[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymbardziej uznałem za swój obowiązek wziąć to pod uwagę.Przecież w~ród większości uchodziłem za giaura, za bezczelnegointruza, wdzierającego się do najgłębszych świętości i tylkowzgląd na wielkiego szarifa powstrzymywał fanatycznych mu-zułmanów od jawnego okazywania mi swej wrogości.Emirdopiero co wyszedł cało zwielkiego niebezpieczeństwa.Gdybymjednak dłużej pozostał w Mekce, mógłbym możespowodować coś jeszcze grozniejszego. Był to trzydziesty dzień naszego pobytu w Zwiętym Mieście, gdyHalef, jego syn i ja, po raz ostatni szliśmy główną ulicą, bypożegnać się z wielkim szarifem.Był powiadomiony o naszymprzyjściu i czekał na nas.Pożegnanie było krótkie i serdeczne.Emir musiał panować nad sobą, żeby nie okazywać swegowzruszenia.Ja także walczyłem ze wzruszeniem, kiedy on pokolei ściskał nam dłonie.Moją zatrzymał przez chwilę i rzekłgłosem, w którym wyczuwało się lekkie drżenie.- Effendi, nie chcę wygłaszać wielkich siów! Pomiędzyprzyjaciół-mi są one zbędne.Niech ci wystarczy, kiedy powiem,że kocham ciebie232 i twoich towarzyszy.Kocham cię, mimo że jesteś wyznawcąinnej wiary.Potem odprowadził nas na podwórze, gdzie czekała na nas niespo-dzianka.W cieniu muru, trzymany przez stajennego, stał koń, naktórego widok moje serce zaczęło mocniej bić.Była to klaczczystej krwi, rasy bakkara,jak to stwierdziłemjednym rzutem oka.Delikatna, ale muskularna budowa, mała piękna głowa o dużychoczach, delikat-ne kończyny, zgrabna szyja, wysoko osadzonyogon, szerokie czerwo-nawe nozdrza i gęsta grzywa ze znacznymidwoma czubkami, które Beduini uważają za znak odwagi iwytrwałości.Był to dla znawcy widok budzący pragnienie, bynatychmiast dosiąść konia i pognać na daleką, nieskończonąpustynię.Wielki szarif rozkoszował się naszym zachwytem.Widział naszezwierzęta, wiedział więc, że jesteśmy znawcami koni.Lekkimruchem ręki, tak, żeby nikt nie spostrzegł, jaką ofiarę ma zamiarzłożyć, wskazał na klacz i rzekł.- Moja ukochana klacz! Daruję ją synowi szejka Haddedihnów.Wielki szarif nie chce być gorszy od paszy.Niech nowy pankocha ją tak, jak ja ją kochałem.Ona nigdy go riie zawiedzie.Akiedy będzie jej dosiadał, niech czasem pomyśli o tym, kto goserdecznie pokochał.Niech Allach was błogosławi! Prawie gwałtownym ruchem i nie czekając na nasze słowa,odwrócił się i zaraz znikł we wnętrzu swego pałacu.Patrzyliśmy za nim zaskoczeni.Nie spodziewali~my się takiegokrólewskiego daru.By wyjaśnić słowa emira, muszę dodać, żebyliśmy już w posiadaniu ogiera, który przedtem należał do szejkaBeni Sebidów.Pasza podarował go Haddedihnom, co prawdadopiero wskutek perswazji emira, który widział, że chętnie bymgo zatrzymał dla hodowli Halefa. I~raz do ogiera doszła klacz,której wartość znacznie przewyższała wartość ogiera.Hadżi był pierwszy, który ocknął się z zaskoczenia i zdał sobiesprawę z wartości daru.Aż huczało od okrzyków i pochwał pełnej233 zrozumienia i chwalebnej obfitości sprawiedliwej ocenyemira.Serdecznie cieszyła mnie radość dzielnego chłopca.Wskutek tego podwójnego daru plemię Haddedihnów zyskałoznaczną przewagę nad sąsiednimi plemionami.Tego samego dnia opuściliśmy miasto, przedtem Haddedihnowiemodlili się w meczecie proszęc Allacha o ochronę w drodzepowrot-nej.Odjeżdżałem z lekkim sercem.Poszczęściło sięryzykowne przed-sięwzięcie i nikt z nas nie ucierpiał, ale mimo topożegnanie miejsca, gdzie przeżyłem bogaty w wydarzenia okresmego życia, nie sprawiło mi przykrości.Był tylko jeden człowiek, którego będę serdecznie wspominał, atym człowiekiem był wielki szarif.Wszyscy inni, kiedy siędowiedzieli, że jestem chrześcijaninem, zachowywali się wobecmnie z chłodną obojętnością bez najdrobniejszego uczuciaprzyjazni.Słowem byli mi obojętni, a od ludzi obojętnychodchodzę z lekkim sercem. Pdkże Khutab Aga czuł podobnie jakja.Kiedy mieliśmy już za sobą przedmieście Maabideh,poprowadził swego dżemela do boku moje-go konia i rzekł.- Effendi, rad jestem, że mamy Mekkę za sobą.Ci tak zwanisąsiedzi Allacha są dość niesympatycznymi sąsiadami dlaswoich bliznich.Mam wrażenie, że gdybyś nie wyświadczyłwielkiemu szari-fowi tak wielkiej przysługi, najchętniej pożarliby nas z kopytami.Allachowi niech będą dzięki, że niemusimy już oddychać dusznym powietrzem ich ulic, lecz znowumożemy przebywaE pod wolnym Bożym niebem.Powiadam ci,najbardziej niegościnna pustynia jest lepsza niż wykwintnerozkosze tego miasta, które podobne są do zachwalanej wody zestudni Sem- Sem, co to nawet w ustach sprag-nionego ma smakgoryczy.Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, ponieważ w dali, w okolicytwier-dzy, rozległo się co prawda nie głośne, ale dobrze słyszalnewielokrot-ne dudnienie.Zatrzymałem mimo woli moje zwierzę iubejrzałem się. Pakże Haddedihnowie się zatrzymali.234- Na Allacha, co to było? - zapytał Pers.Hadżi miał gotową odpowiedz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl