[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na mnie nie patrzą w ogóle.Nie zawsze tak się czułem - jestem prawie pewien.Były czasy, kiedy wszyscybyliśmy po prostu ludzmi, a ja wiedziałem dokładnie, jak wygląda rasizm: jezdził poobijanymfordem pickupem, z wystawionym przez tylne okno karabinem.Rzucał butelkami po piwie wznaki stopu i nie myślał; bełkotał tylko.Teraz jednak statystyki i ksenofobia pogodziły się na dobre.Codziennie ląduje paręsamolotów i równowaga znów się odrobinę przesuwa.Wokół nas rosną azjatyckie majątki, przelatując niewidzialnym błyskiem z banku dobanku, rykoszetując po łączach satelitarnych wysoko nad połacią Pacyfiku.I zasypując nas.Któż by się nie bał? Cały mój świat przechyla się na wschód.Przy czym takiej nienawiści nikt mnie nie uczył.Samo się stało.Trochę jakby odkryć, że się jest wilkołakiem, nie?***Na ścianie gabinetu Roya Cheunga wisi plakat upamiętniający MiędzynarodowąKonferencję Grafiki Komputerowej 1995.Pod nim, z małego radyjka leci country andwestern.Częściowo zasłania je wielka, rozłożysta paprotka w wiszącej doniczce.Zastanawiam się, jak to się mu udaje.Za każdym razem, gdy ja kupię jakąś cholerną roślinę,zdycha mi w tydzień.Blatu biurka prawie nie widać spod masy wydruków i największego monitora, jaki wżyciu widziałem.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.Wygląda, jakby była zrobiona zopalizujących banieczek mydlanych, ułożonych z niewyobrażalną precyzją.- To fraktal - mówi Cheung.- Piękny, prawda?Mówi bez śladu akcentu, dokładnie jak ja.Siada do klawiatury.- Proszę patrzeć uważnie.Podkręcę powiększenie, przybliżę tylko jeden z tychwęzłów.Tak jakby jedną gwiazdę z tej galaktyki.Obraz rozmazuje się i wyostrza na nowo.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.- To ten sam obraz - mówię.- Niezupełnie.Jest parę różnic, ale w sumie jest dość podobny.Tyle że, jak mówiłem,patrzymy teraz tylko na jedną gwiazdę z tej galaktyki.- Ale ona jest całą.- Teraz powiększymy sobie jedną gwiazdę z tej galaktyki.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.Coś mi świta.- To jest to, co się nazywa samopodobieństwo ?Kiwa głową.- Właściwy termin to niezmienniczość względem skali.Można na to patrzeć przezmikroskop i przez teleskop, wszystko jedno: w każdej skali wzór jest w zasadzie taki sam.- A w jakiej skali dostajemy te obrazy natury? - W moim głosie nie ma ani śladunapięcia.Nawet się uśmiecham.- W każdej.Ten fraktal jest generowany bardzo prostym równaniem, numer polega natym, że ono ma takie właśnie cykle.Wynik jednej iteracji jest parametrem następnej.Nietrzeba zapamiętywać całego obrazu.Wystarczy zapamiętać parę równań i dać komputerowi towygenerować, krok za krokiem.Można otrzymać niesamowicie szczegółowy obraz, któryprawie nie wymaga pamięci.- Mówi pan, że umiecie naśladować naturę na ekranie za pomocą paru prostychrównań?- Nie.Mówię, że natura składa się z paru prostych równań.- Proszę mi to udowodnić - mówię, nadal z uśmiechem.Przez chwilę widzę go nawpół skrytego w ciemności, ręce wyrzucone w górę w bezskutecznej obronie, twarz rozbitana miazgę i krwawiąca.Potrząsam głową, żeby wyprzeć ten obraz.Trzyma się uparcie.-.kształt drzewa - mówi.- Pień rozdziela się na konary.Te na mniejsze gałęzie.Wkońcu na gałązki.W każdej skali prawidłowość jest taka sama.Wyobrażam sobie drzewo.Nie wygląda specjalnie matematycznie.- Albo pana płuca - ciągnie Cheung.- Tchawica, oskrzela, oskrzeliki, pęcherzyki.Albo układ krwionośny.Albo wzrost kryształu.Pojedyncze zjawisko jest proste, a ta samarzecz dzieje się jednocześnie w kilkunastu różnych skalach.- Czyli pan mówi, że drzewa są fraktalami? Kryształy są fraktalami?Kręci głową, szczerząc się od ucha do ucha.- Przyroda jest fraktalna.Pan jest fraktalny.- Ma minę jak świeżo nawrócony.- Iwykorzystanie tego do kompresji obrazów to pikuś.Można to wykorzystać w meteorologii,albo.momencik, pokażę panu, nad czym pracuję dla kliniki.Czekam, podczas gdy Cheung stuka w klawiaturę.Ciszę wypełniają głosy z radia.Audycja, do której dzwonią słuchacze - jakaś kobieta skarży się prezenterowi na karambol zudziałem trzech aut przed jej domem.Sąsiad z rana zmył wodą z węża śnieg z podjazdu -woda spłynęła i zamarzła, zamieniając drogę w nachylone pod kątem dwudziestu stopnilodowisko.- Przyjeżdżają z tego Hongkongu i myślą sobie, że wszędzie jest taki sam klimat -narzeka słuchaczka.Prezenter nic nie mówi.Zresztą, co miałby powiedzieć? Jak ma z nią sympatyzować,żeby nie dostać etykietki rasisty? Może i tak coś powie.Może nazwie rzecz po imieniu, możewydawcy i cenzorzy jeszcze nie do końca go stłamsili.No dawaj, szmaciarzu, wszyscy takmyślimy, czemu tego nie powiesz na głos.- Co za debil - mruczy Roy Cheung.Mrugam.- Co?- To, to jeszcze drobiazg - mówi mi.- To tylko jakiś głupek, co dotąd lód widziałtylko w szkockiej.My też mamy takich sąsiadów, całą cholerną rodzinę, co zjechała zHongkongu parę lat temu, i cały czas są z nimi problemy.W zeszłym roku, latem, ścięli namżywopłot.- Słucham? - Dziwnie słyszeć, jak Cheung wypiera się swoich.- Moja żona ma takie hobby, ogrodnictwo, ten żywopłot na naszej działce hodowaławiele lat.Piękny był, cztery metry z hakiem, idealnie uformowany.Któregoś dnia przyszła dodomu, a ci goście wynajęli kogoś, żeby przyszedł i wszystko ściął piłą.Powiedzieli, żegniezdziły się w nim złe duchy.- Pozwał ich pan, czy coś?Cheung wzrusza ramionami.- Pewnie, że chciałem.Ale Lana mi nie pozwoliła.Nie chciała dalszych kłopotów.Moje zdanie? Chętnie bym ich wszystkich zapakował i wysłał z powrotem.Zbieram myśli.- Ale czy pan też, eee.nie pochodzi.?- Urodziłem się tutaj.Piąte pokolenie.Ja sam jestem tylko trzecim.I nagle widzę w tych dziwnych oczach pokrewieństwo, wspólną niechęć.Jakże onmusi się czuć, idąc przez życie w takiej skórze, z takimi włosami, nosząc te symboledziedzictwa porzuconego kilkadziesiąt lat temu? Roy Cheung, ofiara odpowiedzialnościzbiorowej, pewnie nienawidzi ich bardziej niż ja.Prawie sojusznik.- Swoją drogą - mówi - mam to, co chciałem panu pokazać.Chwila przemija.Na monitorze pojawia się coś nowego, czerwonego, bezkształtnego iw nieokreślony sposób groznego.Rośnie: poszarpana bryła, wypuszczająca losowe nibynóżki, zaczyna pokrywać półekranu.- Co to jest? - pytam.- Nowotwór.Wcale nie jestem zdziwiony.- Nowotwór też jest fraktalny - mówi Cheung.- Tu mamy model raka wątroby, alesposób wzrostu jest we wszystkich taki sam.Dowiadujemy się, jak rośnie.Lepiej to wiedzieć,zanim się go zabije.Patrzę, jak się rozrasta.***Pawiany.W naszym telewizorze, dzięki National Geographic i PBS, biegają sobiepawiany.My, bardziej cywilizowane naczelne, siedzimy i oglądamy je z dyskretnejodległości.Sean, hiperaktywna czterolatka, podskakuje na dywanie; Joanne i ja wolimykanapę.Zza niskiego stolika zastawionego seczuańskim jedzeniem na wynos zerkamy naresztki prawdziwego świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Na mnie nie patrzą w ogóle.Nie zawsze tak się czułem - jestem prawie pewien.Były czasy, kiedy wszyscybyliśmy po prostu ludzmi, a ja wiedziałem dokładnie, jak wygląda rasizm: jezdził poobijanymfordem pickupem, z wystawionym przez tylne okno karabinem.Rzucał butelkami po piwie wznaki stopu i nie myślał; bełkotał tylko.Teraz jednak statystyki i ksenofobia pogodziły się na dobre.Codziennie ląduje paręsamolotów i równowaga znów się odrobinę przesuwa.Wokół nas rosną azjatyckie majątki, przelatując niewidzialnym błyskiem z banku dobanku, rykoszetując po łączach satelitarnych wysoko nad połacią Pacyfiku.I zasypując nas.Któż by się nie bał? Cały mój świat przechyla się na wschód.Przy czym takiej nienawiści nikt mnie nie uczył.Samo się stało.Trochę jakby odkryć, że się jest wilkołakiem, nie?***Na ścianie gabinetu Roya Cheunga wisi plakat upamiętniający MiędzynarodowąKonferencję Grafiki Komputerowej 1995.Pod nim, z małego radyjka leci country andwestern.Częściowo zasłania je wielka, rozłożysta paprotka w wiszącej doniczce.Zastanawiam się, jak to się mu udaje.Za każdym razem, gdy ja kupię jakąś cholerną roślinę,zdycha mi w tydzień.Blatu biurka prawie nie widać spod masy wydruków i największego monitora, jaki wżyciu widziałem.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.Wygląda, jakby była zrobiona zopalizujących banieczek mydlanych, ułożonych z niewyobrażalną precyzją.- To fraktal - mówi Cheung.- Piękny, prawda?Mówi bez śladu akcentu, dokładnie jak ja.Siada do klawiatury.- Proszę patrzeć uważnie.Podkręcę powiększenie, przybliżę tylko jeden z tychwęzłów.Tak jakby jedną gwiazdę z tej galaktyki.Obraz rozmazuje się i wyostrza na nowo.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.- To ten sam obraz - mówię.- Niezupełnie.Jest parę różnic, ale w sumie jest dość podobny.Tyle że, jak mówiłem,patrzymy teraz tylko na jedną gwiazdę z tej galaktyki.- Ale ona jest całą.- Teraz powiększymy sobie jedną gwiazdę z tej galaktyki.Na ekranie wiruje spiralna galaktyka.Coś mi świta.- To jest to, co się nazywa samopodobieństwo ?Kiwa głową.- Właściwy termin to niezmienniczość względem skali.Można na to patrzeć przezmikroskop i przez teleskop, wszystko jedno: w każdej skali wzór jest w zasadzie taki sam.- A w jakiej skali dostajemy te obrazy natury? - W moim głosie nie ma ani śladunapięcia.Nawet się uśmiecham.- W każdej.Ten fraktal jest generowany bardzo prostym równaniem, numer polega natym, że ono ma takie właśnie cykle.Wynik jednej iteracji jest parametrem następnej.Nietrzeba zapamiętywać całego obrazu.Wystarczy zapamiętać parę równań i dać komputerowi towygenerować, krok za krokiem.Można otrzymać niesamowicie szczegółowy obraz, któryprawie nie wymaga pamięci.- Mówi pan, że umiecie naśladować naturę na ekranie za pomocą paru prostychrównań?- Nie.Mówię, że natura składa się z paru prostych równań.- Proszę mi to udowodnić - mówię, nadal z uśmiechem.Przez chwilę widzę go nawpół skrytego w ciemności, ręce wyrzucone w górę w bezskutecznej obronie, twarz rozbitana miazgę i krwawiąca.Potrząsam głową, żeby wyprzeć ten obraz.Trzyma się uparcie.-.kształt drzewa - mówi.- Pień rozdziela się na konary.Te na mniejsze gałęzie.Wkońcu na gałązki.W każdej skali prawidłowość jest taka sama.Wyobrażam sobie drzewo.Nie wygląda specjalnie matematycznie.- Albo pana płuca - ciągnie Cheung.- Tchawica, oskrzela, oskrzeliki, pęcherzyki.Albo układ krwionośny.Albo wzrost kryształu.Pojedyncze zjawisko jest proste, a ta samarzecz dzieje się jednocześnie w kilkunastu różnych skalach.- Czyli pan mówi, że drzewa są fraktalami? Kryształy są fraktalami?Kręci głową, szczerząc się od ucha do ucha.- Przyroda jest fraktalna.Pan jest fraktalny.- Ma minę jak świeżo nawrócony.- Iwykorzystanie tego do kompresji obrazów to pikuś.Można to wykorzystać w meteorologii,albo.momencik, pokażę panu, nad czym pracuję dla kliniki.Czekam, podczas gdy Cheung stuka w klawiaturę.Ciszę wypełniają głosy z radia.Audycja, do której dzwonią słuchacze - jakaś kobieta skarży się prezenterowi na karambol zudziałem trzech aut przed jej domem.Sąsiad z rana zmył wodą z węża śnieg z podjazdu -woda spłynęła i zamarzła, zamieniając drogę w nachylone pod kątem dwudziestu stopnilodowisko.- Przyjeżdżają z tego Hongkongu i myślą sobie, że wszędzie jest taki sam klimat -narzeka słuchaczka.Prezenter nic nie mówi.Zresztą, co miałby powiedzieć? Jak ma z nią sympatyzować,żeby nie dostać etykietki rasisty? Może i tak coś powie.Może nazwie rzecz po imieniu, możewydawcy i cenzorzy jeszcze nie do końca go stłamsili.No dawaj, szmaciarzu, wszyscy takmyślimy, czemu tego nie powiesz na głos.- Co za debil - mruczy Roy Cheung.Mrugam.- Co?- To, to jeszcze drobiazg - mówi mi.- To tylko jakiś głupek, co dotąd lód widziałtylko w szkockiej.My też mamy takich sąsiadów, całą cholerną rodzinę, co zjechała zHongkongu parę lat temu, i cały czas są z nimi problemy.W zeszłym roku, latem, ścięli namżywopłot.- Słucham? - Dziwnie słyszeć, jak Cheung wypiera się swoich.- Moja żona ma takie hobby, ogrodnictwo, ten żywopłot na naszej działce hodowaławiele lat.Piękny był, cztery metry z hakiem, idealnie uformowany.Któregoś dnia przyszła dodomu, a ci goście wynajęli kogoś, żeby przyszedł i wszystko ściął piłą.Powiedzieli, żegniezdziły się w nim złe duchy.- Pozwał ich pan, czy coś?Cheung wzrusza ramionami.- Pewnie, że chciałem.Ale Lana mi nie pozwoliła.Nie chciała dalszych kłopotów.Moje zdanie? Chętnie bym ich wszystkich zapakował i wysłał z powrotem.Zbieram myśli.- Ale czy pan też, eee.nie pochodzi.?- Urodziłem się tutaj.Piąte pokolenie.Ja sam jestem tylko trzecim.I nagle widzę w tych dziwnych oczach pokrewieństwo, wspólną niechęć.Jakże onmusi się czuć, idąc przez życie w takiej skórze, z takimi włosami, nosząc te symboledziedzictwa porzuconego kilkadziesiąt lat temu? Roy Cheung, ofiara odpowiedzialnościzbiorowej, pewnie nienawidzi ich bardziej niż ja.Prawie sojusznik.- Swoją drogą - mówi - mam to, co chciałem panu pokazać.Chwila przemija.Na monitorze pojawia się coś nowego, czerwonego, bezkształtnego iw nieokreślony sposób groznego.Rośnie: poszarpana bryła, wypuszczająca losowe nibynóżki, zaczyna pokrywać półekranu.- Co to jest? - pytam.- Nowotwór.Wcale nie jestem zdziwiony.- Nowotwór też jest fraktalny - mówi Cheung.- Tu mamy model raka wątroby, alesposób wzrostu jest we wszystkich taki sam.Dowiadujemy się, jak rośnie.Lepiej to wiedzieć,zanim się go zabije.Patrzę, jak się rozrasta.***Pawiany.W naszym telewizorze, dzięki National Geographic i PBS, biegają sobiepawiany.My, bardziej cywilizowane naczelne, siedzimy i oglądamy je z dyskretnejodległości.Sean, hiperaktywna czterolatka, podskakuje na dywanie; Joanne i ja wolimykanapę.Zza niskiego stolika zastawionego seczuańskim jedzeniem na wynos zerkamy naresztki prawdziwego świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]