[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nigdy nie wiadomo, czego sie tu mozna spodziewac.Robert de Longueville przytaknal skinieniem glowy, usmiechajac sie pod nosem.- Co racja, to racja.Szczyt wzgorza wznoszacego sie nad przesmykiem porastaly geste krzewy.Nagle obok waskiej sciezki wiodacej ku plazy pojawilo sie jakies stworzenie, wysokie na dziesiec stop, odziane w czern i wywijajace rozpaczliwie dlugimi ramionami w luznych rekawach.Spod niezwykle obszernego kaptura kryjacego twarz, rozlegl sie niesamowity jek: - Biada! Biada! Wszyscy, ktorzy wyladuja na Czarnej Wyspie, sa zgubieni! Uciekajcie, zanim zginiecie w meczarniach.Erik poczul, ze wlosy jeza mu sie na karku.Bysio wykonal gest odpedzajacy zlo, a Jadow i Jerome dobyli mieczy i przyczaili sie gotowi do walki.Calis tymczasem ani drgnal, de Longueville zas machnal dlonia i, wskazujac zjawe kciukiem, rzekl: - Naprawde przejal sie rola.- Potem odwrocil sie i zawolal: - Kochanie.zejdz tu do nas, to dostaniesz buziaka.z jezyczkiem.Erik ze zdumieniem zobaczyl, ze Calis usmiecha sie do nich figlarnie.Stwor zachnal sie, jakby zuchwala propozycja Krondorczyka urazila go do glebi, zachwial sie i nagle zapadl sie w sobie.Erik ujrzal, ze razem z czarna szata w dol leca drewniane tyczki, a spod klebowiska odziezy wydobywa sie, nie bez trudu, jakis maly czlowieczek.Byl to jegomosc o nogach tak krzywych, ze pasowaloby do niego jak ulal okreslenie "ujezdzacz beczulek".Na pierwszy rzut oka mozna w nim bylo rozpoznac Isalanczyka.Mial na sobie zolta, mocno postrzepiona luzna szate, obcieta nad kolanami i ze skroconymi rekawami.-Bobby! - zawolal, a potem usmiechnal sie jeszcze serdeczniej, ukazujac niezwykle biale zeby.- Calis! - wrzasnal z nieklamana radoscia.Zbieglszy szybko w dol, nieznajomy rzucil sie w ramiona de Longueville'a.Obaj zaczeli sie sciskac i walic po plecach tak mocno, ze Erik pomyslal, iz jutro kazdy z nich bedzie mial siniaki.Potem gospodarza usciskal Calis.- Nakor, co ty tu wyrabiasz?Isalanczyk znow obdarzyl ich usmiechem nieklamanej radosci, Erik zas nagle zdal sobie sprawe z faktu, ze stoi na plazy jak idiota z dobytym mieczem i lomocacym dziko sercem.Rozejrzawszy sie dookola, stwierdzil, ze nie on jeden.-Kilka lat temu mielismy tu troche klopotow z queganskimi piratami - odpowiedzial czlowiek nazwany Nakorem.- Blekitny blask jakos ich nie zniechecil, dodalem wiec te blyskawice i grzmoty.Mysle, ze to robi wrazenie.- dodal z nutka zarozumialosci w glosie.- Zaczyna sie, kiedy ktos zblizy sie na tyle, by zobaczyc Wyspe na horyzoncie.Kiedy statek wyladowal, pomyslalem, ze lepiej bedzie, jak sam zejde i troche was postrasze.- I pokazal palcem na lezaca, bezladnie konstrukcje z kijow i czarnego plotna.-Czarnoksieznik? - spytal Robert.-Onze sam - odparl Nakor, usmiechajac sie szeroko.Potem spojrzal na czterech przybocznych.- Mozesz powiedziec twoim ludziom, ze nie zrobie im krzywdy.Calis odwrocil sie ku zolnierzom i machnal dlonia.- Odlozyc bron - powiedzial.- To moj stary przyjaciel.-Gdzie Pug? - spytal de Longueville.-Nie ma go tu - odparl Nakor, wzruszajac ramionami.- Odszedl okolo trzech lat temu.ale powiedzial, ze ktoregos dnia wroci.-A czy wiesz, dokad sie udal? - spytal Calis.- To bardzo wazne.Nakor znow wzruszyl ramionami.- Z Pugiem nigdy nie bywa inaczej.Dlatego odszedl, jak sadze.Te klopoty, tam na poludniu.-Wiesz cos o tym? - spytal Calis.-Cos niecos wiem.- Usmiechnal sie szeroko.- Ty zas dopowiesz to, czego nie wiem.Chcecie cos zjesc?Calis przytaknal, wiec Nakor kiwnal dlonia, proszac tym gestem, by ruszyli za nim.- Zabierzcie lodz na statek - zwrocil sie Calis do obu zeglarzy.- I powiedzcie kapitanowi, ze ma postepowac zgodnie z moimi instrukcjami.I niech tez posle wiadomosci na "Tropiciela".Wy zas - zwrocil sie do Erika i jego trzech kompanow - za mna.i jesli nie bedziecie panikowac z byle powodu, zobaczycie pare dziwnych rzeczy.Jest tu tez kilka osobliwie wygladajacych istot, ale zadna z nich nie uczyni wam krzywdy.Czlowieczek zwany Nakorem poprowadzil Calisa i de Longueville'a waska sciezka.Erik i pozostali ruszyli za nimi.Kiedy dotarli do krawedzi grzbietu wzgorza, zatrzymali sie, zamiast ruszyc prosto do zamku.Nakor zamknal oczy, pomachal dlonmi i.blyskawice nagle zniknely bez sladu.Isalanczyk przylozyl palce do czola i potarl skronie.- Wylaczanie tego zawsze wywoluje u mnie bol glowy.- Potem sie odwrocil i powiodl wszystkich inna sciezka, przecinajaca mocno zarosnieta dolinke.I nagle gestwina gdzies znikla, co Erika tak zdumialo, ze sie potknal i niemal przewrocil.Zamiast gestego lasu na przestrzeni ponad mili rozciagala sie przed nimi laka.Posrodku wznosila sie niezwykla posiadlosc - niewysoki bialy budynek pokryty dachem z czerwonych dachowek - otaczalo go kilka innych, przylegajacych don budowli, calosc zas ogradzal niski, kamienny murek.Jeszcze dalej, na lace pasly sie konie, krowy i jakies inne zwierzeta - mogly to byc jelenie lub losie.W majateczku widac bylo krzatajacych sie tu i owdzie osobnikow, ktorzy jednak nie za bardzo przypominali ludzi.Erik jednak, ufajac Calisowi, poszedl za jego rozkazem i nie odstapil wodza na krok.Kiedy dotarli do dziedzinca przed glownym budynkiem, Nakor otworzyl furte w murze.Weszli, a zza glownych drzwi wylonilo sie nagle jakies stworzenie.Erik lypnal okiem na Jadowa, ten zas zerknal na Bysia i Jerome'a.Wszyscy, jak sie okazalo, byli zaskoczeni i zdumieni jednakowo.Stwor mial blekitnawa skore, wielkie uszy, zolte oczy z czarnymi teczowkami i hebanowoczarne, kosciste czolo.Kiedy sie usmiechnal - przyjaznie! - odslonil imponujaco zasobny zestaw zebow.Erik ocenil, ze stwor pasuje do wszystkich opisow goblina, jakich zdarzylo mu sie wysluchac.Odziany byl jednak wedle najnowszej dworskiej mody: mial na sobie obcisla blekitna kamizele do bioder nalozona na luzna koszule z obfitymi rekawami, zatknieta za szeroki pas z czarnego jedwabiu.Obcisle, szare spodnie i wysokie cizmy dopelnialy eleganckiego stroju, w ktorym nieznajomy wygladal niemal dokladnie tak, jak pierwszy dandys z dworu Nicholasa.-Podano posilek - oznajmil.-Witaj Gathisie - pozdrowil przybysza Calis.-Panie Calisie.- Stwor sklonil sie.- Milo zobaczyc cie w dobrym zdrowiu.Dawno u nas nie byles.O, jest i pan Robert.Witam was obu.-Pug zostawil rzady tobie? - spytal Calis Nakora.-Nie.- Nakor usmiechnal sie, robiac jednoczesnie - i niezbyt dyskretnie - oko do elfa.- Wszystko sie tu dzieje za sprawa Gathisa.Ja jestem tylko gosciem.-Gosciem? - Calis pokrecil ze zdumieniem glowa.- Od dwudziestu lat?Nakor wzruszyl ramionami.- Mnostwo tematow do dyskusji.Mnostwo spraw do zbadania.Niech tamci durnie w Stardock nadymaja sie wiernoscia swoim zasadom, przysiegami tajemnicy i innymi bzdurami.- Machnal dlonia, jakby odganial muche.-Jedynie tu mozna sie czegos naprawde nauczyc.-Nie ma co do tego ani cienia watpliwosci - zgodzil sie Calis.-Zadbam o waszych straznikow, sir - zaofiarowal sie Gathis.Calis i Robert weszli do srodka w towarzystwie Nakora.Przedziwna istota zwrocila sie tymczasem do Erika i jego towarzyszy:-Wy.ludzie, chodzcie za mna.Poprowadzil ich dookola budynku i Erik nie bez zdziwienia spostrzegl, ze byl on rozleglejszy, niz poczatkowo sadzili.Byla to kwadratowa budowla z wejsciem posrodku kazdego z bokow.Zauwazyli rowniez, ze wewnatrz znajduje sie spory plac z fontanna i ogrodem.Gdy znalezli sie za budynkiem, minela ich para dziwacznych osobnikow, czarnych jak sadze i z czerwonymi slepiami.Kiedy cala czworka ze zdumienia wytrzeszczyla oczy, Gathis lagodnie ich napomnial: - Tedy, prosze - i poprowadziwszy ku drzwiom bocznej przybudowki, zaprosil ich do srodka.- Zobaczycie tu wiele zdumiewajacych i czasami przerazajacych istot, ale zadna z nich nie uczyni wam krzywdy.Slowa te dodaly im otuchy, jako ze wewnatrz budynku od razu natkneli sie na istote, ktora - wedle oceny Erika - mogla byc jedynie demonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Nigdy nie wiadomo, czego sie tu mozna spodziewac.Robert de Longueville przytaknal skinieniem glowy, usmiechajac sie pod nosem.- Co racja, to racja.Szczyt wzgorza wznoszacego sie nad przesmykiem porastaly geste krzewy.Nagle obok waskiej sciezki wiodacej ku plazy pojawilo sie jakies stworzenie, wysokie na dziesiec stop, odziane w czern i wywijajace rozpaczliwie dlugimi ramionami w luznych rekawach.Spod niezwykle obszernego kaptura kryjacego twarz, rozlegl sie niesamowity jek: - Biada! Biada! Wszyscy, ktorzy wyladuja na Czarnej Wyspie, sa zgubieni! Uciekajcie, zanim zginiecie w meczarniach.Erik poczul, ze wlosy jeza mu sie na karku.Bysio wykonal gest odpedzajacy zlo, a Jadow i Jerome dobyli mieczy i przyczaili sie gotowi do walki.Calis tymczasem ani drgnal, de Longueville zas machnal dlonia i, wskazujac zjawe kciukiem, rzekl: - Naprawde przejal sie rola.- Potem odwrocil sie i zawolal: - Kochanie.zejdz tu do nas, to dostaniesz buziaka.z jezyczkiem.Erik ze zdumieniem zobaczyl, ze Calis usmiecha sie do nich figlarnie.Stwor zachnal sie, jakby zuchwala propozycja Krondorczyka urazila go do glebi, zachwial sie i nagle zapadl sie w sobie.Erik ujrzal, ze razem z czarna szata w dol leca drewniane tyczki, a spod klebowiska odziezy wydobywa sie, nie bez trudu, jakis maly czlowieczek.Byl to jegomosc o nogach tak krzywych, ze pasowaloby do niego jak ulal okreslenie "ujezdzacz beczulek".Na pierwszy rzut oka mozna w nim bylo rozpoznac Isalanczyka.Mial na sobie zolta, mocno postrzepiona luzna szate, obcieta nad kolanami i ze skroconymi rekawami.-Bobby! - zawolal, a potem usmiechnal sie jeszcze serdeczniej, ukazujac niezwykle biale zeby.- Calis! - wrzasnal z nieklamana radoscia.Zbieglszy szybko w dol, nieznajomy rzucil sie w ramiona de Longueville'a.Obaj zaczeli sie sciskac i walic po plecach tak mocno, ze Erik pomyslal, iz jutro kazdy z nich bedzie mial siniaki.Potem gospodarza usciskal Calis.- Nakor, co ty tu wyrabiasz?Isalanczyk znow obdarzyl ich usmiechem nieklamanej radosci, Erik zas nagle zdal sobie sprawe z faktu, ze stoi na plazy jak idiota z dobytym mieczem i lomocacym dziko sercem.Rozejrzawszy sie dookola, stwierdzil, ze nie on jeden.-Kilka lat temu mielismy tu troche klopotow z queganskimi piratami - odpowiedzial czlowiek nazwany Nakorem.- Blekitny blask jakos ich nie zniechecil, dodalem wiec te blyskawice i grzmoty.Mysle, ze to robi wrazenie.- dodal z nutka zarozumialosci w glosie.- Zaczyna sie, kiedy ktos zblizy sie na tyle, by zobaczyc Wyspe na horyzoncie.Kiedy statek wyladowal, pomyslalem, ze lepiej bedzie, jak sam zejde i troche was postrasze.- I pokazal palcem na lezaca, bezladnie konstrukcje z kijow i czarnego plotna.-Czarnoksieznik? - spytal Robert.-Onze sam - odparl Nakor, usmiechajac sie szeroko.Potem spojrzal na czterech przybocznych.- Mozesz powiedziec twoim ludziom, ze nie zrobie im krzywdy.Calis odwrocil sie ku zolnierzom i machnal dlonia.- Odlozyc bron - powiedzial.- To moj stary przyjaciel.-Gdzie Pug? - spytal de Longueville.-Nie ma go tu - odparl Nakor, wzruszajac ramionami.- Odszedl okolo trzech lat temu.ale powiedzial, ze ktoregos dnia wroci.-A czy wiesz, dokad sie udal? - spytal Calis.- To bardzo wazne.Nakor znow wzruszyl ramionami.- Z Pugiem nigdy nie bywa inaczej.Dlatego odszedl, jak sadze.Te klopoty, tam na poludniu.-Wiesz cos o tym? - spytal Calis.-Cos niecos wiem.- Usmiechnal sie szeroko.- Ty zas dopowiesz to, czego nie wiem.Chcecie cos zjesc?Calis przytaknal, wiec Nakor kiwnal dlonia, proszac tym gestem, by ruszyli za nim.- Zabierzcie lodz na statek - zwrocil sie Calis do obu zeglarzy.- I powiedzcie kapitanowi, ze ma postepowac zgodnie z moimi instrukcjami.I niech tez posle wiadomosci na "Tropiciela".Wy zas - zwrocil sie do Erika i jego trzech kompanow - za mna.i jesli nie bedziecie panikowac z byle powodu, zobaczycie pare dziwnych rzeczy.Jest tu tez kilka osobliwie wygladajacych istot, ale zadna z nich nie uczyni wam krzywdy.Czlowieczek zwany Nakorem poprowadzil Calisa i de Longueville'a waska sciezka.Erik i pozostali ruszyli za nimi.Kiedy dotarli do krawedzi grzbietu wzgorza, zatrzymali sie, zamiast ruszyc prosto do zamku.Nakor zamknal oczy, pomachal dlonmi i.blyskawice nagle zniknely bez sladu.Isalanczyk przylozyl palce do czola i potarl skronie.- Wylaczanie tego zawsze wywoluje u mnie bol glowy.- Potem sie odwrocil i powiodl wszystkich inna sciezka, przecinajaca mocno zarosnieta dolinke.I nagle gestwina gdzies znikla, co Erika tak zdumialo, ze sie potknal i niemal przewrocil.Zamiast gestego lasu na przestrzeni ponad mili rozciagala sie przed nimi laka.Posrodku wznosila sie niezwykla posiadlosc - niewysoki bialy budynek pokryty dachem z czerwonych dachowek - otaczalo go kilka innych, przylegajacych don budowli, calosc zas ogradzal niski, kamienny murek.Jeszcze dalej, na lace pasly sie konie, krowy i jakies inne zwierzeta - mogly to byc jelenie lub losie.W majateczku widac bylo krzatajacych sie tu i owdzie osobnikow, ktorzy jednak nie za bardzo przypominali ludzi.Erik jednak, ufajac Calisowi, poszedl za jego rozkazem i nie odstapil wodza na krok.Kiedy dotarli do dziedzinca przed glownym budynkiem, Nakor otworzyl furte w murze.Weszli, a zza glownych drzwi wylonilo sie nagle jakies stworzenie.Erik lypnal okiem na Jadowa, ten zas zerknal na Bysia i Jerome'a.Wszyscy, jak sie okazalo, byli zaskoczeni i zdumieni jednakowo.Stwor mial blekitnawa skore, wielkie uszy, zolte oczy z czarnymi teczowkami i hebanowoczarne, kosciste czolo.Kiedy sie usmiechnal - przyjaznie! - odslonil imponujaco zasobny zestaw zebow.Erik ocenil, ze stwor pasuje do wszystkich opisow goblina, jakich zdarzylo mu sie wysluchac.Odziany byl jednak wedle najnowszej dworskiej mody: mial na sobie obcisla blekitna kamizele do bioder nalozona na luzna koszule z obfitymi rekawami, zatknieta za szeroki pas z czarnego jedwabiu.Obcisle, szare spodnie i wysokie cizmy dopelnialy eleganckiego stroju, w ktorym nieznajomy wygladal niemal dokladnie tak, jak pierwszy dandys z dworu Nicholasa.-Podano posilek - oznajmil.-Witaj Gathisie - pozdrowil przybysza Calis.-Panie Calisie.- Stwor sklonil sie.- Milo zobaczyc cie w dobrym zdrowiu.Dawno u nas nie byles.O, jest i pan Robert.Witam was obu.-Pug zostawil rzady tobie? - spytal Calis Nakora.-Nie.- Nakor usmiechnal sie, robiac jednoczesnie - i niezbyt dyskretnie - oko do elfa.- Wszystko sie tu dzieje za sprawa Gathisa.Ja jestem tylko gosciem.-Gosciem? - Calis pokrecil ze zdumieniem glowa.- Od dwudziestu lat?Nakor wzruszyl ramionami.- Mnostwo tematow do dyskusji.Mnostwo spraw do zbadania.Niech tamci durnie w Stardock nadymaja sie wiernoscia swoim zasadom, przysiegami tajemnicy i innymi bzdurami.- Machnal dlonia, jakby odganial muche.-Jedynie tu mozna sie czegos naprawde nauczyc.-Nie ma co do tego ani cienia watpliwosci - zgodzil sie Calis.-Zadbam o waszych straznikow, sir - zaofiarowal sie Gathis.Calis i Robert weszli do srodka w towarzystwie Nakora.Przedziwna istota zwrocila sie tymczasem do Erika i jego towarzyszy:-Wy.ludzie, chodzcie za mna.Poprowadzil ich dookola budynku i Erik nie bez zdziwienia spostrzegl, ze byl on rozleglejszy, niz poczatkowo sadzili.Byla to kwadratowa budowla z wejsciem posrodku kazdego z bokow.Zauwazyli rowniez, ze wewnatrz znajduje sie spory plac z fontanna i ogrodem.Gdy znalezli sie za budynkiem, minela ich para dziwacznych osobnikow, czarnych jak sadze i z czerwonymi slepiami.Kiedy cala czworka ze zdumienia wytrzeszczyla oczy, Gathis lagodnie ich napomnial: - Tedy, prosze - i poprowadziwszy ku drzwiom bocznej przybudowki, zaprosil ich do srodka.- Zobaczycie tu wiele zdumiewajacych i czasami przerazajacych istot, ale zadna z nich nie uczyni wam krzywdy.Slowa te dodaly im otuchy, jako ze wewnatrz budynku od razu natkneli sie na istote, ktora - wedle oceny Erika - mogla byc jedynie demonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]