[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jestem zmuszony wam przerwać.- Jack chwycił Susan za ramię.- Jack, co ty robisz! - Starała się wyrwać.Podeszła do nich Ariana.- Co tu się dzieje? - spytała.Jack posłał jej znaczące spojrzenie.- Muszę porozmawiać z Susan.Natychmiast.Ariana uśmiechnęła się.- Ależ oczywiście.Przez ten czas zajmę tego dżentelmena rozmową.Edwin popatrzył pytająco na Jacka, lecz po chwili z wyrazną satysfakcją przeniósłwzrok na Arianę.- Będę zaszczycony.Jack poczuł niepokój na myśl o tym, że zostawia Arianę w towarzystwie Edwina;wiedział jednak, że Ariana nie wyjdzie stąd z synem Tranville'a, podczas gdy Susan by-łaby skłonna dotrzymać mu towarzystwa.Jack poprowadził ją w kąt salki.- Trzymaj się z dala od tego faceta.Jestem pewien, że to nie jest ktoś, kogo chcia-łabyś poznać.- To syn Tranville'a.Zapewne ma pieniądze.- Nie warto się z nim zadawać.- Dlaczego mam ci wierzyć?Popatrzył na nią poważnym wzrokiem.- Jest zdolny do okrucieństwa wobec kobiet.- Co to znaczy?- Ucieka się do przemocy.Naprawdę wiem, co mówię, Susan.- Przedstaw mnie innemu dżentelmenowi, Jack.Wtedy zgodzę się zrezygnować ztamtego.Podprowadził ją do byłego oficera Gwardii Konnej.Starszy mężczyzna był wsiódmym niebie.Jack szybko przedarł się przez tłum ku Arianie, chcąc ją uwolnić od to-warzystwa Edwina.W pewnej chwili szmer głosów obecnych w pomieszczeniu wydałmu się szumem ognia płonących budynków.Czyjś męski głos brzmiał jak strzały zRLT muszkietu.Kobiecy śmiech przeszedł w jęk.Znów powróciły wspomnienia z Badajoz.Jack nie był w stanie się poruszyć.- Co się stało? - spytała zaniepokojona Ariana.- Wyglądasz tak, jakbyś był chory.- Muszę stąd wyjść.Chwyciła go pod ramię.- Pójdę z tobą.Zaprowadziła go do garderoby.Służąca pomogła jej się przebrać.Jeszcze stojąc zaparawanem, zapytała Jacka o Edwina.Powtórzył jej to, co powiedział Susan.Wyszli naulicę i skierowali się w stronę pensjonatu, lecz odgłosy bitwy wciąż rozsadzały Jackowigłowę.Spadł deszcze i ulice były mokre.Ariana obejrzała się za siebie.- Jack, pali się!Natychmiast się odwrócił.Pożar wybuchł daleko od miejsca, w którym się znaj-dowali, lecz na niebie widoczna była pomarańczowa łuna, a wokół unosił się zapach dy-mu.Zapewne palił się magazyn nad rzeką.Gdzieś w pobliżu rozległ się trzask; być możewykoleił się jakiś wóz i rozsypały się przewożone towary.Jack poczuł się jak w Badajoz.Z krzykiem pociągnął Arianę pod mur, zmusił ją do przywarcia do ceglanej ściany i za-słonił swym ciałem.Widoki i odgłosy Badajoz były teraz tak wyrazne, że zachowywałsię jak tam przed laty.- Muszę się schować - powiedział chrapliwym głosem.- Co się dzieje?Nie był w stanie wymówić ani słowa.Ariana otoczyła go ramionami i mocno przy-tuliła.Przywarł do niej, rozpaczliwie bezradny.- Jesteś bezpieczny.Nie musisz się ukrywać.Ariana trzymała Jacka, dopóki nie wrócił do rzeczywistości.Cofnął się o krok.- Chyba oszalałem.- Powiedz mi, co się wydarzyło - poprosiła.Zdjął kapelusz i przeczesał włosy drżącą ręką.- Byłem w Badajoz.- Miałeś wizję?RLT - Pewnie można to tak nazwać.Pamiętasz obrazy z mojej sypialni? Miałem wraże-nie, że ożyły, a ja znajdowałem się gdzieś tam, pośród tego wszystkiego.Wsunęła mu rękę pod ramię i przyciągnęła do siebie.- Nie jesteś w Badajoz - podkreśliła spokojnym tonem.- Jesteś ze mną w Londy-nie.Ruszyli przed siebie.- To wszystko wydarzyło się dawno temu.- Byłeś przerażony.Myślę, że gdybym była świadkiem wojennych scen, takich jakprzedstawione na twoich obrazach, leż by mnie potem prześladowały we wspomnie-niach.Musisz sobie uświadomić, że to już minęło.Przeszli przez ulicę.Jack nie byłby w stanie podać jej nazwy, choć doskonale jąznał.Każdy krok wzbudzał w jego głowie odgłosy z Badajoz.Doszli do drzwi pensjona-tu.Ariana wyjęła klucz z torebki i wzięła Jacka za rękę.- Chodz ze mną.- Nie powinienem.Mocno ścisnęła jego dłoń.- Posiedzisz w moim pokoju dopóty, dopóki nie poczujesz się lepiej.Zapewniamcię, że nikogo to nie zgorszy.Zaprowadziła go na piętro do pokoju i zamknęła drzwi na klucz.- Widzisz? Będziemy tu bezpieczni.Zdjęła pelerynę i rękawiczki, a potem zapaliła świecę, przykładając knot do wę-gielka żarzącego się w palenisku.Po chwili zapaliła wszystkie pozostałe świece w poko-ju.Jack był jej głęboko wdzięczny.Poczuł się znacznie lepiej.Pomogła mu zdjąćpłaszcz, po czym podeszła do szafki w kącie pokoju i wyjęła z niej butelkę brandy iszklaneczki.- Czasami muszę napić się brandy, żeby uspokoić się po przedstawieniu i zasnąć -wyjaśniła.Nalała mu trunku, nie pytając o zgodę.Trzymając szklaneczkę w jednym ręku, abutelkę w drugim, usiadła na łóżku, krzyżując nogi.Wskazała na wolne miejsce oboksiebie.RLT - Chodz do mnie.Zdjął buty i do niej dołączył.Upił duży łyk brandy.- Opowiesz mi o Badajoz? - spytała.- Nie mogę o tym mówić - powiedział, czując ogromne zmęczenie.- Są też rysun-ki, których nie mogę nikomu pokazać.A przede wszystkim powinienem powiedzieć ci dobranoc".- Zaczekaj - poprosiła.- Najpierw odpocznij.Pomogła mu zdjąć surdut.- Możesz też zdjąć spodnie - zaproponowała, rozpinając je, gdy oparł się o podusz-ki.- Muszę wracać do pracowni.- Po krótkim odpoczynku.Obudzę cię za dziesięć minut.- Dziesięć minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl