[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na krótką chwilę ożywiły tę maskę jakieśgwałtowne emocje, ale natychmiast je ukryła.- Mnie również jest przykro z powodu śmiercidowódcy misji, Marca Franklina.Obaj zginęli jakna dzielnych ludzi przystało.- Pokręciła głową.-Co nie zmienia faktu, że obaj nie żyją.Nagle jej głos zabrzmiał ostrzej.W kontekścietej smutnej sytuacji Lodowiec dokładniezrozumiał, co Aleksandra ma na myśli.AmbasadorAndriej Trowkin, potężny, niedzwiedziowatyRosjanin, zachował się dokładnie tak, jak on samzachowałby się na jego miejscu.Czasemokoliczności wymagały zdecydowanegodziałania.Ale zdarzało się i tak, że lepiej byłoprzyczaić się i przeczekać.Przez całe życieLodowiec miał kłopoty z rozróżnieniem tychwariantów.- Cieszę się, że żyjesz, Lodowiec - stwierdziłaNicole.- Choć trzeba przyznać, że dołożyłeśwszelkich starań, żeby cię zabili.Lodowiec odwzajemnił jej uścisk.- Uczę się wolno, ale jestem wytrwały.Kiedy znalezli się we trójkę, z Amosem, wbiurze Nicole w CKS, wzięła do ręki szarynotatnik elektroniczny, wydobyty z wewnętrznejkieszeni marynarki, którą Mr.Phillips cisnął natylne siedzenie śmigłowca.Parę odpowiedzi jużznała, ale może udałoby się wyjaśnić jeszczejakieś szczegóły.Bracia Friese siedzieli obok niej.Na zewnątrzkręcili się niespokojnie lekarze, czekający, żebyzabrać Lodowca do szpitala, on jednak chciał sięczegoś przedtem dowiedzieć.Nicole wolała się znim nie kłócić; zapewne tylko dzięki temu choćprzez chwilę siedział spokojnie.Pewne znaczeniemiał też fakt, że po tylu miesiącach nieustannegonapięcia, dobrze było mieć go tuż obok.Komputer mieścił się w dłoni, ale na twardymdysku upchnięto mnóstwo informacji, z których byćmoże dowiedzą się, co skłoniło małego elegancikado opracowania tak szatańskiego planu.Przejrzenie wszystkiego zajmie zapewne całemiesiące, ale liczyła na to, że niektórych danychnie trzeba będzie daleko szukać.Mr.Phillipschciał je mieć pod ręką, żeby w każdej chwili mócsię nimi cieszyć.Podała urządzenie Amosowi.- Ty tu jesteś specjalistą - stwierdziła.-Powiedział mi, że naprawdę nie nazywa sięPhillips.- Dziękuję - młodszy z braci Friese z miejscazabrał się do pracy.Za pomocą rysika sprawdzałkolejne pliki.Nicole zaglądała mu przez ramię,mrużąc oczy, żeby dojrzeć coś na bladymciekłokrystalicznym wyświetlaczu.Po całym CKS kręciły się patrole strażyNASA, która starała się zapanować nad sytuacją;wszędzie roiło się od agentów FBI.Za parę minutdowództwo NASA, Biały Dom, Kongres i siłybezpieczeństwa całego wolnego świata zaczną siędopominać, żeby poświęcić im trochę czasu.Pozatym byli jeszcze dziennikarze.- Mam chyba to, o co nam chodzi - rzekł Amos.- Naprawdę nazywał się Thomas CarringtonBenchley Jr.Rany, co za ego.- To typowe - stwierdziła Nicole, śledzącinformacje na ekranie.- Sprawdzę jego kartotekę osobową -powiedział Amos i znów zaczął przerzucaćrysikiem kolejne strony; przeglądał notatki,zapiski, ostre w tonie listy do rozmaitych firminwestycyjnych.- Trzeba będzie wszystkoposprawdzać, ale moim zdaniem nie spodziewałsię, żebyśmy kiedyś uzyskali dostęp do tychinformacji.Jego matka zmarła, gdy był jeszczemłody.Zostawiła mu spory spadek.Musiał byćniezle sytuowanym jedynakiem.- Jakoś nie czuję się zaskoczony - Lodowiecodchylił się do tyłu na skrzypiącym krześle.Nicole słyszała już z ust strażników częśćopowieści Rdzewiaka: Phillips był niegdyśjednym z rekinów na Wall Street.Władowałwszystkie pieniądze w publiczne oferty zakładówspecjalizujących się w wysoko rozwiniętychtechnologiach i sprzęcie do badań kosmicznych,ale pieniądze skończyły mu się, zanim nastąpiłprzełom technologiczny.Na tych inwestycjach iparu ciemnych interesach stracił dosłowniewszystko.Według oficjalnej wersji przepuścił całąrodową fortunę - dwieście milionów dolarów.Jego żona i dzieci wiodły teraz iście spartańskitryb życia, zaopatrując się w najtańszych sklepach,a wszystko dzięki głodowemu ubezpieczeniu, jakieim zostawił.Z pewnością nie wspominali ojcarodziny nazbyt ciepło.Wdał się jednak w inne nielegalne transakcje,z których wyszedł z nowymi pieniędzmi.i jakonowy człowiek.Lodowiec westchnął głęboko.- Dobr ze, że w nowym zawodzie nieposzczęściło mu się bardziej niż w starym.- Dziś jego konto w banku z pewnością nierośnie - zachichotał Amos.- To fakt - zaśmiała się Nicole.- Kiedy znajdąna bagnach senatora, trafią i na walizkę zkamieniami.Ktoś zastukał do drzwi.- Pani Hunter! Naprawdę powinniśmy jużzabrać pułkownika Friese a do szpitala.- Jak długo ci wszyscy lekarze każą mi leżeć wniewygodnym łóżku, w dodatku w pościeli, któracuchnie wybielaczem? - zapytał Lodowiec.- Ilekolwiek by kazali, i tak będzie za krótko -wesoło zauważyła Nicole.Amos poprawił okulary i mrugnął do Nicole.- A może, zanim Lodowiec na parę tygodniprzestawi się na szpitalny wikt, wybierzemy sięrazem do Grubasa na barbecue? Jak się naje,lekarze będą go mogli operować bez znieczulenia.Lodowiec wychylił się do przodu i spróbowałszturchnąć brata w ramię, ale zesztywniałe iobolałe stawy nie pozwoliły mu nawet zacisnąćpięści.Opadł z powrotem na krzesło i jęknął; ciałowreszcie odmówiło mu posłuszeństwa.Amos iNicole pękali ze śmiechu, kiedy lekarze przyszligo zabrać.67.Rezerwat Merrit IslandMiliony wygłodniałych stworzeń czyniłyogłuszający hałas.Tworzyły ten zgiełk tysiącepojedynczych głosów, obrzydliwych, groznych,przerażających: popiskiwania drobnego ptactwa,rechot żab, bzyczenie owadów, plusk wody.Wśród zarośli przemykały ogromne, niewidzialne,śmiertelnie niebezpieczne drapieżniki.Senator Boorman przylgnął do szorstkiego pniadrzewa.Zaledwie na wyciągnięcie ręki z gałęzizwieszały się pnącza, po których biegały wielkiepająki; po nogach i rękach senatora wędrowałysobie mrówki.Przestał je strzepywać, ponieważ wtej chwili miał ważniejsze rzeczy na głowie.Wspiął się na sosnę i usiadł w bezpiecznych,jak mniemał, objęciach jej gałęzi.Przeszkadzałymu trochę ostre igły i lepka żywica, klejąca się doubrania i dłoni.Wyobraził sobie, jak pełznie wjego stronę wielobarwny wąż koralowy.Alboskrada się jedna z ogromnych panter, wposzukiwaniu łatwego obiadu.Czy dzik zogromnymi szablami - ślady rycia znaczyłyprzecież całą okolicę.Był przemoknięty, wyczerpany, głodny ioblepiony błotem i szlamem.Krótko mówiąc,czuł się fatalnie.Poza tym sosna, na którą sięwdrapał, okazała się wcale nie taka wysoka, jakmu się zdawało.W trawie porastającej teren wokółpowykrzywianego drzewa leżały dwa ogromnealigatory o grzbietach zdobnych w ostre wypustki iskórze czarnej niczym demony nocy.Ziewnęłyrównocześnie, jak na komendę, ukazując różowewnętrza przepastnych paszcz.Ich złowrogichzębisk wystarczyłoby na ułożenie krawężnikówwzdłuż wszystkich autostrad w Nebrasce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Na krótką chwilę ożywiły tę maskę jakieśgwałtowne emocje, ale natychmiast je ukryła.- Mnie również jest przykro z powodu śmiercidowódcy misji, Marca Franklina.Obaj zginęli jakna dzielnych ludzi przystało.- Pokręciła głową.-Co nie zmienia faktu, że obaj nie żyją.Nagle jej głos zabrzmiał ostrzej.W kontekścietej smutnej sytuacji Lodowiec dokładniezrozumiał, co Aleksandra ma na myśli.AmbasadorAndriej Trowkin, potężny, niedzwiedziowatyRosjanin, zachował się dokładnie tak, jak on samzachowałby się na jego miejscu.Czasemokoliczności wymagały zdecydowanegodziałania.Ale zdarzało się i tak, że lepiej byłoprzyczaić się i przeczekać.Przez całe życieLodowiec miał kłopoty z rozróżnieniem tychwariantów.- Cieszę się, że żyjesz, Lodowiec - stwierdziłaNicole.- Choć trzeba przyznać, że dołożyłeśwszelkich starań, żeby cię zabili.Lodowiec odwzajemnił jej uścisk.- Uczę się wolno, ale jestem wytrwały.Kiedy znalezli się we trójkę, z Amosem, wbiurze Nicole w CKS, wzięła do ręki szarynotatnik elektroniczny, wydobyty z wewnętrznejkieszeni marynarki, którą Mr.Phillips cisnął natylne siedzenie śmigłowca.Parę odpowiedzi jużznała, ale może udałoby się wyjaśnić jeszczejakieś szczegóły.Bracia Friese siedzieli obok niej.Na zewnątrzkręcili się niespokojnie lekarze, czekający, żebyzabrać Lodowca do szpitala, on jednak chciał sięczegoś przedtem dowiedzieć.Nicole wolała się znim nie kłócić; zapewne tylko dzięki temu choćprzez chwilę siedział spokojnie.Pewne znaczeniemiał też fakt, że po tylu miesiącach nieustannegonapięcia, dobrze było mieć go tuż obok.Komputer mieścił się w dłoni, ale na twardymdysku upchnięto mnóstwo informacji, z których byćmoże dowiedzą się, co skłoniło małego elegancikado opracowania tak szatańskiego planu.Przejrzenie wszystkiego zajmie zapewne całemiesiące, ale liczyła na to, że niektórych danychnie trzeba będzie daleko szukać.Mr.Phillipschciał je mieć pod ręką, żeby w każdej chwili mócsię nimi cieszyć.Podała urządzenie Amosowi.- Ty tu jesteś specjalistą - stwierdziła.-Powiedział mi, że naprawdę nie nazywa sięPhillips.- Dziękuję - młodszy z braci Friese z miejscazabrał się do pracy.Za pomocą rysika sprawdzałkolejne pliki.Nicole zaglądała mu przez ramię,mrużąc oczy, żeby dojrzeć coś na bladymciekłokrystalicznym wyświetlaczu.Po całym CKS kręciły się patrole strażyNASA, która starała się zapanować nad sytuacją;wszędzie roiło się od agentów FBI.Za parę minutdowództwo NASA, Biały Dom, Kongres i siłybezpieczeństwa całego wolnego świata zaczną siędopominać, żeby poświęcić im trochę czasu.Pozatym byli jeszcze dziennikarze.- Mam chyba to, o co nam chodzi - rzekł Amos.- Naprawdę nazywał się Thomas CarringtonBenchley Jr.Rany, co za ego.- To typowe - stwierdziła Nicole, śledzącinformacje na ekranie.- Sprawdzę jego kartotekę osobową -powiedział Amos i znów zaczął przerzucaćrysikiem kolejne strony; przeglądał notatki,zapiski, ostre w tonie listy do rozmaitych firminwestycyjnych.- Trzeba będzie wszystkoposprawdzać, ale moim zdaniem nie spodziewałsię, żebyśmy kiedyś uzyskali dostęp do tychinformacji.Jego matka zmarła, gdy był jeszczemłody.Zostawiła mu spory spadek.Musiał byćniezle sytuowanym jedynakiem.- Jakoś nie czuję się zaskoczony - Lodowiecodchylił się do tyłu na skrzypiącym krześle.Nicole słyszała już z ust strażników częśćopowieści Rdzewiaka: Phillips był niegdyśjednym z rekinów na Wall Street.Władowałwszystkie pieniądze w publiczne oferty zakładówspecjalizujących się w wysoko rozwiniętychtechnologiach i sprzęcie do badań kosmicznych,ale pieniądze skończyły mu się, zanim nastąpiłprzełom technologiczny.Na tych inwestycjach iparu ciemnych interesach stracił dosłowniewszystko.Według oficjalnej wersji przepuścił całąrodową fortunę - dwieście milionów dolarów.Jego żona i dzieci wiodły teraz iście spartańskitryb życia, zaopatrując się w najtańszych sklepach,a wszystko dzięki głodowemu ubezpieczeniu, jakieim zostawił.Z pewnością nie wspominali ojcarodziny nazbyt ciepło.Wdał się jednak w inne nielegalne transakcje,z których wyszedł z nowymi pieniędzmi.i jakonowy człowiek.Lodowiec westchnął głęboko.- Dobr ze, że w nowym zawodzie nieposzczęściło mu się bardziej niż w starym.- Dziś jego konto w banku z pewnością nierośnie - zachichotał Amos.- To fakt - zaśmiała się Nicole.- Kiedy znajdąna bagnach senatora, trafią i na walizkę zkamieniami.Ktoś zastukał do drzwi.- Pani Hunter! Naprawdę powinniśmy jużzabrać pułkownika Friese a do szpitala.- Jak długo ci wszyscy lekarze każą mi leżeć wniewygodnym łóżku, w dodatku w pościeli, któracuchnie wybielaczem? - zapytał Lodowiec.- Ilekolwiek by kazali, i tak będzie za krótko -wesoło zauważyła Nicole.Amos poprawił okulary i mrugnął do Nicole.- A może, zanim Lodowiec na parę tygodniprzestawi się na szpitalny wikt, wybierzemy sięrazem do Grubasa na barbecue? Jak się naje,lekarze będą go mogli operować bez znieczulenia.Lodowiec wychylił się do przodu i spróbowałszturchnąć brata w ramię, ale zesztywniałe iobolałe stawy nie pozwoliły mu nawet zacisnąćpięści.Opadł z powrotem na krzesło i jęknął; ciałowreszcie odmówiło mu posłuszeństwa.Amos iNicole pękali ze śmiechu, kiedy lekarze przyszligo zabrać.67.Rezerwat Merrit IslandMiliony wygłodniałych stworzeń czyniłyogłuszający hałas.Tworzyły ten zgiełk tysiącepojedynczych głosów, obrzydliwych, groznych,przerażających: popiskiwania drobnego ptactwa,rechot żab, bzyczenie owadów, plusk wody.Wśród zarośli przemykały ogromne, niewidzialne,śmiertelnie niebezpieczne drapieżniki.Senator Boorman przylgnął do szorstkiego pniadrzewa.Zaledwie na wyciągnięcie ręki z gałęzizwieszały się pnącza, po których biegały wielkiepająki; po nogach i rękach senatora wędrowałysobie mrówki.Przestał je strzepywać, ponieważ wtej chwili miał ważniejsze rzeczy na głowie.Wspiął się na sosnę i usiadł w bezpiecznych,jak mniemał, objęciach jej gałęzi.Przeszkadzałymu trochę ostre igły i lepka żywica, klejąca się doubrania i dłoni.Wyobraził sobie, jak pełznie wjego stronę wielobarwny wąż koralowy.Alboskrada się jedna z ogromnych panter, wposzukiwaniu łatwego obiadu.Czy dzik zogromnymi szablami - ślady rycia znaczyłyprzecież całą okolicę.Był przemoknięty, wyczerpany, głodny ioblepiony błotem i szlamem.Krótko mówiąc,czuł się fatalnie.Poza tym sosna, na którą sięwdrapał, okazała się wcale nie taka wysoka, jakmu się zdawało.W trawie porastającej teren wokółpowykrzywianego drzewa leżały dwa ogromnealigatory o grzbietach zdobnych w ostre wypustki iskórze czarnej niczym demony nocy.Ziewnęłyrównocześnie, jak na komendę, ukazując różowewnętrza przepastnych paszcz.Ich złowrogichzębisk wystarczyłoby na ułożenie krawężnikówwzdłuż wszystkich autostrad w Nebrasce [ Pobierz całość w formacie PDF ]