[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dlaczego?No właśnie, dlaczego?Podchodzę do niego i nagle ogarnia mnie spokój.Tu jestmoje miejsce.On jednak musi mi jeszcze wiele wytłumaczyć. Bo mam dość uciekania. Julie, to, co się wydarzyło w poniedziałek& Do tego jeszcze dojdziemy.Najpierw chcę cię o cośzapytać.Przygląda mi się spod zmarszczonych brwi. Tak? Czy mogę dostać z powrotem mój naszyjnik?Widzę, jak rozluznia się gwałtownie, zamyka oczy z ulgą.Sięga do kieszeni, wyjmuje łańcuszek. Cały czas miałem go przy sobie.Wyciąga do mnie rękę, ale kręcę przecząco głową iodwracam się. Ty mi załóż.Odgarniam sobie włosy z szyi.Zakłada mi łańcuszek, alemnie nie dotyka.Jeszcze nie.I dobrze, bo kiedy zacznie, nie zdołam go powstrzymać, amuszę się w końcu dowiedzieć, co cholery wydarzyło się wponiedziałek. Usiądzmy. Prowadzi mnie do kanapy.Siadamy.Zsuwambuty, podkulam nogi pod siebie, odwracam się w jego stronę.Nateteż siada wygodnie, zwrócony do mnie.Trwamy tak przez chwilę,wpatrzeni w siebie, aż czuję łzy pod powiekami. Nie płacz szepcze. Nie znoszę, kiedy płaczesz.Kręcę głową, wbijam wzrok w dłonie, oddycham głęboko ipatrzę na niego.Udało mi się zapanować nad łzami. Słucham. Gdzie byłaś? pyta niskim, groznym głosem. U Willa. Dobrze się czujesz? upewnia się. Jeszcze nie, ale już lepiej. Koniec uciekania, Julianne. Na moment zaciska powieki,zaraz jednak znowu na mnie patrzy smutnym, tęsknym wzrokiem. Nie wytrzymam tego dłużej. Nate, poniedziałek to& Wiem doskonale, jaki był poniedziałek.I ty wiedziałabyśtakże, gdybyś mnie wysłuchała. Bolało szepczę. Nigdy w życiu nie potrzebowałam ciętak bardzo jak w poniedziałek, a ciebie nie było.Nie walczyłeś omnie, o nas.Sprawiłeś, że czułam się nieważna, ja i to wszystko,co nas łączyło. Skarbie, zdaję sobie z tego sprawę. Głos mu łagodnieje.Wyciąga rękę, muska dłonią mój policzek, ale odsuwam sięodruchowo. Julie& Powiedz, co się wydarzyło. Nie pozwolisz się dotknąć? Czy to oznacza, że chceszpoznać moją wersję i odejdziesz na dobre?Przełykam z trudem ślinę, patrzę na jego piękne dłonie izaprzeczam ruchem głowy, ale nie mogę wykrztusić słowa.Jeszczenie. Poniedziałek był jedną wielką katastrofą. Przesuwadłonią po twarzy i nagle wydaje się bardzo zmęczony. Zaraz potym, jak przyszedłem do pracy, zawołano mnie do Vincenta.Powiedział, że otrzymali anonimowy telefon z informacją, że mamz tobą romans.I że nie mają dowodów, więc w pierwszej chwilizaprzeczyłem. Audrey domyślam się.Potwierdza ruchem głowy. Tak, to Audrey.W niedzielę widziała nas na targowisku. Ale skąd wiedziała o zasadzie niespoufalania się? zastanawia mnie.Nate z westchnieniem kręci głową. Nie mam pojęcia.Domyślam się, że starała się mieć mniena oku.Jest bardzo wścibska. Więc to nie Carly? Nadal nie mogę w to uwierzyć. Nie, ale to była prawdziwa bomba z opóznionymzapłonem.Po tym, gdy zarzuciłaś jej to na spotkaniu, Vincentkazał sprawdzić jej gabinet i komputer.Zapisywała o tobiewszystko.I to ona wysłała mi ten niekompletny raport do NowegoJorku.Jenny przyznała, że poprosiła ją, by to za nią zrobiła i Carlychciała cię wrobić.Chciała doprowadzić do twego zwolnienia. Ale dlaczego? dziwię się. Kto wie? Wzrusza ramionami, kręci głową. %7łebyszybciej awansować, może zwyczajnie cię nie lubiła& możliwościjest bez liku.W pierwszej chwili wszystkiemu zaprzeczyła, alemieliśmy dość dowodów, by ją zwolnić. Więc Carly też nie ma? Nie. Oddycha głęboko. Co się właściwie działo tamtego ranka? pytam. Vincent oznajmił, że i tak cię zwolni bez względu na to, czytemu zaprzeczę, czy potwierdzę.Przypominał, że nie potrzebujedowodów, i taka jest prawda, może zwolnić, kogo chce i kiedychce.Zadzwoniłem więc do HR i zażądałem, żeby ktoś od nich donas przyszedł.I powiedziałem, że owszem, jesteśmy razem. Ztrudem przełyka ślinę i kręci głową. Vincent orzekł wtedy, żepozwoli ci zostać w firmie, pod warunkiem że z tobą zerwę izgodzę się, by wysłali cię do Nowego Jorku.Głośno nabieram powietrza.Szeroko otwieram oczy. Powiedziałem mu, co może zrobić z tą propozycją.Powiedziałem, że nie odejdę, jeśli zaproponują ci odprawę, zapłacąza urlop i& Nate, tu nie chodzi o pieniądze& Jeszcze nie skończyłem, Julianne.No tak, przecież to Nate. Przepraszam. Wyszedłem od niego, wróciłem do siebie i zacząłemdzwonić.W południe zawołali mnie do konferencyjnej.Vincentchciał omówić ze mną i z Luisem, jak sobie poradzimy bez ciebie.Patrzy mi w oczy. Myślałem, że oszaleję.Na myśl, że cię wyrzucą, że już wtej chwili rozdzielają twoje obowiązki, pękało mi serce. Na spotkaniu wydawałeś się niewzruszony. No cóż, pozory mylą.Kiedy cię tam sprowadzili, miałemochotę cię tulić i chronić, ale miałem też plan i nie mogłem okazaćżadnych uczuć.Wiedziałem, że będziesz silna i powiesz prawdę inie zawiodłem się na tobie, skarbie. Nie widziałam powodu, żeby kłamać.Zdawałam sobiesprawę, w co się pakuję, kiedy decydowałam się na nasz związek. Wiem o tym.Oboje byliśmy tego świadomi.Ale teraz tojuż nie jest nasz problem. Fakt. Nie rozumiesz uśmiecha się do mnie, szeroko, radośnie,jakby miał dla mnie prezent [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Dlaczego?No właśnie, dlaczego?Podchodzę do niego i nagle ogarnia mnie spokój.Tu jestmoje miejsce.On jednak musi mi jeszcze wiele wytłumaczyć. Bo mam dość uciekania. Julie, to, co się wydarzyło w poniedziałek& Do tego jeszcze dojdziemy.Najpierw chcę cię o cośzapytać.Przygląda mi się spod zmarszczonych brwi. Tak? Czy mogę dostać z powrotem mój naszyjnik?Widzę, jak rozluznia się gwałtownie, zamyka oczy z ulgą.Sięga do kieszeni, wyjmuje łańcuszek. Cały czas miałem go przy sobie.Wyciąga do mnie rękę, ale kręcę przecząco głową iodwracam się. Ty mi załóż.Odgarniam sobie włosy z szyi.Zakłada mi łańcuszek, alemnie nie dotyka.Jeszcze nie.I dobrze, bo kiedy zacznie, nie zdołam go powstrzymać, amuszę się w końcu dowiedzieć, co cholery wydarzyło się wponiedziałek. Usiądzmy. Prowadzi mnie do kanapy.Siadamy.Zsuwambuty, podkulam nogi pod siebie, odwracam się w jego stronę.Nateteż siada wygodnie, zwrócony do mnie.Trwamy tak przez chwilę,wpatrzeni w siebie, aż czuję łzy pod powiekami. Nie płacz szepcze. Nie znoszę, kiedy płaczesz.Kręcę głową, wbijam wzrok w dłonie, oddycham głęboko ipatrzę na niego.Udało mi się zapanować nad łzami. Słucham. Gdzie byłaś? pyta niskim, groznym głosem. U Willa. Dobrze się czujesz? upewnia się. Jeszcze nie, ale już lepiej. Koniec uciekania, Julianne. Na moment zaciska powieki,zaraz jednak znowu na mnie patrzy smutnym, tęsknym wzrokiem. Nie wytrzymam tego dłużej. Nate, poniedziałek to& Wiem doskonale, jaki był poniedziałek.I ty wiedziałabyśtakże, gdybyś mnie wysłuchała. Bolało szepczę. Nigdy w życiu nie potrzebowałam ciętak bardzo jak w poniedziałek, a ciebie nie było.Nie walczyłeś omnie, o nas.Sprawiłeś, że czułam się nieważna, ja i to wszystko,co nas łączyło. Skarbie, zdaję sobie z tego sprawę. Głos mu łagodnieje.Wyciąga rękę, muska dłonią mój policzek, ale odsuwam sięodruchowo. Julie& Powiedz, co się wydarzyło. Nie pozwolisz się dotknąć? Czy to oznacza, że chceszpoznać moją wersję i odejdziesz na dobre?Przełykam z trudem ślinę, patrzę na jego piękne dłonie izaprzeczam ruchem głowy, ale nie mogę wykrztusić słowa.Jeszczenie. Poniedziałek był jedną wielką katastrofą. Przesuwadłonią po twarzy i nagle wydaje się bardzo zmęczony. Zaraz potym, jak przyszedłem do pracy, zawołano mnie do Vincenta.Powiedział, że otrzymali anonimowy telefon z informacją, że mamz tobą romans.I że nie mają dowodów, więc w pierwszej chwilizaprzeczyłem. Audrey domyślam się.Potwierdza ruchem głowy. Tak, to Audrey.W niedzielę widziała nas na targowisku. Ale skąd wiedziała o zasadzie niespoufalania się? zastanawia mnie.Nate z westchnieniem kręci głową. Nie mam pojęcia.Domyślam się, że starała się mieć mniena oku.Jest bardzo wścibska. Więc to nie Carly? Nadal nie mogę w to uwierzyć. Nie, ale to była prawdziwa bomba z opóznionymzapłonem.Po tym, gdy zarzuciłaś jej to na spotkaniu, Vincentkazał sprawdzić jej gabinet i komputer.Zapisywała o tobiewszystko.I to ona wysłała mi ten niekompletny raport do NowegoJorku.Jenny przyznała, że poprosiła ją, by to za nią zrobiła i Carlychciała cię wrobić.Chciała doprowadzić do twego zwolnienia. Ale dlaczego? dziwię się. Kto wie? Wzrusza ramionami, kręci głową. %7łebyszybciej awansować, może zwyczajnie cię nie lubiła& możliwościjest bez liku.W pierwszej chwili wszystkiemu zaprzeczyła, alemieliśmy dość dowodów, by ją zwolnić. Więc Carly też nie ma? Nie. Oddycha głęboko. Co się właściwie działo tamtego ranka? pytam. Vincent oznajmił, że i tak cię zwolni bez względu na to, czytemu zaprzeczę, czy potwierdzę.Przypominał, że nie potrzebujedowodów, i taka jest prawda, może zwolnić, kogo chce i kiedychce.Zadzwoniłem więc do HR i zażądałem, żeby ktoś od nich donas przyszedł.I powiedziałem, że owszem, jesteśmy razem. Ztrudem przełyka ślinę i kręci głową. Vincent orzekł wtedy, żepozwoli ci zostać w firmie, pod warunkiem że z tobą zerwę izgodzę się, by wysłali cię do Nowego Jorku.Głośno nabieram powietrza.Szeroko otwieram oczy. Powiedziałem mu, co może zrobić z tą propozycją.Powiedziałem, że nie odejdę, jeśli zaproponują ci odprawę, zapłacąza urlop i& Nate, tu nie chodzi o pieniądze& Jeszcze nie skończyłem, Julianne.No tak, przecież to Nate. Przepraszam. Wyszedłem od niego, wróciłem do siebie i zacząłemdzwonić.W południe zawołali mnie do konferencyjnej.Vincentchciał omówić ze mną i z Luisem, jak sobie poradzimy bez ciebie.Patrzy mi w oczy. Myślałem, że oszaleję.Na myśl, że cię wyrzucą, że już wtej chwili rozdzielają twoje obowiązki, pękało mi serce. Na spotkaniu wydawałeś się niewzruszony. No cóż, pozory mylą.Kiedy cię tam sprowadzili, miałemochotę cię tulić i chronić, ale miałem też plan i nie mogłem okazaćżadnych uczuć.Wiedziałem, że będziesz silna i powiesz prawdę inie zawiodłem się na tobie, skarbie. Nie widziałam powodu, żeby kłamać.Zdawałam sobiesprawę, w co się pakuję, kiedy decydowałam się na nasz związek. Wiem o tym.Oboje byliśmy tego świadomi.Ale teraz tojuż nie jest nasz problem. Fakt. Nie rozumiesz uśmiecha się do mnie, szeroko, radośnie,jakby miał dla mnie prezent [ Pobierz całość w formacie PDF ]