[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niejaki Adam Dudek znalazł u siebie w domu skrzyneczkę zdokumentami, byłem przy tym.Oddał tę skrzyneczkę do muzeum.Zgadza się?Teraz Michał Olszewski nie mógł już milczeć.- Zgadza - przyznał niechętnie.- Ja tam tego odczytać nie mogłem, trudne pismo, ale panu się to na pewno udało.Przeleciałoparę miesięcy i pokazał się pierwszy denat.Niby nic, żadnego związku, ale za jakiś czas, proszę,jest drugi denat.W tej samej okolicy.Niby ciągle nic, ale na miejsce zbrodni przyjeżdża całajedna rodzina i zaczyna rozkopywać studnie.A z tą rodziną razem pan Olszewski z muzeum,czyli ten, kto odczytał dokumenty.Jeżeli to nie ma związku, to ja jestem, proszę państwa,hiszpański kardynał.Pomyślałem sobie, że może zawrzemy tu jakieś przymierze albo co, bo jaosobiście wątpię, czy to państwo tamtych dwóch zamordowali.Moglibyśmy pogadać poprzyjacielsku.Inaczej my będziemy musieli robić oficjalne przesłuchania, państwo będą musielifałszywie zeznawać i po co to komu? Dokumenty trzeba będzie zabrać do ekspertyzy, jeszcze sięponiszczą.Michał Olszewski poruszył się nerwowo.Nie zwracając na niego uwagi, sierżant Bielski ciągnąłdalej.- Znaczy, wyjdą z tego same trudności i przykrości.A tak, porozmawiamy po ludzku, naradzimysię i od razu się okaże, co ważne, a co nie.To jak będzie?- No! - popędziłam niecierpliwie Marka po chwili ogólnego milczenia.- Mówże coś!- Nic nie powiem - odparł Marek stanowczo.- Musicie same zdecydować.- To ja powiem! - wyrwał się Franek.- Cicho bądz! - syknęła gniewnie Lucyna.- No tak, teraz to już wyraznie widać, że nie mamy nic do powiedzenia - zauważyłasarkastycznie Teresa.Mój osobisty stosunek do milicji nie pozwolił mi pozostać na uboczu.- Cicho bądzcie wszyscy! - zażądałam.- Zaraz.Ostatecznie, istnieje przecież jakiś przepisprawny, według którego, jeżeli ktoś coś ukradnie w rodzinie, ściga się przestępcę tylko nawniosek poszkodowanego.Istnieje czy nie?- Istnieje - przyświadczył sierżant.- Państwo sobie coś ukradli?- Nie, ale milicja mogłaby tak pomyśleć.Porozmawiamy z panem jak ludzie, bo i tak nam nicinnego nie pozostaje, ale pod warunkiem, że nie zacznie pan podejrzewać Franka.On tyle wie o tym, czego szukamy, co i my.Więc nie życzymy sobie głupich komplikacji.Sierżant poprzysiągł uroczyście, że tak kretyński pomysł, jak podejrzewanie Franka, w życiu bymu nie przyszedł do głowy.Atmosfera uległa znacznej poprawie, rodzinę wyraznie odblokowało.Przerywając sobie wzajemnie, wyjawiliśmy prawdę, którą sierżant przyjął z filozoficznymspokojem.Przejął się dopiero, kiedy Michał przyniósł z góry dokumenty, pokazał je i odczytałszeptem.Staszek Bielski słuchał wręcz oczarowany.- Coś podobnego! - wykrzyknął ze wzruszeniem.- I ja sam to wyciągałem spod podłogi,własnymi rękami! No, no.- Ja tylko nie rozumiem, skąd o tym spadku wie tyle osób - powiedział Michał zdenerwowany iprzejęty.- Ja sam nikomu nie mówiłem i tych papierów nikt nie widział.Państwo dowiedzieli sięode mnie.Pan mówi, że ci, co znalezli, nie umieli odczytać.No więc.? Skąd wiedzą?- To się jeszcze zbada.Teraz już wyraznie widzę, że te zbrodnie i ten wasz spadek to jest jedno ito samo.Policzmy.Wychodzi na to, że oprócz państwa wiedziały trzy osoby.Tych dwóchzabitych i ten, co uciekł, jak mu tam, Bolnicki.- Cztery - sprostowała Lucyna.- Morderca też chyba wiedział.- Pięć - poprawiła ją Teresa.- Wylizany Nixon to co? Pies? Ględził o majątku po przodkach, jakbył u mnie w Kanadzie.Myślałam, że jest pomylony, ale okazuje się, że nie.Wiedział, co mówi.- Wylizane, przepraszam, co.? - spytał sierżant nieco zaskoczony.Jakim cudem zdołaliśmy złożyć relację o wydarzeniach, omijając wylizanego Nixona, było niedo pojęcia, niemniej postać jego pojawiła się dopiero teraz.Sierżant Bielski okazał wielkiezainteresowanie.Z szaloną uwagą wysłuchał szczegółowego opisu jego powierzchowności,zachowania oraz hipotetycznych cech charakteru, nie zgłaszając żadnych pretensji o zatajenietych wieści we wcześniejszym śledztwie.Przeciwnie, wyglądał nawet tak, jakby był wdzięcznyTeresie i Frankowi za przyznanie mu w tej kwestii pierwszeństwa.Ożywił się wyraznie i w okuzaczęło mu coś błyskać.- Chyba mi się już trochę układa - oznajmił z zadowoleniem i zapatrzył się w dal.Medytowałdługą chwilę, najwidoczniej przetrawiając wszystkie uzyskano informacje, prawdopodobnienawet wyobrażał sobie kolejne wydarzenia, bo nagle zwrócił się do Michała.- Naprawdę ta świnia rzuciła się na pana? - spytał z lekkim niedowierzaniem.Michał popadł w okropne zakłopotanie.- Nie.Raczej nie.Ale tak wyglądało.To znaczy, teraz mi się wydaje, że ona po prostuzleciała.Wlazła na tę kupę kamieni i runęła razem z nimi.Ale daję słowo, że wyglądała jakgruby facet w czarnej opończy, który się rzuca prosto na mnie!- Po cholerę właziła na kamienie? - A skąd ja mam to wiedzieć? W każdym razie runęła z góry.- Pewnie lubiła wspinaczkę - podsunęła jadowicie Teresa.- No dobrze, mogę wam powiedzieć - rzekła wspaniałomyślnie Lucyna.- Tam leżały resztkichleba.- Aaa.! - ucieszył się sierżant z taką ulgą, jakby motywy postępowania nieboszczyka wieprzastanowiły dla niego ciężką zgryzotę.- Jeżeli chleb, to rozumiem.Zwieży?- Zwieży.Pewnie Michał wyrzucił.Michał przypomniał sobie, że istotnie szczątki posiłku cisnął na kamienie.Ale głównie były tokości kurczaka, chleba co najwyżej okruszyny, ewentualnie kawałek skórki z otrębami.Wyraziłwątpliwość, czy tak nędzna przynęta mogła zwabić zwierzynę, cóż to jest, okruszyny dla takiegowielkiego wieprza!- Nie szkodzi - uspokoił go sierżant.- Zwinie mają dobry węch, a na świeży chleb szczególniełase.Co do tej studni państwa, to nie wiem.Mało mamy ludzi i nie da rady ustawić posterunku.Ale póki co, może by położyć na niej coś cholernie ciężkiego?Pomysł wydał się nam doskonały.Studnia musiała ustąpić żniwom i poczekać jeszcze dwa dni,atmosfera bowiem była niepokojąca.Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały nadciąganieburzy połączonej nawet, być może, z gradobiciem i kwestie agrarne pchały się natrętnie napierwszy plan.Do pszenicy na następny dzień Franek miał zamówiony kombajn, siano jednakżemusiały ratować ludzkie ręce.Kołaczące się w rodzinie resztki przyzwoitości nie pozwoliłyrzucić na pastwę losu zagrożonego mienia.Dyskusja na temat czegoś cholernie ciężkiego od razu oparła się o mój samochód.Propozycję,żeby od strony łąki wjechać za oborę, zatrzymać się na dziurze i tak go zostawić, odrzuciłam zoburzeniem i wstrętem nie tylko z uwagi na całkowitą niemożność przekopania się przezkamienne zwały, ale także ze względu na skutki.Zdenerwowany bandzior mógł mi przez zemstęzdemolować cały pojazd.Rodzina nie nalegała, Franek po namyśle przypomniał sobie, że mastare koło od kieratu, leżące luzem w stodole.Dwóch silnych ludzi jakoś zdoła je podnieść, jedenabsolutnie nie da rady [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl