[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To, copan spotkał, było zapewne małą ławicą, jakie dość często występują w pobliżu powierzchnimorza.Dla nurka, nawet doświadczonego, jest to spotkanie niebezpieczne i lepiej go unikać. Lecz to jeszcze nic.Tam na dole, setki metrów poniżej powierzchni, zdarzają się wielkie doli-ny wypełnione grubym na kilkadziesiąt metrów pokładem wodorostów przypominającychraczej jakąś włóknistą plazmę, tak tam jest wszystko pogmatwane i zrośnięte.Podobno wystę-pują w wielu gatunkach, z których każdy odznacza się specjalnymi, nieraz wprost zaskakują-cymi właściwościami.Mówił mi pewien stary nurek z Gwinei, że pracując samotnie gdzieśwśród wysp Melanezji spotkał pole wodorostów wytwarzających elektryczność, co spowodo-wało silne porażenie jego ciała.Przy zachodnich Karolinach zauważono przed pięćdziesięciulaty masową ucieczkę ryb.Pobieżne badania nie stwierdziły żadnych przyczyn, dla których wkilku godzinach opustoszały doszczętnie najbogatsze łowiska.Jednak dotychczas jeszczewśród ludzi z niektórych wysp krążą opowieści, jakoby w tej okolicy przesunęło się w tymczasie olbrzymie pole wodorostów płynące gdzieś w stronę środkowego Pacyfiku.Trudno je-dnak spotkać taką ławicę i przeprowadzić badania w naturalnych warunkach, oddzielone bo-wiem części tych roślin zmieniają nawet swój skład chemiczny.W Instytucie mamy zaledwiepięć okazów tych form. A na własne oczy widział już pan takie pole?  zapytałem z niedowierzaniem.Ostatnio zbyt dużo rzeczy tajemniczych działo się wkoło mnie, w świecie przecież dobrzeznanym, przemierzonym, obliczonym, rozłożonym w laboratoriach na pierwiastki i drobneelementy atomu.Obsesja tajemniczości, czy co  rozmyślałem, leżąc na elastycznej płyciepokładu.Słyszałem gdzieś, że mieszkańcy tych okolic lubują się w dziwnych opowieściach,którymi raczą łatwowiernych turystów.Podejrzewałem zatem, że w usłyszanych przed chwiląhistoriach mieści się sporo fantazji mojego przypadkowego towarzysza.Na szczęście Parloonie wyczuł nuty nieufności w mym głosie. Trzech tahimorczyków widziało  odparłzadumany. Jeden z eksponatów znajdujących się w naszym Instytucie przywiozłem zAresem i ofiarowałem Juwarowi. Jak to było  zapytałem zaciekawiony. Pojechałem na jedną z wypraw w obszar zupełnie nie znany, na północ od WyspTowarzyskich.Wraz ze mną płynęli na swoich łódkach podwodnych Ares i młody Ralf, synJuwara, piszący pracę dyplomową w Tahimorze.Po trzech dniach podróży znalezliśmy się namiejscu i niezwłocznie rozpoczęliśmy pomiary, połów fauny, badanie dna.Czas płynąłszybko.Ani się spostrzegłem, jak minął tydzień i trzeba było wracać.Rzezba dna jest tambardzo urozmaicona.Od dużego płaskowyżu, leżącego kilkadziesiąt metrów pod powierz-chnią, pełnego skałek i szczelin, opadają w niższe partie oceanu dzikie wąwozy otoczone łań-cuchami gór.Prace nasze koncentrowały się na płaskowyżu, przydatnym pod uprawę pewne-go gatunku trawy morskiej, poszukiwanego przez medycynę.Dopiero na zakończenie wypra-wy obiecywaliśmy sobie głębszy wypad w najbliższą okolicę, traktując go czysto turysty-cznie.Wybór nasz padł na najszerszy z wąwozów o dosyć silnym prądzie biegnącym z głębinku cieplejszym, wyższym partiom wód.Jechaliśmy szeregiem, schodząc pod dość ostrymkątem w dół.W kabinie stawało się coraz ciemniej, woda za iluminatorami przybrała kolorgranatu, tak, że przeszliśmy na podmorskie oko i kazałem zmniejszyć szybkość.Zciany wą-wozu zwężały się stale, przechodząc w głęboki jar; jego pionowe zbocza pokryte były kożu-chem wodorostów zwisających pękami w dół jak brodate liany w puszczach Amazonki.Gdyminęliśmy skalne przewężenie, przed nami rozpostarł się niezapomniany widok.Dolinę, wtym miejscu szerszą, wypełniały wodorosty.Były wszędzie: leżały o kilka metrów podnaszymi łodziami warstwą równą i gładką, przypominającą rozścielony szarorudy materiał.Echosondy nie mogły się przebić przez ich sploty drgające powolnym, kołyszącym rytmem.Na ekranie oka wznosiły się kolumny i ściany z tych roślin, wysokie na kilkanaście metrów,lekkie i zwiewne, pełne dziur i wnęk, uroczych zakątków, jakich sobie nigdy nie wyobrazinajbardziej ekscentryczny fantasta.Nakazałem ostrożność i powoli posuwaliśmy się w głąb tej dziwnej doliny.W pewnymmomencie zauważyłem w czerni iluminatorów jakieś jarzenie.To otaczające nas wodorosty fluoryzowały rudym blaskiem, którego intensywność szybko wzrastała, aż w kabinie stało sięprawie szkarłatnie, jakbym znalazł się wewnątrz stygnącego pieca.Przez szyby widziałemwyraznie płynące obok mnie łodzie Aresa i Ralfa, równocześnie w megafonie usłyszałemlekkie trzaski podobne do odgłosu, jaki wydaje drobny deszcz padający na szybę.Kazałemwyłączyć motory.Stanęliśmy.Ponad nami przepływały olbrzymie płaty roślin jak chmury poniebie, łączyły się, to znowu dzieliły na mniejsze ławice, odpływające gdzieś na boki, ciągną-ce za sobą długie welony rudziejącej zieleni.Jarzenie bladło, jego czerwień coraz bardziejbrunatniała.Wtedy właśnie Ralf włączył motor i popłynął naprzód.To stało się przyczynąjego zguby, a nam z Aresem tylko zbieg okoliczności pozwolił na ucieczkę z tej włóknistejmatni.Wodorosty natychmiast rozjarzyły się  w ich upiornym świetle zobaczyłem, jak nałódz Ralfa opadła lekko i szybko olbrzymia chmura, pokrywając ją kilkumetrową warstwą.Stojące z boków ściany wodorostów wydęły się, spęczniały potwornie i powoli zaczęły sięzamykać, zwierać jak stara księga [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl