[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Już to zrobiłem.- Layton zsunął się z poręczy fotela i staną!przed majorem.- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Dorking wystękałtwoje nazwisko wczoraj wieczorem?Colby kiwnął głową.- Coś tam mamrotał o mnie i o banku.- Zgadza się.Już wiem, o co mu chodziło.Brwi Colby'ego uniosły się na milimetr.- Usiłował mi powiedzieć, że napisał do ciebie list, który oddałna przechowanie dyrektorowi swego banku.Wczoraj wieczorem,kiedy odwiedziłem go w szpitalu, nie omieszkałem sprawdzićnazwy banku.Dziś rano złożyłem wizytę dyrektorowi.Layton umilkł.- Mów dalej, to ciekawe - przynaglał Colby.- Dalej jest jeszcze ciekawsze - powiedział Layton nie bezzadowolenia w głosie.- Najwidoczniej Dorking parę dni temuprzekazał Carterowi, dyrektorowi banku, list do ciebie, na twójdomowy adres.Zlecił Carterowi, żeby w sytuacji wyjątkowej oddałci list do rąk własnych.- A dokładnie, o jaką wyjątkową sytuację mu chodziło?- Gdyby został zabity, albo w jakikolwiek sposób zaatako-wany.- Co go spotkało.- Właśnie.Carter jest na dole w moim biurze.Ma ten list.IVW pracowni Grega Forrestera panowało nieprzyjemne na-pięcie.Colby zjawił się w towarzystwie inspektora Laytona.Alisoni Greg stali ramię w ramię przy sztalugach, obok blejtramu z jesz-cze mokrym portretem obecnej tu debiutantki.- Powiedziałam panu prawdę, majorze Colby - mówiła Alison.- Bardzo dobrze pamiętam tę kartkę.Była na niej narysowanabutelka chianti w kobiecej dłoni.- A dlaczego pani tak dobrze pamięta akurat tę kartkę? - za-pytał Colby.- Bo byłam przy tym, jak Lewis ją wysyłał.- I twierdzi pani, że wysłał ją z Neapolu?- Tak.- Z dostrzegalnym wysiłkiem opanowała zniecierpli-wienie.- Wysłał ją z Neapolu do człowieka, który nazywa się PeterFenby.- Jest pani całkowicie pewna nazwiska adresata?- Najzupełniej.Colby z rezerwą skinął głową.- Dziękuję pani, panno Briggs.Alison utkwiła w nim oczy.- No i wierzy mi pan, czy nie?Colby obdarzył ją swym cokolwiek chłodnym uśmieszkiem.- Jeszcze przed chwilą było pani obojętne, czy pani uwierzę,czy nie - przypomniał.- Mniejsza o to, co powiedziałam przed chwilą.Czy teraz mipan wierzy?- Wierzę - odparł krótko Colby.- Gratuluję, Alison - wtrącił Greg.- Major Colby nie wierzybyle komu!- Akurat w tym przypadku panna Briggs jedynie potwierdziłanasze podejrzenia, panie Forrester - odezwał się Layton najbardziejoficjalnym tonem.- Krótko mówiąc - zimno orzekł Greg - powiedziała wam to,co ja wczoraj.że kartkę ma Fenby.- Albo ją miał - uściślił Colby.- No dobrze, ma, miał, nie miał - naindyczył się Greg.- Czynie byłoby mądrzej zadać Fenby'emu kilka z tych pytań, zamiastmaglować pannę Briggs?- Z pewnością - zgodził się Colby.- Może pan wyczarowałbynam Fenby'ego?- Wciąż usiłujemy go odnalezć - wyjaśnił Layton.- Na raziebez powodzenia.Jakby się zapadł pod ziemię.- Aebski facet - stwierdził Greg filozoficznie.Colby zwrócił się do Alison.- Powiedziała pani, panno Briggs.- Ford, nie Briggs - poprawiła go Alison.- Przepraszam.Panno Ford, przed chwilą powiedziała pani, żeojciec nakłaniał panią do zaprzyjaznienia się z Lewisem Forreste-rem i prosił o zdobycie pewnych informacji.- Bo prosił.Chciał się dowiedzieć, co Lewis robi w Mediola-nie i po co telefonował do niejakiego Gremaldy w Rzymie.- Coś jeszcze?- Tak.Prosił mnie, żebym się zorientowała, czy Lewis jestpańskim przyjacielem, majorze Colby.- I zorientowała się pani?Pokręciła głową.- Lewis nigdy nie wspominał o panu.Nie przy mnie, w każ-dym razie.- Czy pani ojciec w ogóle wspomniał o kartce? - zapytałLayton.- Nie.- Zatem widząc tę kartkę, nie sądziła pani, że jest ważna?- Nie, nie sądziłam.- A co to za jeden, ten Gremalda? - zainteresował się Greg.- Włoski dziennikarz - wyjaśnił Layton.- Reporter krymi-nalny.Greg zmarszczył brwi.- Przyjaciel mojego brata?Inspektor wzruszył ramionami.- Na to mi wygląda.- A dlaczego interesował się nim mój ojciec? - spytała Alison.- A interesował się nim? - odpowiedział pytaniem Layton.- Musiał się interesować, skoro ciekawiła go tamta rozmowatelefoniczna.- Jakiś rok temu ów Gremalda napisał artykuł do włoskiegoczasopisma.Artykuł został przedrukowany w którymś z magazy-nów i wywołał niemałe poruszenie.- O czym był ten artykuł? - zapytał Greg.- O gangu Arlingtona - rzekł Colby.- Co to takiego? - zdumiała się Alison.- Nazwa nadana grupie ludzi - wyjaśnił Colby.- W swoimczasie przewodził jej pewien człowiek.Nazywał się Ross Arling-ton, zmarł ze dwa lata temu.Od tej pory grupą zarządza i kierujektoś inny.- A cóż to za grupa? - spytał Greg.- Jakaś organizacja poli-tyczna?Colby uśmiechnął się.- Ich nie obchodzi polityka.- Więc co?- Diamenty.Nielegalny handel diamentami.- Chce pan powiedzieć, że ten cały gang Arlingtona przemycadiamenty?- Tak.- Ale chyba nie z Włoch?- Nie, z Afryki Południowej.Kamienie przemycano do Włoch,ktoś z gangu przerzucał je tutaj, a stąd były szmuglowane do No-wego Jorku.- To interes na dużą skalę?- Na wielką - stwierdził Colby ze spokojem.- Ludzie z Połu-dniowoafrykańskiej Korporacji Diamentowej są zrozpaczeni.Zwracali się do wszystkich policji w Europie, nie wspominając jużo FBI.- Czy handel diamentami nie jest pod ścisłą kontrolą? - zdziwiłsię Greg.- Ten legalny, owszem - tłumaczył Colby.- Pod bardzo ścisłąkontrolą.Lecz gang Arlingtona złamał tę kontrolę i oddziałuje naświatowy rynek.- Majorze Colby, przed chwilą powiedział pan, że szef tejgrupy nie żyje - zauważyła Alison.Colby skinął głową.- Tak, Arlington nie żyje od jakiegoś czasu.Jego miejsce zająłktoś inny.- Wie pan kto? - spytała.- Nie mamy pewności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Już to zrobiłem.- Layton zsunął się z poręczy fotela i staną!przed majorem.- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Dorking wystękałtwoje nazwisko wczoraj wieczorem?Colby kiwnął głową.- Coś tam mamrotał o mnie i o banku.- Zgadza się.Już wiem, o co mu chodziło.Brwi Colby'ego uniosły się na milimetr.- Usiłował mi powiedzieć, że napisał do ciebie list, który oddałna przechowanie dyrektorowi swego banku.Wczoraj wieczorem,kiedy odwiedziłem go w szpitalu, nie omieszkałem sprawdzićnazwy banku.Dziś rano złożyłem wizytę dyrektorowi.Layton umilkł.- Mów dalej, to ciekawe - przynaglał Colby.- Dalej jest jeszcze ciekawsze - powiedział Layton nie bezzadowolenia w głosie.- Najwidoczniej Dorking parę dni temuprzekazał Carterowi, dyrektorowi banku, list do ciebie, na twójdomowy adres.Zlecił Carterowi, żeby w sytuacji wyjątkowej oddałci list do rąk własnych.- A dokładnie, o jaką wyjątkową sytuację mu chodziło?- Gdyby został zabity, albo w jakikolwiek sposób zaatako-wany.- Co go spotkało.- Właśnie.Carter jest na dole w moim biurze.Ma ten list.IVW pracowni Grega Forrestera panowało nieprzyjemne na-pięcie.Colby zjawił się w towarzystwie inspektora Laytona.Alisoni Greg stali ramię w ramię przy sztalugach, obok blejtramu z jesz-cze mokrym portretem obecnej tu debiutantki.- Powiedziałam panu prawdę, majorze Colby - mówiła Alison.- Bardzo dobrze pamiętam tę kartkę.Była na niej narysowanabutelka chianti w kobiecej dłoni.- A dlaczego pani tak dobrze pamięta akurat tę kartkę? - za-pytał Colby.- Bo byłam przy tym, jak Lewis ją wysyłał.- I twierdzi pani, że wysłał ją z Neapolu?- Tak.- Z dostrzegalnym wysiłkiem opanowała zniecierpli-wienie.- Wysłał ją z Neapolu do człowieka, który nazywa się PeterFenby.- Jest pani całkowicie pewna nazwiska adresata?- Najzupełniej.Colby z rezerwą skinął głową.- Dziękuję pani, panno Briggs.Alison utkwiła w nim oczy.- No i wierzy mi pan, czy nie?Colby obdarzył ją swym cokolwiek chłodnym uśmieszkiem.- Jeszcze przed chwilą było pani obojętne, czy pani uwierzę,czy nie - przypomniał.- Mniejsza o to, co powiedziałam przed chwilą.Czy teraz mipan wierzy?- Wierzę - odparł krótko Colby.- Gratuluję, Alison - wtrącił Greg.- Major Colby nie wierzybyle komu!- Akurat w tym przypadku panna Briggs jedynie potwierdziłanasze podejrzenia, panie Forrester - odezwał się Layton najbardziejoficjalnym tonem.- Krótko mówiąc - zimno orzekł Greg - powiedziała wam to,co ja wczoraj.że kartkę ma Fenby.- Albo ją miał - uściślił Colby.- No dobrze, ma, miał, nie miał - naindyczył się Greg.- Czynie byłoby mądrzej zadać Fenby'emu kilka z tych pytań, zamiastmaglować pannę Briggs?- Z pewnością - zgodził się Colby.- Może pan wyczarowałbynam Fenby'ego?- Wciąż usiłujemy go odnalezć - wyjaśnił Layton.- Na raziebez powodzenia.Jakby się zapadł pod ziemię.- Aebski facet - stwierdził Greg filozoficznie.Colby zwrócił się do Alison.- Powiedziała pani, panno Briggs.- Ford, nie Briggs - poprawiła go Alison.- Przepraszam.Panno Ford, przed chwilą powiedziała pani, żeojciec nakłaniał panią do zaprzyjaznienia się z Lewisem Forreste-rem i prosił o zdobycie pewnych informacji.- Bo prosił.Chciał się dowiedzieć, co Lewis robi w Mediola-nie i po co telefonował do niejakiego Gremaldy w Rzymie.- Coś jeszcze?- Tak.Prosił mnie, żebym się zorientowała, czy Lewis jestpańskim przyjacielem, majorze Colby.- I zorientowała się pani?Pokręciła głową.- Lewis nigdy nie wspominał o panu.Nie przy mnie, w każ-dym razie.- Czy pani ojciec w ogóle wspomniał o kartce? - zapytałLayton.- Nie.- Zatem widząc tę kartkę, nie sądziła pani, że jest ważna?- Nie, nie sądziłam.- A co to za jeden, ten Gremalda? - zainteresował się Greg.- Włoski dziennikarz - wyjaśnił Layton.- Reporter krymi-nalny.Greg zmarszczył brwi.- Przyjaciel mojego brata?Inspektor wzruszył ramionami.- Na to mi wygląda.- A dlaczego interesował się nim mój ojciec? - spytała Alison.- A interesował się nim? - odpowiedział pytaniem Layton.- Musiał się interesować, skoro ciekawiła go tamta rozmowatelefoniczna.- Jakiś rok temu ów Gremalda napisał artykuł do włoskiegoczasopisma.Artykuł został przedrukowany w którymś z magazy-nów i wywołał niemałe poruszenie.- O czym był ten artykuł? - zapytał Greg.- O gangu Arlingtona - rzekł Colby.- Co to takiego? - zdumiała się Alison.- Nazwa nadana grupie ludzi - wyjaśnił Colby.- W swoimczasie przewodził jej pewien człowiek.Nazywał się Ross Arling-ton, zmarł ze dwa lata temu.Od tej pory grupą zarządza i kierujektoś inny.- A cóż to za grupa? - spytał Greg.- Jakaś organizacja poli-tyczna?Colby uśmiechnął się.- Ich nie obchodzi polityka.- Więc co?- Diamenty.Nielegalny handel diamentami.- Chce pan powiedzieć, że ten cały gang Arlingtona przemycadiamenty?- Tak.- Ale chyba nie z Włoch?- Nie, z Afryki Południowej.Kamienie przemycano do Włoch,ktoś z gangu przerzucał je tutaj, a stąd były szmuglowane do No-wego Jorku.- To interes na dużą skalę?- Na wielką - stwierdził Colby ze spokojem.- Ludzie z Połu-dniowoafrykańskiej Korporacji Diamentowej są zrozpaczeni.Zwracali się do wszystkich policji w Europie, nie wspominając jużo FBI.- Czy handel diamentami nie jest pod ścisłą kontrolą? - zdziwiłsię Greg.- Ten legalny, owszem - tłumaczył Colby.- Pod bardzo ścisłąkontrolą.Lecz gang Arlingtona złamał tę kontrolę i oddziałuje naświatowy rynek.- Majorze Colby, przed chwilą powiedział pan, że szef tejgrupy nie żyje - zauważyła Alison.Colby skinął głową.- Tak, Arlington nie żyje od jakiegoś czasu.Jego miejsce zająłktoś inny.- Wie pan kto? - spytała.- Nie mamy pewności [ Pobierz całość w formacie PDF ]