[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotarło do niego, że jest w potrzasku.Przebiegłjeszcze kilka kroków, ale nogi ugięły się pod nim i opadł na kolana.Latarka, popychanastrumieniami powietrza, poturlała się łukiem.Podpełzł na czworakach, żeby ją schwycić, alepodmuchy gnały ją dalej.Zatrzymała się na szynie.Całe ciało Arne przenikały pulsacje.Zwiesiłgłowę między wspartymi o beton rękami, ale coraz bardziej ciemniało mu w oczach.Nie zauważyłmomentu, gdy upadł.Poczuł tylko uderzenie twarzą o beton.Ostry ból w płucach, do którychwciągał pył pomieszany z rdzą, przywrócił mu na moment świadomość.Ukłucia były nie dowytrzymania.Otworzył oczy.Latarka oświetlała odległą o kilka metrów ścianę i odgiętą przy ziemiblachę.Uniósł się na łokciach i resztką sił zaczął czołgać w stronę czarnej szczeliny.Przezwpółprzymknięte oczy widział tylko swój obnażony nadgarstek, który co chwila pojawiał sięw świetle pozostawionej latarki.Płuca paliły go coraz bardziej.Musiał już kaszleć krwią, bonadgarstek coraz gęściej pokrywał się czerwonymi punktami.Złapał kątownik biegnący podposzarpaną blachą i odpychając się kolanami, wystawił głowę na zewnątrz.Nie czuł, żeby drganiapowietrza były tu słabsze.Wszelkie postrzeganie blokował strach i potworny ból w konwulsyjnie dławiących się płucach.Wiedział jedynie, że umrze, jeśli nie odpełznie od hali.Zaparł się łokciamio kątownik i z całej siły odepchnął nogami, ale wgięta do środka blacha postrzępioną krawędziąwbijała mu się w kark i klinowała każdą próbę ruchu do przodu.Szarpał ciałem coraz mocniej,napierając na blachę.Przestał, gdy poczuł, że przecięła kurtkę i wbiła mu się w skórę.Odpychającsię nogami, ułożył tułów równolegle do ściany.Przecisnął stopy na zewnątrz i zaparł się nimio kątownik.Zaczął obracać się tyłem do kierunku ucieczki.Osią tego obrotu była klatka piersiowa,przyciśnięta do kątownika.Ból, jaki to wywołało, wyzwolił w mięśniach resztki energii.Pokonałopór drącej się kurtki i kilkoma spazmatycznymi szarpnięciami przecisnął najpierw kark, a potempotylicę pod zardzewiałą krawędzią blachy.Był już cały na zewnątrz, ale zdarta z pleców kurtkatkwiła zakleszczona w szparze.Nie mógł wyszarpnąć z niej ramion, ciągnął całym ciałem, wijąc siępo betonie.Wreszcie odpadł od ściany.Przybliżający się w ciemności huk turbiny i wibracja betonuuzmysłowiły mu, że nie ucieka, tylko pełznie wzdłuż hali.Zmienił kierunek.Teraz przed sobą miałzłomowisko.Wczołgał się na pocięte blachy.Aokcie i kolana wpadały co chwila między szorstkieod rdzy i ociekające wodą żelastwo.Ból w płucach i kaszel nie ustępowały.Zawroty głowy stawałysię coraz silniejsze.Brnął w zgrzycie zapadającego się złomu.Odległość od hali zwiększała sięstanowczo za wolno.Uderzył czołem w jakąś poziomą szynę.Aby przedostać się dalej, musiałwczołgać się pod nią.Między powyginanymi kawałkami cieńszych rur wyczuł rękami ziemię, alepodeszwy butów ciągle trafiały na stalową plątaninę albo zapadały się w najeżonych zadzioramiwykrotach.Wyrywał z nich nogi, raniąc kolana i łydki.Cały czas miał wrażenie, że traci właściwykierunek.Po kilku przebytych tak metrach zatrzymał się, myśląc, że zawraca.Hałas wyjącychturbin dochodził teraz jakby z przodu.Wyciągnął przed siebie rękę.Natrafiła na wklęsłąpowierzchnię.Musiała stać przed nim połówka przeciętej rury o bardzo dużej średnicy.Odbijaładzwięk, skupiając go w okolicach jego głowy.Dotarł do krawędzi i przedostał się za nią.Pełzł poczymś w rodzaju siatki z prętów zbrojeniowych.Przechyliła się nagle i opadła na ziemię.Straciłrównowagę.Spadał głową do przodu.Zasłonił twarz rękami, czekając z przerażeniem na uderzeniew jakiś ostry metal, ale jego łokcie trafiły na coś miękkiego i ześlizgnęły się po tym.Leżał twarządo ziemi z nogami na przechylonej kracie.Tym razem wznosiła się nad nim pozioma wypukłość,najprawdopodobniej rury owiniętej izolacją termiczną.Wyszarpnął stopy spomiędzy prętówi wczołgał się pod rurę.Tej przeszkody nie był w stanie pokonać górą.Musiał znalezć jej koniec.Wiedział, że jeśli będzie zbyt długa albo coś stanie na drodze, a hala nie przestanie pracować, straciza chwilę przytomność.Przesuwał się wolno, wciągając powietrze płytkimi oddechami.Każdegłębsze zaczerpnięcie powietrza kończyło się bólem i spazmami jeszcze bardziej bolesnego kaszlu.Czołgał się, ale miał wrażenie, że stoi w miejscu, wykonując tylko niemrawe i jałowe ruchy.Niemiał już siły.Położył się, wyciągnął ręce do przodu i wcisnął głowę w grubą warstwę izolacyjną.Instynktownie zakrył uszy ściągniętą z pleców kurtką; jego lewa dłoń, podnosząc się, najpierw natrafiła na pustkę, a potem uderzyła o metal.Leżał na końcu rury.Zaczepił się o nią ramieniemi podciągnął ciało do przodu.Charcząc i kaszląc, zgiął się i wczołgał do środka.Huk ciąglepracującej wentylacji pobrzmiewał tu dziwnym echem, ale był dużo cichszy.Coś się zmieniło.Nacisk na skronie zelżał i odetkały mu się uszy.Wsunął się jeszcze głębiej, ale to nie spowodowałoróżnicy.W głowie nie przestawało wirować.Zorientował się, że ból w płucach jest mniejszy, gdyleży na boku.Podkurczył nogi i zamknął oczy.Szum wentylacji brzmiał tu jak brzęczenie pszczół.Trochę cichł, potem znów się wzmagał.Miał uczucie, że drętwieje i nie może się ruszyć.Niewiedział, czy zasypia, czy umierając, traci przytomność.Rój pszczół coraz głębiej wnikał w jegociało.Wywoływał dreszcze przychodzące falami.Owady przelatywały przez płuca, zostawiając zasobą linie piekącego bólu.Oddychał coraz płycej, żeby ich nie drażnić.Chowały trochę żądła, więcjeszcze mniej oddychał.Wolał przestać oddychać, niż czuć ich ukłucia.Wreszcie przestał, a oneodleciały gdzieś w ciemność.* Coś szumiało w oddali.Szum, a może raczej warkot, przycichał, to znów się wzmagał.Cośtrochę zgrzytało, trochę pobrzękiwało.Zrobiło się ciszej, potem znów warkot się zbliżył.I znówprzycichł na chwilę, jakby wstrzymał oddech.Coś stuknęło raz, potem drugi.Ogłuszający łoskotwstrząsnął ciałem Arne.Otworzył oczy.Szara blacha zbliżyła się, jakby go chciała owinąć, aletylko odepchnęła go trochę.Podniósł głowę.Ból w płucach przywrócił mu świadomość.W okrągłym otworze słabe światło dnia przesączało się przez brązowe kłębowisko metalu.Z rozdartych spodni sterczały pokaleczone kolana.W ustach miał pełno piasku.Spróbował splunąć,ale płuca znów go zakłuły.Oparty na łokciach, zaczął wyczołgiwać się z rury.Sam wylot nie byłprzywalony, ale pół metra dalej zaczynało się coś, co wyglądało jak zasieki przeciwczołgowe.Złapał się sterczącej szyny i uniósł na chwiejnych nogach.Kilka metrów dalej za kawałkami blach irur stał podnośnik widłowy, który najwyrazniej przed chwilą zrzucił na niego złom.Wspiął sięostrożnie na kratę z prętów zbrojeniowych i rozejrzał.Był w odległości sześciu, może siedmiumetrów od hali.W nocy miał wrażenie, że dotarł do środka złomowiska.W zasięgu dwóch krokówleżał wielki kawał karbowanej blachy.Mógł po nim przejść, nie zapadając się w złom.Wstrzymując się od głębszych oddechów, Arne stanął na blasze.Po pierwszym kroku obsunęła sięz hukiem.Krzywiąc się z bólu, opadł na kolana i w dalszą drogę ruszył na czworakach.Miałjeszcze do przejścia kilka metrów po cienkich rurach przemieszanych z dwuteownikami, kiedy jegowzrok spotkał się ze spojrzeniem szeroko otwartych oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl