[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wujek Jasper! - stwierdziła Elizabeth triumfalnie.- Jestsam.Doskonale.- Nie powinnyśmy mu przeszkadzać, - Nie wiedziałam,czemu czuję się tak niepewnie.Byłam zła na Colina, któregoniejasne ostrzeżenia powodowały moje wahanie.- Nie bądz gąską.Jak inaczej mamy zdobyć jakieś informacje? W ten sposób będziemy mogły zadać mu tyle imperty-nenckich pytań, ile będziemy chciały.Jemu to nie przeszkadzaW szklanym pomieszczeniu było ciepło i wilgotno, czućbyło zapach wilgotnej ziemi i kwiatów.Dostrzegłam klomblilii i kilka półek z różami w malowanych donicach.Nawetzimą Rosefield będzie godne swego miana.W glinianych donicach, tak dużych, że mógłby się w nich schować dorosłyczłowiek, rosły fikusy, hibiskusy i ananasy.Lord Jasper spacerował w tę i z powrotem po wąskich alejkach, rytmicznie postukując laską.Duże liście ocierały mu się o ramiona.- Ach, dziewczęta! - powiedział, zerkając na nas, choć niemiałam pojęcia, skąd wiedział, że tu jesteśmy.Nie zrobiłyśmynawet szmeru.- Dzień dobry.- Dzień dobry, wuju Jasperze - odparła Elizabeth, wkładając palec do doniczki.Skrzywiła się na widok ziemi, która weszła jej za paznokieć.Ja złożyłam ręce w pasie i WYkonałam uprzejmy dyg.Trudno było mi spojrzeć lordowiJasperowi w oczy.- Czy podoba się pani pobyt, panno Violet? - spytał- Mogę nazywać panią Violet, prawda?Skinęłam głową.- Oczywiście, wasza lordowska mość.- Seans twojej matki będzie z pewnością jeszcze bardzie'spektakularny niż nasz wczorajszy mały wiejski bal.- Patrzyłna mnie uważnie, przenikliwie.es 132 coWydałam wymijający dzwięk, podczas gdy Elizabeth gładziła grube liście skrzydłolistu.- Może chciałybyście pojezdzić konno? - Lord Jasper zerwał parę uschniętych liści z najbliższej paproci.Nigdy nie uczyłam się jezdzić konno, a było to niezbędną umiejętnością wszystkich młodych panien z arystokracji.Nie było nas stać na to, żeby trzymać konia.Zaczynałam byćzmęczona kluczeniem po ciasnych alejkach, w które zapędziliśmy się przez nasze kłamstwa, przez stan naszych finansów,przez wszystko.W ustach czułam gorzki smak winy.- To bardzo uprzejme z pana strony, lordzie Jasper - odparłam pospiesznie, zanim Elizabeth, której uwagę łatwobyło odwrócić, zdążyła się zgodzić.- Ale postanowiłyśmypójść na przechadzkę i nie chcę kłopotać pańskiego stajennego.- A dokładniej nie chciałam sprawiać mu kłopotu, lądując u jego stóp.- Doskonale.Może mogłybyście wziąć ze sobą Tabithę?Elizabeth rzuciła mi triumfujące spojrzenie.- Ale Tabitha jest taka dokuczliwa - poskarżyła się swemu chrzestnemu.- Wciąż jest w żałobie - przypomniał jej.- Wiesz, jak bardzo ucierpiała jej rodzina.Skinęła głową, kręcąc w dłoniach pąk róży, aż płatki opadły na podłogę.Wyglądały jak krew na białych kamieniach.- Równie dobrze może wstąpić do zakonu - westchnęłai było w tym słychać prawdziwy smutek.- Lubiłam Rowenę- dodała miękko.Lord Jasper pocieszająco poklepał ją po ramieniu.Podłuższej chwili ciszy Elizabeth zmarszczyła nos w przypływiefrustracji.- Byłam wtedy z maman - spróbowała znowu.- Spędzałyśmy lato w Paryżu - wyjaśniła mi.- Nigdy nie usłyszałamszczegółów.ca 133 soJej brązowe oczy emanowafy bezbrzeżną prostotą i niewinnością jak u małego kotka.Z takim aktorstwem mogłaby występować na deskach teatru na Drury Lane.Musiałampowstrzymać nerwowy chichot, a usta Elizabeth zadrżały.Unikałyśmy swojego wzroku.Ja wpatrywałam się w eleganc-ką, różową orchideę rosnącą w okrągłej doniczce, walczącz kolejnym, niestosownym chichotem.Elizabeth uszczypnęłamnie ukradkiem, po czym zwróciła się wyczekująco do swego chrzestnego.- Wuju?- Tak, moja droga?Elizabeth przekrzywiła głowę.Widać było, że intryguje ją,czemu lord Jasper nagle zaczyna wydawać się nieobecny i roztargniony.To nie było w jego stylu, nawet ja to wiedziałam.- Jak umarła Rowena? - nalegała Elizabeth.- Utopiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Wujek Jasper! - stwierdziła Elizabeth triumfalnie.- Jestsam.Doskonale.- Nie powinnyśmy mu przeszkadzać, - Nie wiedziałam,czemu czuję się tak niepewnie.Byłam zła na Colina, któregoniejasne ostrzeżenia powodowały moje wahanie.- Nie bądz gąską.Jak inaczej mamy zdobyć jakieś informacje? W ten sposób będziemy mogły zadać mu tyle imperty-nenckich pytań, ile będziemy chciały.Jemu to nie przeszkadzaW szklanym pomieszczeniu było ciepło i wilgotno, czućbyło zapach wilgotnej ziemi i kwiatów.Dostrzegłam klomblilii i kilka półek z różami w malowanych donicach.Nawetzimą Rosefield będzie godne swego miana.W glinianych donicach, tak dużych, że mógłby się w nich schować dorosłyczłowiek, rosły fikusy, hibiskusy i ananasy.Lord Jasper spacerował w tę i z powrotem po wąskich alejkach, rytmicznie postukując laską.Duże liście ocierały mu się o ramiona.- Ach, dziewczęta! - powiedział, zerkając na nas, choć niemiałam pojęcia, skąd wiedział, że tu jesteśmy.Nie zrobiłyśmynawet szmeru.- Dzień dobry.- Dzień dobry, wuju Jasperze - odparła Elizabeth, wkładając palec do doniczki.Skrzywiła się na widok ziemi, która weszła jej za paznokieć.Ja złożyłam ręce w pasie i WYkonałam uprzejmy dyg.Trudno było mi spojrzeć lordowiJasperowi w oczy.- Czy podoba się pani pobyt, panno Violet? - spytał- Mogę nazywać panią Violet, prawda?Skinęłam głową.- Oczywiście, wasza lordowska mość.- Seans twojej matki będzie z pewnością jeszcze bardzie'spektakularny niż nasz wczorajszy mały wiejski bal.- Patrzyłna mnie uważnie, przenikliwie.es 132 coWydałam wymijający dzwięk, podczas gdy Elizabeth gładziła grube liście skrzydłolistu.- Może chciałybyście pojezdzić konno? - Lord Jasper zerwał parę uschniętych liści z najbliższej paproci.Nigdy nie uczyłam się jezdzić konno, a było to niezbędną umiejętnością wszystkich młodych panien z arystokracji.Nie było nas stać na to, żeby trzymać konia.Zaczynałam byćzmęczona kluczeniem po ciasnych alejkach, w które zapędziliśmy się przez nasze kłamstwa, przez stan naszych finansów,przez wszystko.W ustach czułam gorzki smak winy.- To bardzo uprzejme z pana strony, lordzie Jasper - odparłam pospiesznie, zanim Elizabeth, której uwagę łatwobyło odwrócić, zdążyła się zgodzić.- Ale postanowiłyśmypójść na przechadzkę i nie chcę kłopotać pańskiego stajennego.- A dokładniej nie chciałam sprawiać mu kłopotu, lądując u jego stóp.- Doskonale.Może mogłybyście wziąć ze sobą Tabithę?Elizabeth rzuciła mi triumfujące spojrzenie.- Ale Tabitha jest taka dokuczliwa - poskarżyła się swemu chrzestnemu.- Wciąż jest w żałobie - przypomniał jej.- Wiesz, jak bardzo ucierpiała jej rodzina.Skinęła głową, kręcąc w dłoniach pąk róży, aż płatki opadły na podłogę.Wyglądały jak krew na białych kamieniach.- Równie dobrze może wstąpić do zakonu - westchnęłai było w tym słychać prawdziwy smutek.- Lubiłam Rowenę- dodała miękko.Lord Jasper pocieszająco poklepał ją po ramieniu.Podłuższej chwili ciszy Elizabeth zmarszczyła nos w przypływiefrustracji.- Byłam wtedy z maman - spróbowała znowu.- Spędzałyśmy lato w Paryżu - wyjaśniła mi.- Nigdy nie usłyszałamszczegółów.ca 133 soJej brązowe oczy emanowafy bezbrzeżną prostotą i niewinnością jak u małego kotka.Z takim aktorstwem mogłaby występować na deskach teatru na Drury Lane.Musiałampowstrzymać nerwowy chichot, a usta Elizabeth zadrżały.Unikałyśmy swojego wzroku.Ja wpatrywałam się w eleganc-ką, różową orchideę rosnącą w okrągłej doniczce, walczącz kolejnym, niestosownym chichotem.Elizabeth uszczypnęłamnie ukradkiem, po czym zwróciła się wyczekująco do swego chrzestnego.- Wuju?- Tak, moja droga?Elizabeth przekrzywiła głowę.Widać było, że intryguje ją,czemu lord Jasper nagle zaczyna wydawać się nieobecny i roztargniony.To nie było w jego stylu, nawet ja to wiedziałam.- Jak umarła Rowena? - nalegała Elizabeth.- Utopiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]