli zadają dzieciom: A co to? Kto to idzie? Gdzie mama? Gdyby z czułościąpozwalał mi rękami błądzić po swojej twarzy i odkrywać jej jedyność.Gdyby stawał się ostatnim obrazemwidzianym przed zaśnięciem i pierwszym po przebudzeniu.U Kampów po raz pierwszy zobaczyłam i zapamiętałam siebie.Mogłam mieć wtedy około roku, bo jużsiedziałam.Musiał przyjść ten sam wędrowny fotograf, który kilka lat potem robił mi zdjęcie w pierwszejklasie.Musiał zachęcić Gertrudę, rozbawić ją, przegadać, bo rozebrała mnie i posadziła na białym futerku,które skwapliwie podrzucił jej zapewne pan Kampa.Pewnie protestowałam krzykiem, bo dano mi do zabawypokrywkę od garnka.I właśnie dotyk tej pokrywki w nagą skórę brzucha i światło jasnej lampy na stojaku,i wycelowane we mnie oko aparatu, ta cała na mnie skupiona uwaga sprawiły, że po raz pierwszy w życiu,jeszcze nieudolnie, chwiejnie, niepewnie stanęłam na zewnątrz siebie i spojrzałam na siebie okiem tegoobiektywu, wzrokiem jakimś innym, nie do końca swoim, wzrokiem chłodnym, odległym, obojętnym, którypotem równie beznamiętnie będzie notował ruchy mojej ręki, drżenie powieki, duchotę w pokoju, i myśli wszystkie, nawet te niedokończone, byle jakie.Ten wzrok, miejsce na zewnątrz mnie, z którego patrzę,będzie się pojawiało odtąd coraz częściej, aż w końcu zacznie zmieniać mnie samą, bo stracę pewność, kimjestem, gdzie jest mój środek, punkt, wokół którego porządkuje się wszystko inne.Te same rzeczy będęwidziała za każdym razem inaczej.Najpierw pogubię się w tym, przerażę się.Będę rozpaczliwie szukaćstałości.W końcu uznam, że stałość wprawdzie istnieje, ale jest daleko poza mną, a ja jestem strumieniem,tą rzeczką w Nowej Rudzie, która raz po raz zmienia kolory, i jedyne, co mogę o sobie powiedzieć, to żeprzydarzam się sobie, przepływam przez miejsce w przestrzeni i czasie i jestem sumą właściwości tegomiejsca i czasu, niczym więcej.Jedyna korzyść, jaka z tego wynika, jest taka, że światy widziane z różnych punktów są różnymi światami.Więc mogę żyć w tylu światach, ile z nich jestem w stanie zobaczyć.PsaIm NożownikówDaremność na całej ziemibłogosławione puste łonauświęcona wszelka jałowośćświęty rozkład upragniony upadekcudowna bezowocność zimypuste łupiny orzechówspopielone polana, które zachowują kształt drzewanasiona, które spadły na kamieńpotępione nożewyschnięte strumieniezwierzę, które zjada potomstwo innegoptak, który żywi się jajami innego ptakawojna, od której zawsze zaczyna się pokójgłód, który jest początkiem nasyceniaZwięta starości, brzasku śmierci,czasie uchwycony w ciele,śmierci nagła, niespodziana,śmierci wydeptana jak ścieżka wśród trawyCzynić, a nie mieć rezultatówdziałać, a nic nie poruszaćstarać się, a nic nie zmieniaćwyruszać, a nigdzie nie dochodzićmówić, a nie wydawać głosuSkarbyZ czasem domy chętniej oddawały to, co miały w sobie.Garnki, talerze, kubki z uchem, pościel, nawetubrania, prawie nowe, niektóre całkiem eleganckie.Czasem znajdowali proste drewniane zabawki, którezaraz dawali swoim dzieciom po latach wojny był to skarb.Piwnice pełne były słoików z dżemami,z przecierami, z jabłkowym winem.Albo: jagody zasypane cukrem w soku gęstym jak atrament, plamiącymnieostrożne palce; żółte kawałki dyni w occie, to im nie smakowało; marynowane grzyby z kulkami zielaangielskiego.Stary Bobol, coraz bardziej ponury, znalazł w piwnicy nową, ledwie skończoną trumnę.Niemcy zostawili w kredensach przyprawy, solniczki, resztki oleju na dnie butelek, porcelitowe pojemnikiz kaszą, cukrem i zbożową kawą.Zostawili firanki w oknach, żelazka na blasze kuchni, obrazki na ścianach.W szufladach poniewierały się stare rachunki, umowy najmu i kupna, zdjęcia z chrzcin i listy.W niektórychdomach zostały książki, ale straciły dar przekonywania świat przeszedł na inny język.Na strychu stały dziecinne wózki, leżały sterty pożółkłych gazet, spękane walizki z bombkami na choinkę.W kuchniach, sypialniach wciąż tkwił obcy zapach.Dobywał się zwłaszcza z szaf i szuflad bielizniarek.Kobiety otwierały je nieśmiało i wyciągały sztuki bielizny, jedna po drugiej, dziwiąc się, bo była to bieliznaobca, śmieszna, dziwaczna.W końcu odważały się przymierzyć sukienki i żakiety.Często nie znały nawetnazw materiałów, z których były uszyte.Stojąc w nich przed lustrem, odruchowo wsadzały dłoniew kieszenie i zaskoczone znajdowały tam zgniecione chustki do nosa, papierki od cukierków, unieważnionejuż monety.Kobiety mają szczególny talent odkrywania nie zauważonych schowków, przeoczonych szuflad,zakamuflowanych pudełek po butach, z których wysypywały się nagle mleczne zęby dzieci albo obciętekosmyki włosów [ Pobierz całość w formacie PDF ]