[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest coś jeszcze.Smoła węglowa.- Kreozot! - wrzasnął Rhyme.- Mam cię.Pierwszy poważny błąd Trumniarza.Jegowspólnik to chodząca mapa ich drogi.- Drogi dokąd? - zapytała Sachs.- Do metra.Stary smar, stal ze starych torów i haków szynowych, kreozot z podkładów.Aha, a ten kawałek kafla jest z mozaiki.Dużo starych stacji było wyłożonych kafelkami - zobrazkami związanymi z okolicą.- Jasne - powiedziała Sachs.- Na stacji Astor Place jest mozaika ze zwierzętami, którymihandlował John Jacob Astor.- Popękana porcelanowa płytka.A więc po to był potrzebny Trumniarzowi.%7łebypokazał mu kryjówkę.Przyjaciel Trumniarza to pewnie bezdomny ćpun, który mieszka wnieużywanej bocznicy, w tunelu albo na starej stacji.Rhyme zorientował się nagle, że wszyscy patrzą na cień stojącego w drzwiachczłowieka.Zamilkł.- Dellray? - spytał niepewnie Sellitto.Ukazała się ciemna, posępna twarz Freda Dellraya.- Co jest? - zapytał Rhyme.- Innelman.Pozszywali go.Założyli mu trzysta szwów.Ale było za pózno.Stracił zadużo krwi.Właśnie umarł.- Przykro mi - powiedziała Sachs.Agent uniósł dłonie, rozcapierzając długie palce.Wszyscy obecni w pokoju wiedzieli o długoletnim partnerze Dellraya, który zginąłpodczas zamachu bombowego na budynek federalny w Oklahoma City.Rhyme pomyślał teżo Tonym Panellim - porwanym kilka dni temu w środku miasta.Prawdopodobnie już nie żył,a jedynym śladem, który mógłby pomóc go odnalezć, były ziarna dziwnego piasku.Teraz odszedł kolejny z przyjaciół Dellraya.Agent zaczął chodzić po pokoju wolnym, ciężkim krokiem.- Wiecie, po co ten skurwiel zadzgał Innelmana?Wszyscy wiedzieli; nikt jednak nie odpowiedział.- %7łeby odwrócić naszą uwagę.To jedyny powód.%7łebyśmy zgubili trop.Możecie w touwierzyć? %7łebyśmy, kurwa, zgubili trop.- Zatrzymał się gwałtownie.Spojrzał na Rhyme aczarnymi oczyma, w których tliła się wściekłość.- Masz w ogóle jakieś punkty zaczepienia,Lincoln?- Niewiele.- Powiedział mu o bezdomnym przyjacielu Trumniarza, lekach, kryjówce wmetrze.W bliżej niesprecyzowanym miejscu.- To wszystko?- Niestety tak.Ale mamy jeszcze trochę dowodów do zbadania.- Dowodów - szepnął pogardliwie Dellray.Podszedł do drzwi i przystanął.- Odwrócenieuwagi.Nie ma żadnego powodu, żeby zginął dobry chłopak.%7ładnego, kurwa, powodu.- Fred, zaczekaj.potrzebujemy twojej pomocy.Ale agent już nie słyszał albo nie chciał słyszeć.Wyszedł z pokoju.Chwilę pózniej drzwi na dole zamknęły się z głośnym trzaskiem.Rozdział dwudziesty pierwszy45 godzin - godzina dwudziesta czwarta- Nareszcie w domu - powiedział Jodie.Materac, dwa kartony starych ubrań, jedzenie w puszkach.Czasopisma - Playboy , Penthouse i tanie pornosy, które Stephen obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem.Jakieś dwieksiążki.Cuchnąca stacja metra, gdzie mieszkał Jodie, znajdowała się gdzieś pod centrummiasta.Została zamknięta kilkadziesiąt lat temu i zastąpiona stacją położoną wyżej.Dobre miejsce dla robaków, pomyślał ponuro Stephen, po czym z trudem odgoniłohydny obraz.Weszli na małą stację z niższego peronu.Dotarli tutaj - dwie lub trzy mile odbezpiecznego domu - idąc cały czas pod ziemią, przez piwnice budynków, tunele, szerokie iwąskie rury kanalizacyjne.Po drodze zostawili fałszywy trop - otwarty właz do kanałów.Wkońcu weszli do tunelu metra i pokonali go w całkiem dobrym czasie, choć Jodie miałkiepską kondycję i ciężko dyszał, usiłując dotrzymać kroku pędzącemu naprzód Stephenowi.Prowadzące na ulicę drzwi były od środka zabite deskami.Spomiędzy szpar w belkachpadały ukośne promienie światła, w których tańczył kurz.Stephen wyjrzał na zewnątrz izobaczył zaciągnięte chmurami niebo.Była to biedna część miasta.Na rogach ulic siedzieliwłóczędzy, na chodnikach walały się butelki po thunderbirdzie i colcie 44, ulice byłyupstrzone kapslami z fiolek.W ciemnej alejce przycupnął duży szczur, pożerając coś szarego.Stephen usłyszał za sobą jakiś brzęk.Odwrócił się i zobaczył, jak Jodie wsypuje garśćukradzionych tabletek do puszek po kawie.Zgarbiony uważnie sortował kolorowe pigułki.Stephen pogrzebał w torbie i wydobył telefon komórkowy.Zadzwonił do mieszkania Sheili.Spodziewał się, że odezwie się automatyczna sekretarka, lecz usłyszał nagrany komunikat, żelinia jest uszkodzona.- O nie.Stał jak ogłuszony.Oznaczało to, że torebka z ładunkiem w mieszkaniu Sheili eksplodowała.Czylidowiedzieli się, że tam był.Jakim cudem, do cholery?- Dobrze się czujesz? - spytał Jodie.Jak?Lincoln, Król Robaków.Tak się dowiedzieli!Lincoln, biała robaczywa twarz przyglądająca mu się z okna.Stephen poczuł, jak zaczynają mu się pocić dłonie.- Hej?Stephen uniósł głowę.- Wyglądasz jakby.- Wszystko w porządku - odrzekł krótko.Przestań się zadręczać, powiedział do siebie w duchu.Jeżeli wybuch rzeczywiścienastąpił, zmiótł całe mieszkanie i zniszczył najmniejszy ślad.Wszystko w porządku.Jesteśbezpieczny.Nigdy cię nie znajdą, nie złapią.Robaki cię nie dostaną.Spojrzał na Jodiego, który uśmiechał się z zaciekawieniem.Napięcie ustąpiło.- Nic, nic - powiedział.- Mała zmiana planów.- Wyłączył telefon.Stephen ponownie otworzył torbę i odliczył pięć tysięcy dolarów.- Masz swoją kasę.Na widok pieniędzy Jodie osłupiał.Spoglądał to na banknoty, to na Stephena.Wyciągnąłdrżącą chudą dłoń i ostrożnie wziął pięć tysięcy, jakby papier mógł się rozpaść, gdybychwycił go za mocno.Odbierając pieniądze, Jodi na chwilę musnął dłonią rękę Stephena.Mimo rękawiczkimorderca poczuł silne, wibrujące gorąco dotknięcia - jak wtedy, gdy dostał nożem w brzuch -szokujące, choć pozbawione bólu.Stephen puścił banknoty i odwracając wzrok, powiedział:- Jeśli jeszcze coś dla mnie zrobisz, dostaniesz dziesięć kawałków.Na napuchniętą, czerwoną twarz włóczęgi wypełzł niepewny uśmiech.Głęboko nabrałpowietrza i zaczął grzebać w jednej z puszek po kawie.- Trochę.się zdenerwowałem.- Znalazł pastylkę i połknął.- To niebieski diabełek.Dobrze robi.Miło się po nim człowiek czuje.Chcesz jednego?- Mhm.%7łołnierzu, czy mężczyzni od czasu do czasu pozwalają sobie na drinka?Melduję, że nie wiem.Owszem, pozwalają.Poczęstuj się.Nie sądzę, żeby.Poczęstuj się, żołnierzu.To rozkaz.Właściwie.Jesteś dziewczynką, żołnierzu? Masz cycuszki?Melduję, że.że nie mam.A więc bierz, żołnierzu.Tak jest.- Chcesz jednego? - powtórzył Jodie.- Nie - wyszeptał Stephen.Jodie zamknął oczy i położył się na wznak.- Dziesięć.tysięcy.- Po chwili zapytał: - Zabiłeś go, nie?- Kogo?- Tego gliniarza w piwnicy.Ty, a soku pomarańczowego chcesz?- Agenta? Być może go zabiłem.Nie wiem.Nie zależało mi na tym.- Trudno zrobić coś takiego? Nie, pytam tak sobie, z ciekawości.Chcesz soku? Piję gobez przerwy.Po tabletkach bardzo chce się pić.Robi się sucho w ustach.- Nie.- Puszka była brudna.Możliwe, że oblazły ją robaki.Może nawet wpełzły dośrodka.Wypiłbym robaka, nawet o tym nie wiedząc.Wzdrygnął się.- Masz tu bieżącąwodę?- Nie.Ale mam w butelkach.Mineralną.Ukradłem w supermarkecie.Skulił się.- Muszę umyć ręce.- Po co?- %7łeby zmyć krew.Przesiąkła przez rękawiczki.- Aha.Tam jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Jest coś jeszcze.Smoła węglowa.- Kreozot! - wrzasnął Rhyme.- Mam cię.Pierwszy poważny błąd Trumniarza.Jegowspólnik to chodząca mapa ich drogi.- Drogi dokąd? - zapytała Sachs.- Do metra.Stary smar, stal ze starych torów i haków szynowych, kreozot z podkładów.Aha, a ten kawałek kafla jest z mozaiki.Dużo starych stacji było wyłożonych kafelkami - zobrazkami związanymi z okolicą.- Jasne - powiedziała Sachs.- Na stacji Astor Place jest mozaika ze zwierzętami, którymihandlował John Jacob Astor.- Popękana porcelanowa płytka.A więc po to był potrzebny Trumniarzowi.%7łebypokazał mu kryjówkę.Przyjaciel Trumniarza to pewnie bezdomny ćpun, który mieszka wnieużywanej bocznicy, w tunelu albo na starej stacji.Rhyme zorientował się nagle, że wszyscy patrzą na cień stojącego w drzwiachczłowieka.Zamilkł.- Dellray? - spytał niepewnie Sellitto.Ukazała się ciemna, posępna twarz Freda Dellraya.- Co jest? - zapytał Rhyme.- Innelman.Pozszywali go.Założyli mu trzysta szwów.Ale było za pózno.Stracił zadużo krwi.Właśnie umarł.- Przykro mi - powiedziała Sachs.Agent uniósł dłonie, rozcapierzając długie palce.Wszyscy obecni w pokoju wiedzieli o długoletnim partnerze Dellraya, który zginąłpodczas zamachu bombowego na budynek federalny w Oklahoma City.Rhyme pomyślał teżo Tonym Panellim - porwanym kilka dni temu w środku miasta.Prawdopodobnie już nie żył,a jedynym śladem, który mógłby pomóc go odnalezć, były ziarna dziwnego piasku.Teraz odszedł kolejny z przyjaciół Dellraya.Agent zaczął chodzić po pokoju wolnym, ciężkim krokiem.- Wiecie, po co ten skurwiel zadzgał Innelmana?Wszyscy wiedzieli; nikt jednak nie odpowiedział.- %7łeby odwrócić naszą uwagę.To jedyny powód.%7łebyśmy zgubili trop.Możecie w touwierzyć? %7łebyśmy, kurwa, zgubili trop.- Zatrzymał się gwałtownie.Spojrzał na Rhyme aczarnymi oczyma, w których tliła się wściekłość.- Masz w ogóle jakieś punkty zaczepienia,Lincoln?- Niewiele.- Powiedział mu o bezdomnym przyjacielu Trumniarza, lekach, kryjówce wmetrze.W bliżej niesprecyzowanym miejscu.- To wszystko?- Niestety tak.Ale mamy jeszcze trochę dowodów do zbadania.- Dowodów - szepnął pogardliwie Dellray.Podszedł do drzwi i przystanął.- Odwrócenieuwagi.Nie ma żadnego powodu, żeby zginął dobry chłopak.%7ładnego, kurwa, powodu.- Fred, zaczekaj.potrzebujemy twojej pomocy.Ale agent już nie słyszał albo nie chciał słyszeć.Wyszedł z pokoju.Chwilę pózniej drzwi na dole zamknęły się z głośnym trzaskiem.Rozdział dwudziesty pierwszy45 godzin - godzina dwudziesta czwarta- Nareszcie w domu - powiedział Jodie.Materac, dwa kartony starych ubrań, jedzenie w puszkach.Czasopisma - Playboy , Penthouse i tanie pornosy, które Stephen obrzucił zniesmaczonym spojrzeniem.Jakieś dwieksiążki.Cuchnąca stacja metra, gdzie mieszkał Jodie, znajdowała się gdzieś pod centrummiasta.Została zamknięta kilkadziesiąt lat temu i zastąpiona stacją położoną wyżej.Dobre miejsce dla robaków, pomyślał ponuro Stephen, po czym z trudem odgoniłohydny obraz.Weszli na małą stację z niższego peronu.Dotarli tutaj - dwie lub trzy mile odbezpiecznego domu - idąc cały czas pod ziemią, przez piwnice budynków, tunele, szerokie iwąskie rury kanalizacyjne.Po drodze zostawili fałszywy trop - otwarty właz do kanałów.Wkońcu weszli do tunelu metra i pokonali go w całkiem dobrym czasie, choć Jodie miałkiepską kondycję i ciężko dyszał, usiłując dotrzymać kroku pędzącemu naprzód Stephenowi.Prowadzące na ulicę drzwi były od środka zabite deskami.Spomiędzy szpar w belkachpadały ukośne promienie światła, w których tańczył kurz.Stephen wyjrzał na zewnątrz izobaczył zaciągnięte chmurami niebo.Była to biedna część miasta.Na rogach ulic siedzieliwłóczędzy, na chodnikach walały się butelki po thunderbirdzie i colcie 44, ulice byłyupstrzone kapslami z fiolek.W ciemnej alejce przycupnął duży szczur, pożerając coś szarego.Stephen usłyszał za sobą jakiś brzęk.Odwrócił się i zobaczył, jak Jodie wsypuje garśćukradzionych tabletek do puszek po kawie.Zgarbiony uważnie sortował kolorowe pigułki.Stephen pogrzebał w torbie i wydobył telefon komórkowy.Zadzwonił do mieszkania Sheili.Spodziewał się, że odezwie się automatyczna sekretarka, lecz usłyszał nagrany komunikat, żelinia jest uszkodzona.- O nie.Stał jak ogłuszony.Oznaczało to, że torebka z ładunkiem w mieszkaniu Sheili eksplodowała.Czylidowiedzieli się, że tam był.Jakim cudem, do cholery?- Dobrze się czujesz? - spytał Jodie.Jak?Lincoln, Król Robaków.Tak się dowiedzieli!Lincoln, biała robaczywa twarz przyglądająca mu się z okna.Stephen poczuł, jak zaczynają mu się pocić dłonie.- Hej?Stephen uniósł głowę.- Wyglądasz jakby.- Wszystko w porządku - odrzekł krótko.Przestań się zadręczać, powiedział do siebie w duchu.Jeżeli wybuch rzeczywiścienastąpił, zmiótł całe mieszkanie i zniszczył najmniejszy ślad.Wszystko w porządku.Jesteśbezpieczny.Nigdy cię nie znajdą, nie złapią.Robaki cię nie dostaną.Spojrzał na Jodiego, który uśmiechał się z zaciekawieniem.Napięcie ustąpiło.- Nic, nic - powiedział.- Mała zmiana planów.- Wyłączył telefon.Stephen ponownie otworzył torbę i odliczył pięć tysięcy dolarów.- Masz swoją kasę.Na widok pieniędzy Jodie osłupiał.Spoglądał to na banknoty, to na Stephena.Wyciągnąłdrżącą chudą dłoń i ostrożnie wziął pięć tysięcy, jakby papier mógł się rozpaść, gdybychwycił go za mocno.Odbierając pieniądze, Jodi na chwilę musnął dłonią rękę Stephena.Mimo rękawiczkimorderca poczuł silne, wibrujące gorąco dotknięcia - jak wtedy, gdy dostał nożem w brzuch -szokujące, choć pozbawione bólu.Stephen puścił banknoty i odwracając wzrok, powiedział:- Jeśli jeszcze coś dla mnie zrobisz, dostaniesz dziesięć kawałków.Na napuchniętą, czerwoną twarz włóczęgi wypełzł niepewny uśmiech.Głęboko nabrałpowietrza i zaczął grzebać w jednej z puszek po kawie.- Trochę.się zdenerwowałem.- Znalazł pastylkę i połknął.- To niebieski diabełek.Dobrze robi.Miło się po nim człowiek czuje.Chcesz jednego?- Mhm.%7łołnierzu, czy mężczyzni od czasu do czasu pozwalają sobie na drinka?Melduję, że nie wiem.Owszem, pozwalają.Poczęstuj się.Nie sądzę, żeby.Poczęstuj się, żołnierzu.To rozkaz.Właściwie.Jesteś dziewczynką, żołnierzu? Masz cycuszki?Melduję, że.że nie mam.A więc bierz, żołnierzu.Tak jest.- Chcesz jednego? - powtórzył Jodie.- Nie - wyszeptał Stephen.Jodie zamknął oczy i położył się na wznak.- Dziesięć.tysięcy.- Po chwili zapytał: - Zabiłeś go, nie?- Kogo?- Tego gliniarza w piwnicy.Ty, a soku pomarańczowego chcesz?- Agenta? Być może go zabiłem.Nie wiem.Nie zależało mi na tym.- Trudno zrobić coś takiego? Nie, pytam tak sobie, z ciekawości.Chcesz soku? Piję gobez przerwy.Po tabletkach bardzo chce się pić.Robi się sucho w ustach.- Nie.- Puszka była brudna.Możliwe, że oblazły ją robaki.Może nawet wpełzły dośrodka.Wypiłbym robaka, nawet o tym nie wiedząc.Wzdrygnął się.- Masz tu bieżącąwodę?- Nie.Ale mam w butelkach.Mineralną.Ukradłem w supermarkecie.Skulił się.- Muszę umyć ręce.- Po co?- %7łeby zmyć krew.Przesiąkła przez rękawiczki.- Aha.Tam jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]