[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzewa oliwne i dęby korkowe.Był to magicznie pięknywidok i Marisa nie mogła oderwać od niego wzroku.Tam, gdzie nie sięgał czerwonawy blasksłońca, niebo przybrało niebieski kolor, oscylujący między fioletem i zielenią.Oświetlane od dołuchmury odbijały rozżarzone światło.Słychać było cykanie świerszczy - i lekkie grzmotydochodzące z oddali.- Zapowiada się burza - powiedział Ricardo.- Dziwne.Ale deszcz dobrze zrobi ziemi.- Popatrzyłna niebo, jakby był rolnikiem z długoletnim doświadczeniem w obserwacji pogody.No cóż, na pogodzie się znał.Kto siedział w tak wielu samolotach i tak często z nich skakał, musiał miećminimum wiedzy meteorologicznej.Mimo to własna uwaga wydała mu się całkowiciebezsensowna.Czy nie mógł wymyślić niczego bardziej romantycznego? Czy musiał obarczaćelegancką dziewczynę z miasta spostrzeżeniami na temat suszy?- Tak - odparła.- W naszym ogrodzie też prawie wszystko wyschło.-To nieco uspokoiło Ricarda.Wypowiedzi Marisy były niewiele bardziej błyskotliwe.Wiatr przynosił ochłodę.Zwiewał na czoło Marisy kosmyki włosów, które natychmiast odgarniałado tyłu.Twarz miała zwróconą do słońca.W czerwonym świetle wyglądała na bardzo młodą iwrażliwą.Spojrzenie Marisy było melancholijnie utkwione w dali, lecz Ricardo przypuszczał, żedziewczyna udaje i nie jest wcale tak bardzo zatopiona w myślach.Miał taką nadzieję.Miałnadzieję, że Marisa denerwuje się równie mocno jak on, że serce podchodzi jej do gardła i że taksamo pragnie pocałunku.Ricardo mógłby ją zjeść.Zerwał zdzbło trawy i połaskotał Marisę pokarku tak, by tego nie widziała.Uderzyła dłonią w to miejsce - pewnie myślała, że spaceruje po niejowad.Powtórzył zabawę.Tym razem potarła skórę, jakby rzeczywiście coś ją ugryzło.Ricardouśmiechnął się.Nim się zdenerwowała, pogładził ją zdzbłem po uszach i policzkach, tym razemtak, by to zobaczyła.Spojrzała na niego i odpowiedziała uśmiechem.406W łagodnym świetle ostatnich promieni słońca w jego oczach tańczyły zielone iskierki.Nie mogłasię oprzeć Ricardowi.Wyglądał trochę jak jej ulubiony aktor, Alain Delon.Miał nieco ciemniejszącerę, a blizny na twarzy nadawały mu bardziej surowy charakter.Ale otaczała go podobna auraniebezpieczeństwa i zapalczywości.Ze spojrzenia Ricarda przemawiała zdolność głębokiegoodczuwania, pod każdym względem.Marisa widziała, że potrafił równie mocno nienawidzić, jakgwałtownie kochać.Pomyślała przelotnie o Sergiu i jego ograniczonym spektrum emocji, którerzadko odbiegały od stanu neutralnego - hamowany gniew, powstrzymywana potrzeba miłości,powściągana duma.Z kolei Ricardo na pewno potrafiłby doprowadzić Marisę do utraty zmysłów.Isiebie zapewne też.Pochylił się do niej.Gdy jego twarz znalazła się całkiem blisko, zatrzymał się na chwilę, jakbyczekał na znak Marisy.Ostatnie centymetry, które ich dzieliły, pokonała ona.Wyciągnęła się kuniemu, a gdy ich usta się spotkały, poczuła jakby małe porażenie prądem.Pocałunek był cudowny.Zaczął się od nieśmiałego dotknięcia ust, szeregu drobnych, nieśmiałych całusów.Potem stał sięgłębszy, mocniejszy, aż ich usta i języki stopiły się w odbierające dech pragnienie.Dłoń Ricarda spoczęła na karku Marisy, zagłębiła się w jej włosy i coraz bardziej stanowczo jąprzyciągała, podczas gdy druga dłoń badała jej ciało.Ricardo niezręcznie gmerał przy zapięciubiustonosza i Marisa chętnie by mu pomogła, gdyby w tej chwili gruba kropla deszczu niewylądowała dokładnie na jej czole.Wysunęła się z jego objęć i spojrzała na niebo.Byli tak zajęcisobą, że zupełnie nie zwracali uwagi na pogodę.Ciemne kolumny chmur przesuwały się tuż nadziemią.Na twarz Marisy spadła kolejna kropla i jeszcze jedna.- Chodz, wróćmy lepiej do samochodu.- Wstała, strzepnęła kurz ze spódnicy i podała Ricardowirękę, by pociągnąć go do góry.- Z pewnością skończy się na kilku kroplach.Tu często tak jest.Zawsze wygląda bardzo groznie, apotem nic się nie dzieje.- Nieważne.Nie chcę ryzykować.- Chwyciła kosz piknikowy, który do tej pory zupełnieignorowali, i poszła do samochodu.Już w drodze do pikapa stojącego na polnej drodze około stu metrów od  ich" drzewa prognozaRicarda okazała się fałszywa.Krople spadały coraz gęściej - grube krople, z pluskiem uderzające oich skórę i o ziemię.Marisa podbiegła do drzwi od strony pasażera, Ricardo jednak poszedł na tył samochodu i zręczniewskoczył na platformę.- Jeśli szybko407podciągniemy plandekę, możemy tu miło posiedzieć! - zawołał.Skinęła głową i dołączyła doniego.Wziął od niej koszyk, podał jej rękę i pomógł wejść na górę.Mieli szczęście.Nadal padałytylko pojedyncze krople - prawdziwy deszcz lunął dopiero wtedy, gdy plandeka była już rozpięta. Uderzenia kropli o brezent brzmiały bardzo przytulnie.Przez otwór w plandece, którą w tym celunieco podciągnęli, mieli wspaniały widok.To był prawdziwy biblijny potop.Z nieba lały sięstrumienie, pogrążały krajobraz w ciemności, zmywały kurz z drzew, a na gliniastej drodzetworzyły coraz bardziej rwące strumienie.Za każdym razem, gdy niebo przecinała błyskawica, wnieziemsko jasnym świetle mogli obserwować spektakl, który z minuty na minutę przybierał nasile.- Cudo! - zachwycała się Marisa.Siedziała naprzeciwko Ricarda oparta plecami o boczną ścianępikapa.Wyciągnęła ramię na zewnątrz, jakby dopiero przez bezpośredni kontakt z wytęsknionymdeszczem mogła uwierzyć, że naprawdę pada.Porywisty wiatr od czasu do czasu wciskał krople ideszczową mgiełkę do ich przytulnego schronienia.- Cała zmokniesz.Cofnijmy się trochę.Siedząc, odsunęli się nieco od otworu.Ricardo zdołał zerknąć pod sukienkę Marisy - zauważył też,że suwak na plecach nie jest do końca dopięty.Myślał o głupich przypadkach, które wchodziły imw paradę zawsze wtedy, gdy zaczynało się robić gorąco.Zatem teraz burza.Z drugiej strony takaniepogoda może również działać pobudzająco.- Co dobrego masz w koszyku? - spytał.- Hm, kanapki, ciasto, brzoskwinie.I butelkę wina.Ale teraz na pewno jest już ciepłe.- To mi nie przeszkadza.A tobie?- Nie.- Marisa wyjęła butelkę z koszyka i podała ją Ricardowi.Szperała dalej w koszu, ale nieznalazła tego, czego szukała.- Chyba zapomniałam korkociągu.Ricardo wyjął z kieszeni scyzoryk, przy którym znajdował się również korkociąg, i uniósł godumnie.- Wspaniale się uzupełniamy, nie sądzisz?- Tak - odpowiedziała i chyba nie odnosiło się to tylko do otwierania butelek wina.Gdy odkorkowywał butelkę, wyjęła z koszyka dwie zwykłe szklanki.Podała je Ricardowi, a onnalał po brzegi.- A zatem: za nas.408- Tak, za nas.Brakuje tylko świec, pomyślał Ricardo.Było bardzo ciemno.Gdyby nie burza, dzień pożegnałbysię, zostawiając aksamitne, granatowe niebo.Teraz jednak ledwie cokolwiek widzieli.Bębnieniedeszczu o plandekę nie ustawało.Wiatr przybrał na sile.Ciskał grube krople przez ichprowizoryczne okno, więc tylna część platformy była już całkiem mokra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl