[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozłożył koc i zarzucił go sobie na ramiona. Prześpię się trzy godziny powiedział. Potem twoja kolej.Jeżeli przez ten czasdostrzeżesz jakieś światło, natychmiast mnie obudz.Im wcześniej zdamy sobie sprawę zniebezpieczeństwa, tym lepiej.Timo przeczuwał, że jego towarzysz ucieczki nie mówi całej prawdy.Nie obawiał sięświateł, jakie mogłyby się pojawić, lecz wyglądał światła, które powinno się ukazać.Zapadła noc.Wiatr się uspokoił, lecz fala nadal kołysała łodzią.Koło północy, kiedy zaczęła ogarniać go senność, Timo zobaczył w dali maleńkieświatełko, czerwony punkt pulsujący w ciemnościach, kilka kilometrów przed nimi.Niezaskoczyło go to, a tylko potwierdziło jego przeczucia.Towarzysz ucieczki spodziewał sięświatła i oto światło się pojawiło.Obudził Gilberta, który próbował zbagatelizować sprawę. Widzisz, Timo, miałem rację.Tutaj kręci się sporo statków.Musimy bardzo uważać. Nie boisz się? spytał Timo z ironią. Pewnie, że się boję! Przyszłość pokaże, co to takiego. Piraci? mruknął Timo, ciągle tym samym, lekko wyzywającym tonem. Tego bym nam nie życzył.Możliwe, że to po prostu rybacy.Na razie możesz spać,musimy oszczędzać siły.Timo usnął w jednej chwili.Zmęczenie wzięło górę nad dojmującym zimnem, nad faląkołyszącą łodzią, nad lodowatymi rozbryzgami wody, nad rekinami, które czasempodpływały tak blisko łodzi, że czubki ich straszliwych pysków pojawiały się tuż nadpowierzchnią.Nawet choroba morska czające się mdłości nie mogły pokonaćwyczerpania, które zamykało mu powieki i pochylało głowę na pierś.Postanowił spać tylkodwie godziny.Gilbert miał rację, należy zachować czujność.Jednak to nie czujność, a głośne uderzenie, któremu towarzyszyły okrzyki i energicznerozkazy wydawane w jakimś azjatyckim języku, przywróciły go do rzeczywistości.Wpierwszym brzasku świtu burta łodzi uderzała o kadłub sporych rozmiarów dżonki.Na jejpokładzie zobaczył pod światło wschodzącego słońca sylwetki przechylone przez poręcz,zajęte rozwijaniem i opuszczaniem w dół burty sznurowej drabinki.Gilbert stał, z trudem utrzymując równowagę.Chwycił za liny i odwrócił się do Tima. Obudziłeś się? Prędzej, wchodzimy na pokład.Posuwając się na czworakach, żeby nie rozkołysać łodzi, Timo dotarł do drabinki. To piraci? spytał z niepokojem. Oczywiście, że nie! krzyknął Gilbert i dodał: Mamy szczęście, to tylko rybacy.Wejście na pokład dżonki zajęło im kilka długich minut.Było to niebezpieczneprzedsięwzięcie, ponieważ łódz kołysała się, a wiatr targał drabinką, która trzeszczała podciężarem Tima.Gdy dobrnął wreszcie do barierki, poczuł, że chwyciły go silne ramiona icisnęły na pokład.Upadł na brzuch, na pół przytomny.Zobaczył jak przez mgłę dziesiątki parnagich nóg.Umilkły okrzyki, rozległy się śmiechy i wesołe docinki.W jakim języku?Dziwne, przenikliwe, jakby szczekające dzwięki.To był chiński, rozpoznawał nawet akcent iintonację.Rybacy pochodzili z Kantonu.Pomimo zamroczenia Timo usłyszał, jakwewnętrzny głos zadaje mu pytanie: co kantońscy rybacy robią tutaj, dwa tysiące kilometrówod rodzinnych stron?Rozdział 20Przepasani kawałkiem materiału zawiązanego z przodu na supeł na sposób azjatyckichmarynarzy, członkowie załogi dżonki mieli takie same tatuaże, jak więzniowie Gniazdawęży smoki ziejące ogniem, węże oplatające sztylety, tygrysy o falującym futrze.Ichtwarze pasowały do tych groznych obrazów: wystające kości policzkowe, przymrużone oczy,bezzębne usta, blizny na policzkach, złamane nosy.Większość miała ogolone głowy, które wbladym świetle poranka lśniły jak wypolerowane hełmy.Wbrew oczekiwaniom Tima ci obwiesie z piekła rodem najwyrazniej odznaczali siępogodnym usposobieniem.Przerzucali się docinkami, czemu towarzyszyły gromkie wybuchyśmiechu, i przytupywali z radości na dzwięk słów towarzyszy, które musiały wydawać im sięniezwykle dowcipne.Pośrodku pokładu Gilbert naradzał się po chińsku z wysokim Azjatąubranym w nieprawdopodobny mundur oficerski: białą czapkę i kurtkę z galonami orazniebieskie spodnie podwinięte do pół łydki.Miał przy tym bose stopy.Wietnamczykzauważył, że Timo doszedł do siebie i wstał, więc przerwał rozmowę z oficerem.Tamtenskłonił się i Gilbert podszedł do Tima, torując sobie drogę między rybakami i rzucając naprawo i lewo krótkie zdania po chińsku. Ochłonąłeś już z wrażenia, mój drogi Timo? Myślę, że potrwa jeszcze kilka minut, nim odzyskam przytomność umysłu.Jesteśpewien, że zostaliśmy wyłowieni przez rybaków? Oczywiście, że tak.Wątpisz w to? A co oni łowią? Białe rekiny.Masz coś przeciwko temu? odparł zniecierpliwiony Gilbert.Nagle nastrój rybaków uległ zmianie śmiechy umilkły, nikt nie podskakiwał, aspojrzenia, teraz pełne niepokoju, skierowały się na Tima. Co się dzieje? spytał. Rybacy czy nie, ale ci ludzie znają się na morzu powiedział Gilbert. Właśniespostrzegli oznaki zbliżającego się sztormu. Kiedy to będzie? Timo wstrzymał oddech. Twierdzą, że za niecałą godzinę.Kapitan dżonki wyszedł ze swojej kabiny mieszczącej się na dziobie i podszedł dozałogi zgromadzonej na środku pokładu.Ruchem ręki wskazał szczyt masztu.Majtkowie otwarzach morderców bez szemrania wykonali rozkaz.%7łagle z palmowych liści zaczęły drżećna wietrze.Następnie podszedł do Gilberta i Tima.Powiedział do Wietnamczyka kilka słów pochińsku, zasalutował i wrócił do swojej kabiny. Może niezle kołysać przetłumaczył Gilbert. Właśnie mi to powiedział.Odpływamy jak najdalej na północny wschód, żeby nie rozbić się za dzień lub dwa o brzeg.Ai to, jeśli dopisze nam szczęście.Niebo poczerniało, wiatr wył jak opętany, dżonka jęczała i skrzypiała.Paszcza tygrysawyrzezbiona na dziobnicy zaczęła wspinać się na spienione góry wody, by po chwili runąć wciemnozieloną głębię.O pokład uderzyły pierwsze krople deszczu, a po krótkiej chwili nastatek zwaliły się wody potopu.Kapitan wyszedł z kabiny.Postawił kołnierz oficerskiej bluzy, nacisnął czapkę na oczyi pewnym krokiem ruszył na środek pokładu przed głównym masztem.Załoga ustawiła sięprzed nim w półokręgu.Mężczyzna wypowiedział kilka zdań i marynarze, lśniąc tatuażamimokrymi od deszczu, skłonili się, a następnie posłusznie udali się na rufę.Pierwszy z nichotworzył klapę włazu i jeden po drugim zeszli do ładowni.Oficer skinął na Gilberta i Tima, by poszli za nim do jego kabiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Rozłożył koc i zarzucił go sobie na ramiona. Prześpię się trzy godziny powiedział. Potem twoja kolej.Jeżeli przez ten czasdostrzeżesz jakieś światło, natychmiast mnie obudz.Im wcześniej zdamy sobie sprawę zniebezpieczeństwa, tym lepiej.Timo przeczuwał, że jego towarzysz ucieczki nie mówi całej prawdy.Nie obawiał sięświateł, jakie mogłyby się pojawić, lecz wyglądał światła, które powinno się ukazać.Zapadła noc.Wiatr się uspokoił, lecz fala nadal kołysała łodzią.Koło północy, kiedy zaczęła ogarniać go senność, Timo zobaczył w dali maleńkieświatełko, czerwony punkt pulsujący w ciemnościach, kilka kilometrów przed nimi.Niezaskoczyło go to, a tylko potwierdziło jego przeczucia.Towarzysz ucieczki spodziewał sięświatła i oto światło się pojawiło.Obudził Gilberta, który próbował zbagatelizować sprawę. Widzisz, Timo, miałem rację.Tutaj kręci się sporo statków.Musimy bardzo uważać. Nie boisz się? spytał Timo z ironią. Pewnie, że się boję! Przyszłość pokaże, co to takiego. Piraci? mruknął Timo, ciągle tym samym, lekko wyzywającym tonem. Tego bym nam nie życzył.Możliwe, że to po prostu rybacy.Na razie możesz spać,musimy oszczędzać siły.Timo usnął w jednej chwili.Zmęczenie wzięło górę nad dojmującym zimnem, nad faląkołyszącą łodzią, nad lodowatymi rozbryzgami wody, nad rekinami, które czasempodpływały tak blisko łodzi, że czubki ich straszliwych pysków pojawiały się tuż nadpowierzchnią.Nawet choroba morska czające się mdłości nie mogły pokonaćwyczerpania, które zamykało mu powieki i pochylało głowę na pierś.Postanowił spać tylkodwie godziny.Gilbert miał rację, należy zachować czujność.Jednak to nie czujność, a głośne uderzenie, któremu towarzyszyły okrzyki i energicznerozkazy wydawane w jakimś azjatyckim języku, przywróciły go do rzeczywistości.Wpierwszym brzasku świtu burta łodzi uderzała o kadłub sporych rozmiarów dżonki.Na jejpokładzie zobaczył pod światło wschodzącego słońca sylwetki przechylone przez poręcz,zajęte rozwijaniem i opuszczaniem w dół burty sznurowej drabinki.Gilbert stał, z trudem utrzymując równowagę.Chwycił za liny i odwrócił się do Tima. Obudziłeś się? Prędzej, wchodzimy na pokład.Posuwając się na czworakach, żeby nie rozkołysać łodzi, Timo dotarł do drabinki. To piraci? spytał z niepokojem. Oczywiście, że nie! krzyknął Gilbert i dodał: Mamy szczęście, to tylko rybacy.Wejście na pokład dżonki zajęło im kilka długich minut.Było to niebezpieczneprzedsięwzięcie, ponieważ łódz kołysała się, a wiatr targał drabinką, która trzeszczała podciężarem Tima.Gdy dobrnął wreszcie do barierki, poczuł, że chwyciły go silne ramiona icisnęły na pokład.Upadł na brzuch, na pół przytomny.Zobaczył jak przez mgłę dziesiątki parnagich nóg.Umilkły okrzyki, rozległy się śmiechy i wesołe docinki.W jakim języku?Dziwne, przenikliwe, jakby szczekające dzwięki.To był chiński, rozpoznawał nawet akcent iintonację.Rybacy pochodzili z Kantonu.Pomimo zamroczenia Timo usłyszał, jakwewnętrzny głos zadaje mu pytanie: co kantońscy rybacy robią tutaj, dwa tysiące kilometrówod rodzinnych stron?Rozdział 20Przepasani kawałkiem materiału zawiązanego z przodu na supeł na sposób azjatyckichmarynarzy, członkowie załogi dżonki mieli takie same tatuaże, jak więzniowie Gniazdawęży smoki ziejące ogniem, węże oplatające sztylety, tygrysy o falującym futrze.Ichtwarze pasowały do tych groznych obrazów: wystające kości policzkowe, przymrużone oczy,bezzębne usta, blizny na policzkach, złamane nosy.Większość miała ogolone głowy, które wbladym świetle poranka lśniły jak wypolerowane hełmy.Wbrew oczekiwaniom Tima ci obwiesie z piekła rodem najwyrazniej odznaczali siępogodnym usposobieniem.Przerzucali się docinkami, czemu towarzyszyły gromkie wybuchyśmiechu, i przytupywali z radości na dzwięk słów towarzyszy, które musiały wydawać im sięniezwykle dowcipne.Pośrodku pokładu Gilbert naradzał się po chińsku z wysokim Azjatąubranym w nieprawdopodobny mundur oficerski: białą czapkę i kurtkę z galonami orazniebieskie spodnie podwinięte do pół łydki.Miał przy tym bose stopy.Wietnamczykzauważył, że Timo doszedł do siebie i wstał, więc przerwał rozmowę z oficerem.Tamtenskłonił się i Gilbert podszedł do Tima, torując sobie drogę między rybakami i rzucając naprawo i lewo krótkie zdania po chińsku. Ochłonąłeś już z wrażenia, mój drogi Timo? Myślę, że potrwa jeszcze kilka minut, nim odzyskam przytomność umysłu.Jesteśpewien, że zostaliśmy wyłowieni przez rybaków? Oczywiście, że tak.Wątpisz w to? A co oni łowią? Białe rekiny.Masz coś przeciwko temu? odparł zniecierpliwiony Gilbert.Nagle nastrój rybaków uległ zmianie śmiechy umilkły, nikt nie podskakiwał, aspojrzenia, teraz pełne niepokoju, skierowały się na Tima. Co się dzieje? spytał. Rybacy czy nie, ale ci ludzie znają się na morzu powiedział Gilbert. Właśniespostrzegli oznaki zbliżającego się sztormu. Kiedy to będzie? Timo wstrzymał oddech. Twierdzą, że za niecałą godzinę.Kapitan dżonki wyszedł ze swojej kabiny mieszczącej się na dziobie i podszedł dozałogi zgromadzonej na środku pokładu.Ruchem ręki wskazał szczyt masztu.Majtkowie otwarzach morderców bez szemrania wykonali rozkaz.%7łagle z palmowych liści zaczęły drżećna wietrze.Następnie podszedł do Gilberta i Tima.Powiedział do Wietnamczyka kilka słów pochińsku, zasalutował i wrócił do swojej kabiny. Może niezle kołysać przetłumaczył Gilbert. Właśnie mi to powiedział.Odpływamy jak najdalej na północny wschód, żeby nie rozbić się za dzień lub dwa o brzeg.Ai to, jeśli dopisze nam szczęście.Niebo poczerniało, wiatr wył jak opętany, dżonka jęczała i skrzypiała.Paszcza tygrysawyrzezbiona na dziobnicy zaczęła wspinać się na spienione góry wody, by po chwili runąć wciemnozieloną głębię.O pokład uderzyły pierwsze krople deszczu, a po krótkiej chwili nastatek zwaliły się wody potopu.Kapitan wyszedł z kabiny.Postawił kołnierz oficerskiej bluzy, nacisnął czapkę na oczyi pewnym krokiem ruszył na środek pokładu przed głównym masztem.Załoga ustawiła sięprzed nim w półokręgu.Mężczyzna wypowiedział kilka zdań i marynarze, lśniąc tatuażamimokrymi od deszczu, skłonili się, a następnie posłusznie udali się na rufę.Pierwszy z nichotworzył klapę włazu i jeden po drugim zeszli do ładowni.Oficer skinął na Gilberta i Tima, by poszli za nim do jego kabiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]