[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak tam w klinice? - zapytała ją Audrey Fox.Gdy Roland został odprawiony z opatrunkiem i upomnieniem, że zawsze musi chodzić w pantoflach, Grace zaczęłaporządkować swoją apteczkę.Dzisiaj nie miała tyle pracy, ile bywało w czasie innych jej wizyt.Tylko buteleczkaaspiryny na comiesięczne kurcze Cissy, szybkie obejrzenie gardła dwunastolatka Henry'ego, które byłozaczerwienione, jak zdecydowała, od wrzasków, a nie wskutek choroby, płyn na posiekane ręce Lucille, rutynowesprawdzenie ciąży Mary Jane i zbadanie paru pomniejszych dolegliwości dzieci.Na tym koniec.Powinna już jechaćdo domu.Ale James prosił, żeby zaczekała.Ma dla niej niespodziankę, powiedział.- W klinice wszystko dobrze, dziękuję - odpowiedziała, wkładając instrumenty do odkażalnika.Nieraz się zastanawiała, czy te kobiety kiedykolwiek zauważają, że jest przed nimi zamknięta i nigdy nie uczestniczyw zwy- klych kobiecych zwierzeniach.Siedziały w kuchni i rozmawiały: -menstruacja, niemowlęta, problemy sypialniane,sekrety małżeńskie, dziwne sny, wyczucia i przeczucia - piły herbatę, przekrzykiwały się, porównując przebieg odryczy kokluszu swoich dzieci.A Grace wtedy zabierała głos prawie wyłącznie z punktu widzenia lekarki.Nigdy niemówiła o swoim życiu osobistym, o tym, co czuje i myśli.Może one nie spodziewały się tego od niej, może widziaływ niej raczej lekarza i doradcę niż jeszcze jedną kobietę.Czy może odgrywał rolę fakt, że jest niezamężna ibezdzietna.Ale mogłabym wam niejedno opowiedzieć, myślała Grace, wycierając instrumenty i wkładając je do torby.Mogłabym wam opowiedzieć o żołnierzach na okrętach wojennych i o ich zwierzeniach, o propozycjach, jakie miczynili, o bardzo nieposzlakowanych oficerach, którzy nocą pukali do drzwi mojej kajuty.Mogłabym wamopowiedzieć o moich marzeniach i potrzebach serca i osamotnieniu.I o tej miłości teraz, która rośnie we mnie jakniechciane dziecko.o miłości do kogoś, kogo nigdy nie będę mogła mieć.Ale czy to miłość to uczucie do Jamesa Donalda? Rozwiązać tę zagadkę Grace usiłowała w dzień i w nocy.Pragnienie, żeby jej dotykał, uporczywe myśli o nim, cokolwiek robiła, łomot serca, ilekroć zjawiał sięniespodziewanie.czy to jest miłość? Czy może tylko skutek samotności, sprawa niezaspokojonych naturalnychpopędów? Jeśli tak, jeśli ona jest po prostu sfrustrowaną starą panną, to przecież chętnie by przyjmowała umizgimężczyzn, okazujących jej zainteresowanie.Niektórzy potrafią czarować, w niektórych mogłaby nawet sięzakochać.A jednak myśli tylko o Jamesie.Popatrzyła na pierścionek, który nosiła na lewej ręce.Wszystkie kobiety go widziały, ale nigdy nie poczuła sięzmuszona do wyjaśnień.Niech się zastanawiają, pomyślała.Przynajmniej ten pierścionek dowodzi, że swego czasuchciał mnie jakiś mężczyzna.Zatrzymała wzrok na swojej ręce, oszołomiona.Skąd nagle wniosek, że ten pierścionek to moja flaga, coś, czymmogę machać przed oczami ludziom, którzy się nade mną litują? Czy dlatego wciąż jeszcze go noszę?- A jak tam plantacja twojego brata, Grace? - zapytała Mary Jane.Jej mąż miał wytwórnią bekonu.Grace lewą ręką zasłoniła prawą i przymkrięła oczy.Czy może noszę go jak zbroję, chroniącą mnie przed prawdą, żeJames i bez tego nigdy nie spojrzy na mnie inaczej niż na przyjaciółkę domu?- Grace? Podniosła wzrok.Oto brzemienna Mary Jane z twarzą spuchniętą przyodziana w chałat wyblakły, sprany w czasiepoprzednich sześciu ciąż.Przez chwilę, nie wiadomo dlaczego, nie lubiła Mary Jane.- Na plantacji wszystko doskonale - odpowiedziała.- Słyszałam, że ta ulewa w Boże Narodzenie zniszczyła większość plonów.- Tak, ale Valentine kupił nowe sadzonki i od razu je zasadził.Plantacja jest nawet w lepszym stanie, niż sięspodziewał.- To mnie dziwi - powiedziała Lucille, dorzucając drwa do kuchennego pieca - zważywszy klątwę, którą taznachorka rzuciłanaBellatu.- Och, Lucille! - wykrzyknęła Cissy.- Ty chyba me wierzyszw takie rzeczy!Ale Lucille bez uśmiechu powiedziała.-Ta kobieta jest narzędziem szatana.Zapamiętajcie moje słowa.Grace zobaczyła w myśli okrągłą lepiankę stojącą na południowym skraju boiska polo.Przez dziewięć miesięcy,odkąd Valentine kazał usunąć chaty i rodzina Madengeja przeniosła się za rzekę, ta młoda znachorka staczałazdumiewającą walkę.Gdy po gwiazdkowym otwarciu Bellatu odbudowała swoją chatę znowu, Valentine zwrócił siędo władz, żeby tę Kikuju jakoś zmitygowały.Oficer Briggs i dwaj askari eskortowali Oczerę na drugi brzeg rzeki, poczym jej chatę spalili.Nazajutrz Oczera była z powrotem i juz ją odbudowywała.Rozjątrzony Valentine kazałpostawić wysokie łańcuchowe ogrodzenie wokół boiska polo tak, że wdowa po Madenge-ju została odcięta.Wkońcu uznał, że najlepiej ignorować tę niepożądaną obecność, przecież nie będzie się zniżał do rozgrywek zafrykańską znachorką.Grace ze swojej strony nie mogła ignorować Oczery Madengej.Chociaż mała klinika przyciągała coraz więcejpacjentów, Oczera nie przestawała uprawiać lecznictwa za pomocą czarów, czy raczej, zdaniem Grace, sztuczekmagicznych.Chociaż sporo ludzi, pamiętając że naczelnik Madengej zaakceptował białą lekarkę, przychodziło zeswymi schorzeniami do Grace, to jednak większość uparcie się trzymała znachorki.Grace zaczęła rozmowy zwładzami o urzędowym wyjęciu lecznictwa plemiennego spod prawa.Kuchenne drzwi otworzyły się raptownie i wbiegli dwaj rozczochrani chłopcy.- Mamo, jest nowa jałówka! - wrzeszczeli i brudnymi rękamiporwali ciastka owocowe z tacy. - Zachowujcie się jak trzeba - upomniała ich Lucille.- Nie widzicie, kto jest tutaj?- Serwus, ciociu Grace - przywitali się ośmioletni Geoffrey i pięcioletni Ralph, wpychając ciastka do ust.Poszuralinogami nieśmiało wśród pań, potem nagle wrzasnęli: - Hurra! -1 popędzili w głąb domu.- Ci chłopcy to dzikusy - powiedziała Lucille.- Odetchnę, kiedy już będzie można wysłać ich do europejskiej szkoływ Nairobi.Nieraz mnie martwią.Ale nie mogę zajmować się nimi należycie.Nie mogę wszystkiego robić naraz.- To tylko chłopcy - powiedziała Cissy.Lucille opadła na krzesło i ręką białą od mąki zgarnęła włosy z twarzy.-James wychodzi przed wschodem słońca i wraca, kiedy oni śpią.A ja mam przez cały dzień Gretchen i pieluszki, icałe gospodarstwo domowe na głowie.Warzywa tu nie chcą rosnąć, w studni jest za dużo sody, a woda gruntowa jestdobra dla bydła, nie dla plonów.Więc muszę jezdzić wozem po warzywa na najbliższe targowisko tubylców, gdzieoszukują mnie, aż się kurzy.Siedziały wszystkie, milcząc.Dla tych trzech żon farmerów jej wypowiedz była też wypowiedzią w ich imieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl