[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale tak, rozpoznałam nogilwa, jak sądzę, stojącego na dwóch łapach.Była też dolna część w postaci czerwonego okręgui złotej wstęgi owiniętej dookoła.Wyglądało to tak, jakby lew podtrzymywał świat.Przykromi, ale to wszystko, co jestem w stanie przypomnieć sobie.- Związali panią i zakneblowali, lecz nie skrzywdzili pani? Nie grozili pani? Nie byłożadnej przesłanki, by sądzić, że to porwanie dla okupu?- Nie.Przeklinali, w szczególności kiedy ugryzłam jednego z nich w rękę, lecz on nieuderzył mnie, ani do mnie nie mówił, tylko rzucał przekleństwami.Potem przyłożyli mi do nosa nasączoną czymś chustkę, więc nie pamiętam już nic.Sir Robert pożegnał się.Upłynęło kolejne piętnaście minut i pożegnały się panieKilbourne.Lord Ramey, po opróżnieniu trzech kieliszków doskonałej brandy hrabiego, wciążkierował na Graysona spojrzenia obarczające go winą za chwilową utratę córki.Jednakżeumówiono randkę na następny dzień, na wypadek gdyby Grayson czuł się na siłach temupodołać.Nie ma co do tego wątpliwości, pomyślała Rosalinda, uwzględniwszy głupkowatyuśmiech, jakim obdarzał Lorelei.Kiedy frontowe drzwi zamknęły się za lordem Rameyem, w salonie zapanowała cisza.Grayson w końcu powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleli.- Ci ludzie popełnili błąd.W moim przekonaniu napastnicy byli pewni, że Lorelei toRosalinda.- Jechali przez piętnaście minut, jak sądzi panna Kilbourne, pozbawili ją przytomnościchustką nasączoną chloroformem i oczywiście zawiezli ją do domu, gdzie czekał ktoś, ktopragnął uprowadzić Rosalindę.Ten ktoś zorientował się, że nie była to jednak Rosalinda.Ktokolwiek to był, wzdragał się przed mordem na niewinnej.To już coś.Odesłali ją zpowrotem.Rosalinda siedziała obok Graysona, mówiąc coś po cichu, kiedy dosłyszała głos wujaDouglasa.- Gdzie jest Nicholas? Nicholasa nigdzie nie znaleziono.Zniknął.* * *Lee Po zatrzymał Grace i Leopolda przed frontem dobrze utrzymanej, ceglanejmiejskiej rezydencji w stylu georgiańskim przy Epson Square numer czternaście.Kiedy szedł po schodach ku frontowym drzwiom, Nicholas spojrzał przez ramię.- Nie, nie sprzeczaj się ze mną, Lee - obstawał przy swoim.- Chcę, żebyś powoziłsiwkami bardzo wolno dookoła placu.Nie martw się o mnie.Wiem, w co się pakuję.Niedługo wrócę.Lee Po nie przypadło to do gustu, lecz nie mógł na to nic poradzić.Wiedział, ktomieszka w tym domu.Nicholas nie gościł w tej miejskiej rezydencji od czasów, kiedy był małym chłopcem -dokładnie rzecz biorąc od momentu ślubu jego ojca z Mirandą Carstairs, najmłodszymdzieckiem barona Carstairsa, zaledwie pięć miesięcy po śmierci matki Nicholasa.Po tym, jak zapukał, drzwi otworzył młody blady mężczyzna o podejrzanymwyglądzie i włosach tak jasnych, iż wydawały się białe w przyćmionym świetle wejściowegoholu.- Tak? Bardzo podejrzliwy głos - pomyślał Nicholas i wręczył młodzieńcowi swojąkartę wizytową, a potem obserwował, jak ten spogląda na wizytówkę i robi się nerwowy.Tak, masz rację, mały gnojku - pomyślał Nicholas.- Jestem tu.- Chciałbym zobaczyć się z moimi przyrodnimi braćmi, jednym z nich lub wszystkimi.Teraz - powiedział cichym głosem.- Ach, milordzie, proszę pozwolić, że sprawdzę, czy pan Richard dysponuje wolnymczasem.Kamerdyner wprowadził Nicholasa do salonu, który, jak pamiętał, pachniał olejkiemróżanym - zapachem nowo poślubionej żony jego ojca.Nie cierpiał tej woni po dziś dzień.Zciany obito dębową boazerią, gzymsy były klasyczne, kominek ozdobny, a meblelekkie i jasne, stwarzając wrażenie, że w salonie jest więcej przestrzeni, niż miało to miejscew rzeczywistości.Podobnie jak elewacja domu, wnętrze było dobrze utrzymane.Utrzymanietakiej posiadłości wymagało naprawdę dużych pieniędzy.Zastanawiał się, jak zasobne byłykieszenie jego braci.Szukał jakiegoś śladu, który potwierdziłby bytność w nim Lorelei, lecznie zauważył niczego nadzwyczajnego.Odwrócił się, kiedy drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył jego przyrodni bratRichard, prezentując się dość elegancko w ciemnobrązowych spodniach oraz brązowejkamizelce w kremowe prążki.Surdut uszyto z ciemnobrązowego aksamitu.Wyglądałwykwintnie i dość gnuśnie: oto młody dżentelmen, który nie myśli o niczym innym pozawieczorną rozrywką.Ale jego ciemne oczy wyrażały nieufność.Nie, nawet więcej, Nicholasdostrzegł w nich zaniepokojenie.- No, no, czyż to nie Vail, którego nigdy nie spodziewałem się ujrzeć w tym domu -odezwał się Richard znudzonym głosem.Nicholas podszedł bliżej, wziął szeroki zamach i zdzielił go pięścią w szczękę.Richard upadł na plecy, uderzył o boczne oparcie fotela i wylądował na podłodze.Przezmoment był zamroczony.Nicholas podszedł i stanął nad nim, z rękoma opartymi na biodrach.- Nie uderzyłem cię mocno, ty nikczemny pomiocie.Wstawaj.Richard Vail potrząsnąłgłową i potarł żuchwę.Spojrzał w górę na Nicholasa i powoli się podniósł.I bez słowa ostrzeżenia rzucił się na Nicholasa.Był silny i szybki.Obaj upadli na podłogę.Richard grzmotnął Nicholasa w żołądek.Zabolało, lecz nie za bardzo.Uderzył grzbietem dłoni w szyję Richarda, sprawiając, że ten sięzakrztusił.Potem oparł się o ścianę, cały czas masując się rękoma po szyi.Nicholas chwyciłgo za kołnierz i postawił do pionu.Nie wymierzył kolejnego ciosu, lecz posłał kopniakaprosto w brzuch.Richard zacharczał i zatoczył się do tyłu w stronę kominka.- Mógłbym uderzyć cię niżej, chciałbyś tego? - zapytał Nicholas.- Nie! - ryknął Richard, usiłując złapać dech i obracając się szybko bokiem, by chronićczułe miejsce.Nicholas stał spokojnie, czekając.- Ty łotrze! Kopnąłeś mnie tak, że poczułem brzuch na kręgosłupie.Nauczyłeś siętego od swych chińskich pogańskich przyjaciół?- Ostrzegam cię tylko ten jeden raz, Richardzie.Jeśli znów przystąpisz do akcji, zabijęcię.Dzisiaj porwałeś nie tę dziewczynę, co trzeba.Jeśli kiedykolwiek podejmiesz próbęuprowadzenia Rosalindy, jesteś trupem.Zrozumiałeś mnie?Richard Vail nie usiłował nawet wypierać się swego współudziału.Popatrzył naprzyrodniego brata z nienawiścią i sporą dozą strachu.W trzewiach czuł piekący ból.- Zrozumiałeś? - powtórzył Nicholas, tym razem nawet ciszej i spokojniej.Richard wkońcu skinął głową.- Dobrze - rzekł Nicholas, otrzepał bryczesy i obrócił się, zamierzając wyjść;zatrzymał się jednak w progu.- Wynająłeś dwóch tępych zbirów, tak właśnie LoreleiKilbourne opisała twoich ludzi.Masz wszystkie pieniądze twojego ojca.Z pewnością mogłeśkupić bardziej utalentowanych oprychów.Czy wiesz, że ci głupcy pozwolili, by kawałekmateriału przesłaniający herb rodzinny naszego ojca opadł nieco, tak że Lorelei godostrzegła? Bez tej informacji i tak wiedziałbym, że maczałeś w tym palce, lecz czuję sięlepiej, kiedy to się potwierdziło.Richard Vail oparł się o gzyms kominka, jego śniada cera pobladła, w oczach płonęłabezsilna furia.- Chciałem tylko porozmawiać z tą dziewczyną, którą zamierzasz poślubić, z tądziewczyną, która nie ma w ogóle żadnego znaczenia, która nie posiada żadnych pieniędzyoprócz posagu, w jaki wyposażą ją Sherbrooke'ówie.Chciałem jej powiedzieć, jaki jesteśnaprawdę, ostrzec ją, że popełnia niewybaczalny błąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Ale tak, rozpoznałam nogilwa, jak sądzę, stojącego na dwóch łapach.Była też dolna część w postaci czerwonego okręgui złotej wstęgi owiniętej dookoła.Wyglądało to tak, jakby lew podtrzymywał świat.Przykromi, ale to wszystko, co jestem w stanie przypomnieć sobie.- Związali panią i zakneblowali, lecz nie skrzywdzili pani? Nie grozili pani? Nie byłożadnej przesłanki, by sądzić, że to porwanie dla okupu?- Nie.Przeklinali, w szczególności kiedy ugryzłam jednego z nich w rękę, lecz on nieuderzył mnie, ani do mnie nie mówił, tylko rzucał przekleństwami.Potem przyłożyli mi do nosa nasączoną czymś chustkę, więc nie pamiętam już nic.Sir Robert pożegnał się.Upłynęło kolejne piętnaście minut i pożegnały się panieKilbourne.Lord Ramey, po opróżnieniu trzech kieliszków doskonałej brandy hrabiego, wciążkierował na Graysona spojrzenia obarczające go winą za chwilową utratę córki.Jednakżeumówiono randkę na następny dzień, na wypadek gdyby Grayson czuł się na siłach temupodołać.Nie ma co do tego wątpliwości, pomyślała Rosalinda, uwzględniwszy głupkowatyuśmiech, jakim obdarzał Lorelei.Kiedy frontowe drzwi zamknęły się za lordem Rameyem, w salonie zapanowała cisza.Grayson w końcu powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleli.- Ci ludzie popełnili błąd.W moim przekonaniu napastnicy byli pewni, że Lorelei toRosalinda.- Jechali przez piętnaście minut, jak sądzi panna Kilbourne, pozbawili ją przytomnościchustką nasączoną chloroformem i oczywiście zawiezli ją do domu, gdzie czekał ktoś, ktopragnął uprowadzić Rosalindę.Ten ktoś zorientował się, że nie była to jednak Rosalinda.Ktokolwiek to był, wzdragał się przed mordem na niewinnej.To już coś.Odesłali ją zpowrotem.Rosalinda siedziała obok Graysona, mówiąc coś po cichu, kiedy dosłyszała głos wujaDouglasa.- Gdzie jest Nicholas? Nicholasa nigdzie nie znaleziono.Zniknął.* * *Lee Po zatrzymał Grace i Leopolda przed frontem dobrze utrzymanej, ceglanejmiejskiej rezydencji w stylu georgiańskim przy Epson Square numer czternaście.Kiedy szedł po schodach ku frontowym drzwiom, Nicholas spojrzał przez ramię.- Nie, nie sprzeczaj się ze mną, Lee - obstawał przy swoim.- Chcę, żebyś powoziłsiwkami bardzo wolno dookoła placu.Nie martw się o mnie.Wiem, w co się pakuję.Niedługo wrócę.Lee Po nie przypadło to do gustu, lecz nie mógł na to nic poradzić.Wiedział, ktomieszka w tym domu.Nicholas nie gościł w tej miejskiej rezydencji od czasów, kiedy był małym chłopcem -dokładnie rzecz biorąc od momentu ślubu jego ojca z Mirandą Carstairs, najmłodszymdzieckiem barona Carstairsa, zaledwie pięć miesięcy po śmierci matki Nicholasa.Po tym, jak zapukał, drzwi otworzył młody blady mężczyzna o podejrzanymwyglądzie i włosach tak jasnych, iż wydawały się białe w przyćmionym świetle wejściowegoholu.- Tak? Bardzo podejrzliwy głos - pomyślał Nicholas i wręczył młodzieńcowi swojąkartę wizytową, a potem obserwował, jak ten spogląda na wizytówkę i robi się nerwowy.Tak, masz rację, mały gnojku - pomyślał Nicholas.- Jestem tu.- Chciałbym zobaczyć się z moimi przyrodnimi braćmi, jednym z nich lub wszystkimi.Teraz - powiedział cichym głosem.- Ach, milordzie, proszę pozwolić, że sprawdzę, czy pan Richard dysponuje wolnymczasem.Kamerdyner wprowadził Nicholasa do salonu, który, jak pamiętał, pachniał olejkiemróżanym - zapachem nowo poślubionej żony jego ojca.Nie cierpiał tej woni po dziś dzień.Zciany obito dębową boazerią, gzymsy były klasyczne, kominek ozdobny, a meblelekkie i jasne, stwarzając wrażenie, że w salonie jest więcej przestrzeni, niż miało to miejscew rzeczywistości.Podobnie jak elewacja domu, wnętrze było dobrze utrzymane.Utrzymanietakiej posiadłości wymagało naprawdę dużych pieniędzy.Zastanawiał się, jak zasobne byłykieszenie jego braci.Szukał jakiegoś śladu, który potwierdziłby bytność w nim Lorelei, lecznie zauważył niczego nadzwyczajnego.Odwrócił się, kiedy drzwi się otworzyły i do salonu wkroczył jego przyrodni bratRichard, prezentując się dość elegancko w ciemnobrązowych spodniach oraz brązowejkamizelce w kremowe prążki.Surdut uszyto z ciemnobrązowego aksamitu.Wyglądałwykwintnie i dość gnuśnie: oto młody dżentelmen, który nie myśli o niczym innym pozawieczorną rozrywką.Ale jego ciemne oczy wyrażały nieufność.Nie, nawet więcej, Nicholasdostrzegł w nich zaniepokojenie.- No, no, czyż to nie Vail, którego nigdy nie spodziewałem się ujrzeć w tym domu -odezwał się Richard znudzonym głosem.Nicholas podszedł bliżej, wziął szeroki zamach i zdzielił go pięścią w szczękę.Richard upadł na plecy, uderzył o boczne oparcie fotela i wylądował na podłodze.Przezmoment był zamroczony.Nicholas podszedł i stanął nad nim, z rękoma opartymi na biodrach.- Nie uderzyłem cię mocno, ty nikczemny pomiocie.Wstawaj.Richard Vail potrząsnąłgłową i potarł żuchwę.Spojrzał w górę na Nicholasa i powoli się podniósł.I bez słowa ostrzeżenia rzucił się na Nicholasa.Był silny i szybki.Obaj upadli na podłogę.Richard grzmotnął Nicholasa w żołądek.Zabolało, lecz nie za bardzo.Uderzył grzbietem dłoni w szyję Richarda, sprawiając, że ten sięzakrztusił.Potem oparł się o ścianę, cały czas masując się rękoma po szyi.Nicholas chwyciłgo za kołnierz i postawił do pionu.Nie wymierzył kolejnego ciosu, lecz posłał kopniakaprosto w brzuch.Richard zacharczał i zatoczył się do tyłu w stronę kominka.- Mógłbym uderzyć cię niżej, chciałbyś tego? - zapytał Nicholas.- Nie! - ryknął Richard, usiłując złapać dech i obracając się szybko bokiem, by chronićczułe miejsce.Nicholas stał spokojnie, czekając.- Ty łotrze! Kopnąłeś mnie tak, że poczułem brzuch na kręgosłupie.Nauczyłeś siętego od swych chińskich pogańskich przyjaciół?- Ostrzegam cię tylko ten jeden raz, Richardzie.Jeśli znów przystąpisz do akcji, zabijęcię.Dzisiaj porwałeś nie tę dziewczynę, co trzeba.Jeśli kiedykolwiek podejmiesz próbęuprowadzenia Rosalindy, jesteś trupem.Zrozumiałeś mnie?Richard Vail nie usiłował nawet wypierać się swego współudziału.Popatrzył naprzyrodniego brata z nienawiścią i sporą dozą strachu.W trzewiach czuł piekący ból.- Zrozumiałeś? - powtórzył Nicholas, tym razem nawet ciszej i spokojniej.Richard wkońcu skinął głową.- Dobrze - rzekł Nicholas, otrzepał bryczesy i obrócił się, zamierzając wyjść;zatrzymał się jednak w progu.- Wynająłeś dwóch tępych zbirów, tak właśnie LoreleiKilbourne opisała twoich ludzi.Masz wszystkie pieniądze twojego ojca.Z pewnością mogłeśkupić bardziej utalentowanych oprychów.Czy wiesz, że ci głupcy pozwolili, by kawałekmateriału przesłaniający herb rodzinny naszego ojca opadł nieco, tak że Lorelei godostrzegła? Bez tej informacji i tak wiedziałbym, że maczałeś w tym palce, lecz czuję sięlepiej, kiedy to się potwierdziło.Richard Vail oparł się o gzyms kominka, jego śniada cera pobladła, w oczach płonęłabezsilna furia.- Chciałem tylko porozmawiać z tą dziewczyną, którą zamierzasz poślubić, z tądziewczyną, która nie ma w ogóle żadnego znaczenia, która nie posiada żadnych pieniędzyoprócz posagu, w jaki wyposażą ją Sherbrooke'ówie.Chciałem jej powiedzieć, jaki jesteśnaprawdę, ostrzec ją, że popełnia niewybaczalny błąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]