[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeba trochę tam siępokręcić.Potem zwiać.*Godzina dwudziesta trzecia.Cztery wojskowe cięża-rówki wolno, bardzo wolno, z wygaszonymi reflekto-rami, posuwały się okrążając teren Zakładów C-12.Na całkowite opasanie tak wielkiego obszaru sznuremwozów trzeba by ich nie cztery, lecz czterdzieści.Po-lewskiemu nie chodziło jednak o zamknięcie w klesz-czach, to nie było konieczne.Samochody zatrzymały siępo dwóch bokach prostokąta, w którym znajdowało siępodziemne laboratorium, umieszczone na samym końcui oddzielone od reszty budynków basenami przeciwpo-żarowymi.Krótszy, najdalej od centrum położony, bok tegoprostokąta stanowiła bocznica kolejowa.Tej nocy stałyna; niej puste wagony.Tak przynajmniej można byłosądzić.Tej nocy również w Golewicach nie przechadzały siępatrole milicyjne, nie jezdziły radiowozy.Wydawałosię, że miejscowa władza w mundurach śpi snem spra-wiedliwego.Księżyc był na nowiu, chmury przesłoniłygwiazdy.Deszcz wisiał w powietrzu.Meres, zadowolony z ciszy i pustki na ulicach, podnie-cony planem, który dopiero co sobie ułożył, nie zwrócił272uwagi na brak patroli, choć dotychczas każdej nocypilnowały one porządku w mieście.Szedł szybkim kro-kiem w kierunku bocznicy, wybierając małe uliczki, zlelub wcale nie oświetlone.Przelotnie pomyślał, że gdybygo nawet zatrzymali, to najwyżej wylegitymują, niebędą przecież obszukiwać.Minął stary dom Wolniaków i zastanowił się przezchwilę, czy inżynier Jabłoński pracuje jeszcze w labora-torium, czy też śpi na pięterku.Przeszedł mostek, okrą-żył z daleka główną bramę; w portierni świeciło się,ktoś stał przy oknie, ale nie patrzał w jego stronę.Przy-śpieszył kroku.Tamci już powinni znajdować się przylaboratorium.A może Darek czeka na bocznicy? Trzebamu się pokazać.Jeszcze dziesięć minut drogi.Zwieżo naprawionadziura w murze, którą pracownicy czasem wyskakiwalido meliny Zezowatej Franki na kielicha.Już widaćmimo ciemności zarysy wagonów.Zatrzymał się i nadsłuchiwał, czy nie idzie strażnik.Ale dokoła panowała nie zmącona niczym cisza.Zdzi-wił się: nie pilnują? Odpowiedział sam sobie, że wago-ny przecież jeszcze puste, więc czego tu właściwie pil-nować.Doszedł do pierwszego, odpoczywał chwilę poszybkim marszu.Rozsunięte drzwi ukazywały czarną273głębię.Pomyślał, że wejdzie tam, posiedzi z kwadrans;czekając na wybuch.Raptem, kiedy dzwignął się w górę i postawił nogęna podłodze wagonu, coś się w tej głębi poruszyło. Darek? spytał cicho. Ja usłyszał szept. Na co czekasz? Gdzie Brzezowski? Też tutaj. Co się stało? Dlaczego nie idziecie pod laborato-rium?Zdziwiony i gniewny, ruszył w ich stronę.Nagledwie pary rąk chwyciły go żelaznym uściskiem, położy-ły twarzą do podłogi.Jego własne ręce znalazły się wmetalowym potrzasku.Wtedy ktoś go podniósł, posta-wił twarzą w twarz.Oślepiony latarką, dojrzał milicyj-ne mundury.Błyskawicznie wyjęto mu zza paska broń.Milczał, nie był w stanie wykrztusić słowa.Wszystkorozegrało się w ciągu kilku sekund, cały świat przewró-cił się do góry nogami i runął. Gdzie Gniat i Brzezowski? usłyszał ostry głos.Nie znał go.Zwiatło wciąż biło mu prosto w oczy, więcschylił głowę. Gdzie Gniat i Brzezowski? powtórzył tamtengłos. Szybko, gdzie oni są? Odpowiadaj!Przełknął ślinę.Nie było czasu na ułożenie jakiegośsensownego wytłumaczenia.Zresztą zdradził się na274samym początku kiedy sądził, że w wagonie siedzątamci, Przy laboratorium odparł. W którym miejscu? Budynek jest długi. Z tyłu, idąc od bocznicy. Który z nich ma broń? Gniat. Jaką? Pistolet.Browning. A Brzezowski? Ja mu nie dawałem.Nie wiem. Co przynieśli na teren Zakładów? Materiały wybuchowe.I lonty. Skąd zabrali? Od Brzezowskiego, z piwnicy. Wyjdz z wagonu!Posłusznie przysiadł, opuścił nogi i zeskoczył.Trzech milicjantów poprowadziło go do ukrytego dalejradiowozu.Kazali mu wsiąść, ale samochód nie ruszył.Dwóch funkcjonariuszy zajęło miejsca obok niego,trzeci za kierownicą. Dokąd, mamy jechać? odważył się spytać.Nie otrzymał odpowiedzi.Zdawało się, że na cośczekają.Nagle pomyślał, że znajdują się za blisko labo-ratorium, wybuch może rzucić na wóz odłamki gruzu imetali. Zaraz nastąpi eksplozja! krzyknął przerażony.Trzeba odjechać dalej, szybko! Spokój! powiedział jeden z milicjantów.275Szarpnął się, chcąc wyskoczyć.Silna i ręka przyci-snęła go do poduszek siedzenia i kapral powtórzył: Spokój!Meres przymknął oczy.Zrobiło mu się gorąco, potwąską strużką spływał po policzkach.Z minuty na mi-nutę czekał na wybuch.Już powinni wysadzić myślał. Może tu nie doleci.Może zdążymy odjechać.Ale wybuchu nie było.I nagle wszystko stało się ja-sne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Trzeba trochę tam siępokręcić.Potem zwiać.*Godzina dwudziesta trzecia.Cztery wojskowe cięża-rówki wolno, bardzo wolno, z wygaszonymi reflekto-rami, posuwały się okrążając teren Zakładów C-12.Na całkowite opasanie tak wielkiego obszaru sznuremwozów trzeba by ich nie cztery, lecz czterdzieści.Po-lewskiemu nie chodziło jednak o zamknięcie w klesz-czach, to nie było konieczne.Samochody zatrzymały siępo dwóch bokach prostokąta, w którym znajdowało siępodziemne laboratorium, umieszczone na samym końcui oddzielone od reszty budynków basenami przeciwpo-żarowymi.Krótszy, najdalej od centrum położony, bok tegoprostokąta stanowiła bocznica kolejowa.Tej nocy stałyna; niej puste wagony.Tak przynajmniej można byłosądzić.Tej nocy również w Golewicach nie przechadzały siępatrole milicyjne, nie jezdziły radiowozy.Wydawałosię, że miejscowa władza w mundurach śpi snem spra-wiedliwego.Księżyc był na nowiu, chmury przesłoniłygwiazdy.Deszcz wisiał w powietrzu.Meres, zadowolony z ciszy i pustki na ulicach, podnie-cony planem, który dopiero co sobie ułożył, nie zwrócił272uwagi na brak patroli, choć dotychczas każdej nocypilnowały one porządku w mieście.Szedł szybkim kro-kiem w kierunku bocznicy, wybierając małe uliczki, zlelub wcale nie oświetlone.Przelotnie pomyślał, że gdybygo nawet zatrzymali, to najwyżej wylegitymują, niebędą przecież obszukiwać.Minął stary dom Wolniaków i zastanowił się przezchwilę, czy inżynier Jabłoński pracuje jeszcze w labora-torium, czy też śpi na pięterku.Przeszedł mostek, okrą-żył z daleka główną bramę; w portierni świeciło się,ktoś stał przy oknie, ale nie patrzał w jego stronę.Przy-śpieszył kroku.Tamci już powinni znajdować się przylaboratorium.A może Darek czeka na bocznicy? Trzebamu się pokazać.Jeszcze dziesięć minut drogi.Zwieżo naprawionadziura w murze, którą pracownicy czasem wyskakiwalido meliny Zezowatej Franki na kielicha.Już widaćmimo ciemności zarysy wagonów.Zatrzymał się i nadsłuchiwał, czy nie idzie strażnik.Ale dokoła panowała nie zmącona niczym cisza.Zdzi-wił się: nie pilnują? Odpowiedział sam sobie, że wago-ny przecież jeszcze puste, więc czego tu właściwie pil-nować.Doszedł do pierwszego, odpoczywał chwilę poszybkim marszu.Rozsunięte drzwi ukazywały czarną273głębię.Pomyślał, że wejdzie tam, posiedzi z kwadrans;czekając na wybuch.Raptem, kiedy dzwignął się w górę i postawił nogęna podłodze wagonu, coś się w tej głębi poruszyło. Darek? spytał cicho. Ja usłyszał szept. Na co czekasz? Gdzie Brzezowski? Też tutaj. Co się stało? Dlaczego nie idziecie pod laborato-rium?Zdziwiony i gniewny, ruszył w ich stronę.Nagledwie pary rąk chwyciły go żelaznym uściskiem, położy-ły twarzą do podłogi.Jego własne ręce znalazły się wmetalowym potrzasku.Wtedy ktoś go podniósł, posta-wił twarzą w twarz.Oślepiony latarką, dojrzał milicyj-ne mundury.Błyskawicznie wyjęto mu zza paska broń.Milczał, nie był w stanie wykrztusić słowa.Wszystkorozegrało się w ciągu kilku sekund, cały świat przewró-cił się do góry nogami i runął. Gdzie Gniat i Brzezowski? usłyszał ostry głos.Nie znał go.Zwiatło wciąż biło mu prosto w oczy, więcschylił głowę. Gdzie Gniat i Brzezowski? powtórzył tamtengłos. Szybko, gdzie oni są? Odpowiadaj!Przełknął ślinę.Nie było czasu na ułożenie jakiegośsensownego wytłumaczenia.Zresztą zdradził się na274samym początku kiedy sądził, że w wagonie siedzątamci, Przy laboratorium odparł. W którym miejscu? Budynek jest długi. Z tyłu, idąc od bocznicy. Który z nich ma broń? Gniat. Jaką? Pistolet.Browning. A Brzezowski? Ja mu nie dawałem.Nie wiem. Co przynieśli na teren Zakładów? Materiały wybuchowe.I lonty. Skąd zabrali? Od Brzezowskiego, z piwnicy. Wyjdz z wagonu!Posłusznie przysiadł, opuścił nogi i zeskoczył.Trzech milicjantów poprowadziło go do ukrytego dalejradiowozu.Kazali mu wsiąść, ale samochód nie ruszył.Dwóch funkcjonariuszy zajęło miejsca obok niego,trzeci za kierownicą. Dokąd, mamy jechać? odważył się spytać.Nie otrzymał odpowiedzi.Zdawało się, że na cośczekają.Nagle pomyślał, że znajdują się za blisko labo-ratorium, wybuch może rzucić na wóz odłamki gruzu imetali. Zaraz nastąpi eksplozja! krzyknął przerażony.Trzeba odjechać dalej, szybko! Spokój! powiedział jeden z milicjantów.275Szarpnął się, chcąc wyskoczyć.Silna i ręka przyci-snęła go do poduszek siedzenia i kapral powtórzył: Spokój!Meres przymknął oczy.Zrobiło mu się gorąco, potwąską strużką spływał po policzkach.Z minuty na mi-nutę czekał na wybuch.Już powinni wysadzić myślał. Może tu nie doleci.Może zdążymy odjechać.Ale wybuchu nie było.I nagle wszystko stało się ja-sne [ Pobierz całość w formacie PDF ]