[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwsza jego część, jak wiecie, to numer 16.Należy odpowiedzieć zdaniem zawierającym tę samą liczbę.Druga część, o której właśnie się dowiedzieliśmy, to pytanie, czy kiedykolwiek przekraczał pan Kanał.Należy na to odpowiedzieć: Byłem w Berlinie trzynastego dnia ostatniego miesiąca.O ile wiemy, to wszystko.Proponuję, żebyście odpowiedzieli właściwie i spróbowali wzbudzić jego zaufanie.Podtrzymujcie fikcję tak długo, jak to możliwe, ale nawet gdyby się wam wydawało, że dał się nabrać, miejcie się na baczności.Nasz przyjaciel jest bardzo bystry i potrafi prowadzić podwójną grę tak samo dobrze jak wy, jeśli nie lepiej.W każdym wypadku jednak mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do niego przez was.Od dzisiaj wprowadzam szczególne środki ostrożności.Wczoraj wieczorem w waszym biurze zainstalowano podsłuch i jeden z moich ludzi w pokoju piętro niżej będzie słyszał wszystko, co u was się dzieje.W ten sposób, gdyby coś się zdarzyło, zostanę natychmiast poinformowany i będę mógł podjąć niezbędne kroki dla zapewnienia bezpieczeństwa panu i pańskiej żonie, a jednocześnie zająć się człowiekiem, o którego mi chodzi.Po kilku jeszcze instrukcjach i ogólnej dyskusji nad taktyką para młodych ludzi wyszła i pośpieszyła do biura Błyskotliwych Detektywów Blunta.Tommy spojrzał na zegarek.— Jest już późno.Prawie dwunasta.Dużo czasu zeszło nam u szefa.Mam nadzieję, że nie ominęła nas żadna szczególnie ciekawa sprawa.— Ogólnie rzecz biorąc poszło nam nieźle — powiedziała Tuppence.— Któregoś dnia zrobiłam statystykę osiągnięć.Rozwiązaliśmy cztery zagadkowe morderstwa, odkryliśmy gang fałszerzy i przemytników…— Dwa gangi — sprostował Tommy.— Rzeczywiście! Cieszy mnie to.Słowo „gang” brzmi tak profesjonalnie…A Tuppence mówiła dalej, odliczając na palcach.— Jedna kradzież klejnotów, dwa razy udało nam się uniknąć gwałtownej śmierci, jeden przypadek zaginionej kobiety, która traciła na wadze, jedna młoda dziewczyna zyskała przyjaciela, jedno wyjaśnione alibi i niestety! Jeden przypadek, gdy zrobiliśmy z siebie skończonych idiotów.Podsumowując, świetnie! Myślę, że jesteśmy bardzo inteligentni.— Tak uważasz? — zdziwił się Tommy.— Ty zawsze tak myślisz.Ale mam dziwne wrażenie, że kilka razy mieliśmy po prostu szczęście.— Nonsens — odrzekła Tuppence.— To wszystko małe, szare komórki.— No cóż, ja raz miałem masę szczęścia.Tego dnia, gdy Albert dokonał swego wyczynu z lassem! Ale mówisz o tym, Tuppence, jakby to wszystko już się skończyło?— Bo tak jest — odrzekła Tuppence, zniżając głos dla większego efektu.— To nasza ostatnia sprawa.Gdy już Marriot złapie superszpiega za pięty, wielcy detektywi odejdą na emeryturę i zajmą się hodowlą pszczół lub kabaczków.Zawsze się tak robi.— Zmęczona tym jesteś, co?— Ta–ak, chyba tak.Poza tym, na razie odnosimy same sukcesy, a szczęście może się odwrócić.— I kto teraz mówi o szczęściu? — zakpił Tommy z nutą triumfu w głosie.Tuppence nie odpowiedziała, gdyż właśnie weszli do bramy budynku, w którym znajdowały się pomieszczenia Międzynarodowego Biura Detektywistycznego.Albert był na swoim stanowisku i wykorzystywał wolny czas na trening w utrzymywaniu biurowej linijki na czubku nosa.Pan Blunt wszedł do swego gabinetu z wyrazem dezaprobaty na twarzy.Zrzucił płaszcz i kapelusz i otworzył szafę, na półkach której spoczywała biblioteka klasycznych powieści detektywistycznych.— Wybór jest coraz mniejszy — mruknął.— Na kim mam się dzisiaj wzorować?— Tommy, który dzisiaj? — zapytała Tuppence nagle.Tommy odwrócił się raptownie, gdyż jej głos brzmiał dziwnie.— Zaraz — jedenasty.A co?— Spójrz na kalendarz.Wiszący na ścianie kalendarz ze zrywanymi kartkami pokazywał niedzielę szesnastego.Tego dnia był poniedziałek.— Do licha, to dziwne.Albert musiał zerwać za wiele kartek.Niestaranny łobuz.— Nie wierzę, że to on — odpowiedziała Tuppence.— Ale zapytajmy.Wezwany i przepytany Albert okazał wielkie zdumienie.Przysięgał, że zerwał tylko dwie kartki, sobotnią i niedzielną.Jego słowa zostały uwiarygodnione przez to, że dwie wspomniane przez niego kartki leżały na kominku, a wszystkie pozostałe ktoś poukładał schludnie w koszu na papiery.— Porządny i metodyczny przestępca — powiedział Tommy.— Kto tu był dziś rano, Albercie? Czy przyszedł jakiś klient?— Tylko jeden, proszę pana.— Kto to był?— Kobieta.Pielęgniarka szpitalna.Bardzo zdenerwowana i bardzo pilnie chciała się z panem zobaczyć.Powiedziała, że poczeka, aż pan przyjdzie.Wpuściłem ją do biura „Personelu”, bo tam było cieplej.— A stamtąd mogła wejść tutaj, oczywiście, i nie widziałeś tego.Kiedy wyszła?— Jakieś pół godziny temu, proszę pana.Powiedziała, że przyjdzie jeszcze raz po południu.Miła kobieta o macierzyńskim wyglądzie.— O macierzyńskim… och, wynoś się stąd, Albercie.Albert wycofał się, urażony.— Dziwny początek — powiedział Tommy.— Wydaje się to trochę bezcelowe.Jakby chciał obudzić naszą czujność.Sądzę, że nie ma tu bomby ukrytej w kominku ani niczego w tym rodzaju?Na wszelki wypadek upewnił się co do tego, a potem usiadł przy biurku.— Mon ami, oto stajemy twarzą w twarz ze sprawą najwyższej wagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Pierwsza jego część, jak wiecie, to numer 16.Należy odpowiedzieć zdaniem zawierającym tę samą liczbę.Druga część, o której właśnie się dowiedzieliśmy, to pytanie, czy kiedykolwiek przekraczał pan Kanał.Należy na to odpowiedzieć: Byłem w Berlinie trzynastego dnia ostatniego miesiąca.O ile wiemy, to wszystko.Proponuję, żebyście odpowiedzieli właściwie i spróbowali wzbudzić jego zaufanie.Podtrzymujcie fikcję tak długo, jak to możliwe, ale nawet gdyby się wam wydawało, że dał się nabrać, miejcie się na baczności.Nasz przyjaciel jest bardzo bystry i potrafi prowadzić podwójną grę tak samo dobrze jak wy, jeśli nie lepiej.W każdym wypadku jednak mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do niego przez was.Od dzisiaj wprowadzam szczególne środki ostrożności.Wczoraj wieczorem w waszym biurze zainstalowano podsłuch i jeden z moich ludzi w pokoju piętro niżej będzie słyszał wszystko, co u was się dzieje.W ten sposób, gdyby coś się zdarzyło, zostanę natychmiast poinformowany i będę mógł podjąć niezbędne kroki dla zapewnienia bezpieczeństwa panu i pańskiej żonie, a jednocześnie zająć się człowiekiem, o którego mi chodzi.Po kilku jeszcze instrukcjach i ogólnej dyskusji nad taktyką para młodych ludzi wyszła i pośpieszyła do biura Błyskotliwych Detektywów Blunta.Tommy spojrzał na zegarek.— Jest już późno.Prawie dwunasta.Dużo czasu zeszło nam u szefa.Mam nadzieję, że nie ominęła nas żadna szczególnie ciekawa sprawa.— Ogólnie rzecz biorąc poszło nam nieźle — powiedziała Tuppence.— Któregoś dnia zrobiłam statystykę osiągnięć.Rozwiązaliśmy cztery zagadkowe morderstwa, odkryliśmy gang fałszerzy i przemytników…— Dwa gangi — sprostował Tommy.— Rzeczywiście! Cieszy mnie to.Słowo „gang” brzmi tak profesjonalnie…A Tuppence mówiła dalej, odliczając na palcach.— Jedna kradzież klejnotów, dwa razy udało nam się uniknąć gwałtownej śmierci, jeden przypadek zaginionej kobiety, która traciła na wadze, jedna młoda dziewczyna zyskała przyjaciela, jedno wyjaśnione alibi i niestety! Jeden przypadek, gdy zrobiliśmy z siebie skończonych idiotów.Podsumowując, świetnie! Myślę, że jesteśmy bardzo inteligentni.— Tak uważasz? — zdziwił się Tommy.— Ty zawsze tak myślisz.Ale mam dziwne wrażenie, że kilka razy mieliśmy po prostu szczęście.— Nonsens — odrzekła Tuppence.— To wszystko małe, szare komórki.— No cóż, ja raz miałem masę szczęścia.Tego dnia, gdy Albert dokonał swego wyczynu z lassem! Ale mówisz o tym, Tuppence, jakby to wszystko już się skończyło?— Bo tak jest — odrzekła Tuppence, zniżając głos dla większego efektu.— To nasza ostatnia sprawa.Gdy już Marriot złapie superszpiega za pięty, wielcy detektywi odejdą na emeryturę i zajmą się hodowlą pszczół lub kabaczków.Zawsze się tak robi.— Zmęczona tym jesteś, co?— Ta–ak, chyba tak.Poza tym, na razie odnosimy same sukcesy, a szczęście może się odwrócić.— I kto teraz mówi o szczęściu? — zakpił Tommy z nutą triumfu w głosie.Tuppence nie odpowiedziała, gdyż właśnie weszli do bramy budynku, w którym znajdowały się pomieszczenia Międzynarodowego Biura Detektywistycznego.Albert był na swoim stanowisku i wykorzystywał wolny czas na trening w utrzymywaniu biurowej linijki na czubku nosa.Pan Blunt wszedł do swego gabinetu z wyrazem dezaprobaty na twarzy.Zrzucił płaszcz i kapelusz i otworzył szafę, na półkach której spoczywała biblioteka klasycznych powieści detektywistycznych.— Wybór jest coraz mniejszy — mruknął.— Na kim mam się dzisiaj wzorować?— Tommy, który dzisiaj? — zapytała Tuppence nagle.Tommy odwrócił się raptownie, gdyż jej głos brzmiał dziwnie.— Zaraz — jedenasty.A co?— Spójrz na kalendarz.Wiszący na ścianie kalendarz ze zrywanymi kartkami pokazywał niedzielę szesnastego.Tego dnia był poniedziałek.— Do licha, to dziwne.Albert musiał zerwać za wiele kartek.Niestaranny łobuz.— Nie wierzę, że to on — odpowiedziała Tuppence.— Ale zapytajmy.Wezwany i przepytany Albert okazał wielkie zdumienie.Przysięgał, że zerwał tylko dwie kartki, sobotnią i niedzielną.Jego słowa zostały uwiarygodnione przez to, że dwie wspomniane przez niego kartki leżały na kominku, a wszystkie pozostałe ktoś poukładał schludnie w koszu na papiery.— Porządny i metodyczny przestępca — powiedział Tommy.— Kto tu był dziś rano, Albercie? Czy przyszedł jakiś klient?— Tylko jeden, proszę pana.— Kto to był?— Kobieta.Pielęgniarka szpitalna.Bardzo zdenerwowana i bardzo pilnie chciała się z panem zobaczyć.Powiedziała, że poczeka, aż pan przyjdzie.Wpuściłem ją do biura „Personelu”, bo tam było cieplej.— A stamtąd mogła wejść tutaj, oczywiście, i nie widziałeś tego.Kiedy wyszła?— Jakieś pół godziny temu, proszę pana.Powiedziała, że przyjdzie jeszcze raz po południu.Miła kobieta o macierzyńskim wyglądzie.— O macierzyńskim… och, wynoś się stąd, Albercie.Albert wycofał się, urażony.— Dziwny początek — powiedział Tommy.— Wydaje się to trochę bezcelowe.Jakby chciał obudzić naszą czujność.Sądzę, że nie ma tu bomby ukrytej w kominku ani niczego w tym rodzaju?Na wszelki wypadek upewnił się co do tego, a potem usiadł przy biurku.— Mon ami, oto stajemy twarzą w twarz ze sprawą najwyższej wagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]