[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spytała tylko słabymgłosem:- A co z Oliverem?- Oliver jest w Cairney, a przynajmniej powinien już tambyć, bo wyjechał dziś z Londynu.Pogrzeb odbędzie się wponiedziałek.W tej chwili dla Liz nie liczyło się to, że ten wyrozumiały,poczciwy Charles nie żyje, ale to, że Oliverowi nic się niestało i jest teraz w Cairney! Zobaczy go znów po tylu latach.Ani na chwilę nie przestała myśleć o tym, jadąc samochodemdo Rossie Hill.Powtarzała sobie, że zobaczy go jeszcze dziś, apotem jutro i pojutrze, i jeszcze pózniej.Po przyjezdzie namiejsce zadzwoniła do matki, przebywającej akurat wLondynie, i opowiedziała jej, co się stało z Charlesem.Elaineprzekonywała ją wprawdzie, aby przyjechała do niej izapomniała o całej tragedii, Liz jednak odmówiła.Od razumiała gotową wymówkę.- Muszę tu zostać.Wiesz, ojciec.i ten pogrzeb.Przez cały czas jednak napawała się myślą, że zostaje wRossie Hill tylko ze względu na Olivera.Jak dotąd, wszystko szło po jej myśli.Widać to było już wmomencie, kiedy na dziedzińcu kościelnym Oliverniespodziewanie odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.Wjego wzroku Liz dostrzegła najpierw zaskoczenie, a potempodziw.Wyczuła, że od tego momentu Oliver nie będziepatrzał już na nią z góry.Oboje znajdowali się w tej chwili narównorzędnych pozycjach, a przy tym - co było smutne, leczznacznie ułatwiało sprawę - nie musieli już dłużej przejmowaćsię Charlesem.Biedny, kochany Charles zawsze pętał się podnogami jak stary pies, który czeka, aż ktoś wyprowadzi go naspacer.Jej trzezwy, praktyczny umysł wybiegał już daleko wprzyszłość.Próbowała nawet wyobrazić sobie tę przyszłość,bo wszystko tak ładnie się układało, że można było jużzawczasu poczynić pewne plany.Zlub wezmie chyba wCairney.wystarczy cichy ślub w miejscowym kościółku,tylko w obecności kilku świadków.A gdzie spędzi miesiącmiodowy? Najodpowiedniejsza będzie Antigua.Potem wrócido Londynu, bo przecież Oliver ma tam mieszkanie.Przydasię akurat na czas, dopóki nie znajdzie przyzwoitego domu.O,właśnie, to jest myśl! Namówi ojca, aby kupił jej w prezencieślubnym dom w Cairney! Dzięki temu urzeczywistni się to, cosugerowała Oliverowi dziś rano.Oczami duszy widziała już,jak przyjeżdżają tu na weekendy i wakacje letnie, przywożą zesobą dzieci, wydają przyjęcia.- Czemuś tak nagle umilkła? -spytał Oliver.Liz, gwałtownie ściągnięta na ziemię, zorientowała się, żetymczasem znalezli się już blisko jej domu.Przejechaliwłaśnie pod sklepieniem buków, których nagie gałęzietrzeszczały na wietrze.Wóz zatoczył koło na żwirowanympodjezdzie i zatrzymał się przed głównym wejściem.- Po prostu myślałam o czymś - odpowiedziała Lizwymijająco.- Dziękuję za podwiezienie.- A ja dziękuję ci, że podniosłaś mnie trochę na duchu.- Przyjdziesz jutro na kolację, prawda? To będzie środa.- Już nie mogę się jej doczekać.- Za piętnaście ósma, dobrze?- Niech będzie za piętnaście ósma.Uśmiechnęli się do siebie, radzi z umówionego spotkania.Oliver przechylił się ponad siedzeniem, aby otworzyćdrzwiczki.Liz wysiadła z wozu, wbiegła po oblodzonychschodkach na werandę i stamtąd pomachała ręką napożegnanie.Oliver jednak nie widział już tego, bo odjechał -tył jego wozu niknął właśnie za zakrętem drogi powrotnej doCairney.Wieczorem Liz akurat brała kąpiel, kiedy zadzwoniłtelefon.Wyskoczyła więc z wanny i owinięta w ręcznikpodniosła słuchawkę.Dzwoniła z Londynu jej matka.- Elizabeth?- Cześć, mamo.- Jak się masz, kochanie? Co tam u was słychać?- Wszystko w porządku.Tu jest cudownie!Elaine nie spodziewała się tak entuzjastycznejodpowiedzi, toteż w jej głosie zabrzmiała nuta zaskoczenia.- Oczywiście byłaś na pogrzebie, prawda?- Tak, to było naprawdę okropne.Nie cierpię pogrzebów!- Może więc dla odmiany pobyłabyś z nami na południu?Zostaniemy tu jeszcze przez kilka dni.- Na razie nie mogę.- zaczęła Liz, ale urwała w półzdania.Elaine zawsze uskarżała się na to, że jej córka jest takskryta i zamknięta w sobie.Właściwie nie miała pojęcia, co jąw danej chwili gryzie i jakimi problemami żyje.Tym razemjednak Liz zdobyła się na niezwykłą u niej wylewność.Tak jąrozpierało podniecenie, że musiała się z kimś podzielićswoimi przypuszczeniami i nadziejami związanymi z osobąOlivera.- Chodzi o to, że Oliver także zostaje tutaj jeszcze przezjakiś czas, a jutro ma przyjść do nas na kolację.- Oliver Cairney?- Oczywiście.Czy znamy jakiegoś innego Olivera?- Czy to ma znaczyć, że chcesz tam zostać ze względu naOlivera?- Jasne, że ze względu na niego! Mamo, jak ty ciężkopojmujesz! - Wybuchnęła śmiechem. - Zawsze myślałam, że bliższy był ci Char.- Ale nie był! - ucięła szybko Liz.- A co Oliver na to?- No, raczej się tym nie martwi.- Coś podobnego! - W głosie Elaine pobrzmiewałozakłopotanie.- Prędzej bym się śmierci spodziewała, ale jeślitylko jesteś z nim szczęśliwa.- Nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa.W życiu taksię nie cieszyłam!- Mam nadzieję, że będziesz mnie informować o dalszymrozwoju sytuacji - zaznaczyła dyskretnie matka.- No pewnie!- I daj mi znać, kiedy zdecydujesz się wracać.- Może nawet przyjedziemy razem.- Liz już widziała tow myślach.Matka nareszcie odwiesiła słuchawkę.Liz też sięrozłączyła, mocniej okręciła się ręcznikiem i wróciła dołazienki.Weszła z powrotem do wanny i odkręciła kurek zgorącą wodą, powtarzając w myśli imię Olivera.Im dalej posuwali się na północ, tym bardziej jakby cofalisię w czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Spytała tylko słabymgłosem:- A co z Oliverem?- Oliver jest w Cairney, a przynajmniej powinien już tambyć, bo wyjechał dziś z Londynu.Pogrzeb odbędzie się wponiedziałek.W tej chwili dla Liz nie liczyło się to, że ten wyrozumiały,poczciwy Charles nie żyje, ale to, że Oliverowi nic się niestało i jest teraz w Cairney! Zobaczy go znów po tylu latach.Ani na chwilę nie przestała myśleć o tym, jadąc samochodemdo Rossie Hill.Powtarzała sobie, że zobaczy go jeszcze dziś, apotem jutro i pojutrze, i jeszcze pózniej.Po przyjezdzie namiejsce zadzwoniła do matki, przebywającej akurat wLondynie, i opowiedziała jej, co się stało z Charlesem.Elaineprzekonywała ją wprawdzie, aby przyjechała do niej izapomniała o całej tragedii, Liz jednak odmówiła.Od razumiała gotową wymówkę.- Muszę tu zostać.Wiesz, ojciec.i ten pogrzeb.Przez cały czas jednak napawała się myślą, że zostaje wRossie Hill tylko ze względu na Olivera.Jak dotąd, wszystko szło po jej myśli.Widać to było już wmomencie, kiedy na dziedzińcu kościelnym Oliverniespodziewanie odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.Wjego wzroku Liz dostrzegła najpierw zaskoczenie, a potempodziw.Wyczuła, że od tego momentu Oliver nie będziepatrzał już na nią z góry.Oboje znajdowali się w tej chwili narównorzędnych pozycjach, a przy tym - co było smutne, leczznacznie ułatwiało sprawę - nie musieli już dłużej przejmowaćsię Charlesem.Biedny, kochany Charles zawsze pętał się podnogami jak stary pies, który czeka, aż ktoś wyprowadzi go naspacer.Jej trzezwy, praktyczny umysł wybiegał już daleko wprzyszłość.Próbowała nawet wyobrazić sobie tę przyszłość,bo wszystko tak ładnie się układało, że można było jużzawczasu poczynić pewne plany.Zlub wezmie chyba wCairney.wystarczy cichy ślub w miejscowym kościółku,tylko w obecności kilku świadków.A gdzie spędzi miesiącmiodowy? Najodpowiedniejsza będzie Antigua.Potem wrócido Londynu, bo przecież Oliver ma tam mieszkanie.Przydasię akurat na czas, dopóki nie znajdzie przyzwoitego domu.O,właśnie, to jest myśl! Namówi ojca, aby kupił jej w prezencieślubnym dom w Cairney! Dzięki temu urzeczywistni się to, cosugerowała Oliverowi dziś rano.Oczami duszy widziała już,jak przyjeżdżają tu na weekendy i wakacje letnie, przywożą zesobą dzieci, wydają przyjęcia.- Czemuś tak nagle umilkła? -spytał Oliver.Liz, gwałtownie ściągnięta na ziemię, zorientowała się, żetymczasem znalezli się już blisko jej domu.Przejechaliwłaśnie pod sklepieniem buków, których nagie gałęzietrzeszczały na wietrze.Wóz zatoczył koło na żwirowanympodjezdzie i zatrzymał się przed głównym wejściem.- Po prostu myślałam o czymś - odpowiedziała Lizwymijająco.- Dziękuję za podwiezienie.- A ja dziękuję ci, że podniosłaś mnie trochę na duchu.- Przyjdziesz jutro na kolację, prawda? To będzie środa.- Już nie mogę się jej doczekać.- Za piętnaście ósma, dobrze?- Niech będzie za piętnaście ósma.Uśmiechnęli się do siebie, radzi z umówionego spotkania.Oliver przechylił się ponad siedzeniem, aby otworzyćdrzwiczki.Liz wysiadła z wozu, wbiegła po oblodzonychschodkach na werandę i stamtąd pomachała ręką napożegnanie.Oliver jednak nie widział już tego, bo odjechał -tył jego wozu niknął właśnie za zakrętem drogi powrotnej doCairney.Wieczorem Liz akurat brała kąpiel, kiedy zadzwoniłtelefon.Wyskoczyła więc z wanny i owinięta w ręcznikpodniosła słuchawkę.Dzwoniła z Londynu jej matka.- Elizabeth?- Cześć, mamo.- Jak się masz, kochanie? Co tam u was słychać?- Wszystko w porządku.Tu jest cudownie!Elaine nie spodziewała się tak entuzjastycznejodpowiedzi, toteż w jej głosie zabrzmiała nuta zaskoczenia.- Oczywiście byłaś na pogrzebie, prawda?- Tak, to było naprawdę okropne.Nie cierpię pogrzebów!- Może więc dla odmiany pobyłabyś z nami na południu?Zostaniemy tu jeszcze przez kilka dni.- Na razie nie mogę.- zaczęła Liz, ale urwała w półzdania.Elaine zawsze uskarżała się na to, że jej córka jest takskryta i zamknięta w sobie.Właściwie nie miała pojęcia, co jąw danej chwili gryzie i jakimi problemami żyje.Tym razemjednak Liz zdobyła się na niezwykłą u niej wylewność.Tak jąrozpierało podniecenie, że musiała się z kimś podzielićswoimi przypuszczeniami i nadziejami związanymi z osobąOlivera.- Chodzi o to, że Oliver także zostaje tutaj jeszcze przezjakiś czas, a jutro ma przyjść do nas na kolację.- Oliver Cairney?- Oczywiście.Czy znamy jakiegoś innego Olivera?- Czy to ma znaczyć, że chcesz tam zostać ze względu naOlivera?- Jasne, że ze względu na niego! Mamo, jak ty ciężkopojmujesz! - Wybuchnęła śmiechem. - Zawsze myślałam, że bliższy był ci Char.- Ale nie był! - ucięła szybko Liz.- A co Oliver na to?- No, raczej się tym nie martwi.- Coś podobnego! - W głosie Elaine pobrzmiewałozakłopotanie.- Prędzej bym się śmierci spodziewała, ale jeślitylko jesteś z nim szczęśliwa.- Nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa.W życiu taksię nie cieszyłam!- Mam nadzieję, że będziesz mnie informować o dalszymrozwoju sytuacji - zaznaczyła dyskretnie matka.- No pewnie!- I daj mi znać, kiedy zdecydujesz się wracać.- Może nawet przyjedziemy razem.- Liz już widziała tow myślach.Matka nareszcie odwiesiła słuchawkę.Liz też sięrozłączyła, mocniej okręciła się ręcznikiem i wróciła dołazienki.Weszła z powrotem do wanny i odkręciła kurek zgorącą wodą, powtarzając w myśli imię Olivera.Im dalej posuwali się na północ, tym bardziej jakby cofalisię w czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]