[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Gaci też nie…W tym momencie dotarł do mnie idiotyzm sytuacji i zaczął mnie straszliwie śmieszyć.Z grzeczności w stosunku do męża powstrzymałam się od okazania wesołości, ale gniot psychiczny zelżał jak ręką odjął.Otrzeźwiałam, odbiłam się od dna i zaczęłam powolutku odzyskiwać równowagę.Najpierw spytałam uprzejmie, czy mam podpisać jego cytryny, potem pozwoliłam dzieciom zeżreć jego kiełbasę, potem przestałam się z nim cackać, aż wreszcie zażądałam, żeby się wyprowadził.Wybrał sobie na to świetny moment, akurat kiedy Robert był chory i trzech lekarzy nie umiało postawić diagnozy, czego to jest zapalenie.Mózgu, opon mózgowych, płuc, nerek, wątroby, miedniczek nerkowych, czegoś zapalenie musi być.Dziecko było bliskie zapaści, wokół łóżka zgromadzona cała rodzina, mąż latał po mieszkaniu, pakując swoje rzeczy, a radio grało „Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie śpieszmy”.Słowo daję, nie ośmieliłabym się takiej sceny wymyślić!Co do Roberta, okazało się, że były to po prostu komplikacje pogrypowe.Przesiedziałam nad nim trzy noce, co dwie godziny dając lekarstwa i robiąc na drutach, bo przy malutkiej lampeczce nic innego się robić nie dało.Na czwartą noc przyszedł mąż, od którego odgrodził mnie już mur oporowy, odpracował swoje przy dziecku i mogłam się przespać.Piąta noc nie była potrzebna, bo dziecko zaczęło wracać do zdrowia w tempie zgoła nadprzyrodzonym.Dalej nadeszły chwile zasadnicze.Istniały niegdyś herbatki tańcujące, zrobiłam zatem herbatkę rozwodową.Odbyła się z udziałem świadków, Janki i Andrzeja, męża Jadwigi.Awantura oczywiście wybuchła, bo mężowi charakter się nie zmienił, a ja już nie zamierzałam znosić go cierpliwie, Janka wylała na stół herbatę, a Andrzej zażądał dla mnie wysokich alimentów.Mąż płynu do ust nie wziął, znajdował się już bowiem w domu wroga.Przedtem jednakże postarałam się odzyskać dobre samopoczucie w szerszym zakresie i tu muszę wreszcie zabrać się za Andrzeja, bo odegrał przy tym dość istotną rolę.Poza tym, w obliczu opisywanej właśnie ponurej rzeczywistości, może stanowić miłą odskocznię.Pomysły miewał szatańskie.Córka Marysi w wieku siedmiu miesięcy spała sobie w wózeczku w jadalni u teściów.Po obiedzie Andrzej podniósł się od stołu, podszedł do dziecka i poczęstował je papierosami gestem tak naturalnym, że na moment wszyscy zgłupieli.— Co ty robisz?! — spytała zaskoczona teściowa.— No jak to? — zdziwił się Andrzej.— Przecież codziennie po obiedzie sobie pali, dlaczego ma dzisiaj nie zapalić?Wzrok, jakim wszyscy zgromadzeni spojrzeli na teściową, był nie do opisania.Przysięgam na kolanach, na ułamek sekundy uwierzyli!Sceny, kiedy ze zgrozą opowiadał, jak to Marysia, karmiąc dziecko, przez roztargnienie wetknęła mu łyżeczkę w oko i ten trzonek tak strasznie sterczał, w ogóle oddać nie potrafię.To trzeba było widzieć i słyszeć.Inne wydarzenia są już do opisania nieco łatwiejsze.Umiem zrobić bałagan, jestem do tego, można powiedzieć, nawet utalentowana, ale to, co ujrzałam, kiedy Andrzej robił dyplom magisterski, przekroczyło moje wszystkie możliwości.Znajdował się w domu sam przez miesiąc, teściowie i Jadwiga wyjechali na wakacje.Jadalnia moich teściów miała powierzchnię około czterdziestu metrów kwadratowych, Andrzej zajął całość.Na środku rozłożone były dwie deski formatu A–0, kobyły ogromne, wokół zaś w celu przejścia przez pokój trzeba się było przekopywać.Znajdowało się tam wszystko.Oczywiście papiery, brystol, kalka, szkicówka, do tego oprzyrządowanie malarskie, bo robił kolorowe plansze, do tego wszelka odzież, porozrzucana jak popadnie, do tego resztki posiłków, naczynia po nich i papiery, Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze, ale zajmowało to zarówno meble, jak i podłogę.W kuchni znajdowały się butelki z mlekiem, bo mleko było zamówione i przynoszono je, ostatnia jeszcze świeża, w pierwszych zaś zawartość już wykipiała i zalęgły się w niej muszki.To mleko zresztą uratowało mu życie, usiłował je pić dla świętego spokoju i dzięki temu, oblizując pędzel po bieli cynkowej, zatruł się tylko częściowo, a nie całkowicie.Mleko stanowiło odtrutkę.Trafiłam akurat na chwilę, kiedy umówiona zaprzyjaźniona plastyczka spaskudziła mu planszę i w popłochu uciekła.Znękany, śmiertelnie zmęczony Andrzej wygłosił na jej temat całe przemówienie, pełne rezygnacji, ale też nie do powtórzenia.Rozumiałam go, byłam dla niego pełna współczucia, ze śmiechu jednakże popłakałam się i usmarkałam.Zrobił ten dyplom, dostał pięć z wyróżnieniem i był za to gorąco przepraszany.Praca wybiegała daleko poza normalny magisterski poziom i w ogóle nie nadawała się do ocen studenckich, ale wyższym stopniem nie dysponowano.Następnie wziął do pomocy dwóch kumpli i wspólnymi siłami posprzątali dom.Teściową Andrzej znał równie dobrze jak ja i wiedział doskonale, jak to sprzątanie powinno wyglądać.Bez mała szczotką do zębów czyścili szpary w podłodze, wyglansowali i wylizali wszystko, umyli okna i lustra, blask bił aż na ulicę.Późną nocą padł z wyczerpania, zamierzając wstać o szóstej rano i jechać po rodzinę na dworzec, w ostatniej chwili jednak, już padając, napił się herbaty i szklanka po herbacie została.Zaspał oczywiście, obudził go chrobot klucza w zamku.Teściowa wkroczyła do mieszkania, rozejrzała się i rzekła z niesmakiem:— A cóż tu za bałagan! Brudne szklanki na stole…Do mnie później Andrzej złożył uroczystą przysięgę, że bez względu na sytuację i okoliczności sprzątania więcej palcem nie tknie.Też go całkiem nieźle zrozumiałam.Z rodziny pochodził znakomitej i szlacheckiej, całe miasteczko kiedyś mieli na własność i nieco innych dóbr, w okresie studenckim jednakże nie miał pieniędzy i żył w tak zwanej biedzie.Miał za to wuja abnegata.Wuj abnegat budził zainteresowanie kumpli, z młodzieżą zresztą chętnie się kontaktował i kiedyś założyli się, wuj i siostrzeniec, który z nich ma bardziej podarte gacie.Kumple stanowili komisję [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.— Gaci też nie…W tym momencie dotarł do mnie idiotyzm sytuacji i zaczął mnie straszliwie śmieszyć.Z grzeczności w stosunku do męża powstrzymałam się od okazania wesołości, ale gniot psychiczny zelżał jak ręką odjął.Otrzeźwiałam, odbiłam się od dna i zaczęłam powolutku odzyskiwać równowagę.Najpierw spytałam uprzejmie, czy mam podpisać jego cytryny, potem pozwoliłam dzieciom zeżreć jego kiełbasę, potem przestałam się z nim cackać, aż wreszcie zażądałam, żeby się wyprowadził.Wybrał sobie na to świetny moment, akurat kiedy Robert był chory i trzech lekarzy nie umiało postawić diagnozy, czego to jest zapalenie.Mózgu, opon mózgowych, płuc, nerek, wątroby, miedniczek nerkowych, czegoś zapalenie musi być.Dziecko było bliskie zapaści, wokół łóżka zgromadzona cała rodzina, mąż latał po mieszkaniu, pakując swoje rzeczy, a radio grało „Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie śpieszmy”.Słowo daję, nie ośmieliłabym się takiej sceny wymyślić!Co do Roberta, okazało się, że były to po prostu komplikacje pogrypowe.Przesiedziałam nad nim trzy noce, co dwie godziny dając lekarstwa i robiąc na drutach, bo przy malutkiej lampeczce nic innego się robić nie dało.Na czwartą noc przyszedł mąż, od którego odgrodził mnie już mur oporowy, odpracował swoje przy dziecku i mogłam się przespać.Piąta noc nie była potrzebna, bo dziecko zaczęło wracać do zdrowia w tempie zgoła nadprzyrodzonym.Dalej nadeszły chwile zasadnicze.Istniały niegdyś herbatki tańcujące, zrobiłam zatem herbatkę rozwodową.Odbyła się z udziałem świadków, Janki i Andrzeja, męża Jadwigi.Awantura oczywiście wybuchła, bo mężowi charakter się nie zmienił, a ja już nie zamierzałam znosić go cierpliwie, Janka wylała na stół herbatę, a Andrzej zażądał dla mnie wysokich alimentów.Mąż płynu do ust nie wziął, znajdował się już bowiem w domu wroga.Przedtem jednakże postarałam się odzyskać dobre samopoczucie w szerszym zakresie i tu muszę wreszcie zabrać się za Andrzeja, bo odegrał przy tym dość istotną rolę.Poza tym, w obliczu opisywanej właśnie ponurej rzeczywistości, może stanowić miłą odskocznię.Pomysły miewał szatańskie.Córka Marysi w wieku siedmiu miesięcy spała sobie w wózeczku w jadalni u teściów.Po obiedzie Andrzej podniósł się od stołu, podszedł do dziecka i poczęstował je papierosami gestem tak naturalnym, że na moment wszyscy zgłupieli.— Co ty robisz?! — spytała zaskoczona teściowa.— No jak to? — zdziwił się Andrzej.— Przecież codziennie po obiedzie sobie pali, dlaczego ma dzisiaj nie zapalić?Wzrok, jakim wszyscy zgromadzeni spojrzeli na teściową, był nie do opisania.Przysięgam na kolanach, na ułamek sekundy uwierzyli!Sceny, kiedy ze zgrozą opowiadał, jak to Marysia, karmiąc dziecko, przez roztargnienie wetknęła mu łyżeczkę w oko i ten trzonek tak strasznie sterczał, w ogóle oddać nie potrafię.To trzeba było widzieć i słyszeć.Inne wydarzenia są już do opisania nieco łatwiejsze.Umiem zrobić bałagan, jestem do tego, można powiedzieć, nawet utalentowana, ale to, co ujrzałam, kiedy Andrzej robił dyplom magisterski, przekroczyło moje wszystkie możliwości.Znajdował się w domu sam przez miesiąc, teściowie i Jadwiga wyjechali na wakacje.Jadalnia moich teściów miała powierzchnię około czterdziestu metrów kwadratowych, Andrzej zajął całość.Na środku rozłożone były dwie deski formatu A–0, kobyły ogromne, wokół zaś w celu przejścia przez pokój trzeba się było przekopywać.Znajdowało się tam wszystko.Oczywiście papiery, brystol, kalka, szkicówka, do tego oprzyrządowanie malarskie, bo robił kolorowe plansze, do tego wszelka odzież, porozrzucana jak popadnie, do tego resztki posiłków, naczynia po nich i papiery, Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze, ale zajmowało to zarówno meble, jak i podłogę.W kuchni znajdowały się butelki z mlekiem, bo mleko było zamówione i przynoszono je, ostatnia jeszcze świeża, w pierwszych zaś zawartość już wykipiała i zalęgły się w niej muszki.To mleko zresztą uratowało mu życie, usiłował je pić dla świętego spokoju i dzięki temu, oblizując pędzel po bieli cynkowej, zatruł się tylko częściowo, a nie całkowicie.Mleko stanowiło odtrutkę.Trafiłam akurat na chwilę, kiedy umówiona zaprzyjaźniona plastyczka spaskudziła mu planszę i w popłochu uciekła.Znękany, śmiertelnie zmęczony Andrzej wygłosił na jej temat całe przemówienie, pełne rezygnacji, ale też nie do powtórzenia.Rozumiałam go, byłam dla niego pełna współczucia, ze śmiechu jednakże popłakałam się i usmarkałam.Zrobił ten dyplom, dostał pięć z wyróżnieniem i był za to gorąco przepraszany.Praca wybiegała daleko poza normalny magisterski poziom i w ogóle nie nadawała się do ocen studenckich, ale wyższym stopniem nie dysponowano.Następnie wziął do pomocy dwóch kumpli i wspólnymi siłami posprzątali dom.Teściową Andrzej znał równie dobrze jak ja i wiedział doskonale, jak to sprzątanie powinno wyglądać.Bez mała szczotką do zębów czyścili szpary w podłodze, wyglansowali i wylizali wszystko, umyli okna i lustra, blask bił aż na ulicę.Późną nocą padł z wyczerpania, zamierzając wstać o szóstej rano i jechać po rodzinę na dworzec, w ostatniej chwili jednak, już padając, napił się herbaty i szklanka po herbacie została.Zaspał oczywiście, obudził go chrobot klucza w zamku.Teściowa wkroczyła do mieszkania, rozejrzała się i rzekła z niesmakiem:— A cóż tu za bałagan! Brudne szklanki na stole…Do mnie później Andrzej złożył uroczystą przysięgę, że bez względu na sytuację i okoliczności sprzątania więcej palcem nie tknie.Też go całkiem nieźle zrozumiałam.Z rodziny pochodził znakomitej i szlacheckiej, całe miasteczko kiedyś mieli na własność i nieco innych dóbr, w okresie studenckim jednakże nie miał pieniędzy i żył w tak zwanej biedzie.Miał za to wuja abnegata.Wuj abnegat budził zainteresowanie kumpli, z młodzieżą zresztą chętnie się kontaktował i kiedyś założyli się, wuj i siostrzeniec, który z nich ma bardziej podarte gacie.Kumple stanowili komisję [ Pobierz całość w formacie PDF ]