[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłem pełen zawiedzionych nadziei.Oto wszystko rozwiało się niczym dym z ogniska w nagłym podmuchu wiatru.Mniemałem, iż znajdę tutaj coś, co pomoże mi rozwikłać rodzinną tajemnicę, uwolnić się od przekleństwa zawisłego ponad moją głową.A tymczasem?Tymczasem trafiłem – przejechawszy setki mil i włożywszy w owo tyle wysiłku! – na zwyczajną, nie różniącą się niczym od niezliczonych innych, znajdujących się jak Europa długa i szeroka, kryptę grobową.Kryptę pełną truchełcuchnących, zatęchłą i wilgotną.Obraz jaki się tutaj roztaczał, jeszcze kilka miesięcy temu wywołałby we mnie zapewne dreszcz grozy i obrzydzenia.Tymczasem teraz? Tak już przywykłem do zjaw, upiorów, ludzkich szczątków, niesamowitości, iż nie czynił on na mnie zgoła większego wrażenia.Już miałem się podnieść i co rychlej opuścić zatęchłe i niemiłe miejsce, aby doczekać świtu i otwarcia kościoła, ukryty za posągiem świętego, gdy oto naraz.Tak!.Słuch mnie nie mylił!.Oto z korytarzyka prowadzącego od wejścia do krypty doleciał mnie odgłos ciężkiego stąpania i szmer oddechu.Niczym błyskawica przeleciała mi przez głowę myśl:„– Och! Zostałem odkryty! Tego tylko brakowało! Któż mi uwierzy, iż nie przybyłem tutaj w złych zamiarach.Zapewne wezmą mnie za zwyczajnego rabusia, złodzieja okradającego groby.Ani chybi trafię przed sąd! Co czynić?! Co czynić?!”Wszakże nic mądrego nie byłem w stanie wykoncypować.W głowie miałem pustkę.„– Może ukryć się za trumnami? Nie, to na nic.Zaciekawiony zakonnik bez wątpienia przeszuka – i pewnie nader dokładnie – całe podziemie.A jeśli nawet i nie, to zasunie klapę i uwięzi mnie w owym grobowcu.Czy dam radę odsunąć ją potem, wypychając od spodu? Jest przecież ciężka.Jeśli dam radę, to ocaleję, a jeśli nie?.”Wolałem o tej drugiej ewentualności w ogóle nie myśleć.Długie dnie i noce, a właściwie tylko jedna nie kończąca się noc, bowiem przecież w ciemności zatraciłbym poczucie upływającego czasu męki głodu, męki pragnienia.Wreszcie skon, będący ulgą i przynoszący wybawienie od strasznych, piekielnych nieomal katuszy.Pewnie bym krzyczał, wzywał ratunku, ale czy mój głos wydobyłby się na powierzchnię? Zaalarmował ludzi? Wątpię.Kroki były coraz bliższe, oddech wyraźniejszy.Postanowiłem spokojnie czekać na przybysza, a gdy ów wejdzie do krypty obezwładnić go, związać, zakneblować i wyprowadzić z podziemia, by w ukryciu zaczekać z nim do rana na otwarcie kościoła.A skoro tylko okaże się to możliwe, wymknąć się ze świątyni, czym prędzej udać się do hotelu, spakować i w godzinę przedostać na drugą stronę Wisły, do Austrii, gdzie byłbym już bezpieczny.U wylotu korytarzyka zamajaczyła ciemną plamą ludzka sylwetka.Uniosłem do góry latarkę, oświetlając nadchodzącego, a jednocześnie gotując się do ataku, gdy oto naraz.zdrętwiałem ze zgrozy.Ramię ze światłem gwałtownie opadło ku dołowi, a z gardła wyrwał mi się zduszony, chrapliwy krzyk przerażenia, który przeszedł na końcu w charkot.Włosy zjeżyły mi się na głowie, jąłem szczękać zębami, a w piersi poczułem lodowaty chłód i dziwny jakiś ucisk, stalowymi kleszczami obejmujący moje serce.Czoło zrosił mi zimny pot.Boże! Oto ujrzałem kogoś, kogo zupełnie nie spodziewałem się ujrzeć! Przede mną stał nie jeden z dominikanów mieszkających w klasztorze przylegającym do tego kościoła, lecz.tajemniczy mnich!Posuwał się w moją stronę powoli, uważnie stawiając krok za krokiem, jakby lękając się, iż może się potknąć i przewrócić.Ja zaś, również krok za krokiem, cofałem się pod jedną ze ścian, aż wreszcie oparłem się plecami o stos zbutwiałych trumien.Jedna z nich pod naciskiem pękła i rozpadła się na części, a na mnie posypało się próchno i zbutwiałe ludzkie szczątki.Pod nogi potoczyła się żółtawobiała czaszka, szczerząc zęby w niesamowitym, ohydnym trupim uśmiechu.Jej dolna szczęka, odpadłszy, oparła się o jeden z moich butów.Ze wstrętem odskoczyłem na bok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Byłem pełen zawiedzionych nadziei.Oto wszystko rozwiało się niczym dym z ogniska w nagłym podmuchu wiatru.Mniemałem, iż znajdę tutaj coś, co pomoże mi rozwikłać rodzinną tajemnicę, uwolnić się od przekleństwa zawisłego ponad moją głową.A tymczasem?Tymczasem trafiłem – przejechawszy setki mil i włożywszy w owo tyle wysiłku! – na zwyczajną, nie różniącą się niczym od niezliczonych innych, znajdujących się jak Europa długa i szeroka, kryptę grobową.Kryptę pełną truchełcuchnących, zatęchłą i wilgotną.Obraz jaki się tutaj roztaczał, jeszcze kilka miesięcy temu wywołałby we mnie zapewne dreszcz grozy i obrzydzenia.Tymczasem teraz? Tak już przywykłem do zjaw, upiorów, ludzkich szczątków, niesamowitości, iż nie czynił on na mnie zgoła większego wrażenia.Już miałem się podnieść i co rychlej opuścić zatęchłe i niemiłe miejsce, aby doczekać świtu i otwarcia kościoła, ukryty za posągiem świętego, gdy oto naraz.Tak!.Słuch mnie nie mylił!.Oto z korytarzyka prowadzącego od wejścia do krypty doleciał mnie odgłos ciężkiego stąpania i szmer oddechu.Niczym błyskawica przeleciała mi przez głowę myśl:„– Och! Zostałem odkryty! Tego tylko brakowało! Któż mi uwierzy, iż nie przybyłem tutaj w złych zamiarach.Zapewne wezmą mnie za zwyczajnego rabusia, złodzieja okradającego groby.Ani chybi trafię przed sąd! Co czynić?! Co czynić?!”Wszakże nic mądrego nie byłem w stanie wykoncypować.W głowie miałem pustkę.„– Może ukryć się za trumnami? Nie, to na nic.Zaciekawiony zakonnik bez wątpienia przeszuka – i pewnie nader dokładnie – całe podziemie.A jeśli nawet i nie, to zasunie klapę i uwięzi mnie w owym grobowcu.Czy dam radę odsunąć ją potem, wypychając od spodu? Jest przecież ciężka.Jeśli dam radę, to ocaleję, a jeśli nie?.”Wolałem o tej drugiej ewentualności w ogóle nie myśleć.Długie dnie i noce, a właściwie tylko jedna nie kończąca się noc, bowiem przecież w ciemności zatraciłbym poczucie upływającego czasu męki głodu, męki pragnienia.Wreszcie skon, będący ulgą i przynoszący wybawienie od strasznych, piekielnych nieomal katuszy.Pewnie bym krzyczał, wzywał ratunku, ale czy mój głos wydobyłby się na powierzchnię? Zaalarmował ludzi? Wątpię.Kroki były coraz bliższe, oddech wyraźniejszy.Postanowiłem spokojnie czekać na przybysza, a gdy ów wejdzie do krypty obezwładnić go, związać, zakneblować i wyprowadzić z podziemia, by w ukryciu zaczekać z nim do rana na otwarcie kościoła.A skoro tylko okaże się to możliwe, wymknąć się ze świątyni, czym prędzej udać się do hotelu, spakować i w godzinę przedostać na drugą stronę Wisły, do Austrii, gdzie byłbym już bezpieczny.U wylotu korytarzyka zamajaczyła ciemną plamą ludzka sylwetka.Uniosłem do góry latarkę, oświetlając nadchodzącego, a jednocześnie gotując się do ataku, gdy oto naraz.zdrętwiałem ze zgrozy.Ramię ze światłem gwałtownie opadło ku dołowi, a z gardła wyrwał mi się zduszony, chrapliwy krzyk przerażenia, który przeszedł na końcu w charkot.Włosy zjeżyły mi się na głowie, jąłem szczękać zębami, a w piersi poczułem lodowaty chłód i dziwny jakiś ucisk, stalowymi kleszczami obejmujący moje serce.Czoło zrosił mi zimny pot.Boże! Oto ujrzałem kogoś, kogo zupełnie nie spodziewałem się ujrzeć! Przede mną stał nie jeden z dominikanów mieszkających w klasztorze przylegającym do tego kościoła, lecz.tajemniczy mnich!Posuwał się w moją stronę powoli, uważnie stawiając krok za krokiem, jakby lękając się, iż może się potknąć i przewrócić.Ja zaś, również krok za krokiem, cofałem się pod jedną ze ścian, aż wreszcie oparłem się plecami o stos zbutwiałych trumien.Jedna z nich pod naciskiem pękła i rozpadła się na części, a na mnie posypało się próchno i zbutwiałe ludzkie szczątki.Pod nogi potoczyła się żółtawobiała czaszka, szczerząc zęby w niesamowitym, ohydnym trupim uśmiechu.Jej dolna szczęka, odpadłszy, oparła się o jeden z moich butów.Ze wstrętem odskoczyłem na bok [ Pobierz całość w formacie PDF ]