[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Karol zawsze był przyjemnym towarzyszem.- Jest czarujący.Nie wiedziałam, że byliście aż tak bliskimi przyjaciółmi.- Nie lubię o tym mówić.Kiedy rozejdzie się wieść,że jestem w takiej komitywie z królem, niejeden z moichznajomych będzie chciał to wykorzystać dla własnychcelów.- Nie przyszłoby panu do głowy, żeby wykorzystywaćprzyjazń z królem dla własnych zamierzeń, prawda,Quentonie? Król naprawdę pana kocha - dodała, gdy sięnie odezwał.- Skąd ta pewność?- Gdy dziś o panu mówił, słyszałam miłość i szacunekw jego głosie.- A kiedy to było?- Kiedy przybiliśmy do brzegu.Przypomniał sobie Karola i Olivię, siedzących oboksiebie, z pochylonymi głowami, zatopionych w cichej,poważnej rozmowie.- Opowiadał mi o pańskim dzieciństwie tu, w Blackthorne, i o surowym seniorze rodu.- O, tak, dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.I byłkotwicą dla dwóch przestraszonych chłopców, zdanych nałaskę wzburzonego morza.- Powiedział mi też o pańskiej lojalności wobec niego,gdy był pan kapitanem statku korsarskiego.- Rzeczywiście?Przytaknęła.- To niesprawiedliwe, żeby taką rzecz utrzymywanow tajemnicy.Gdy ryzykował pan życie za ojczyznę, niektórzy uważali, że jest pan człowiekiem godnym pogardy,lekkoduchem i łotrem.- Gdybym wiedział, miła pani, że znajdę w tobie takzażartego obrońcę, powiedziałbym ci to już dawno temu.- Kpi pan sobie ze mnie.Jak można żartować z takichspraw? Czyż nie wie pan, że są ludzie, którzy rozgłaszająo panu kłamstwa i złośliwe plotki? Uważają, że jest panłajdakiem bez serca.- Sądzi pani, że to ma dla mnie znaczenie? - Odstawiłkrzesło i podszedł do kominka.Podążyła za nim i położyła mu rękę na ramieniu.- Nie przeszkadza panu to obrzucanie błotem?- Nie obchodzi mnie, co inni mówią czy myślą na mójtemat.- Odwrócił się i chwycił ją za ramiona, wpatrującsię jej głęboko w oczy.- Liczy się tylko to, co pani myśli.- Myślę.- Modliła się o odwagę.Tyle odwagi, ilewykazał on, rzucając jej to wyzwanie.- Myślę, że jest pannajdzielniejszym, najwspanialszym i najszlachetniejszymmężczyzną, jakiego znam.Uśmiechnął się.- Znowu czuję, że pan kpi sobie ze mnie.- Nigdy bym się nie ośmielił.- Przyciągnął ją do siebie.- W tej chwili nie zajmuje mnie moja szlachetnadusza.- W takim razie co?Pochylił głowę, odnalazł ustami jej wargi i spadł na nietak gwałtownie, że obojgu zaparło dech w piersiach.- To.- Znowu rozgniatał wargami jej usta, a ona poczuła gorący spazm namiętności.- Tylko to.Tylko o tymmogę myśleć.Mogę myśleć tylko o tobie.Całe przepełniające go uczucie zawarł w tym jednymgorącym, namiętnym pocałunku.Nie mógł się oderwać odOlivii, jakby popychała go ku niej i trzymała jakaś przemożna siła.Odwzajemniła ten pocałunek z uniesieniem, które zadziwiło ich oboje.Zmiało objęła go i rozchyliła usta.Ogień, tlący się dotąd gdzieś w głębi, wybuchł w niej na dobre.- Quentonie.Chcę.- Przycisnęła usta do jegowarg, a po chwili szepnęła: - Chcę tego, czego i ty chcesz.Znieruchomiał, a potem odsunął ją odrobinę i kilka razy głęboko odetchnął, aby się uspokoić i zapanować nadnamiętnością, która nie pozwalała mu zachować przytomności umysłu.Oszołomił go ogrom jej uczucia.Na myśl,że ma jej przyzwolenie i mógłby ją wziąć tu i teraz, zacząłrozpaczliwie ze sobą walczyć.- Quentonie.- Ciii.- Położył palec na jej wargach, ale szybko cofnął go, gdy poczuł ich żar.- Jeszcze chwilę, Olivio, muszęsię zastanowić.- Nie chcę się zastanawiać.- Uniosła ku niemu twarzi rozchyliła usta.- Dość się już zastanawiałam.Chcę odczuwać.- Boże drogi.Czy ty wiesz, co mówisz?Uśmiechnęła się i uniosła na palcach, by musnąć ustami jego wargi.- Mówię, że chcę tego.Chcę ciebie.Znów przylgnął do jej warg.Nie odrywając od nich ustwyszeptał:- Powinienem być rozsądniejszy.Czyż nie walczyłemwłaśnie przeciw temu? Ale, Boże dopomóż, nie mam jużani siły, ani chęci, by się opierać.Gdy Olivia uniosła twarz do kolejnego pocałunku, odsunął ją delikatnie.- Nie teraz.Jeszcze nie.Jeżeli pocałuję cię jeszczechoć raz, nigdy nie dotrzemy na górę, do sypialni.ROZDZIAA PITNASTYDrzwi do biblioteki otworzyły się gwałtownie.Pembroke, gawędzący z gospodynią, aż drgnął z wrażenia,gdy lord Stamford i panna St.John szybkim krokiem wyszli na korytarz.- Skończyliśmy już, Pembroke.Pani Thornton, służąca może sprzątnąć ze stołu.- Tak, milordzie.Czy jeszcze coś?- Nie.Panna St.John i ja udajemy się już na spoczynek.Wy dwoje możecie zrobić to samo.- Doskonale, milordzie.- Pembroke przez chwilę patrzył, jak idą po schodach, a potem wszedł do biblioteki,by dopilnować kominka.Tymczasem gospodyni podeszłado stołu.- Dziwne - zauważyła.- Nic nie zjedli.- Może było zimne.Odkroiła kawałek przepiórki i spróbowała.- Jest pyszna.- Czy zauważyła pani, jakie policzki miała panna St.John?- Jakie miała policzki.?- Bardzo zaróżowione.A lord Stamford miał dzikiespojrzenie.Jak pantera szykująca się do skoku.- Myśli pan, że doszło między nimi do wymiany zdań?Wie pan, jak szybko oboje tracą cierpliwość.Może przezto wplątali się w jakąś kabałę.Potrząsnął głową.- Może i wdali się w kabałę, ale założę się, że nie z powodu kłótni.Gdy prawda zaświtała w głowie gospodyni, położyłarękę na sercu.- O Boże! Lord Stamford i mała, kochana panna St.John?Oczy Pembroke'a rozjaśniły się uśmiechem.- Powiedziałbym, że pasują do siebie.- W żadnym razie! Mówił pan, że lord miał w oczachcoś dzikiego.Martwię się o panienkę.- Niech pani nie kładzie krzyżyka na naszej małej guwernantce.Ma ostry języczek i bystry rozum.Pod pozorami delikatności kryje się silny charakter.Założę się, żeda sobie radę z lordem Stamfordem.- Pembroke spojrzałna nietknięte jedzenie na talerzach i pełne szklanice.-Szkoda, żeby zmarnowały się tak wspaniałe potrawy.Może skorzystamy z tych dobrodziejstw, co, Gwynnith?Pilnie uważając, by ich ciała się nie zetknęły, Quentoni Olivia szli po schodach i dalej mrocznym korytarzem.Choć starali się zachowywać beztrosko, ruchy mielisztywne, niezgrabne.Gdy doszli do jej apartamentu, Oli-via przystanęła, sądząc, że Quenton otworzy drzwi i poprowadzi ją do środka.Tymczasem on bez słowa chwyciłją w ramiona i ruszył korytarzem.Zatrzymał się dopieroprzed własnymi drzwiami.Zamknął je łokciem i postawił ją na ziemi.Olivia poczuła przypływ paniki.- Myślałam.- Nie myśl.Po prostu słuchaj swego ciała.Dotknął ustami jej warg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Karol zawsze był przyjemnym towarzyszem.- Jest czarujący.Nie wiedziałam, że byliście aż tak bliskimi przyjaciółmi.- Nie lubię o tym mówić.Kiedy rozejdzie się wieść,że jestem w takiej komitywie z królem, niejeden z moichznajomych będzie chciał to wykorzystać dla własnychcelów.- Nie przyszłoby panu do głowy, żeby wykorzystywaćprzyjazń z królem dla własnych zamierzeń, prawda,Quentonie? Król naprawdę pana kocha - dodała, gdy sięnie odezwał.- Skąd ta pewność?- Gdy dziś o panu mówił, słyszałam miłość i szacunekw jego głosie.- A kiedy to było?- Kiedy przybiliśmy do brzegu.Przypomniał sobie Karola i Olivię, siedzących oboksiebie, z pochylonymi głowami, zatopionych w cichej,poważnej rozmowie.- Opowiadał mi o pańskim dzieciństwie tu, w Blackthorne, i o surowym seniorze rodu.- O, tak, dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.I byłkotwicą dla dwóch przestraszonych chłopców, zdanych nałaskę wzburzonego morza.- Powiedział mi też o pańskiej lojalności wobec niego,gdy był pan kapitanem statku korsarskiego.- Rzeczywiście?Przytaknęła.- To niesprawiedliwe, żeby taką rzecz utrzymywanow tajemnicy.Gdy ryzykował pan życie za ojczyznę, niektórzy uważali, że jest pan człowiekiem godnym pogardy,lekkoduchem i łotrem.- Gdybym wiedział, miła pani, że znajdę w tobie takzażartego obrońcę, powiedziałbym ci to już dawno temu.- Kpi pan sobie ze mnie.Jak można żartować z takichspraw? Czyż nie wie pan, że są ludzie, którzy rozgłaszająo panu kłamstwa i złośliwe plotki? Uważają, że jest panłajdakiem bez serca.- Sądzi pani, że to ma dla mnie znaczenie? - Odstawiłkrzesło i podszedł do kominka.Podążyła za nim i położyła mu rękę na ramieniu.- Nie przeszkadza panu to obrzucanie błotem?- Nie obchodzi mnie, co inni mówią czy myślą na mójtemat.- Odwrócił się i chwycił ją za ramiona, wpatrującsię jej głęboko w oczy.- Liczy się tylko to, co pani myśli.- Myślę.- Modliła się o odwagę.Tyle odwagi, ilewykazał on, rzucając jej to wyzwanie.- Myślę, że jest pannajdzielniejszym, najwspanialszym i najszlachetniejszymmężczyzną, jakiego znam.Uśmiechnął się.- Znowu czuję, że pan kpi sobie ze mnie.- Nigdy bym się nie ośmielił.- Przyciągnął ją do siebie.- W tej chwili nie zajmuje mnie moja szlachetnadusza.- W takim razie co?Pochylił głowę, odnalazł ustami jej wargi i spadł na nietak gwałtownie, że obojgu zaparło dech w piersiach.- To.- Znowu rozgniatał wargami jej usta, a ona poczuła gorący spazm namiętności.- Tylko to.Tylko o tymmogę myśleć.Mogę myśleć tylko o tobie.Całe przepełniające go uczucie zawarł w tym jednymgorącym, namiętnym pocałunku.Nie mógł się oderwać odOlivii, jakby popychała go ku niej i trzymała jakaś przemożna siła.Odwzajemniła ten pocałunek z uniesieniem, które zadziwiło ich oboje.Zmiało objęła go i rozchyliła usta.Ogień, tlący się dotąd gdzieś w głębi, wybuchł w niej na dobre.- Quentonie.Chcę.- Przycisnęła usta do jegowarg, a po chwili szepnęła: - Chcę tego, czego i ty chcesz.Znieruchomiał, a potem odsunął ją odrobinę i kilka razy głęboko odetchnął, aby się uspokoić i zapanować nadnamiętnością, która nie pozwalała mu zachować przytomności umysłu.Oszołomił go ogrom jej uczucia.Na myśl,że ma jej przyzwolenie i mógłby ją wziąć tu i teraz, zacząłrozpaczliwie ze sobą walczyć.- Quentonie.- Ciii.- Położył palec na jej wargach, ale szybko cofnął go, gdy poczuł ich żar.- Jeszcze chwilę, Olivio, muszęsię zastanowić.- Nie chcę się zastanawiać.- Uniosła ku niemu twarzi rozchyliła usta.- Dość się już zastanawiałam.Chcę odczuwać.- Boże drogi.Czy ty wiesz, co mówisz?Uśmiechnęła się i uniosła na palcach, by musnąć ustami jego wargi.- Mówię, że chcę tego.Chcę ciebie.Znów przylgnął do jej warg.Nie odrywając od nich ustwyszeptał:- Powinienem być rozsądniejszy.Czyż nie walczyłemwłaśnie przeciw temu? Ale, Boże dopomóż, nie mam jużani siły, ani chęci, by się opierać.Gdy Olivia uniosła twarz do kolejnego pocałunku, odsunął ją delikatnie.- Nie teraz.Jeszcze nie.Jeżeli pocałuję cię jeszczechoć raz, nigdy nie dotrzemy na górę, do sypialni.ROZDZIAA PITNASTYDrzwi do biblioteki otworzyły się gwałtownie.Pembroke, gawędzący z gospodynią, aż drgnął z wrażenia,gdy lord Stamford i panna St.John szybkim krokiem wyszli na korytarz.- Skończyliśmy już, Pembroke.Pani Thornton, służąca może sprzątnąć ze stołu.- Tak, milordzie.Czy jeszcze coś?- Nie.Panna St.John i ja udajemy się już na spoczynek.Wy dwoje możecie zrobić to samo.- Doskonale, milordzie.- Pembroke przez chwilę patrzył, jak idą po schodach, a potem wszedł do biblioteki,by dopilnować kominka.Tymczasem gospodyni podeszłado stołu.- Dziwne - zauważyła.- Nic nie zjedli.- Może było zimne.Odkroiła kawałek przepiórki i spróbowała.- Jest pyszna.- Czy zauważyła pani, jakie policzki miała panna St.John?- Jakie miała policzki.?- Bardzo zaróżowione.A lord Stamford miał dzikiespojrzenie.Jak pantera szykująca się do skoku.- Myśli pan, że doszło między nimi do wymiany zdań?Wie pan, jak szybko oboje tracą cierpliwość.Może przezto wplątali się w jakąś kabałę.Potrząsnął głową.- Może i wdali się w kabałę, ale założę się, że nie z powodu kłótni.Gdy prawda zaświtała w głowie gospodyni, położyłarękę na sercu.- O Boże! Lord Stamford i mała, kochana panna St.John?Oczy Pembroke'a rozjaśniły się uśmiechem.- Powiedziałbym, że pasują do siebie.- W żadnym razie! Mówił pan, że lord miał w oczachcoś dzikiego.Martwię się o panienkę.- Niech pani nie kładzie krzyżyka na naszej małej guwernantce.Ma ostry języczek i bystry rozum.Pod pozorami delikatności kryje się silny charakter.Założę się, żeda sobie radę z lordem Stamfordem.- Pembroke spojrzałna nietknięte jedzenie na talerzach i pełne szklanice.-Szkoda, żeby zmarnowały się tak wspaniałe potrawy.Może skorzystamy z tych dobrodziejstw, co, Gwynnith?Pilnie uważając, by ich ciała się nie zetknęły, Quentoni Olivia szli po schodach i dalej mrocznym korytarzem.Choć starali się zachowywać beztrosko, ruchy mielisztywne, niezgrabne.Gdy doszli do jej apartamentu, Oli-via przystanęła, sądząc, że Quenton otworzy drzwi i poprowadzi ją do środka.Tymczasem on bez słowa chwyciłją w ramiona i ruszył korytarzem.Zatrzymał się dopieroprzed własnymi drzwiami.Zamknął je łokciem i postawił ją na ziemi.Olivia poczuła przypływ paniki.- Myślałam.- Nie myśl.Po prostu słuchaj swego ciała.Dotknął ustami jej warg [ Pobierz całość w formacie PDF ]