[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ssssswoje życie, ot co.- Stworzenie zaczęło rechotliwie chichotać.- Pamiętasz, co cimówiliśmy? Kłopoty chodzą trójkami.Doszła mnie fala przenikliwego, irytującego śmiechu, któremu towarzyszyły błyskiqueljiów.Na początku znów się zezłościłem.Miałem ochotę je zwymyślać, jednak sięopanowałem.Być może inne podejście okaże się skuteczniejsze.Odczekałem cierpliwie, ażich śmiech ucichnie.- Moje drogie queljie - zacząłem - macie poczucie humoru, to nie ulega wątpliwości.- On chychychyba pypypróbuje nam schlylylebiać.- Tak sssssądzisz?- Może macie poczucie humoru - ciągnąłem - ale wyraznie nie wiecie tak wiele, jaksię wam wydaje.To oczywiste, że jesteście zbyt delikatne, żeby wyruszyć na eksploracjębagien.Nie mogłyście się więc dowiedzieć niczego istotnego.- Cóż zzzzza zzzzzniewaga.- To nic takiego - powiedziałem kojąco.- Lepiej być ostrożnym i trzymać się z dala odniepokojących nowin.- Nynynie masz pypypojęcia, co wywywiemy!Odczekałem chwilę, po czym oznajmiłem.- Czyżby? W takim razie, skoro tyle wiecie, powiedzcie mi coś, czego ja nie wiem.- Nynyna przykład cycyco?- Och, nie wiem.- Zamilkłem, zagryzając z namysłem wargę.- Na przykład.gdziejest coś ukryte.Otwór po sęku zamigotał.- Jego miecz! Wiemy, gdzie ssssspoczywa.Spociłem się z wrażenia, ale machnąłem tylko nonszalancko dłonią.- Być może.Choć oczywiście tego nie wiecie.- Tak się ssssskłada, że wiemy! Jessssst w.- Cicicicho! - rozległ się surowy rozkaz z innej gałęzi.- Czyczyczyżbyśzyzyzapomniał?Inne światła zamigotały, ale się nie odezwały.- Proszę bardzo - oznajmiłem.- Wydało się.Tak naprawdę nie wiecie.Migotanie.Cisza.- Cóż.- Ziewnąłem, przeciągając ręce.- Czyli wszystko, co słyszałem o queljiach,się zgadza.Dużo przechwałek, mało konkretów.- Nieprawda! - zapiszczały wszystkie trzy jak jeden mąż.W tym momencie Hallia i Ector się zbudzili.Na widok migoczących na gałęziachświateł wciągnęli oniemiali powietrze.Dałem im machnięciem znak, żeby siedzieli cicho.- W takim razie dajcie na to dowód - droczyłem się z nimi.- Powiedzcie mi, cowiecie.- Nie zdradzimy ci nic o twoim mieczu, he he he.Gdybyśmy ci to powiedzieli, ona, hehe he, na pewno zrobiłaby nam krzywdę.- Ona? - zapytałem zdziwiony.- Ona, he he he, to.- Cicicicho! Nininic o nininiej nininie mów!- I proszę bardzo - powiedziałem od niechcenia, pilnując się, żeby nie okazaćekscytacji.- Miałem rację.Nastała chwila ciszy pełnej napięcia, przerywanej jedynie stłumionymi odgłosami zbagna.Hallia i Ector wiercili się nerwowo z twarzami rozświetlonymi dziwną poświatą.Przyglądali mi się z niepokojem i zdziwieniem, zerkając co pewien czas na lśniące dziury posękach.Wydawało mi się, że słyszę, jak pod sklepieniem z gałęzi tłuką się ich serca, tak samojak tłukło się moje.W końcu ciszę przerwał cienki głos:- Nie możemy nic powiedzieć o twoim mieczu.Ale znamy wiele innych sssssekretów.Wiemy o wielu innych ssssskarbach.Pokręciłem głową.- Nie wierzę wam.- Owszem! To jessssst prawda! - Blask w otworze się wzmógł.- W rzeczy sssssamejwiemy, gdzie jessssst sssssekretna kryjówka siódmego Mądrego Narzędzia.Hallia zesztywniała.Sięgnęła do mojej ręki i mocno ją uścisnęła.Tymczasem Ectorpatrzył na gałęzie z otwartymi z wrażenia ustami.Starając się za wszelką cenę zachowaćspokój, wzruszyłem zaledwie ramionami.- To niemożliwe.Ostatnie z Mądrych Narzędzi zaginęło dawno temu.- Tak sssssądzisz? - Tym razem głos zasyczał z najwyższą pogardą.- Tak sssssobiewmówiłeś?- Nie pokazaliście mi żadnego dowodu.%7ładnego.Jedyną odpowiedzią były pomarańczowe błyski, z każdą sekundą coraz jaśniejsze.- Wy biedne stworzenia - powiedziałem, kręcąc smutno głową.- Takie małe, takiebezbronne.Nie wychodząc nigdy ze swoich małych bezpiecznych gniazdek, przynajmniej nieryzykujecie, że coś mogłoby wam się stać.To dla was znacznie lepiej, że nie wiecie nicważnego.- Kykykłamstwo!- Ssssskończony głupek.- To ty, he he he, nic nie wiesz.Odprężonym głosem powiedziałem Hallii i Ectorowi:- Wracajcie spać, przyjaciele.Te stworzonka to tylko gaduły, które lubią przechwałki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Ssssswoje życie, ot co.- Stworzenie zaczęło rechotliwie chichotać.- Pamiętasz, co cimówiliśmy? Kłopoty chodzą trójkami.Doszła mnie fala przenikliwego, irytującego śmiechu, któremu towarzyszyły błyskiqueljiów.Na początku znów się zezłościłem.Miałem ochotę je zwymyślać, jednak sięopanowałem.Być może inne podejście okaże się skuteczniejsze.Odczekałem cierpliwie, ażich śmiech ucichnie.- Moje drogie queljie - zacząłem - macie poczucie humoru, to nie ulega wątpliwości.- On chychychyba pypypróbuje nam schlylylebiać.- Tak sssssądzisz?- Może macie poczucie humoru - ciągnąłem - ale wyraznie nie wiecie tak wiele, jaksię wam wydaje.To oczywiste, że jesteście zbyt delikatne, żeby wyruszyć na eksploracjębagien.Nie mogłyście się więc dowiedzieć niczego istotnego.- Cóż zzzzza zzzzzniewaga.- To nic takiego - powiedziałem kojąco.- Lepiej być ostrożnym i trzymać się z dala odniepokojących nowin.- Nynynie masz pypypojęcia, co wywywiemy!Odczekałem chwilę, po czym oznajmiłem.- Czyżby? W takim razie, skoro tyle wiecie, powiedzcie mi coś, czego ja nie wiem.- Nynyna przykład cycyco?- Och, nie wiem.- Zamilkłem, zagryzając z namysłem wargę.- Na przykład.gdziejest coś ukryte.Otwór po sęku zamigotał.- Jego miecz! Wiemy, gdzie ssssspoczywa.Spociłem się z wrażenia, ale machnąłem tylko nonszalancko dłonią.- Być może.Choć oczywiście tego nie wiecie.- Tak się ssssskłada, że wiemy! Jessssst w.- Cicicicho! - rozległ się surowy rozkaz z innej gałęzi.- Czyczyczyżbyśzyzyzapomniał?Inne światła zamigotały, ale się nie odezwały.- Proszę bardzo - oznajmiłem.- Wydało się.Tak naprawdę nie wiecie.Migotanie.Cisza.- Cóż.- Ziewnąłem, przeciągając ręce.- Czyli wszystko, co słyszałem o queljiach,się zgadza.Dużo przechwałek, mało konkretów.- Nieprawda! - zapiszczały wszystkie trzy jak jeden mąż.W tym momencie Hallia i Ector się zbudzili.Na widok migoczących na gałęziachświateł wciągnęli oniemiali powietrze.Dałem im machnięciem znak, żeby siedzieli cicho.- W takim razie dajcie na to dowód - droczyłem się z nimi.- Powiedzcie mi, cowiecie.- Nie zdradzimy ci nic o twoim mieczu, he he he.Gdybyśmy ci to powiedzieli, ona, hehe he, na pewno zrobiłaby nam krzywdę.- Ona? - zapytałem zdziwiony.- Ona, he he he, to.- Cicicicho! Nininic o nininiej nininie mów!- I proszę bardzo - powiedziałem od niechcenia, pilnując się, żeby nie okazaćekscytacji.- Miałem rację.Nastała chwila ciszy pełnej napięcia, przerywanej jedynie stłumionymi odgłosami zbagna.Hallia i Ector wiercili się nerwowo z twarzami rozświetlonymi dziwną poświatą.Przyglądali mi się z niepokojem i zdziwieniem, zerkając co pewien czas na lśniące dziury posękach.Wydawało mi się, że słyszę, jak pod sklepieniem z gałęzi tłuką się ich serca, tak samojak tłukło się moje.W końcu ciszę przerwał cienki głos:- Nie możemy nic powiedzieć o twoim mieczu.Ale znamy wiele innych sssssekretów.Wiemy o wielu innych ssssskarbach.Pokręciłem głową.- Nie wierzę wam.- Owszem! To jessssst prawda! - Blask w otworze się wzmógł.- W rzeczy sssssamejwiemy, gdzie jessssst sssssekretna kryjówka siódmego Mądrego Narzędzia.Hallia zesztywniała.Sięgnęła do mojej ręki i mocno ją uścisnęła.Tymczasem Ectorpatrzył na gałęzie z otwartymi z wrażenia ustami.Starając się za wszelką cenę zachowaćspokój, wzruszyłem zaledwie ramionami.- To niemożliwe.Ostatnie z Mądrych Narzędzi zaginęło dawno temu.- Tak sssssądzisz? - Tym razem głos zasyczał z najwyższą pogardą.- Tak sssssobiewmówiłeś?- Nie pokazaliście mi żadnego dowodu.%7ładnego.Jedyną odpowiedzią były pomarańczowe błyski, z każdą sekundą coraz jaśniejsze.- Wy biedne stworzenia - powiedziałem, kręcąc smutno głową.- Takie małe, takiebezbronne.Nie wychodząc nigdy ze swoich małych bezpiecznych gniazdek, przynajmniej nieryzykujecie, że coś mogłoby wam się stać.To dla was znacznie lepiej, że nie wiecie nicważnego.- Kykykłamstwo!- Ssssskończony głupek.- To ty, he he he, nic nie wiesz.Odprężonym głosem powiedziałem Hallii i Ectorowi:- Wracajcie spać, przyjaciele.Te stworzonka to tylko gaduły, które lubią przechwałki [ Pobierz całość w formacie PDF ]