[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A poza tym był uczciwy do szpiku kości.Kiedy komuś coś obiecał, dotrzymywał słowa, choćby za cenę życia.Shimoda kosym okiem spojrzał na przyjaciela, zaskoczony jego powagą.Co się zdarzyło w pawilonie? Zazwyczaj beztroski Hide zdawałsię całkiem odmieniony.— No i co? — przysiadł się do nich Taro.Potarł dłonią meszek porastający łysinę.Swędziało go jak diabli.Wszyscy mnisi przestali golić głowy na wieść o tym, że pan Genji zjedzie do klasztoru.Dla nich było to sygnałem, że niedługo powrócą do służby.Każdy zrzucił zgrzebną opończę, włożył dawne odzienie i zatknął miecze za pas.Teraz już prawie nic — oprócz braku włosów — nie zdradzało, że na pewien czas zerwali ze świeckim życiem.Czuli się jednak nieco speszeni, zwłaszcza na 137myśl o Edo.Dobrze wiedzieli, że tam będą zwracali na siebie powszechną uwagę, fryzura bowiem była ważnym dopełnieniem wizerunku samuraja.Ha, trudno, pomyślał Taro.Czasami trzeba znieść to, co nieznośne.Znów przesunął ręką po głowie.— Co ci powiedział Hide?— Nic — cierpko odparł Shimoda.Taro łypnął na niego ze złością.— Myślałem, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.Coś się nagle zrobiłtaki tajemniczy?— Odczep się — burknął Shimoda.— W ogóle nie chciał ze mną gadać.— Naprawdę? — Taro zerknął nad jego ramieniem.Zobaczyłsiedzącego prosto samuraja, nieruchomego niczym posąg Buddy, lecz patrzącego czujnie spod półprzymkniętych powiek.Przetarł oczy i znów spojrzał, żeby sprawdzić, czy to naprawdę Hide.Genji uśmiechnął się do stryja.— Nie zapytasz?— O co?— To chyba jasne.— Niech ci będzie — westchnął Shigeru.— Po jakie licho mu to powiedziałeś?— Bo to prawda.Obaj wybuchnęli śmiechem.Shigeru zaraz jednak spoważniał.— Sądzę, że popełniłeś błąd — powiedział.— Hide to zwykły nicpoń i hulaka.Wszyscy z jego rocznika zostali promowani, a on wciąż jest zwykłym samurajem.Na odprawie siedzi wśród ludzi o dziesięć lat młodszych od siebie! A po drugie, pomyśl o Sohaku.Bez wątpienia będzie urażony.Był dowódcą gwardii u mojego ojca i zapewne chciałby zachować tę rangę.— To bardzo mądre słowa, stryju — odparł Genji — lecz mogą budzić pewną konsternację.Godzinę temu byłeś nagi, umazany kałem i krzywiłeś się jak tresowana małpa.Ktoś zapyta: skąd ta przemiana? Czy to możliwe? Mamy mu wierzyć? Co odpowiedziałbyś na moim miejscu?Shigeru poczerwieniał i wbił wzrok w podłogę.— Zresztą nieważne.Porozmawiamy o tym nieco później.Mam na ten temat pewne przemyślenia, którymi chętnie się podzielę.Być może 138zechcesz z nich skorzystać.A teraz Hide.Masz zupełną rację.Taki byłkiedyś.Zapewne wielu mu podobnych w tej samej sytuacji ugięłoby się pod ciężarem niespodziewanych obowiązków.Wierzę, że z nim będzie odwrotnie.Shigeru rzucił na bratanka szybkie spojrzenie.— Wierzysz? Więc tego nie wiesz?— A skąd mam wiedzieć?— W każdym pokoleniu ktoś z naszego rodu dziedziczy przeklęty dar jasnowidzenia.Ostatnio był to mój ojciec, potem ja, teraz ty.Jesteś sam, więc nie widzę innej możliwości.— Jestem sam — przyznał Genji — ale do niedawna miałem troje krewnych.Mówię o twoich dzieciach.Skąd wiesz, że to nie jedno z nich miało być wróżbitą?Shigeru nie chciał myśleć o ostatnim spotkaniu z rodziną.Pokręciłgłową.— Nie.Widziały tylko to, co widzą wszyscy, i śniły to, co śnią wszystkie dzieci.— Mój ojciec był pijakiem i wciąż palił opium — przypomniał Genji.— Mógł nawet nie wiedzieć, że dorobił się nieślubnego syna.Stryj z uporem pokręcił głową.— Trunki i opium, zwłaszcza w tej ilości, mają fatalny Wpływ na potencję.Cud, że w ogóle ciebie spłodził.— Uśmiechnął się, chociaż w jego oczach wciąż czaił się smutek.— Nie wykręcaj się.Wiesz.— Skąd ta pewność, że jestem ostatnim z naszego rodu? — spytałGenji.— Dziadek nie stronił od romansów.Może masz siostrę albo brata? A on z kolei własne dzieci?— Nie stronił, ale się pilnował.Nie chciał, żeby nasza klątwa błądziła po całym kraju.— Ciągle powtarzasz „klątwa".Inni uważają to raczej za przywilej.— A ty co o tym myślisz?Genji westchnął i mocniej wsparł się o podpórkę pod łokieć.139— Dziadkowi nie przyniosło to żadnego szczęścia.Ojciec rozpił się z żalu, że nie jest wybrańcem.Sam zobacz, co się z tobą stało.Chyba masz rację.To nie przywilej, ale ciężkie brzemię.Dlatego też wciąż mam nadzieję, że nie spadnie na moje barki.— Nic nie rozumiem — mruknął Shigeru.— Jeśli posiadłeś dar jasnowidzenia, to przecież musisz o tym wiedzieć.Skąd ta nadzieja na ucieczkę?— Wiem tylko tyle, co mi mówił dziadek — odparł Genji.— Ale jak dotąd nie mam na to żadnych wyraźnych dowodów.— Nie miałeś wizji?— Chyba nie.Weszli w las otaczający zamek, by nazbierać grzybów shiitake, rosnących zwykle na ocienionych pniach najstarszych drzew.Dziadek cichym głosem przemawiał do wnuka.— Nie chcę — naburmuszył się Genji.— Daj to komuś innemu.Dziadek usiłował zachować powagę, ale nie bardzo mu się to udało.W jego oczach błyszczały wesołe iskierki z trudem powstrzymywanego śmiechu.— Zachowujesz się jak małe dziecko — powiedział.— Tego nie można chcieć lub nie chcieć.— I tak nie chcę — upierał się Genji.— Jak ojciec nie może, to wybierz stryja.— Niestety, wybór nie należy do mnie — westchnął dziadek.—Gdybym tylko umiał.Genji czekał przez chwilę, ale dziadek nie dodał nic więcej.Jego oczy przestały się uśmiechać.— Shigeru ma to od początku — powiedział wreszcie.— A potem przyjdzie twoja kolej.— Dlaczego? Przecież wszyscy mówią, że zawsze jest tylko jeden.— Jeden w każdym pokoleniu — wtrącił dziadek.— Czyli ja, Shigeru i ty.Genji usiadł na trawie i zaczął płakać.— Ale dlaczego? Co takiego złego zrobili nasi przodkowie?140Dziadek przykucnął obok niego i objął go serdecznie.Genji byłzdumiony jego zachowaniem.Stary wojownik nieczęsto dawał upust uczuciom.— Tylko jeden — powiedział.— Hironobu.To on odpowiedzialny jest za nasze losy.Genji przesunął rękawem po twarzy, żeby obetrzeć łzy, i głośno pociągnął nosem.— Hironobu to nasz pierwszy przodek.Miał sześć lat, kiedy założyłAkaokę.Jutro będę w tym samym wieku.Mam przecież urodziny.— Tak, panie Genji.— Dziadek ukłonił się głęboko.Genji roześmiałsię na ten widok.Szybko zapomniał o płaczu.— Powiedz mi, co zrobił Hironobu? Zawsze miałem go za bohatera.— Jedno nie wyklucza drugiego.— Dziadek dość często mówiłrzeczy, których Genji nie rozumiał.Teraz też tak było.— Co pewien czas przychodzi śmierć, a po niej narodziny.Niektóre lepsze, niektóre gorsze.Niektóre całkiem niepotrzebne.Ale z początku nikt nic nie wie, a potem bywa już za późno.Hironobu pokochał złą kobietę.Wnuczkę wiedźmy.— Panią Shizukę? Myślałem, że była księżniczką.Dziadek uśmiechnął się do niego i powtórzył:— Jedno nie wyklucza drugiego.— Nie pomogło.Genji w dalszym ciągu tego nie rozumiał.— Była księżniczką.Była wnuczką wiedźmy.Gdyby została wśród swoich, nie wydałaby na świat potomka i nikt z klanu Okumichi nie cierpiałby z powodu wizji, przeczuć albo przepowiedni.Oczywiście, mogłoby też już wcale nie być klanu Okumichi.Zdarzało się, że wejrzenie w przyszłość ratowało nas przed zagładą.Zła nie można tak całkiem oddzielić od dobra.Dziadek skłonił się w stronę kolumbarium, mieszczącego się w północno-wschodniej wieży zamku Chmary Wróbli.Obaj z wnukiem znali to miejsce, chociaż z lasu nie było go widać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.A poza tym był uczciwy do szpiku kości.Kiedy komuś coś obiecał, dotrzymywał słowa, choćby za cenę życia.Shimoda kosym okiem spojrzał na przyjaciela, zaskoczony jego powagą.Co się zdarzyło w pawilonie? Zazwyczaj beztroski Hide zdawałsię całkiem odmieniony.— No i co? — przysiadł się do nich Taro.Potarł dłonią meszek porastający łysinę.Swędziało go jak diabli.Wszyscy mnisi przestali golić głowy na wieść o tym, że pan Genji zjedzie do klasztoru.Dla nich było to sygnałem, że niedługo powrócą do służby.Każdy zrzucił zgrzebną opończę, włożył dawne odzienie i zatknął miecze za pas.Teraz już prawie nic — oprócz braku włosów — nie zdradzało, że na pewien czas zerwali ze świeckim życiem.Czuli się jednak nieco speszeni, zwłaszcza na 137myśl o Edo.Dobrze wiedzieli, że tam będą zwracali na siebie powszechną uwagę, fryzura bowiem była ważnym dopełnieniem wizerunku samuraja.Ha, trudno, pomyślał Taro.Czasami trzeba znieść to, co nieznośne.Znów przesunął ręką po głowie.— Co ci powiedział Hide?— Nic — cierpko odparł Shimoda.Taro łypnął na niego ze złością.— Myślałem, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.Coś się nagle zrobiłtaki tajemniczy?— Odczep się — burknął Shimoda.— W ogóle nie chciał ze mną gadać.— Naprawdę? — Taro zerknął nad jego ramieniem.Zobaczyłsiedzącego prosto samuraja, nieruchomego niczym posąg Buddy, lecz patrzącego czujnie spod półprzymkniętych powiek.Przetarł oczy i znów spojrzał, żeby sprawdzić, czy to naprawdę Hide.Genji uśmiechnął się do stryja.— Nie zapytasz?— O co?— To chyba jasne.— Niech ci będzie — westchnął Shigeru.— Po jakie licho mu to powiedziałeś?— Bo to prawda.Obaj wybuchnęli śmiechem.Shigeru zaraz jednak spoważniał.— Sądzę, że popełniłeś błąd — powiedział.— Hide to zwykły nicpoń i hulaka.Wszyscy z jego rocznika zostali promowani, a on wciąż jest zwykłym samurajem.Na odprawie siedzi wśród ludzi o dziesięć lat młodszych od siebie! A po drugie, pomyśl o Sohaku.Bez wątpienia będzie urażony.Był dowódcą gwardii u mojego ojca i zapewne chciałby zachować tę rangę.— To bardzo mądre słowa, stryju — odparł Genji — lecz mogą budzić pewną konsternację.Godzinę temu byłeś nagi, umazany kałem i krzywiłeś się jak tresowana małpa.Ktoś zapyta: skąd ta przemiana? Czy to możliwe? Mamy mu wierzyć? Co odpowiedziałbyś na moim miejscu?Shigeru poczerwieniał i wbił wzrok w podłogę.— Zresztą nieważne.Porozmawiamy o tym nieco później.Mam na ten temat pewne przemyślenia, którymi chętnie się podzielę.Być może 138zechcesz z nich skorzystać.A teraz Hide.Masz zupełną rację.Taki byłkiedyś.Zapewne wielu mu podobnych w tej samej sytuacji ugięłoby się pod ciężarem niespodziewanych obowiązków.Wierzę, że z nim będzie odwrotnie.Shigeru rzucił na bratanka szybkie spojrzenie.— Wierzysz? Więc tego nie wiesz?— A skąd mam wiedzieć?— W każdym pokoleniu ktoś z naszego rodu dziedziczy przeklęty dar jasnowidzenia.Ostatnio był to mój ojciec, potem ja, teraz ty.Jesteś sam, więc nie widzę innej możliwości.— Jestem sam — przyznał Genji — ale do niedawna miałem troje krewnych.Mówię o twoich dzieciach.Skąd wiesz, że to nie jedno z nich miało być wróżbitą?Shigeru nie chciał myśleć o ostatnim spotkaniu z rodziną.Pokręciłgłową.— Nie.Widziały tylko to, co widzą wszyscy, i śniły to, co śnią wszystkie dzieci.— Mój ojciec był pijakiem i wciąż palił opium — przypomniał Genji.— Mógł nawet nie wiedzieć, że dorobił się nieślubnego syna.Stryj z uporem pokręcił głową.— Trunki i opium, zwłaszcza w tej ilości, mają fatalny Wpływ na potencję.Cud, że w ogóle ciebie spłodził.— Uśmiechnął się, chociaż w jego oczach wciąż czaił się smutek.— Nie wykręcaj się.Wiesz.— Skąd ta pewność, że jestem ostatnim z naszego rodu? — spytałGenji.— Dziadek nie stronił od romansów.Może masz siostrę albo brata? A on z kolei własne dzieci?— Nie stronił, ale się pilnował.Nie chciał, żeby nasza klątwa błądziła po całym kraju.— Ciągle powtarzasz „klątwa".Inni uważają to raczej za przywilej.— A ty co o tym myślisz?Genji westchnął i mocniej wsparł się o podpórkę pod łokieć.139— Dziadkowi nie przyniosło to żadnego szczęścia.Ojciec rozpił się z żalu, że nie jest wybrańcem.Sam zobacz, co się z tobą stało.Chyba masz rację.To nie przywilej, ale ciężkie brzemię.Dlatego też wciąż mam nadzieję, że nie spadnie na moje barki.— Nic nie rozumiem — mruknął Shigeru.— Jeśli posiadłeś dar jasnowidzenia, to przecież musisz o tym wiedzieć.Skąd ta nadzieja na ucieczkę?— Wiem tylko tyle, co mi mówił dziadek — odparł Genji.— Ale jak dotąd nie mam na to żadnych wyraźnych dowodów.— Nie miałeś wizji?— Chyba nie.Weszli w las otaczający zamek, by nazbierać grzybów shiitake, rosnących zwykle na ocienionych pniach najstarszych drzew.Dziadek cichym głosem przemawiał do wnuka.— Nie chcę — naburmuszył się Genji.— Daj to komuś innemu.Dziadek usiłował zachować powagę, ale nie bardzo mu się to udało.W jego oczach błyszczały wesołe iskierki z trudem powstrzymywanego śmiechu.— Zachowujesz się jak małe dziecko — powiedział.— Tego nie można chcieć lub nie chcieć.— I tak nie chcę — upierał się Genji.— Jak ojciec nie może, to wybierz stryja.— Niestety, wybór nie należy do mnie — westchnął dziadek.—Gdybym tylko umiał.Genji czekał przez chwilę, ale dziadek nie dodał nic więcej.Jego oczy przestały się uśmiechać.— Shigeru ma to od początku — powiedział wreszcie.— A potem przyjdzie twoja kolej.— Dlaczego? Przecież wszyscy mówią, że zawsze jest tylko jeden.— Jeden w każdym pokoleniu — wtrącił dziadek.— Czyli ja, Shigeru i ty.Genji usiadł na trawie i zaczął płakać.— Ale dlaczego? Co takiego złego zrobili nasi przodkowie?140Dziadek przykucnął obok niego i objął go serdecznie.Genji byłzdumiony jego zachowaniem.Stary wojownik nieczęsto dawał upust uczuciom.— Tylko jeden — powiedział.— Hironobu.To on odpowiedzialny jest za nasze losy.Genji przesunął rękawem po twarzy, żeby obetrzeć łzy, i głośno pociągnął nosem.— Hironobu to nasz pierwszy przodek.Miał sześć lat, kiedy założyłAkaokę.Jutro będę w tym samym wieku.Mam przecież urodziny.— Tak, panie Genji.— Dziadek ukłonił się głęboko.Genji roześmiałsię na ten widok.Szybko zapomniał o płaczu.— Powiedz mi, co zrobił Hironobu? Zawsze miałem go za bohatera.— Jedno nie wyklucza drugiego.— Dziadek dość często mówiłrzeczy, których Genji nie rozumiał.Teraz też tak było.— Co pewien czas przychodzi śmierć, a po niej narodziny.Niektóre lepsze, niektóre gorsze.Niektóre całkiem niepotrzebne.Ale z początku nikt nic nie wie, a potem bywa już za późno.Hironobu pokochał złą kobietę.Wnuczkę wiedźmy.— Panią Shizukę? Myślałem, że była księżniczką.Dziadek uśmiechnął się do niego i powtórzył:— Jedno nie wyklucza drugiego.— Nie pomogło.Genji w dalszym ciągu tego nie rozumiał.— Była księżniczką.Była wnuczką wiedźmy.Gdyby została wśród swoich, nie wydałaby na świat potomka i nikt z klanu Okumichi nie cierpiałby z powodu wizji, przeczuć albo przepowiedni.Oczywiście, mogłoby też już wcale nie być klanu Okumichi.Zdarzało się, że wejrzenie w przyszłość ratowało nas przed zagładą.Zła nie można tak całkiem oddzielić od dobra.Dziadek skłonił się w stronę kolumbarium, mieszczącego się w północno-wschodniej wieży zamku Chmary Wróbli.Obaj z wnukiem znali to miejsce, chociaż z lasu nie było go widać [ Pobierz całość w formacie PDF ]