[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy jednak byłajeszcze nieskażona rutyną, świeża, tragedia jeszcze byłatragedią, a łzy łzami.Kiedy więc wreszcie dotarło do niej, żeofiara postanowiła zamknąć się w milczeniu, by to zdarzeniewlokło się za nią jak najkrócej, zrobiła rzecz niezwykłą.Wystukała na maszynie oświadczenie, że ta i ta, w dniu tym itym została brutalnie zgwałcona.Poniżej, w jej obecności, aletylko dla swojej wiedzy, ofiara ujawnia nazwisko sprawcy.Złożyła na kartce swój czytelny podpis, przybiła wszystkiemożliwe pieczątki, jakie znalazła w pokoju, po czympodsunęła ją Marzannie. Napisz - powiedziała.- Za miesiąc,dwa świat może wyglądać zupełnie inaczej.Zwiadomość, żezło, które cię dotknęło, nie jest bezkarne, pomoże ci".Dodałajeszcze, że nie wypuści jej, póki tego nie zrobi.Marzanna wjednej chwili nabazgrała na dole kartki dwa nazwiska ispojrzała milicjantce ze strachem w oczy.Tamta od razuzorientowała się, że to były dwa nazwiska.Znieruchomiała namoment, ale dotrzymała słowa.Złożyła kartkę, wsunęła dokoperty i podała Marzannie.Ani za miesiąc, ani za dwa świat się dla Marzanny niezmienił.Kilka miesięcy spędziła w szpitalu psychiatrycznym.Kilka następnych w swoim pokoju, nie oglądając świata anigo nie słysząc.Potem bardzo powoli zaczęła wracać do życia.Jeśli coś jeszcze bardzo bolało, to tylko umierające z każdymdniem marzenie o karierze naukowej, o wiedzy, której niezdobyła i już nigdy nie zdobędzie.Po kilku latach wszelki bólminął.- Po kilku latach? - wtrąciła Magda.- To ile lat mogłaśmieć? Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy? Mogłaś spokojniezacząć studia.Może i mogła.Wujek z Chicago ciągle pisał, że marnujeswoją życiową szansę.Odechciało jej się szukać brakującegoogniwa na równinach Afryki.Znalazła brakujące ogniwo wczłowieczeństwie - to jej wystarczyło.Potem zaczęła być szczęśliwa.Dotąd starały się na nią nie patrzeć, rozumiejąc, jakie todla niej trudne i bolesne.Teraz wszystkie skierowały na niąszeroko otwarte oczy.- Szczęśliwa? - wykrztusiła Kamila.- Jak to szczęśliwa?- Zwyczajnie.- Marzanna niepewnie wzruszyłaramionami, jakby sama nie była pewna, jak to się stało.-Przyszedł do naszego domu mężczyzna i zapytał, czy chcę byćżoną leśniczego, bo właśnie dostał propozycję.Sam niezamieszka w lesie, bo zdziczeje i być może nigdy nieprzyjdzie mu odwaga, by mnie zapytać.Od razu sięzgodziłam.Od razu? Jak to od razu? A świat nauki, który stał przednią otworem? Kariera!- Naukowcy - ciągnęła spokojnym głosem Marzanna M.-bywają złośliwi, zawistni, skostniali w swych naukowychteoriach i, co może się wydawać absurdalne, o bardzoograniczonych horyzontach.Jedni wciąż chcą burzyć stareteorie, inni odwrotnie - za wszelką cenę trwać przy starych.Tonie jest wcale jakiś tam idealny świat.Dużo czytam, to wiem.W dziedzinach, które mnie interesują, dzięki Internetowijestem na bieżąco.I jakoś nie tęsknię.Nie wyrzucam sobie, żepopełniłam życiowy błąd.- No tak.tak.- Do Kamili wciąż coś nie docierało.-Ale chciałaś coś osiągnąć.Inaczej żyć.- Coś osiągnęłam - odparła Marzanna.- Skąd miałamwiedzieć, mając siedemnaście lat, jak chcę żyć? Nieraz myślę,że trzeba umieć rezygnować z pewnych planów, marzeń.Trzeba umieć odnalezć się w tym, co jest.- Jeśli jest dobre - uzupełniła posępnym głosem Kamila.Patrzyły na nią tak, jakby nie mogły się pogodzić, że potakim przejściu można odnalezć w sobie tyle pogody ducha,pokory i zadowolenia z tego, co jest.- %7łycie jest dobre - Marzanna na to.- I mądre.Jeśli ucieranam nosa, to powinniśmy wyciągać z tego jakieś wnioski.- Nie przypominam sobie - odezwała się Magda zpewnym nadąsaniem w głosie - żebyś zamierzała studiowaćrównież filozofię.Marzanna rozłożyła ręce.- Przecież to żadna filozofia.Ramona, której większa część życia upłynęła w aurzemniej lub bardziej oderwanych od świata marzeń, bardzoszanowała Marzannę M.za jej wielkie i sprecyzowanemarzenia.Kto by przypuszczał, myślały, patrząc na Marzannę M., żewłaśnie z jej ust padną pewne słowa.Diabli wzięli jej wielkieplany, wielkie oczekiwania nie tylko jej, bo w liceum przecieżnawet wozna wiedziała, że Marzanna M., która znaodpowiedzi na wszystkie pytania, zajdzie tak daleko, jak niktdotąd w N.Czuły się trochę urażone, bo jadąc w ten las, gdywiedziały już od matki, że Marzanna nie jest żadną gwiazdąna firmamencie nauki amerykańskiej, a z pojedynczej kartkipapieru - co ją spotkało, były przekonane, że wiozą jakieśwybawienie, wytchnienie przynajmniej od potworówprzeszłości.Padną sobie w ramiona, one jej powiedzą: Niewiedziałyśmy, ona im: Nie jest zle.Jakoś przeżyłam.Podniosą ją na duchu, przy okazji siebie, że zrobiły dobryuczynek, że coś wyjaśniły: za siebie, za Julię, za cały świat.Ona tymczasem mówi im, że jest szczęśliwa.Najzwyczajniej w świecie szczęśliwa.- A twój mąż.- odezwała się nagle Magda.-Powiedziałaś mu?- Mój mąż to ten sąsiad, do którego matka poszła wtedypo pomoc.Nic mu nie mówiłam, on nic nie powiedział i nigdyo nic nie pytał.- No dobrze - przerwała jej Magda.- A po latach.Niechciałaś się zemścić?- Masz pojęcie - dodała Kamila - jak oni sobie teraz żyją?Jak bezczelnie i bezkarnie idą przez życie, nie licząc się zniczym? Gdyby jeszcze to był tylko ich szczeniacki wybryk.Ale to nie był wybryk, oni cały czas tacy są.Gdyby szukała zemsty, musiałaby o tym myśleć.A niechciała myśleć, tylko zapomnieć.Od samego początku.Kiedymyśli same pchały się do głowy, liczyła - jak wtedy, gdystamtąd wychodziła - do stu, do dwustu, a czasem do tysiąca.Mogą nazywać sobie to, jak chcą, nawet tchórzostwem.To byłjej jedyny sposób, żeby zapomnieć.Nie chciała, by ichnazwiska wlokły się za jej życiem.W żaden sposób.Od razukartkę schowała.Ból się wypalał.Z roku na rok.Jedyne, co jąbolało od czasu do czasu, to wzrok Julii. - Julia chciała wtedy wrócić - przerwała jej Ramona.-Zatrzymała się przed blokiem i powiedziała, że coś było nietak w twoich oczach.- Wiem - odezwała się cicho Marzanna - powiedziała mito w zeszłą sobotę.Mówiła, że z upływem lat coraz mniejwierzy w moją winę i to nie daje jej spokoju.Pomyślałam, żeta kartka, tyle lat przechowywana nie wiadomo po co, możewłaśnie powinna trafić do Julii.Więc dałam ją jej.Przeleciaławzrokiem i zbladła.Spieszyła się.Zcisnęła mnie tylko zarękę i mówiąc, że wróci, odjechała.- Nie powiedziałaś jej tego wszystkiego, co nam dzisiaj -domyśliła się Magda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wtedy jednak byłajeszcze nieskażona rutyną, świeża, tragedia jeszcze byłatragedią, a łzy łzami.Kiedy więc wreszcie dotarło do niej, żeofiara postanowiła zamknąć się w milczeniu, by to zdarzeniewlokło się za nią jak najkrócej, zrobiła rzecz niezwykłą.Wystukała na maszynie oświadczenie, że ta i ta, w dniu tym itym została brutalnie zgwałcona.Poniżej, w jej obecności, aletylko dla swojej wiedzy, ofiara ujawnia nazwisko sprawcy.Złożyła na kartce swój czytelny podpis, przybiła wszystkiemożliwe pieczątki, jakie znalazła w pokoju, po czympodsunęła ją Marzannie. Napisz - powiedziała.- Za miesiąc,dwa świat może wyglądać zupełnie inaczej.Zwiadomość, żezło, które cię dotknęło, nie jest bezkarne, pomoże ci".Dodałajeszcze, że nie wypuści jej, póki tego nie zrobi.Marzanna wjednej chwili nabazgrała na dole kartki dwa nazwiska ispojrzała milicjantce ze strachem w oczy.Tamta od razuzorientowała się, że to były dwa nazwiska.Znieruchomiała namoment, ale dotrzymała słowa.Złożyła kartkę, wsunęła dokoperty i podała Marzannie.Ani za miesiąc, ani za dwa świat się dla Marzanny niezmienił.Kilka miesięcy spędziła w szpitalu psychiatrycznym.Kilka następnych w swoim pokoju, nie oglądając świata anigo nie słysząc.Potem bardzo powoli zaczęła wracać do życia.Jeśli coś jeszcze bardzo bolało, to tylko umierające z każdymdniem marzenie o karierze naukowej, o wiedzy, której niezdobyła i już nigdy nie zdobędzie.Po kilku latach wszelki bólminął.- Po kilku latach? - wtrąciła Magda.- To ile lat mogłaśmieć? Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy? Mogłaś spokojniezacząć studia.Może i mogła.Wujek z Chicago ciągle pisał, że marnujeswoją życiową szansę.Odechciało jej się szukać brakującegoogniwa na równinach Afryki.Znalazła brakujące ogniwo wczłowieczeństwie - to jej wystarczyło.Potem zaczęła być szczęśliwa.Dotąd starały się na nią nie patrzeć, rozumiejąc, jakie todla niej trudne i bolesne.Teraz wszystkie skierowały na niąszeroko otwarte oczy.- Szczęśliwa? - wykrztusiła Kamila.- Jak to szczęśliwa?- Zwyczajnie.- Marzanna niepewnie wzruszyłaramionami, jakby sama nie była pewna, jak to się stało.-Przyszedł do naszego domu mężczyzna i zapytał, czy chcę byćżoną leśniczego, bo właśnie dostał propozycję.Sam niezamieszka w lesie, bo zdziczeje i być może nigdy nieprzyjdzie mu odwaga, by mnie zapytać.Od razu sięzgodziłam.Od razu? Jak to od razu? A świat nauki, który stał przednią otworem? Kariera!- Naukowcy - ciągnęła spokojnym głosem Marzanna M.-bywają złośliwi, zawistni, skostniali w swych naukowychteoriach i, co może się wydawać absurdalne, o bardzoograniczonych horyzontach.Jedni wciąż chcą burzyć stareteorie, inni odwrotnie - za wszelką cenę trwać przy starych.Tonie jest wcale jakiś tam idealny świat.Dużo czytam, to wiem.W dziedzinach, które mnie interesują, dzięki Internetowijestem na bieżąco.I jakoś nie tęsknię.Nie wyrzucam sobie, żepopełniłam życiowy błąd.- No tak.tak.- Do Kamili wciąż coś nie docierało.-Ale chciałaś coś osiągnąć.Inaczej żyć.- Coś osiągnęłam - odparła Marzanna.- Skąd miałamwiedzieć, mając siedemnaście lat, jak chcę żyć? Nieraz myślę,że trzeba umieć rezygnować z pewnych planów, marzeń.Trzeba umieć odnalezć się w tym, co jest.- Jeśli jest dobre - uzupełniła posępnym głosem Kamila.Patrzyły na nią tak, jakby nie mogły się pogodzić, że potakim przejściu można odnalezć w sobie tyle pogody ducha,pokory i zadowolenia z tego, co jest.- %7łycie jest dobre - Marzanna na to.- I mądre.Jeśli ucieranam nosa, to powinniśmy wyciągać z tego jakieś wnioski.- Nie przypominam sobie - odezwała się Magda zpewnym nadąsaniem w głosie - żebyś zamierzała studiowaćrównież filozofię.Marzanna rozłożyła ręce.- Przecież to żadna filozofia.Ramona, której większa część życia upłynęła w aurzemniej lub bardziej oderwanych od świata marzeń, bardzoszanowała Marzannę M.za jej wielkie i sprecyzowanemarzenia.Kto by przypuszczał, myślały, patrząc na Marzannę M., żewłaśnie z jej ust padną pewne słowa.Diabli wzięli jej wielkieplany, wielkie oczekiwania nie tylko jej, bo w liceum przecieżnawet wozna wiedziała, że Marzanna M., która znaodpowiedzi na wszystkie pytania, zajdzie tak daleko, jak niktdotąd w N.Czuły się trochę urażone, bo jadąc w ten las, gdywiedziały już od matki, że Marzanna nie jest żadną gwiazdąna firmamencie nauki amerykańskiej, a z pojedynczej kartkipapieru - co ją spotkało, były przekonane, że wiozą jakieśwybawienie, wytchnienie przynajmniej od potworówprzeszłości.Padną sobie w ramiona, one jej powiedzą: Niewiedziałyśmy, ona im: Nie jest zle.Jakoś przeżyłam.Podniosą ją na duchu, przy okazji siebie, że zrobiły dobryuczynek, że coś wyjaśniły: za siebie, za Julię, za cały świat.Ona tymczasem mówi im, że jest szczęśliwa.Najzwyczajniej w świecie szczęśliwa.- A twój mąż.- odezwała się nagle Magda.-Powiedziałaś mu?- Mój mąż to ten sąsiad, do którego matka poszła wtedypo pomoc.Nic mu nie mówiłam, on nic nie powiedział i nigdyo nic nie pytał.- No dobrze - przerwała jej Magda.- A po latach.Niechciałaś się zemścić?- Masz pojęcie - dodała Kamila - jak oni sobie teraz żyją?Jak bezczelnie i bezkarnie idą przez życie, nie licząc się zniczym? Gdyby jeszcze to był tylko ich szczeniacki wybryk.Ale to nie był wybryk, oni cały czas tacy są.Gdyby szukała zemsty, musiałaby o tym myśleć.A niechciała myśleć, tylko zapomnieć.Od samego początku.Kiedymyśli same pchały się do głowy, liczyła - jak wtedy, gdystamtąd wychodziła - do stu, do dwustu, a czasem do tysiąca.Mogą nazywać sobie to, jak chcą, nawet tchórzostwem.To byłjej jedyny sposób, żeby zapomnieć.Nie chciała, by ichnazwiska wlokły się za jej życiem.W żaden sposób.Od razukartkę schowała.Ból się wypalał.Z roku na rok.Jedyne, co jąbolało od czasu do czasu, to wzrok Julii. - Julia chciała wtedy wrócić - przerwała jej Ramona.-Zatrzymała się przed blokiem i powiedziała, że coś było nietak w twoich oczach.- Wiem - odezwała się cicho Marzanna - powiedziała mito w zeszłą sobotę.Mówiła, że z upływem lat coraz mniejwierzy w moją winę i to nie daje jej spokoju.Pomyślałam, żeta kartka, tyle lat przechowywana nie wiadomo po co, możewłaśnie powinna trafić do Julii.Więc dałam ją jej.Przeleciaławzrokiem i zbladła.Spieszyła się.Zcisnęła mnie tylko zarękę i mówiąc, że wróci, odjechała.- Nie powiedziałaś jej tego wszystkiego, co nam dzisiaj -domyśliła się Magda [ Pobierz całość w formacie PDF ]