[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukłonił się lekko ipowiedział:- Dziękuję.Nie dodał już nic więcej i tylko stał tam, z brązowym kapeluszem w obu dłoniach.Murzynka skinęła Ariendo Vincentowi, który także się uśmiechał; najpierw patrzył naVaughna Rhomera, a potem kiwnął głową Cohanie Eliason, która przerzuciła szal przez ramięi odeszła w mroki nocy.Vaughn Rhomer włożył pięciodolarowy banknot do skrzyneczki Vincenta.- Uważaj na siebie, stary - powiedział cicho Ariendo Vincent.- I trzymaj się wspomnieniatej chwili.Wróciwszy do swego pokoju, Vaughn Rhomer nie mógł sobie przypomnieć drogi dohotelu ani powrotu do Toulouse.Zamówił dobre cygaro i brandy, dokładnie tę samą, którą piłw Cafe Beignet, po czym wyszedł przez francuskie drzwi na nieduży balkonik.VaughnRhomer uśmiechał się; cały czas się uśmiechał i nie potrafił przestać.Oparł się o poręcz balkonu i z cygarem w jednej, a kieliszkiem brandy w drugiej ręcewpatrywał się w nowoorleańską noc.Pokiwał głową. XIVCharlotte, Karolina Północna, pózny pazdziernik 1993Garderoba była świeżo pomalowana na miętowozielony kolor i wyłożona lustrami.Bobby McGregor, gdy usiadł w odpowiedniej pozycji, mógł widzieć się z każdej strony, conie było wcale takie złe, jeśli nie przyglądać się zbyt dokładnie.Lepsze jednak to niż lataspędzone w barach country i tanich hotelikach, lepsze od strojenia instrumentów w brudnychtoaletach i kuchniach pełnych karaluchów, gdzie kelnerzy i kucharze łapali za gryf gitary iwarczeli, by wyniósł się do wszystkich diabłów.Lester Virdeen wetknął głowę przez drzwi.- Wchodzimy, Bobby.Za parę minut zaczynamy.Reszta kapeli stała w korytarzu za Lesterem, wszyscy w dżinsach i kowbojskich butach,w błękitnych koszulach, czarnych bandanach i szarych stetsonach.Bobby McGregor wyciągnął z futerału swoją gitarę D-28 martin z 1957 roku.- Daj mi A, Lester.Lester Virdeen szarpnął strunę skrzypiec.- Smyczkiem, zrób to dla mnie, proszę.Lester przytrzymał skrzypce między ramieniem a podbródkiem i przeciągnął smykiem postrunach, a Bobby podciągnął nieco A na martinie.- No i jest, A-440, i mruczy - odezwał się Lester.- Jak sobie radzisz? Wszystko wporządku?Twarz Lestera Virdeena rozświetlał uśmiech.Miał już prawie siedemdziesiąt lat i nadalgrał na skrzypcach najlepiej ze wszystkich w kraju oraz zastępował ojca młodszymchłopakom z zespołu.- Taak, w porządku - odrzekł Bobby.- A jak z Glenem? Z jego żołądkiem już lepiej?- No cóż, przynajmniej przestał już wymiotować.Lekka grypa albo zatrucie pokarmowe,na mój gust.Te młode chłopaki nie śpią po nocach, tylko piją za dużo piwa i jedzą za dużoświństw.Cały czas im powtarzam, że to nie letnia wycieczka i że powinni odżywiać się wdrodze dokładnie tak samo jak w domu.Bobby uśmiechnął się. - Może właśnie to robią.Lester potrząsnął głową w sposób wyrażający zgodę i dezaprobatę jednocześnie.- Jak ci już kiedyś wspominałem, najlepsza kapela nie powinna mieć ani jednego grajkaponiżej sześćdziesiątki.Tak czy inaczej, Glenowi poprawi się natychmiast, gdy tylko wyjdziena estradę, zacznie walić w te swoje talerze i zapomni się w muzyce.Bobby skinął głową.- Idz tam i przygotuj wszystko.Pomóż im.- Jasne.- Lester zamknął za sobą drzwi i odszedł.Dwadzieścia sekund pózniej zza ciężkiej kurtyny rozległ się dziki ryk, gdy zespół wszedłna scenę.Bobby McGregor pracował samotnie nad martinem, używając do tego ustnego stroika.- Taak? - mruknął w odpowiedzi na pukanie do drzwi.Młody człowiek o fatalnej cerzewsadził głowę do pomieszczenia.- Jest tu fotograf z  Observera i pyta, czy może zrobić kilka zdjęć.Przez otwarte drzwi Bobby usłyszał, jak jego chłopcy grają piosenkę na rozgrzewkę, askrzypce Lestera Virdeena mkną gorącymi rytmami  Dróg zachodniego Teksasu.- Dobra, ale powiedz mu, że mam tylko jakieś dwie minuty.- Do diabła, pomyślał, onizawsze czekają aż do ostatniej sekundy, do czasu, kiedy żołądek ci się zaciśnie, a pot nadłoniach będzie miał w sobie dość chemikaliów, by przeżarły się na wskroś przez gitarę.Postawił butelkę millera na podłodze za sobą.Fotograf przecisnął się bokiem przez drzwi, uderzając o nie torbą z kamerą; z szyi zwisałmu 35-milimetrowy aparat fotograficzny canona i lampa błyskowa.Na estradzie Lesterwłaśnie skończył swój popisowy numer i Maclean Stockton zaczynał swą solówkę; pierwszenuty zagrał perfekcyjnie, a potem nadepnął na pedał pogłaśniający, czym sprawił, że nuty zgórnych rejestrów fendera strata zaczęły ciąć niczym noże.Bobby McGregor uśmiechnął siędo siebie.Z biegiem czasu kapela coraz lepiej się dostrajała.- Tylko parę zdjęć, panie McGregor.- Fotograf pracował w pośpiechu; właśnie wkładałnową rolkę filmu do aparatu.- Dopiero pół godziny temu dowiedziałem się, że to ja mamzrobić reportaż z tego koncertu.Zespół grał szybko i czysto; Maclean Stockton właśnie zaczął te swoje synkopoweprzeskoki, które wrzucał od czasu do czasu do repertuaru, ośmionutowe liznięcia, którepodpatrzył na mandolinie Jessie McReynoldsa.Maclean Stockton nigdy w życiu nie był udentysty ani nie skończył średniej szkoły, ale nadgarstek miał jak piłę łańcuchową i giętkiemięśnie, które zawdzięczać można tylko dobrym genom i stałym ćwiczeniom.Bobby wskazał na butelkę millera.- Będę wdzięczny, jeżeli nie sfotografuje pan piwa.- Nie ma sprawy.Potrzebuję tylko parę pańskich portretów.Resztę dorobię podczaskoncertu. Aparat zajęczał, lampa błyskowa naładowała się ponownie i trzasnęła.Gdzieś za plecami fotografa i korytarzem, na estradzie, Jimmy Gonzales wziął się do swejgitary.- Mam jeszcze jakieś trzydzieści sekund - odezwał się Bobby McGregor.- Proszę, jeszcze tylko kilka.Bobby z uśmiechem potrząsnął głową i pomyślał, że wszyscy fotograficy to pesymiści.Zawsze chcą jeszcze tylko kilku zdjęć, a potem znowu jeszcze paru.Wstał, zarzucił martinana ramię i wyciągnął z kieszeni dżinsów kostkę.- Przykro mi, ale na tym koniec.Muszę zaśpiewać kilka piosenek.- Bardzo panu dziękuję, panie McGregor.%7łyczę połamania nóg.Kapela ciągnęła właśnie jazzową wariację piosenki odpowiedniej dla maklerówgiełdowych, Lester i Maclean grali teraz razem; Bobby McGregor sprawdził, czy na pewnoma zapięty rozporek, po czym wszedł na estradę w światła reflektorów i aplauz widowni.Uchylił kapelusza w stronę widowni i skinął głową Lesterowi Virdeenowi.Lester cztery razyzastukał smyczkiem o skrzypce, a perkusista poszedł za jego przykładem i czterokrotniemusnął talerze.i ruszyli, a stalowe struny gitar utworzyły drogę, po której można byłochodzić w jesienną noc, w Charlotte w Karolinie Północnej.Gdybym miał to wszystko powtórzyć,Zrobiłbym jeszcze raz tak samo,Z wyjątkiem tych chwil,Kiedy potraktowałem ją tak zle.Dwie godziny pózniej zakończyli nową piosenką; pojawiła się na listach przebojówzaledwie dwa tygodnie temu, a już osiągnęła piętnaste miejsce. Bandyta na koncercie w Charlotte.Nazywała go  BandytąZ sobie tylko znanych powodów.Uśmiechała się szerokoZa każdym razem, gdy to mówiła.Mawiała:  Hej, Bandyto,umyjmy pikapa,zawiez mnie na kolację,a ja włożę najlepszą sukienkę.byś mógł się mną chwalić.Więc dalej, Leon, Zagrajmy to jeszcze raz.Sprawmy, by zabrzmiało to jak nóżSkrobiący po wietrzeWiejącym znad Teksasu,Na ramionach burzy,Z ubraniem zakurzonymOdjazdy samotnymi pociągami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl