[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cokolwiek zleciało, nie zabiło jej, całe szczęście, chwilowo należy dać spokój, niech Anusia odzyska trochę równowagi.- Skoro zdemolowała wychodek, niech im może nie włazi na oczy.Załatwmy te rośliny.Bożenka spojrzała jakoś dziwnie na Majkę, otworzyła usta, zamknęła je i znówotworzyła.Dominik ryknął silnikiem i zawrócił do wyjazdu.Bożenka przeczekała hałas.- Anusia, zadzwoń do nich, że nie zamawiamy.Z kim przyjechałaś?- Furgonetka z klinkierem mi się przytrafiła.Ale mogę wrócić z Luizą, zaraz zobaczę, co ona tu jeszcze ma do roboty.- To wracaj.Majka, zaczekasz na mnie? Skoczyłabym później do tego ogrodnikapopatrzeć na jego jałowce.Co ty na to?- Bardzo dobrze.Też bym popatrzyła.I mogę cię nawet zawieźć do PuszczyKampinoskiej, obejrzysz sobie tamte okazy, a między nami mówiąc, kradzione lepiej rośnie.Stwierdziwszy, że Zdziś ze złości na ukochaną Kręcidupcię z pedantyczną ścisłością stosuje się do potrzeb zieleniarza, Bożenka zrezygnowała z pilnowania każdego skrawka ziemi i obie z Majką odjechały do ogrodnika znacznie wcześniej niż pierwotnie miały zamiar.Zdążyły nawet, każda oddzielnie, przyjrzeć się śladom katastrofy przed budynkiem gospodarczym.- Ty się połapałaś w tym burdelu pod ławką? - spytała po drodze Bożenka.- Wiesz, co to było?- Wiem - odparła Majka z jakąś osobliwą satysfakcją.- Kwas solny.- Zgadza się, też zgadłam, znam ten smród.Cholera.Gdyby nie to, że cały czas byłyśmy razem, słowo daję, myślałabym, że to ty.- Sama bym tak myślała - zgodziła się Majka.- Na kolanach przysięgam, że nic nie rozumiem.- Nie martw się, ja też.Ale ten tyłek głupiej lafiryndy powinno się zniweczyć.Same nieszczęścia przez niego.Bożenką rzuciło tak, że omal nie walnęła głową w prawe okno.- No i ty na to nic?!- Ja swoją osobistą satysfakcję już osiągnęłam.- Jak.?!!!- Nie powiem ci teraz.Tylko później.Możliwe, że nawet pokażę, ale czekam jeszcze parę dni, bo już miałam takie optymistyczne sygnały, i tym bardziej teraz nic nie powiem, żeby nie zauroczyć.Bożenka potężnym sapnięciem zaparowała pół przedniej szyby.Gwałtowniewygrzebała z torby papierosy.- Mogę zapalić?- A pal.W moim samochodzie możesz wszystko.Jeść, pić, palić.- Kruszyć na podłogę?- Proszę bardzo.Może tylko nie rżnąć żyletką tapicerki i nie siedzieć na czarnych jagodach luzem, bo strasznie długo się utleniają.Pół roku.- Na mojej odzieży też im wychodzi pół roku.Ale i tak, wobec tego, wolę jeździć z tobą niż z Januszem.Jeśli napaskudzę, on mi od razu każe sprzątać.A najlepiej sama, ale nie mamy dwóch samochodów w rodzinie.- Musisz powiększyć rodzinę.- To za chwilę.Czekaj.Kwas solny, skąd on się tam wziął?- Musiał być w butelce, nic innego tego zajzajeru nie trzyma.I ze szklanym korkiem.- A pewnie.Ale niedużo.I ona się nie stłukła, okruchów szkła nie było, a nie widziałam, żeby kto zamiatał.Majka zatrzymała się pod czerwonym światłem i sięgnęła do skrytki po papierosa.Zdążyła go zapalić zanim zrobiło się zielone.- Jakie tam zamiatał, pełno tego przeżartego śmiecia leżało.Czarne strzępki.Musiała zlecieć zatkana i dopiero na ziemi się otworzyło.- Korek chyba trzymał, nie? Miała dziewczyna ślepy fart.Kwestia butelki, jej rozmiarów i szczelności korka zajęła całą drogę do ogrodnika.Tamże również ujawnił się ślepy fart, na pierwszą wzmiankę o jałowcach bowiem ogrodnik ucieszył się niewymownie.Ależ miał, oczywiście, rosły mu jak oszalałe, na jesieni mogły już tworzyć dowolne konfiguracje, sam nie wiedział co z nimi zrobić, bo szkoda niszczyć tak dorodne okazy.One najwyraźniej w świecie chciały do czegoś służyć i coś ozdabiać!I znów zapas czasu się wydłużył.Wszystko razem trwało dwa razy krócej niż można było przewidywać.W drodze powrotnej nie było korków, nie do pojęcia, cud jakiś albo co.Usatysfakcjonowana zawodowo Bożenka wróciła do tematów prywatnych.- Ciekawe, skąd ta butelka się tam wzięła.Nad tą ławką jest okno od pokoju koło wychodka.- Bez względu na pokój, sama nie poszła.Ktoś ją musiał przynieść.Ciekawe kto i po jaką żółtą febrę?- Ja nawet nie wiem, do czego się tego używa - zmartwiła się Bożenka.- No, poza rozpuszczaniem trupa w wannie.Do wytrawiania metali.Jest to wiedza nie bardzo szeroka.- Masz na myśli, że ktoś przyniósł służbowo?- A może?- I co? I postawił na otwartym oknie koło wychodka, żeby łatwo zepchnąć?- A może?Majka przemknęła przez początek żółtego światła.- I nie ukrywajmy tego przed sobą wzajemnie, że w tle wciąż mamy Kręcidupcię.Skoro z całą pewnością nie byłam to ja i nikt nie wie tego lepiej ode mnie, to kto? I jaką miał myśl, do pioruna?!- Może nie miał żadnej - wysunęła smętną supozycję Bożenka.- Sama mówisz, że jeśli ktoś nic nie myśli, żadna siła na świecie nie zgadnie, co on myśli.Przy Kręcidupci ciągle wyskakują jakieś dziwactwa, których i do tej pory nijak nie mogę rozgryźć, nic mi się nie zgadza.Wyrzuć mnie pod firmą, zostało mi za dużo czasu, a roboty od groma i trochę, pchnę do przodu chociaż jedno zleconko.Jakiś fartowny dzień, może nic głupiego się nie przytrafi i Janusz mnie odbierze normalnie.Majka spełniła jej życzenie.Jadąc w plenery, Bożenka ubierała się racjonalnie.Mimo, iż nogi, a głównie łydki, miała stworzone do wysokich obcasów, co ogromnymi emocjami napełniało jej małżonka, Janusza, to jednak wiosenną przyrodę żywą uszczęśliwiała kozaczkami, gumiakami, a także świetnymi pantofelkami w rodzaju półbucików, na grubej, elastycznej podeszwie z piętą podwyższoną zaledwie o trzy centymetry.Na aktualnie panującą pogodę świetnie się nadawały, a dodatkową ich zaletę stanowiła bezgłośność.Po czymkolwiek Bożenka szła, nie było jej słychać.Teraz, w biurze, gdzie po pod koniec urzędowego dnia pracy dość dużo jeszcze osób zostało, a windy działały i spełniały swoje zadanie, też nie było jej słychać, kiedy zmierzała do swojej pracowni.Szła cicho i bez pośpiechu, usłyszała zatem głosy z wnętrza zanim zdążyła otworzyć drzwi.Zatrzymała się.Potem uchyliła je subtelnie i delikatnie.Doskonale wiedziała, że nie skrzypią, ani nie wydają żadnych innych niepożądanych odgłosów.Znów się zatrzymała, teraz już w półotwartych.- No przecież ci tłumaczę - mówiła żałośnie Anusia.- Poleciała na dół jak oszalała, więc się rzuciłam do okna! Myślałam, że zdążyła do tej ławki! Ale pchnęłam ją z rozpędu.Te pół butelki, powinno wystarczyć.Dlaczego tam, dlaczego tam! Nie miałam dokładnego planu!- Ja bym to lepiej załatwiła - powiedziała Luiza zimnym, twardym, zaciętym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Cokolwiek zleciało, nie zabiło jej, całe szczęście, chwilowo należy dać spokój, niech Anusia odzyska trochę równowagi.- Skoro zdemolowała wychodek, niech im może nie włazi na oczy.Załatwmy te rośliny.Bożenka spojrzała jakoś dziwnie na Majkę, otworzyła usta, zamknęła je i znówotworzyła.Dominik ryknął silnikiem i zawrócił do wyjazdu.Bożenka przeczekała hałas.- Anusia, zadzwoń do nich, że nie zamawiamy.Z kim przyjechałaś?- Furgonetka z klinkierem mi się przytrafiła.Ale mogę wrócić z Luizą, zaraz zobaczę, co ona tu jeszcze ma do roboty.- To wracaj.Majka, zaczekasz na mnie? Skoczyłabym później do tego ogrodnikapopatrzeć na jego jałowce.Co ty na to?- Bardzo dobrze.Też bym popatrzyła.I mogę cię nawet zawieźć do PuszczyKampinoskiej, obejrzysz sobie tamte okazy, a między nami mówiąc, kradzione lepiej rośnie.Stwierdziwszy, że Zdziś ze złości na ukochaną Kręcidupcię z pedantyczną ścisłością stosuje się do potrzeb zieleniarza, Bożenka zrezygnowała z pilnowania każdego skrawka ziemi i obie z Majką odjechały do ogrodnika znacznie wcześniej niż pierwotnie miały zamiar.Zdążyły nawet, każda oddzielnie, przyjrzeć się śladom katastrofy przed budynkiem gospodarczym.- Ty się połapałaś w tym burdelu pod ławką? - spytała po drodze Bożenka.- Wiesz, co to było?- Wiem - odparła Majka z jakąś osobliwą satysfakcją.- Kwas solny.- Zgadza się, też zgadłam, znam ten smród.Cholera.Gdyby nie to, że cały czas byłyśmy razem, słowo daję, myślałabym, że to ty.- Sama bym tak myślała - zgodziła się Majka.- Na kolanach przysięgam, że nic nie rozumiem.- Nie martw się, ja też.Ale ten tyłek głupiej lafiryndy powinno się zniweczyć.Same nieszczęścia przez niego.Bożenką rzuciło tak, że omal nie walnęła głową w prawe okno.- No i ty na to nic?!- Ja swoją osobistą satysfakcję już osiągnęłam.- Jak.?!!!- Nie powiem ci teraz.Tylko później.Możliwe, że nawet pokażę, ale czekam jeszcze parę dni, bo już miałam takie optymistyczne sygnały, i tym bardziej teraz nic nie powiem, żeby nie zauroczyć.Bożenka potężnym sapnięciem zaparowała pół przedniej szyby.Gwałtowniewygrzebała z torby papierosy.- Mogę zapalić?- A pal.W moim samochodzie możesz wszystko.Jeść, pić, palić.- Kruszyć na podłogę?- Proszę bardzo.Może tylko nie rżnąć żyletką tapicerki i nie siedzieć na czarnych jagodach luzem, bo strasznie długo się utleniają.Pół roku.- Na mojej odzieży też im wychodzi pół roku.Ale i tak, wobec tego, wolę jeździć z tobą niż z Januszem.Jeśli napaskudzę, on mi od razu każe sprzątać.A najlepiej sama, ale nie mamy dwóch samochodów w rodzinie.- Musisz powiększyć rodzinę.- To za chwilę.Czekaj.Kwas solny, skąd on się tam wziął?- Musiał być w butelce, nic innego tego zajzajeru nie trzyma.I ze szklanym korkiem.- A pewnie.Ale niedużo.I ona się nie stłukła, okruchów szkła nie było, a nie widziałam, żeby kto zamiatał.Majka zatrzymała się pod czerwonym światłem i sięgnęła do skrytki po papierosa.Zdążyła go zapalić zanim zrobiło się zielone.- Jakie tam zamiatał, pełno tego przeżartego śmiecia leżało.Czarne strzępki.Musiała zlecieć zatkana i dopiero na ziemi się otworzyło.- Korek chyba trzymał, nie? Miała dziewczyna ślepy fart.Kwestia butelki, jej rozmiarów i szczelności korka zajęła całą drogę do ogrodnika.Tamże również ujawnił się ślepy fart, na pierwszą wzmiankę o jałowcach bowiem ogrodnik ucieszył się niewymownie.Ależ miał, oczywiście, rosły mu jak oszalałe, na jesieni mogły już tworzyć dowolne konfiguracje, sam nie wiedział co z nimi zrobić, bo szkoda niszczyć tak dorodne okazy.One najwyraźniej w świecie chciały do czegoś służyć i coś ozdabiać!I znów zapas czasu się wydłużył.Wszystko razem trwało dwa razy krócej niż można było przewidywać.W drodze powrotnej nie było korków, nie do pojęcia, cud jakiś albo co.Usatysfakcjonowana zawodowo Bożenka wróciła do tematów prywatnych.- Ciekawe, skąd ta butelka się tam wzięła.Nad tą ławką jest okno od pokoju koło wychodka.- Bez względu na pokój, sama nie poszła.Ktoś ją musiał przynieść.Ciekawe kto i po jaką żółtą febrę?- Ja nawet nie wiem, do czego się tego używa - zmartwiła się Bożenka.- No, poza rozpuszczaniem trupa w wannie.Do wytrawiania metali.Jest to wiedza nie bardzo szeroka.- Masz na myśli, że ktoś przyniósł służbowo?- A może?- I co? I postawił na otwartym oknie koło wychodka, żeby łatwo zepchnąć?- A może?Majka przemknęła przez początek żółtego światła.- I nie ukrywajmy tego przed sobą wzajemnie, że w tle wciąż mamy Kręcidupcię.Skoro z całą pewnością nie byłam to ja i nikt nie wie tego lepiej ode mnie, to kto? I jaką miał myśl, do pioruna?!- Może nie miał żadnej - wysunęła smętną supozycję Bożenka.- Sama mówisz, że jeśli ktoś nic nie myśli, żadna siła na świecie nie zgadnie, co on myśli.Przy Kręcidupci ciągle wyskakują jakieś dziwactwa, których i do tej pory nijak nie mogę rozgryźć, nic mi się nie zgadza.Wyrzuć mnie pod firmą, zostało mi za dużo czasu, a roboty od groma i trochę, pchnę do przodu chociaż jedno zleconko.Jakiś fartowny dzień, może nic głupiego się nie przytrafi i Janusz mnie odbierze normalnie.Majka spełniła jej życzenie.Jadąc w plenery, Bożenka ubierała się racjonalnie.Mimo, iż nogi, a głównie łydki, miała stworzone do wysokich obcasów, co ogromnymi emocjami napełniało jej małżonka, Janusza, to jednak wiosenną przyrodę żywą uszczęśliwiała kozaczkami, gumiakami, a także świetnymi pantofelkami w rodzaju półbucików, na grubej, elastycznej podeszwie z piętą podwyższoną zaledwie o trzy centymetry.Na aktualnie panującą pogodę świetnie się nadawały, a dodatkową ich zaletę stanowiła bezgłośność.Po czymkolwiek Bożenka szła, nie było jej słychać.Teraz, w biurze, gdzie po pod koniec urzędowego dnia pracy dość dużo jeszcze osób zostało, a windy działały i spełniały swoje zadanie, też nie było jej słychać, kiedy zmierzała do swojej pracowni.Szła cicho i bez pośpiechu, usłyszała zatem głosy z wnętrza zanim zdążyła otworzyć drzwi.Zatrzymała się.Potem uchyliła je subtelnie i delikatnie.Doskonale wiedziała, że nie skrzypią, ani nie wydają żadnych innych niepożądanych odgłosów.Znów się zatrzymała, teraz już w półotwartych.- No przecież ci tłumaczę - mówiła żałośnie Anusia.- Poleciała na dół jak oszalała, więc się rzuciłam do okna! Myślałam, że zdążyła do tej ławki! Ale pchnęłam ją z rozpędu.Te pół butelki, powinno wystarczyć.Dlaczego tam, dlaczego tam! Nie miałam dokładnego planu!- Ja bym to lepiej załatwiła - powiedziała Luiza zimnym, twardym, zaciętym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]