[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale niepojechali.Stan wojenny w kraju zamknął szczelnie granice imożliwości, zniweczył plany architektoniczne jego pracowni iich prywatne.Ale wierzyli, że jeszcze kiedyś.że na pewno.Jednak nigdy nic z tego nie wyszło.Drugi raz wyjechał sampo groznym zapaleniu płuc do prywatnego sanatorium nadmorze, bo spacery, bo jod.Opierał się, ale nie dośćskutecznie.Wypchnęła go z pomocą lekarzy.Dzwonili dosiebie codziennie, czuł się lepiej, choć wyglądało, że kaszeljuż będzie chroniczny.Dziwne było, że wrócił jakby nadalosłabiony, wyciszony, oddalony.%7łartowała, że skorzystał zwolności i odzwyczaił się od niej, a teraz się asymiluje.Niebawiły go te żarty, a przecież miał poczucie humoru.Zczasem chyba wszystko wróciło do stanu poprzedniego, donormy.Poza brzydkim kaszlem", jak mówiła, który wtedywyglądał jednak dość niewinnie.Do swojego teatru nie wybrała się nigdy więcej.Może ażnazbyt łatwo, ale ostatecznie zerwała wszystkie więzi.Aprzecież kiedyś nie wyobrażała sobie życia bez grania.Jeszcze na początku jej odejścia, które było wstrząsem dlaśrodowiska, reżyserzy, producenci, koledzy, dzwonili do niej,padały interesujące propozycje zawodowe, były zaproszeniana premiery, spotkania, potem uznano, że coś z nią nie tak.Delikatnie mówiąc, zdziwaczała, czego dowodem było tokategoryczne odcięcie pępowiny, która tak mocno wiązała ją zzawodem, i wyprowadzka poza miasto.I coraz rzadziejzabiegano o jej udział w spektaklach, filmach czy wspotkaniach towarzyskich.Ta decyzja zniknięcia" podjętaświadomie, z rozmysłem, nie była ucieczką, była wyborem.Inne miejsce, mały senny świat i najbliżsi przyjaciele,Henryka i Tomasz.I jakby tu teraz łatwiejszy dostęp do niejmiały sny, w których przychodzili dawna właścicielka williMelunia, jej matka, i ojciec.Ale ciągle czekała, bo nigdy niezjawił się Jaromir.Nie umiała sobie odpowiedzieć dlaczego.Nie śnił jej się także teatr.To przyjmowała z ulgą.Tak, coś wniej pękło i zamknęło się na zawsze.Zdała sobie sprawę, jaksilne, choć kiedyś nieuświadomione było poczucie, żemotorem jej życia był Jaromir.Jego mądra, pełna miłości ioddania obecność.Jakby straciła równowagę.Nagle zaczęłasię bać publicznych występów.Niegdysiejsza trema, mądrzewpisana w wykonywanie tego zawodu, pobudzająca i twórcza,zamieniła się w jakąś kosmiczną, obezwładniającą siłę,silniejszą od wszelkiego racjonalnego rozumowania.Stawałasię potworem, zaciskającym zęby na jej krtani, sercu i umyśle.To był koszmar.Ale nie szukała pomocy ani psychologa, anipsychiatry.Stopniowo się poddawała.Chyba nikt niezauważył, ile wysiłku kosztował ją każdy spektakl,odczekiwała za kulisami, żeby w ciemności opanowywaćdrżenie ciała, otrzeć spoconą twarz i wyrównać oddech przedwejściem na scenę i powrotem do garderoby.Czasem możetylko suflerka była świadkiem, wierna Henryka, aleświadkiem milczącym i dyskretnym.Nie umiała inaczejprzyjść z pomocą, jak milczeć i podsunąć szklankę herbaty iligninę do otarcia twarzy czy rąk.Po spektaklu długo w noc wracała do równowagi,przewracając się z boku na bok, wyciągając spod poduszkimiękki sweter męża, przytulając się do niego, żeby nad ranemzapaść w ciężki sen bez snów.Wstawanie i myśl oczekającym spektaklu była gehenną.Postanowiła odejść.Odejść i wyjechać.Zmienić wszystko.Dom w Milanówku,odremontowany po ostatnich wynajmujących go lokatorach,stał pusty.Dyrektor teatru, nie rozumiejąc, ale godząc się z jejdecyzją, proponował bezpłatny urlop, na czas, jaki będzie jejpotrzebny na złapanie równowagi po śmierci męża.Nieprzekonał jej, że najlepszym, jedynym lekiem jest praca,praca, nawał zajęć i on jej to gwarantuje.Podziękowała iodeszła.Na dworcu Helena przypomina sobie, że Henryka prosiłao gazety, idzie więc do kiosku, obok którego stoi młodyczłowiek i gra na trąbce.Towarzyszy orkiestrze z kasety wprzenośnym magnetofonie podłączonym długim przewodemdo kiosku.Chłopak gra bardzo dobrze, ma zmarznięte,czerwone palce i policzki.U jego stóp, w kraciastej czapce zdaszkiem leży trochę drobnych pieniędzy.Helena bierzegazety, wydaną resztę i idzie wolno, nie chowającportmonetki.Wyciąga banknot i wrzuca do czapki.- Pięknie pan gra.Chłopak nie przerywa, ale kłania się bardzo nisko, a onaodkłania się z uśmiechem.Ma jeszcze trochę czasu, więcsiada, wybierając miejsce, z którego może słuchać.Muzyk grastandardy jazzowe, które tak lubili z Jaromirem.Teraz częstosłucha ich w domu albo u Tomasza.Stacje radiowe preferujązupełnie inną muzykę, co wydaje jej się naturalne, bo tamtamuzyka i tamten czas należał do niej.Zawsze dziwi ją, kiedyokazuje się, że ktoś nie z jej pokolenia odnajduje wdzięk iurodę swingu. %7łal, że musi zarabiać w ten sposób" - myśliHelena i przesuwa się automatycznie, kiedy czuje, że ktośsiada na ławce obok niej.Za chwilę dosłownie czuje czyjąśobecność.Nieświeży zapach ludzkiej zaniedbanej biedy,agresywny, ale zapewne usprawiedliwiony.Gdyby wstała izmieniła miejsce, byłaby to paskudna demonstracja.Więcsiedzi, ale rzuca spojrzenie na zegarek.- Uprzejmie przepraszam - chrypi, siedzący obok niejmężczyzna.- Czy może mi pani ofiarować cuga?Helena patrzy na niego pytająco.Chudy, zarośniętyczłowiek bez wieku, o podpuchniętych oczach.Nasfatygowany płaszcz w grubą jodełkę zarzucił fantazyjnieszalik.- Nie rozumiem.- uśmiecha się nieśmiało Helena.- Papieroska, baronowo.- chrypi łagodnie mężczyzna.- O! Nie mam.Nie palę.Przykro mi.- Nieprzyjemnie - kwituje - bardzo nieprzyjemnie.Helena zastanawia się, w jakiej formie zaproponowaćbezzwrotną pożyczkę, gdy mężczyzna chrząka dyskretnie izwraca się do niej łagodnie jak do dziecka.- Powtórnieuprzejmie przepraszam, a czy mogę otrzymać monetę naszklaneczkę z gorącym napojem, znanym od wieków żółtemuPaństwu Smoka?- Oczywiście! - Helena gorliwie wyciąga portmonetkę.-Bardzo proszę.Oczywiście! A może jest pan głodny? Proszęwziąć jeszcze.Mężczyzna stanowczo potrząsa głową, aż falują tasiemkiprzy uszance.- Dziękuję, nie.Jadłem.Trzymam sylwetkę.Dopóki niezostanę prezydentem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ale niepojechali.Stan wojenny w kraju zamknął szczelnie granice imożliwości, zniweczył plany architektoniczne jego pracowni iich prywatne.Ale wierzyli, że jeszcze kiedyś.że na pewno.Jednak nigdy nic z tego nie wyszło.Drugi raz wyjechał sampo groznym zapaleniu płuc do prywatnego sanatorium nadmorze, bo spacery, bo jod.Opierał się, ale nie dośćskutecznie.Wypchnęła go z pomocą lekarzy.Dzwonili dosiebie codziennie, czuł się lepiej, choć wyglądało, że kaszeljuż będzie chroniczny.Dziwne było, że wrócił jakby nadalosłabiony, wyciszony, oddalony.%7łartowała, że skorzystał zwolności i odzwyczaił się od niej, a teraz się asymiluje.Niebawiły go te żarty, a przecież miał poczucie humoru.Zczasem chyba wszystko wróciło do stanu poprzedniego, donormy.Poza brzydkim kaszlem", jak mówiła, który wtedywyglądał jednak dość niewinnie.Do swojego teatru nie wybrała się nigdy więcej.Może ażnazbyt łatwo, ale ostatecznie zerwała wszystkie więzi.Aprzecież kiedyś nie wyobrażała sobie życia bez grania.Jeszcze na początku jej odejścia, które było wstrząsem dlaśrodowiska, reżyserzy, producenci, koledzy, dzwonili do niej,padały interesujące propozycje zawodowe, były zaproszeniana premiery, spotkania, potem uznano, że coś z nią nie tak.Delikatnie mówiąc, zdziwaczała, czego dowodem było tokategoryczne odcięcie pępowiny, która tak mocno wiązała ją zzawodem, i wyprowadzka poza miasto.I coraz rzadziejzabiegano o jej udział w spektaklach, filmach czy wspotkaniach towarzyskich.Ta decyzja zniknięcia" podjętaświadomie, z rozmysłem, nie była ucieczką, była wyborem.Inne miejsce, mały senny świat i najbliżsi przyjaciele,Henryka i Tomasz.I jakby tu teraz łatwiejszy dostęp do niejmiały sny, w których przychodzili dawna właścicielka williMelunia, jej matka, i ojciec.Ale ciągle czekała, bo nigdy niezjawił się Jaromir.Nie umiała sobie odpowiedzieć dlaczego.Nie śnił jej się także teatr.To przyjmowała z ulgą.Tak, coś wniej pękło i zamknęło się na zawsze.Zdała sobie sprawę, jaksilne, choć kiedyś nieuświadomione było poczucie, żemotorem jej życia był Jaromir.Jego mądra, pełna miłości ioddania obecność.Jakby straciła równowagę.Nagle zaczęłasię bać publicznych występów.Niegdysiejsza trema, mądrzewpisana w wykonywanie tego zawodu, pobudzająca i twórcza,zamieniła się w jakąś kosmiczną, obezwładniającą siłę,silniejszą od wszelkiego racjonalnego rozumowania.Stawałasię potworem, zaciskającym zęby na jej krtani, sercu i umyśle.To był koszmar.Ale nie szukała pomocy ani psychologa, anipsychiatry.Stopniowo się poddawała.Chyba nikt niezauważył, ile wysiłku kosztował ją każdy spektakl,odczekiwała za kulisami, żeby w ciemności opanowywaćdrżenie ciała, otrzeć spoconą twarz i wyrównać oddech przedwejściem na scenę i powrotem do garderoby.Czasem możetylko suflerka była świadkiem, wierna Henryka, aleświadkiem milczącym i dyskretnym.Nie umiała inaczejprzyjść z pomocą, jak milczeć i podsunąć szklankę herbaty iligninę do otarcia twarzy czy rąk.Po spektaklu długo w noc wracała do równowagi,przewracając się z boku na bok, wyciągając spod poduszkimiękki sweter męża, przytulając się do niego, żeby nad ranemzapaść w ciężki sen bez snów.Wstawanie i myśl oczekającym spektaklu była gehenną.Postanowiła odejść.Odejść i wyjechać.Zmienić wszystko.Dom w Milanówku,odremontowany po ostatnich wynajmujących go lokatorach,stał pusty.Dyrektor teatru, nie rozumiejąc, ale godząc się z jejdecyzją, proponował bezpłatny urlop, na czas, jaki będzie jejpotrzebny na złapanie równowagi po śmierci męża.Nieprzekonał jej, że najlepszym, jedynym lekiem jest praca,praca, nawał zajęć i on jej to gwarantuje.Podziękowała iodeszła.Na dworcu Helena przypomina sobie, że Henryka prosiłao gazety, idzie więc do kiosku, obok którego stoi młodyczłowiek i gra na trąbce.Towarzyszy orkiestrze z kasety wprzenośnym magnetofonie podłączonym długim przewodemdo kiosku.Chłopak gra bardzo dobrze, ma zmarznięte,czerwone palce i policzki.U jego stóp, w kraciastej czapce zdaszkiem leży trochę drobnych pieniędzy.Helena bierzegazety, wydaną resztę i idzie wolno, nie chowającportmonetki.Wyciąga banknot i wrzuca do czapki.- Pięknie pan gra.Chłopak nie przerywa, ale kłania się bardzo nisko, a onaodkłania się z uśmiechem.Ma jeszcze trochę czasu, więcsiada, wybierając miejsce, z którego może słuchać.Muzyk grastandardy jazzowe, które tak lubili z Jaromirem.Teraz częstosłucha ich w domu albo u Tomasza.Stacje radiowe preferujązupełnie inną muzykę, co wydaje jej się naturalne, bo tamtamuzyka i tamten czas należał do niej.Zawsze dziwi ją, kiedyokazuje się, że ktoś nie z jej pokolenia odnajduje wdzięk iurodę swingu. %7łal, że musi zarabiać w ten sposób" - myśliHelena i przesuwa się automatycznie, kiedy czuje, że ktośsiada na ławce obok niej.Za chwilę dosłownie czuje czyjąśobecność.Nieświeży zapach ludzkiej zaniedbanej biedy,agresywny, ale zapewne usprawiedliwiony.Gdyby wstała izmieniła miejsce, byłaby to paskudna demonstracja.Więcsiedzi, ale rzuca spojrzenie na zegarek.- Uprzejmie przepraszam - chrypi, siedzący obok niejmężczyzna.- Czy może mi pani ofiarować cuga?Helena patrzy na niego pytająco.Chudy, zarośniętyczłowiek bez wieku, o podpuchniętych oczach.Nasfatygowany płaszcz w grubą jodełkę zarzucił fantazyjnieszalik.- Nie rozumiem.- uśmiecha się nieśmiało Helena.- Papieroska, baronowo.- chrypi łagodnie mężczyzna.- O! Nie mam.Nie palę.Przykro mi.- Nieprzyjemnie - kwituje - bardzo nieprzyjemnie.Helena zastanawia się, w jakiej formie zaproponowaćbezzwrotną pożyczkę, gdy mężczyzna chrząka dyskretnie izwraca się do niej łagodnie jak do dziecka.- Powtórnieuprzejmie przepraszam, a czy mogę otrzymać monetę naszklaneczkę z gorącym napojem, znanym od wieków żółtemuPaństwu Smoka?- Oczywiście! - Helena gorliwie wyciąga portmonetkę.-Bardzo proszę.Oczywiście! A może jest pan głodny? Proszęwziąć jeszcze.Mężczyzna stanowczo potrząsa głową, aż falują tasiemkiprzy uszance.- Dziękuję, nie.Jadłem.Trzymam sylwetkę.Dopóki niezostanę prezydentem [ Pobierz całość w formacie PDF ]