[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czytałam to z jej twarzy.Susan pokiwała głową.- A co z ojcem?- Z Joem? Chyba w tym nie uczestniczy.Jest teraz w Warwick - prawie wcale się nie widywali, od-kąd wyjechał.To był licealny romans, który według niej nie mógł przetrwać.Oddalili się od siebie.- Ale wie?- Nie mam pojęcia.Nie powiedziała mi.- Ale chyba ma prawo wiedzieć? - zastanowiła się Nicole.W odruchu obronnym Polly odpowie-działa ostrzej, niż zamierzała.- Nie wiem, czy ma, nie w tej sytuacji.To decyzja Cress.Jestem pewna, że postąpi właściwie.I takma teraz zbyt wiele na głowie.- Oczywiście.Nie chciałam.- Nicole wycofała się zmieszana.- Przepraszam.W porządku.Nie zwracaj na mnie uwagi.Praktykuję asertywność.- Wymieniłyspojrzenia z Susan.- A co myślisz o tym wszystkim?Pytanie było życzliwe, ale Polly nie potrafiła udzielić prostej odpowiedzi: oszołomiona, przerażona,podekscytowana, rozczarowana, bezsilna, dumna?Wzruszyła wymijająco ramionami.- Jestem jej mamą.Kocham ją.Susan- Margaret? To ja, Susan.- Susan? Co się stało?- Ach, nic takiego - przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować.Wszystko w porządku.Po drugiej stronie zapadło milczenie.- Po prostu.no wiesz.Byłam dzisiaj u mamy, i chciałam ci o tym opowiedzieć.- Cóż takiego?RLTMoże nie był to aż tak dobry pomysł.Zadzwoniła powodowana nagłym impulsem - Alice sprawiła,że poczuła się tak blisko dzieciństwa i zatęskniła za siostrą.Chciała wciągnąć ją z powrotem w orbitęwspomnień, które dzieliła z matką.- Była niezwykle przytomna, dawno jej takiej nie widziałam.Naprawdę doskonale się czuła.Wie-działa dokładnie, kim jestem, gdzie ty jesteś.To było cudowne.Rozmawiałyśmy o czasach, kiedy ja i tybyłyśmy małymi dziewczynkami.- O czym właściwie? Nie rozumiem, o czym mówisz, Susan.Daj spokój, Maggie.Nie odpychaj mnie.- No wiesz, mama snuła wspomnienia.Przypomniała mi, jak bawiłyśmy się przy tym niskim murkuod frontu - w lekarzy i pielęgniarki, w sklep.Kiedyś podobno zatrudniłyśmy wszystkie dzieci z sąsiedztwajako pacjentów.Pamiętasz? Chciałam ci to opowiedzieć.- Susan.- Margaret nie rozgniewała się.Była stanowcza, rozsądna i trochę protekcjonalna.- Najwy-razniej twoja pamięć szwankuje tak samo jak jej.Nigdy nie byliśmy idealną rodziną.Cały czas się kłóciły-śmy i lubiłyśmy robić inne rzeczy.- Tak, wiem.Ona też to pamięta.Ale byłyśmy siostrami.Wszystkie siostry są takie, prawda?Margaret nie odpowiedziała i Susan poczuła się głupio.- Po prostu cudownie było usłyszeć ją znowu taką jak dawniej.To wszystko.Myślałam, że możebędziesz chciała się o tym dowiedzieć.- To chyba bez znaczenia? Ona nie jest taka jak kiedyś, prawda? Mogłabyś wrócić tam dzisiaj iokazałoby się, że uważa cię za członka personelu.Szlachetny eksperyment nie powiódł się.Margaret była zazdrosna o jedną miłą godzinę, którą Alicei Susan przeżyły w tygodniu pełnym nieszczęścia.Susan postanowiła wycofać się, póki nie było za pózno.- Masz rację.To głupie.- Zastanowiła się nad rozsądnym powodem telefonu.- Myślałam też, żechciałabyś wiedzieć, że mamy przyjaciółka, Mabel, umarła kilka tygodni temu.- Nigdy nie poznałam żadnej Mabel.- Wiem.Po prostu wydawało mi się, że może mama ci kiedyś o niej pisała.Bardzo się do siebieostatnio zbliżyły - obie owdowiały mniej więcej w tym samym czasie.W każdym razie biedaczka nie żyje.- Przykro mi.- Ton Margaret nie mógł być bardziej obojętny.Susan nie zniosłaby tej rozmowy ani sekundę dłużej.- To będę już kończyć.Mam masę pracy.U ciebie wszystko dobrze?- Tak.Dzięki, że zadzwoniłaś.- Pozdrowić od ciebie mamę, kiedy pójdę do niej jutro?- Jak chcesz.Jeśli sądzisz, że będzie wiedziała, o kogo chodzi.Susan nie zamierzała reagować.Nie dzisiaj.Dzisiaj czuła się szczęśliwa - uratowała odrobinę Alicez otchłani i nawet Margaret jej tego nie odbierze.RLT- Pozdrowię.Na wszelki wypadek.Na razie.- Do widzenia, Susan.ClareKiedy umierało dziecko, na oddziale panowała cisza.Inne, szczęśliwsze pacjentki w jakiś sposóbdowiadywały się albo odgadywały cień informacji z twarzy położnych.Szybko odsyłały do domu swoichgości, patrząc z poczuciem winy na kwiaty i baloniki.Starały się uciszyć noworodki, ocierając łzy okrywa-jącymi je kocykami, jakby nawet głosy ich dzieci były obrazą.Clare tak nie uważała.Obserwując rodzicówprzeżywających tragedię, czuła, że na jakiś czas stają się oddzieleni od reszty świata.Jedna kobieta powie-działa: To, co się dzieje dookoła, nie ma dla mnie znaczenia.Dlaczego nie miałabym się cieszyć, że onemają swoje dzieci? Dla nas to już nic nie zmienia".Clare świetnie ją rozumiała.Na szczęście nie zdarzałosię to zbyt często.W większości przypadków dramatyczne wydarzenia żyły w pamięci i historiach opo-wiadanych przez rodziców, lecz nie powodowały najmniejszego zakłócenia pracy oddziału położniczego.Czasami Clare rozwiązywała problemy, spokojnie i skutecznie.Niekiedy dziecko przestawało oddychać naminutę i potrzebowało sztucznego oddychania, po czym krztusiło się z oburzenia.Albo było żółte i spędza-ło kilka dni pod kwarcówką; mogło mieć zaropiałe oczka albo mało punktów w skali APGAR i trzeba jebyło obserwować przez kilka dni.Clare stosowała sztuczne oddychanie, robiła zastrzyki, oczyszczałaostrożnie oczy patyczkami z wacikiem i pocieszała przerażone matki.Na koniec machała na pożegnaniemaleństwom, spoczywającym w nowiutkich, pospiesznie zainstalowanych fotelikach samochodowych.Kiedy jednak umierało dziecko, nie miała zbyt wiele do zrobienia.Dlatego było jej tak ciężko.Trzeba byłoposprzątać po porodzie, ubrać dziecko, sfotografować, jeśli ktoś sobie tego życzył - w tym celu posiadałyna oddziale aparat fotograficzny.(Nie był używany do robienia zdjęć żywym dzieciom, których ojcowiekupowali filmy lub jednorazowe aparaty w kiosku na dole, razem z różowymi lub błękitnymi bukietami,czekoladkami Milk Tray i kartami do telefonu).Trzeba było chronić uporczywie prywatność rodziców iparzyć nieskończone filiżanki herbaty.To wszystko.Ale nie dzisiaj.Zmarłe dziecko miało niezwykle żywotnego brata blizniaka oraz rozdartychsprzecznymi emocjami rodziców.Dwóch chłopców, z których jeden był o tyle większy i silniejszy.Trzy-many na rękach przez ojca płakał razem z nim, lecz pociecha nie nadchodziła.Mniejszego miała przy sobiematka, która ubrała go w śnieżnobiałe śpioszki z wyhaftowanymi z przodu niebieskimi niedzwiadkami,identyczne jak u brata, oraz czapeczkę. %7łeby ci było ciepło w główkę", powiedziała.Kołysała go teraz,starając się przelać na małe ciałko miłość i czułość całego życia, choć nie mógł już nic poczuć.Podniosła wzrok na Clare.Miała suche i puste oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Czytałam to z jej twarzy.Susan pokiwała głową.- A co z ojcem?- Z Joem? Chyba w tym nie uczestniczy.Jest teraz w Warwick - prawie wcale się nie widywali, od-kąd wyjechał.To był licealny romans, który według niej nie mógł przetrwać.Oddalili się od siebie.- Ale wie?- Nie mam pojęcia.Nie powiedziała mi.- Ale chyba ma prawo wiedzieć? - zastanowiła się Nicole.W odruchu obronnym Polly odpowie-działa ostrzej, niż zamierzała.- Nie wiem, czy ma, nie w tej sytuacji.To decyzja Cress.Jestem pewna, że postąpi właściwie.I takma teraz zbyt wiele na głowie.- Oczywiście.Nie chciałam.- Nicole wycofała się zmieszana.- Przepraszam.W porządku.Nie zwracaj na mnie uwagi.Praktykuję asertywność.- Wymieniłyspojrzenia z Susan.- A co myślisz o tym wszystkim?Pytanie było życzliwe, ale Polly nie potrafiła udzielić prostej odpowiedzi: oszołomiona, przerażona,podekscytowana, rozczarowana, bezsilna, dumna?Wzruszyła wymijająco ramionami.- Jestem jej mamą.Kocham ją.Susan- Margaret? To ja, Susan.- Susan? Co się stało?- Ach, nic takiego - przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować.Wszystko w porządku.Po drugiej stronie zapadło milczenie.- Po prostu.no wiesz.Byłam dzisiaj u mamy, i chciałam ci o tym opowiedzieć.- Cóż takiego?RLTMoże nie był to aż tak dobry pomysł.Zadzwoniła powodowana nagłym impulsem - Alice sprawiła,że poczuła się tak blisko dzieciństwa i zatęskniła za siostrą.Chciała wciągnąć ją z powrotem w orbitęwspomnień, które dzieliła z matką.- Była niezwykle przytomna, dawno jej takiej nie widziałam.Naprawdę doskonale się czuła.Wie-działa dokładnie, kim jestem, gdzie ty jesteś.To było cudowne.Rozmawiałyśmy o czasach, kiedy ja i tybyłyśmy małymi dziewczynkami.- O czym właściwie? Nie rozumiem, o czym mówisz, Susan.Daj spokój, Maggie.Nie odpychaj mnie.- No wiesz, mama snuła wspomnienia.Przypomniała mi, jak bawiłyśmy się przy tym niskim murkuod frontu - w lekarzy i pielęgniarki, w sklep.Kiedyś podobno zatrudniłyśmy wszystkie dzieci z sąsiedztwajako pacjentów.Pamiętasz? Chciałam ci to opowiedzieć.- Susan.- Margaret nie rozgniewała się.Była stanowcza, rozsądna i trochę protekcjonalna.- Najwy-razniej twoja pamięć szwankuje tak samo jak jej.Nigdy nie byliśmy idealną rodziną.Cały czas się kłóciły-śmy i lubiłyśmy robić inne rzeczy.- Tak, wiem.Ona też to pamięta.Ale byłyśmy siostrami.Wszystkie siostry są takie, prawda?Margaret nie odpowiedziała i Susan poczuła się głupio.- Po prostu cudownie było usłyszeć ją znowu taką jak dawniej.To wszystko.Myślałam, że możebędziesz chciała się o tym dowiedzieć.- To chyba bez znaczenia? Ona nie jest taka jak kiedyś, prawda? Mogłabyś wrócić tam dzisiaj iokazałoby się, że uważa cię za członka personelu.Szlachetny eksperyment nie powiódł się.Margaret była zazdrosna o jedną miłą godzinę, którą Alicei Susan przeżyły w tygodniu pełnym nieszczęścia.Susan postanowiła wycofać się, póki nie było za pózno.- Masz rację.To głupie.- Zastanowiła się nad rozsądnym powodem telefonu.- Myślałam też, żechciałabyś wiedzieć, że mamy przyjaciółka, Mabel, umarła kilka tygodni temu.- Nigdy nie poznałam żadnej Mabel.- Wiem.Po prostu wydawało mi się, że może mama ci kiedyś o niej pisała.Bardzo się do siebieostatnio zbliżyły - obie owdowiały mniej więcej w tym samym czasie.W każdym razie biedaczka nie żyje.- Przykro mi.- Ton Margaret nie mógł być bardziej obojętny.Susan nie zniosłaby tej rozmowy ani sekundę dłużej.- To będę już kończyć.Mam masę pracy.U ciebie wszystko dobrze?- Tak.Dzięki, że zadzwoniłaś.- Pozdrowić od ciebie mamę, kiedy pójdę do niej jutro?- Jak chcesz.Jeśli sądzisz, że będzie wiedziała, o kogo chodzi.Susan nie zamierzała reagować.Nie dzisiaj.Dzisiaj czuła się szczęśliwa - uratowała odrobinę Alicez otchłani i nawet Margaret jej tego nie odbierze.RLT- Pozdrowię.Na wszelki wypadek.Na razie.- Do widzenia, Susan.ClareKiedy umierało dziecko, na oddziale panowała cisza.Inne, szczęśliwsze pacjentki w jakiś sposóbdowiadywały się albo odgadywały cień informacji z twarzy położnych.Szybko odsyłały do domu swoichgości, patrząc z poczuciem winy na kwiaty i baloniki.Starały się uciszyć noworodki, ocierając łzy okrywa-jącymi je kocykami, jakby nawet głosy ich dzieci były obrazą.Clare tak nie uważała.Obserwując rodzicówprzeżywających tragedię, czuła, że na jakiś czas stają się oddzieleni od reszty świata.Jedna kobieta powie-działa: To, co się dzieje dookoła, nie ma dla mnie znaczenia.Dlaczego nie miałabym się cieszyć, że onemają swoje dzieci? Dla nas to już nic nie zmienia".Clare świetnie ją rozumiała.Na szczęście nie zdarzałosię to zbyt często.W większości przypadków dramatyczne wydarzenia żyły w pamięci i historiach opo-wiadanych przez rodziców, lecz nie powodowały najmniejszego zakłócenia pracy oddziału położniczego.Czasami Clare rozwiązywała problemy, spokojnie i skutecznie.Niekiedy dziecko przestawało oddychać naminutę i potrzebowało sztucznego oddychania, po czym krztusiło się z oburzenia.Albo było żółte i spędza-ło kilka dni pod kwarcówką; mogło mieć zaropiałe oczka albo mało punktów w skali APGAR i trzeba jebyło obserwować przez kilka dni.Clare stosowała sztuczne oddychanie, robiła zastrzyki, oczyszczałaostrożnie oczy patyczkami z wacikiem i pocieszała przerażone matki.Na koniec machała na pożegnaniemaleństwom, spoczywającym w nowiutkich, pospiesznie zainstalowanych fotelikach samochodowych.Kiedy jednak umierało dziecko, nie miała zbyt wiele do zrobienia.Dlatego było jej tak ciężko.Trzeba byłoposprzątać po porodzie, ubrać dziecko, sfotografować, jeśli ktoś sobie tego życzył - w tym celu posiadałyna oddziale aparat fotograficzny.(Nie był używany do robienia zdjęć żywym dzieciom, których ojcowiekupowali filmy lub jednorazowe aparaty w kiosku na dole, razem z różowymi lub błękitnymi bukietami,czekoladkami Milk Tray i kartami do telefonu).Trzeba było chronić uporczywie prywatność rodziców iparzyć nieskończone filiżanki herbaty.To wszystko.Ale nie dzisiaj.Zmarłe dziecko miało niezwykle żywotnego brata blizniaka oraz rozdartychsprzecznymi emocjami rodziców.Dwóch chłopców, z których jeden był o tyle większy i silniejszy.Trzy-many na rękach przez ojca płakał razem z nim, lecz pociecha nie nadchodziła.Mniejszego miała przy sobiematka, która ubrała go w śnieżnobiałe śpioszki z wyhaftowanymi z przodu niebieskimi niedzwiadkami,identyczne jak u brata, oraz czapeczkę. %7łeby ci było ciepło w główkę", powiedziała.Kołysała go teraz,starając się przelać na małe ciałko miłość i czułość całego życia, choć nie mógł już nic poczuć.Podniosła wzrok na Clare.Miała suche i puste oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]