[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Takie dziecko jak ty, zupełnie samo i do tego w ciąży -mruknął.- Lękam się o ciebie.- Wszystko jest w najlepszym porządku - uspokoiłamDwa razy zabrał mnie do lekarza, co tym bardziej utwierdziło plotkarzy w przekonaniu, że to jego dziecko.W naszejmaleńkiej wspólnocie wieści szybko się rozchodziły, ale on się tym w ogóle nie przejmował, nawet gdy muzrelacjonowałam moją rozmowę z przyjaciółkami babuni Catherine.Od połowy siódmego miesiąca do połowy ósmego Paul bywał u mnie codziennie, czasem nawet kilka razy w ciągudnia.Dopiero w ósmym miesiącu zrobiłam się naprawdę gruba i ociężała.Nigdy się nie skarżyłam, lecz parę razyPaul zajrzał do mnie rano, kiedy się go nie spodziewałami przyłapał mnie, jak jęczę, rozmasowując sobie krzyż.Czułam się jak kaczka, bo kołysałam się przy chodzeniu.Kiedy lekarz obwieścił, że nie jest w stanie dokładnie określić terminu porodu, który może nastąpić każdego dnia wciągu najbliższego tygodnia, Paul postanowił, że będzie u mnie nocować.W dzień zawsze zdołałabym wezwać jegoczy kogoś innego, ale bał się, że poród zacznie się w nocy.Któregoś dnia Paul zjawił się wczesnym popołudniem wyraznie podenerwowany.- Wszyscy mówią, że zbliża się huragan - oświadczył.-Chcę, żebyś przeniosła się do mnie do domu.- O, nie, Paul.To wykluczone.- Tu jest zbyt niebezpiecznie - perswadował.- Spójrz na niebo.Pokazał zachodzące krwawo słońce, które przesłaniała cienka warstwa chmur.- Czuć go w powietrzu - dodał.Rzeczywiście było parno, a lekki wietrzyk, który towarzyszył nam cały dzień, całkiem ustał.Ale ja nie mogłam pójść do domu jego rodziny.Za bardzo wstydziłam się i lękałam spojrzeń ojca i matki Paula.Zpewnością rozgniewał ich mój powrót i plotki, jakie na nasz temat krążyły.- Poradzę sobie - zapewniałam.- Przeżyliśmy tu niejedną burzę.- Jesteś uparta jak twój dziadek - rozzłościł się Paul, ale ja nie ustępowałam.Poszłam do kuchni przygotować nam coś do jedzenia.Paul wrócił do samochodu posłuchać radia.Prognozy byłygrozne.Szybko zaczął zamykać, co się dało.Postawiłam na stole dwa talerze z posiłkiem, ledwo jednak usiedliśmy,zaczął dąć wiatr.Paul rzucił okiem w stronę kanałów i jęknął.Od miasta szybko nadciągała ciemna chmura,widzieliśmy strugi deszczu.- Zaczyna się - powiedział.I nie minęło kilka sekund, a wiatr i deszcz przystąpiły do ataku.Ulewa dudniła o dach, woda wyszukiwała naj-mniejszą szczelinę.Wiatr szarpał luznymi deskami.Słysze-liśmy, jak unosi i ciska różnymi przedmiotami, niektóre uderzały o budynek, waląc tak mocno, że baliśmy się, czynie przebiją ścian.Krzyknęłam i schowałam się do saloniku, gdzie skuliłam się na kanapie.Paul uwijał się,zamykając i uszczelniając wszystkie otwory, lecz wiatr i tak wdarł się do domu, zrzucając rzeczy z półek i blatów.Przewrócił nawet krzesło.Bałam się, że lada chwila sfrunie blaszany dach i zostaniemy wydani na pastwę szalejącejwichury.- Powinniśmy byli wyjechać! - krzyknął Paul.Szlochałam, kuląc się.Paul przestał na chwilę walczyćz żywiołem, podszedł, żeby mnie przytulić.Siedzieliśmy, trzymając się za ręce, słuchając ryku wiatru,wyrywającego drzewa z korzeniami.I nagle, równie szybko jak się pojawiła, wichura ucichła.Nad rozlewiskami zapadła śmiertelna cisza.Ciemności roz-proszyły się.Wciągnęłam powietrze, a Paul wstał rozejrzeć się, jakie szkody wyrządziła nawałnica.Obojewyjrzeliśmy przez okno i ze zgrozą patrzyliśmy na powyrywane drzewa.Zwiat wyglądał jak przewrócony do górynogami.I nagle oczy Paula rozszerzyły się z przerażenia.Skrawek błękitu nad naszymi głowami zaczął znikać.- To było oko cyklonu - zawołał.- Wracaj! Wracaj! Huragan zaatakował od nowa, z rykiem wygłodzonegoolbrzyma rzucając się na rozlewiska.Tym razem zatrząsł się cały dom, ściany trzeszczały, a okna wyleciały zframug, tak że w powietrzu fruwały odłamki szkła.- Ruby, musimy się schować pod domem! - krzyczał Paul.Przerażała mnie sama myśl o wyjściu na zewnątrz.Wyrwałam się z ramion Paula i cofnęłam do kuchni.Ale wdep-nęłam w kałużę wody, która powstała z cieknącego dachu i poślizgnęłam się.Upadłam na brzuch.W ostatniej chwilipodparłam się, żeby nie uderzyć nosem o podłogę.Ale brzucha nie udało mi się osłonić.Poczułam straszliwy ból.Położyłam się na wznak i krzyczałam.Wyłam.W jednej chwili znalazł się przy mnie Paul, próbując mnie podnieść.- Nie mogę, Paul.Nie mogę.Nogi miałam jak z ołowiu, nie mogłam ich ani unieść, ani zgiąć.Paul próbował mnie podzwignąć, ale lałam mu sięprzez ręce, poza tym on też ślizgał się na mokrej podło-dze.A potem przeszył mnie potworny ból.Nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyłam.Jakby ktoś chwycił nóż irozcinał mi brzuch.Zcisnęłam ramię Paula [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Takie dziecko jak ty, zupełnie samo i do tego w ciąży -mruknął.- Lękam się o ciebie.- Wszystko jest w najlepszym porządku - uspokoiłamDwa razy zabrał mnie do lekarza, co tym bardziej utwierdziło plotkarzy w przekonaniu, że to jego dziecko.W naszejmaleńkiej wspólnocie wieści szybko się rozchodziły, ale on się tym w ogóle nie przejmował, nawet gdy muzrelacjonowałam moją rozmowę z przyjaciółkami babuni Catherine.Od połowy siódmego miesiąca do połowy ósmego Paul bywał u mnie codziennie, czasem nawet kilka razy w ciągudnia.Dopiero w ósmym miesiącu zrobiłam się naprawdę gruba i ociężała.Nigdy się nie skarżyłam, lecz parę razyPaul zajrzał do mnie rano, kiedy się go nie spodziewałami przyłapał mnie, jak jęczę, rozmasowując sobie krzyż.Czułam się jak kaczka, bo kołysałam się przy chodzeniu.Kiedy lekarz obwieścił, że nie jest w stanie dokładnie określić terminu porodu, który może nastąpić każdego dnia wciągu najbliższego tygodnia, Paul postanowił, że będzie u mnie nocować.W dzień zawsze zdołałabym wezwać jegoczy kogoś innego, ale bał się, że poród zacznie się w nocy.Któregoś dnia Paul zjawił się wczesnym popołudniem wyraznie podenerwowany.- Wszyscy mówią, że zbliża się huragan - oświadczył.-Chcę, żebyś przeniosła się do mnie do domu.- O, nie, Paul.To wykluczone.- Tu jest zbyt niebezpiecznie - perswadował.- Spójrz na niebo.Pokazał zachodzące krwawo słońce, które przesłaniała cienka warstwa chmur.- Czuć go w powietrzu - dodał.Rzeczywiście było parno, a lekki wietrzyk, który towarzyszył nam cały dzień, całkiem ustał.Ale ja nie mogłam pójść do domu jego rodziny.Za bardzo wstydziłam się i lękałam spojrzeń ojca i matki Paula.Zpewnością rozgniewał ich mój powrót i plotki, jakie na nasz temat krążyły.- Poradzę sobie - zapewniałam.- Przeżyliśmy tu niejedną burzę.- Jesteś uparta jak twój dziadek - rozzłościł się Paul, ale ja nie ustępowałam.Poszłam do kuchni przygotować nam coś do jedzenia.Paul wrócił do samochodu posłuchać radia.Prognozy byłygrozne.Szybko zaczął zamykać, co się dało.Postawiłam na stole dwa talerze z posiłkiem, ledwo jednak usiedliśmy,zaczął dąć wiatr.Paul rzucił okiem w stronę kanałów i jęknął.Od miasta szybko nadciągała ciemna chmura,widzieliśmy strugi deszczu.- Zaczyna się - powiedział.I nie minęło kilka sekund, a wiatr i deszcz przystąpiły do ataku.Ulewa dudniła o dach, woda wyszukiwała naj-mniejszą szczelinę.Wiatr szarpał luznymi deskami.Słysze-liśmy, jak unosi i ciska różnymi przedmiotami, niektóre uderzały o budynek, waląc tak mocno, że baliśmy się, czynie przebiją ścian.Krzyknęłam i schowałam się do saloniku, gdzie skuliłam się na kanapie.Paul uwijał się,zamykając i uszczelniając wszystkie otwory, lecz wiatr i tak wdarł się do domu, zrzucając rzeczy z półek i blatów.Przewrócił nawet krzesło.Bałam się, że lada chwila sfrunie blaszany dach i zostaniemy wydani na pastwę szalejącejwichury.- Powinniśmy byli wyjechać! - krzyknął Paul.Szlochałam, kuląc się.Paul przestał na chwilę walczyćz żywiołem, podszedł, żeby mnie przytulić.Siedzieliśmy, trzymając się za ręce, słuchając ryku wiatru,wyrywającego drzewa z korzeniami.I nagle, równie szybko jak się pojawiła, wichura ucichła.Nad rozlewiskami zapadła śmiertelna cisza.Ciemności roz-proszyły się.Wciągnęłam powietrze, a Paul wstał rozejrzeć się, jakie szkody wyrządziła nawałnica.Obojewyjrzeliśmy przez okno i ze zgrozą patrzyliśmy na powyrywane drzewa.Zwiat wyglądał jak przewrócony do górynogami.I nagle oczy Paula rozszerzyły się z przerażenia.Skrawek błękitu nad naszymi głowami zaczął znikać.- To było oko cyklonu - zawołał.- Wracaj! Wracaj! Huragan zaatakował od nowa, z rykiem wygłodzonegoolbrzyma rzucając się na rozlewiska.Tym razem zatrząsł się cały dom, ściany trzeszczały, a okna wyleciały zframug, tak że w powietrzu fruwały odłamki szkła.- Ruby, musimy się schować pod domem! - krzyczał Paul.Przerażała mnie sama myśl o wyjściu na zewnątrz.Wyrwałam się z ramion Paula i cofnęłam do kuchni.Ale wdep-nęłam w kałużę wody, która powstała z cieknącego dachu i poślizgnęłam się.Upadłam na brzuch.W ostatniej chwilipodparłam się, żeby nie uderzyć nosem o podłogę.Ale brzucha nie udało mi się osłonić.Poczułam straszliwy ból.Położyłam się na wznak i krzyczałam.Wyłam.W jednej chwili znalazł się przy mnie Paul, próbując mnie podnieść.- Nie mogę, Paul.Nie mogę.Nogi miałam jak z ołowiu, nie mogłam ich ani unieść, ani zgiąć.Paul próbował mnie podzwignąć, ale lałam mu sięprzez ręce, poza tym on też ślizgał się na mokrej podło-dze.A potem przeszył mnie potworny ból.Nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyłam.Jakby ktoś chwycił nóż irozcinał mi brzuch.Zcisnęłam ramię Paula [ Pobierz całość w formacie PDF ]