[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanów się, czy naprawdę go kochasz.Spytaj samą siebie, co do niego czujesz.Chance podszedł do drzwi i otworzył je.Po drugiej stronie stał Griffen.ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMYGriffen siedział na podłodze w łazience nagi i wściekły.Kiedy zobaczył Chance'a wychodzącego z pokoju Skye, mało brakowało, abyłby go zabił.Tymczasem uśmiechnął się tylko, zamienił kilka słów z obojgiem i czymprędzej odszedł.Skye jest jego! Należy do niego.To on ją znalazł, sprowadziłdo Chicago.Dał jej wszystko, czego chciała.Żadne podstępne zero mu jej nie zabierze.Ależ był głupcem! Jak mógł dotąd niczego nie zauważyć? Tych dwojezachowywało się jak zwierzęta, z daleka czuć było od nich seksem, roztaczaliwokół siebie erotyczną atmosferę.Nawet jeśli coś dostrzegał, mówił sobie, że to nie pożądanie, ale nienawiść.Przecież Skye nienawidziła Chance'a.Dlaczego miałaby się interesować takimzerem, kiedy miała obok siebie jego, Griffena Monarcha? Zacisnął dłoń naodłamku szkła, którym od dłuższej chwili się bawił.Tak, okazał się dufnym wswoją potęgę głupcem.Był zbyt miękki, okazał się podobny raczej do ojca niżdo dziadka.Pobłażał Skye, zamiast od razu pokazać jej, kto tu rządzi.Skye jest słaba, jak wszystkie kobiety z rodziny Monarchów, w ogóle jakwszytkie kobiety.Potrzebuje silnej ręki i kontroli.A on dał jej za dużo swobody, wolnego czasu, przestrzeni.Oszołomiony tym,że wreszcie ją odnalazł, zbyt długo i beztrosko cieszył się sukcesem.Mimo że sam nie był bez winy, będzie ją musiał ukarać.Tak, musi ją ukarać.Przykre to, ale nieuchronne.Nie zostawiła mu żadnego wyboru.Terazdostanie nauczkę.Skończy wreszcie z tym jej kundlem, zajmie się też Terri itą jej małą.Kiedy już nie będzie miała nikogo, zrozumie, jak bardzo jest jej potrzebny.Wreszcie będą razem.Na zawsze.Będzie dobrze, bardzo dobrze.Tak, Skyezrozumie.Wkrótce dostrzeże, że naprawdę są sobie przeznaczeni.A jeśli chodzi o tego gnojka, nadszedł czas, by zabrać mu wszystko, co takłatwo osiągnął.ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTYCo się, u diabła, dzieje? Chance siedział za biurkiem i wpatrywał się w trzyleżące przed nim listy.Brzmiały niemal identycznie i zawiadamiały o zerwaniu umów.Tydzień wcześniej wszystko było w porządku.Klienci wyglądali nazadowolonych.Chance zastanawiał się już nawet, czy nie zatrudnić trzeciejosoby, bo tyle było pracy.Aż nagle zaczęły przychodzić listy.Najpierw zCampbell Consumer Group, potem z Miel Reese Hospital and Medical Center.I wreszcie ostatni, z Drake Hotel.Wcześniej wszyscy trzej klienci wyrażali sięz uznaniem o jego usługach, właśnie realizował dla nich kolejne zlecenia,tymczasem oni z dnia na dzień zerwali kontrakty.Nie mógł zrozumieć,dlaczego.Gdzie popełnił błąd? Podszedł do okna, wyjrzał na szarą, zimowąulicę.Tak szybko, tak łatwo piął się do góry.Wydawało mu się, że osiągaszczyt, a teraz ziemia usuwała mu się spod stóp.- Chance? - W drzwiach stała Lisa ze smętną miną.- Przynieśli pocztę·- Następny? - domyślił się bez trudu.Dziewczyna pokiwała głową i wręczyła mu list.Był bardzo lakoniczny.FirmaBennings and Bolton informowała z żalem, że nie będą już korzystać z jegousług.Zmiął kartkę i rzucił ją na biurko.Wspaniale! Po prostu wspaniale!Rozdzwonił się telefon.Odebrała Lisa, po czym przekazała słuchawkęChance'owi.- Dzwoni Martha ze Stowarzyszenia Miłośników Chicago.Ma jakiś dziwnygłos.- Mam złe wiadomości, Chance - zaczęła bez zbędnych wstępów.- Musimydokonać w Towarzystwie cięć budżetowych.- Jakoś sobie poradzimy.Można.- Zaczekaj - przerwała mu pospiesznie.- Musimy rozwiązać umowę z twoją filmą.Chance próbował jeszcze przekonywać Marthę, ale jej stanowisko byłonieugięte.- Przykro mi, nie będziemy już współpracować z McCord Public Relations.Do widzenia, Chance powiedziałai odwiesiła słuchawkę.Ubył kolejny klient.- Dlaczego nas nie chcą? - zapytała Lisa.- Kłopoty finansowe.Lisa aż podskoczyła z oburzenia.- Jak to, kłopoty finansowe? Nasz bankiet przyniósł im czterdzieści dwatysiące wpływów na czysto, po odliczeniu wszystkich kosztów.Marta samamówiła, że jeszcze nigdy towarzystwo nie zebrało tak dużej sumy pieniędzydzięki jednej imprezie.Zachwycała się tym, co dla nich zrobiłeś.-To było wczoraj.Dzisiaj jest: dziękujemy, nie skorzystamy.- Chance zdjąłmarynarkę z oparcia fotela i ruszył ku drzwiom.- Muszę na chwilę wyjść, bosię tu uduszę.- Chance? - zatrzymała go Lisa.- Czy.mam szukać nowej pracy?-Teraz nie mogę ci odpowiedzieć.Może za kilka dni będę wiedział, na czymstoję i ilu klientów mi zostało.- Myślisz, że nikt więcej już się nie wycofa? - zapytała Lisa z nadżieją wgłosie.- Oby, chociaż sam w to nie wierzę.Czuję, że ten, kto chce mnie załatwić,dopiero zaczyna działać.ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTYJuż w chwilę po wejściu do restauracji Skye zauważyła, że tego wieczoruGriffen zachowuje się inaczej niż zwykle.Był dziwnie pobudzony,przeskakiwał z tematu na temat.Unikał jej wzroku, to znów wpatrywał się wnią przenikliwie.Lubił kuchnię w Morton's, a prawie nie ruszył jedzenia,za to opróżnił prawie całą butelkę wma.Po tym, jak zastał Chance'a w jejpokoju, kilka razy dawała mu okazję podjęcia tematu, jednak bez rezultatu.Postanowiła spróbować jeszcze raz.- Jesteś dzisiaj wytrącony z równowagi.Chodzi o mnie? Zdenerwowałam cięczymś?-Ty, kochanie? Skądże.Rzecz w tym, że muszę powiedzieć ci coś o twoimprzyjacielu i nie będzie to miła wiadomość.- Zamilkł na chwilę, jakby chciałodwlec niemiły moment, po czym podjął: Otóż swego czasu ja iChance.zabiegaliśmy o te same kobiety.Nie, źle się wyraziłem.To Chancezabiegał o moje kobiety.Znowu zamilkł, wyraźnie zakłopotany.-To jakiś obłęd.Inaczej tego nie potrafię nazwać.Kiedy zaczynałem spotykaćsię z jakąś dziewczyną, wiedziałem, że będzie próbował mi ją odbić.Kilkarazy mu się udało.Nie wiem, co nim kieruje.Może zazdrość?- Zazdrość.- powtórzyła Skye drżącym głosem.- Najpewniej.To człowiek znikąd, pazerny i ambitny.Wiele o tym myślałem.On za wszelką cenę chciałby być mną·Skye na moment zrobiło się ciemno przed oczami.Chance Griffenem.Tak, to by wiele wyjaśniało, zważywszy, co opowiadałjej o swoich marzeniach i planach na przyszłość.Dla niej w tych planach nigdy nie było miejsca.Również teraz.Zupełnie inaczej patrzył na nią Griffen.On mówił o wspólnej przyszłości, bowierzył w miłość.Jak mogła być taka głupia?- Jestem szczęśliwy, że mogę ci ufać - ciągnął Griffen.- Wiem, że ty nie daszsię zwieść, nie pozwolisz zawrócić sobie w głowie.Nie wiem, co bym zrobił,gdybym cię stracił.Chybabym zwariował.Jeszcze długo po powrocie do domu myślała o tym, co powiedział jej Griffen.W uszach rozbrzmiewały jej słowa Chance'a: "Nie mogę przestać myśleć otobie, Skye.Pragnę cię.Przestań się z nim widywać".Jak strasznie dała się nabrać!Tej nocy znowu przyśnił się jej wielki czarny ptak.Tyle że tym razem chwyciłją w swoje szpony.Obudziła się z przeraźliwym krzykiem.ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZYSkye wpatrywała się w toaletkę w łazience.Miała wrażenie, jakby ktoś ruszałjej kosmetyki a potem starał się odstawić je na to samo miejsce.Różnica byłanieinal niedostrzegalna, ale jednak.Nie po raz pierwszy zdarzało się jej coś takiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zastanów się, czy naprawdę go kochasz.Spytaj samą siebie, co do niego czujesz.Chance podszedł do drzwi i otworzył je.Po drugiej stronie stał Griffen.ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMYGriffen siedział na podłodze w łazience nagi i wściekły.Kiedy zobaczył Chance'a wychodzącego z pokoju Skye, mało brakowało, abyłby go zabił.Tymczasem uśmiechnął się tylko, zamienił kilka słów z obojgiem i czymprędzej odszedł.Skye jest jego! Należy do niego.To on ją znalazł, sprowadziłdo Chicago.Dał jej wszystko, czego chciała.Żadne podstępne zero mu jej nie zabierze.Ależ był głupcem! Jak mógł dotąd niczego nie zauważyć? Tych dwojezachowywało się jak zwierzęta, z daleka czuć było od nich seksem, roztaczaliwokół siebie erotyczną atmosferę.Nawet jeśli coś dostrzegał, mówił sobie, że to nie pożądanie, ale nienawiść.Przecież Skye nienawidziła Chance'a.Dlaczego miałaby się interesować takimzerem, kiedy miała obok siebie jego, Griffena Monarcha? Zacisnął dłoń naodłamku szkła, którym od dłuższej chwili się bawił.Tak, okazał się dufnym wswoją potęgę głupcem.Był zbyt miękki, okazał się podobny raczej do ojca niżdo dziadka.Pobłażał Skye, zamiast od razu pokazać jej, kto tu rządzi.Skye jest słaba, jak wszystkie kobiety z rodziny Monarchów, w ogóle jakwszytkie kobiety.Potrzebuje silnej ręki i kontroli.A on dał jej za dużo swobody, wolnego czasu, przestrzeni.Oszołomiony tym,że wreszcie ją odnalazł, zbyt długo i beztrosko cieszył się sukcesem.Mimo że sam nie był bez winy, będzie ją musiał ukarać.Tak, musi ją ukarać.Przykre to, ale nieuchronne.Nie zostawiła mu żadnego wyboru.Terazdostanie nauczkę.Skończy wreszcie z tym jej kundlem, zajmie się też Terri itą jej małą.Kiedy już nie będzie miała nikogo, zrozumie, jak bardzo jest jej potrzebny.Wreszcie będą razem.Na zawsze.Będzie dobrze, bardzo dobrze.Tak, Skyezrozumie.Wkrótce dostrzeże, że naprawdę są sobie przeznaczeni.A jeśli chodzi o tego gnojka, nadszedł czas, by zabrać mu wszystko, co takłatwo osiągnął.ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTYCo się, u diabła, dzieje? Chance siedział za biurkiem i wpatrywał się w trzyleżące przed nim listy.Brzmiały niemal identycznie i zawiadamiały o zerwaniu umów.Tydzień wcześniej wszystko było w porządku.Klienci wyglądali nazadowolonych.Chance zastanawiał się już nawet, czy nie zatrudnić trzeciejosoby, bo tyle było pracy.Aż nagle zaczęły przychodzić listy.Najpierw zCampbell Consumer Group, potem z Miel Reese Hospital and Medical Center.I wreszcie ostatni, z Drake Hotel.Wcześniej wszyscy trzej klienci wyrażali sięz uznaniem o jego usługach, właśnie realizował dla nich kolejne zlecenia,tymczasem oni z dnia na dzień zerwali kontrakty.Nie mógł zrozumieć,dlaczego.Gdzie popełnił błąd? Podszedł do okna, wyjrzał na szarą, zimowąulicę.Tak szybko, tak łatwo piął się do góry.Wydawało mu się, że osiągaszczyt, a teraz ziemia usuwała mu się spod stóp.- Chance? - W drzwiach stała Lisa ze smętną miną.- Przynieśli pocztę·- Następny? - domyślił się bez trudu.Dziewczyna pokiwała głową i wręczyła mu list.Był bardzo lakoniczny.FirmaBennings and Bolton informowała z żalem, że nie będą już korzystać z jegousług.Zmiął kartkę i rzucił ją na biurko.Wspaniale! Po prostu wspaniale!Rozdzwonił się telefon.Odebrała Lisa, po czym przekazała słuchawkęChance'owi.- Dzwoni Martha ze Stowarzyszenia Miłośników Chicago.Ma jakiś dziwnygłos.- Mam złe wiadomości, Chance - zaczęła bez zbędnych wstępów.- Musimydokonać w Towarzystwie cięć budżetowych.- Jakoś sobie poradzimy.Można.- Zaczekaj - przerwała mu pospiesznie.- Musimy rozwiązać umowę z twoją filmą.Chance próbował jeszcze przekonywać Marthę, ale jej stanowisko byłonieugięte.- Przykro mi, nie będziemy już współpracować z McCord Public Relations.Do widzenia, Chance powiedziałai odwiesiła słuchawkę.Ubył kolejny klient.- Dlaczego nas nie chcą? - zapytała Lisa.- Kłopoty finansowe.Lisa aż podskoczyła z oburzenia.- Jak to, kłopoty finansowe? Nasz bankiet przyniósł im czterdzieści dwatysiące wpływów na czysto, po odliczeniu wszystkich kosztów.Marta samamówiła, że jeszcze nigdy towarzystwo nie zebrało tak dużej sumy pieniędzydzięki jednej imprezie.Zachwycała się tym, co dla nich zrobiłeś.-To było wczoraj.Dzisiaj jest: dziękujemy, nie skorzystamy.- Chance zdjąłmarynarkę z oparcia fotela i ruszył ku drzwiom.- Muszę na chwilę wyjść, bosię tu uduszę.- Chance? - zatrzymała go Lisa.- Czy.mam szukać nowej pracy?-Teraz nie mogę ci odpowiedzieć.Może za kilka dni będę wiedział, na czymstoję i ilu klientów mi zostało.- Myślisz, że nikt więcej już się nie wycofa? - zapytała Lisa z nadżieją wgłosie.- Oby, chociaż sam w to nie wierzę.Czuję, że ten, kto chce mnie załatwić,dopiero zaczyna działać.ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTYJuż w chwilę po wejściu do restauracji Skye zauważyła, że tego wieczoruGriffen zachowuje się inaczej niż zwykle.Był dziwnie pobudzony,przeskakiwał z tematu na temat.Unikał jej wzroku, to znów wpatrywał się wnią przenikliwie.Lubił kuchnię w Morton's, a prawie nie ruszył jedzenia,za to opróżnił prawie całą butelkę wma.Po tym, jak zastał Chance'a w jejpokoju, kilka razy dawała mu okazję podjęcia tematu, jednak bez rezultatu.Postanowiła spróbować jeszcze raz.- Jesteś dzisiaj wytrącony z równowagi.Chodzi o mnie? Zdenerwowałam cięczymś?-Ty, kochanie? Skądże.Rzecz w tym, że muszę powiedzieć ci coś o twoimprzyjacielu i nie będzie to miła wiadomość.- Zamilkł na chwilę, jakby chciałodwlec niemiły moment, po czym podjął: Otóż swego czasu ja iChance.zabiegaliśmy o te same kobiety.Nie, źle się wyraziłem.To Chancezabiegał o moje kobiety.Znowu zamilkł, wyraźnie zakłopotany.-To jakiś obłęd.Inaczej tego nie potrafię nazwać.Kiedy zaczynałem spotykaćsię z jakąś dziewczyną, wiedziałem, że będzie próbował mi ją odbić.Kilkarazy mu się udało.Nie wiem, co nim kieruje.Może zazdrość?- Zazdrość.- powtórzyła Skye drżącym głosem.- Najpewniej.To człowiek znikąd, pazerny i ambitny.Wiele o tym myślałem.On za wszelką cenę chciałby być mną·Skye na moment zrobiło się ciemno przed oczami.Chance Griffenem.Tak, to by wiele wyjaśniało, zważywszy, co opowiadałjej o swoich marzeniach i planach na przyszłość.Dla niej w tych planach nigdy nie było miejsca.Również teraz.Zupełnie inaczej patrzył na nią Griffen.On mówił o wspólnej przyszłości, bowierzył w miłość.Jak mogła być taka głupia?- Jestem szczęśliwy, że mogę ci ufać - ciągnął Griffen.- Wiem, że ty nie daszsię zwieść, nie pozwolisz zawrócić sobie w głowie.Nie wiem, co bym zrobił,gdybym cię stracił.Chybabym zwariował.Jeszcze długo po powrocie do domu myślała o tym, co powiedział jej Griffen.W uszach rozbrzmiewały jej słowa Chance'a: "Nie mogę przestać myśleć otobie, Skye.Pragnę cię.Przestań się z nim widywać".Jak strasznie dała się nabrać!Tej nocy znowu przyśnił się jej wielki czarny ptak.Tyle że tym razem chwyciłją w swoje szpony.Obudziła się z przeraźliwym krzykiem.ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZYSkye wpatrywała się w toaletkę w łazience.Miała wrażenie, jakby ktoś ruszałjej kosmetyki a potem starał się odstawić je na to samo miejsce.Różnica byłanieinal niedostrzegalna, ale jednak.Nie po raz pierwszy zdarzało się jej coś takiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]