[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Puścimy was wolno, tak jak powiedziałem.Tamtych dwóch nie.Pojedziecie ikomturowi powiecie, że rozkaz wykonaliście i Spytko nie żyje.Waszych knechtówpojmaliśmy, a wy zdołaliście zbiec.Starszy z Krzyżaków skłonił się.- Konie i oręż im oddajcie.Za bramę wyprowadzcie.Patrzyli z niedowierzaniem, ale gdy znalezli się za bramą przejechali fosę i popędziliku swoim.Zrozumieli, że są wolni.- Co zrobimy z tymi dwoma? - Spytał Maćków.- Pojadą z nami do Trzyciąża, a tam ze Zbysławem pomyślimy.Teraz dopieroodezwała się matka Mścisława.Słyszałeś waść, że ci, którzy zabili mego syna jadą do Malborka? Chwila wyśmienita,aby im odpłacić i nie dopuścić, by do Malborka dojechali.Muszą to być ważnewieści, skoro tak długą drogę zamierzają dla nich przebyć.Proszę waści o pomoc,aby nasza siła była większa.Do walki tej, nawet chłopów zwołam.Oni też pomogą.Na to imć Kalesanty - odrzekł.- Do domu czas, ale odmówić nie możemy, bo to i nasz wspólny wróg.Wyślę tedy ludzi do zamku komtura, co by Zygfryda na oczach mieli.A tymczasemodpoczywajcie waści, bo ja muszę was opuścić, czas mi nad strawą pomyśleć.Wyszły z córką.Teraz dopiero mości Dokutowicz - rzekł do Zembrzuskiego.- Dobrego rycerza ma imć pan Kalesanty w panu, mości dobrodzieju.- Ano mam - rzekł Kalesanty, a i na pozostałych nie narzekam.- Jeśli już zamierzacie się na Zygfryda zasadzić to i mi przyjdzie rozkaz wydać, abymoi przyszli z pomocą.Tedy opuszczam waści, gdyż ze mną jest tylko kilkuzbrojnych.Rano przybędzie ich więcej.Ja niestety nie, bo uroczystość mam, tedyżegnam teraz imć panów - rzekł Dokutowicz.To powiedziawszy wyszedł, a za nim Zembrzuski.Koło stajni, gdzie konieprzebywały, zobaczył chmarę dzieci, przyglądających się przez szpary w deskach.Podszedł bliżej i spytał.- Cóż tak podglądacie?- Mości panie patrzymy - odpowiedzieli.I rozpierzchli się wokoło.Zembrzuski, choć na chwilę oderwał się od trosk, któreszybko wróciły.Dwaj knechci, którzy zostali z jego rozkazu w kasztelu wykorzystalimoment sposobny do ucieczki.Jeden z nich sobie znanym sposobem zdjął sznur zrąk i zaatakował strażnika.Ten nie spodziewając się tego dał się pięścią powalić.Pochwili też drugi knecht miał ręce wolne.I dopiero teraz, gdy mieli ręce wolneprzyszła myśl, co będzie, gdy ich złapią.Wiedzieli, że muszą ujść z kasztelu, lecz abyto uczynić potrzebowali innego ubioru.Zdjęli tedy ubiór z tego, który ich pilnował, aktóry na jednego z nich doskonale pasował, po czym związali mu ręce, a ustazakneblowali.Tak go zostawiając ruszyli na schody.Weszli do góry i rozejrzeli się.Górny korytarz był pusty.Czas ich naglił, lecz nie chcieli ryzykować, to też powoliprzemknęli korytarzem do drzwi, które zobaczyli.Te drzwi prowadziły nadziedziniec.Szczęście było przy nich, ale nie wiedzieli teraz, że wkrótce się od nichodwróci.Zembrzuski nakazał zmianę wartownika i Maćków wziąwszy jednego zeswoich zszedł na dół.Zobaczył leżącego, który już przytomność odzyskał, alarmwszczynając.Rozbiegli się wszyscy za uciekającymi, a po kilku chwilach byli oni jużzłapani.Zembrzuski, gdy stanęli przed nimi - powiedział.- Sami o śmierć się prosicie.Dobrze będziecie ją mieć, a teraz was tak przypilnujemy,że nawet o ucieczce nie pomarzycie.To powiedziawszy kazał ich do krat przykuć.- Ręce i nogi, tak jak to wy czynicie w lochach zakonnych.Gdy zostali już przykucido krat, Zembrzuski - rzekł.- Teraz to i strażnik nie potrzebny.Ale na wypadek kazał Maćkowemu, by kogoś wyznaczył.W chwilę po tym wyszlina górę.Spojrzał Zembrzuski w bramę otwartą i zobaczył kilkunastu ludzi na koniachtęgo zbrojnych i około dziesięciu łuczników.Pomyślał, ludzie od Dokutowicza.Szybko przyjechali.Zszedł na dziedziniec, a jeden z nich wyczuł, że to on dowodzi,bo zameldował.- Imć pan Dokutowicz zlecił nam tu przybyć i waści w rozprawieniu się zKrzyżakami pomóc.Przeto jesteśmy pod waści rozkazy.- Zsiądzcie z koni.Przyłączcie się do naszej kompani.Miło mi was widzieć i poznać,a resztę w boju zobaczymy.- Zygfryda trzeba pojmać - wtrącił Kalesanty.I z nim się rozprawić, co by naszychwięcej nie nękał.- Po tom tu przybyli mości panie, a reszta przed nami.Wyjechaliśmy naprzeciw imćpana Dokutowicza, a on nas tu natychmiast skierował, dlatego wcześniej jesteśmy.- Skoro świt, bo konie wypoczęte w drogę ruszamy - powiedział imć Kalesanty.Przygotuj wszystko - rzekł do Zembrzuskiego.Gdy tu tak ważne słowa padały mały Janko, Miłosza i Dobrawa siedzieli w ogrodachznajdujących się poza kasztelem.Był z nimi również Dobrosław.Siedząc irozmawiając zapomnieli, w jakich czasach żyją.Młodość teraz w pełni do nichprzyszła, bo dowcipkowali śmiejąc się, jakby zapomnieli, że te dni smutne byćpowinny.Co jakiś czas Dobrawa uciszała ich, ale oni na jej złość, prawili głośno sięśmiejąc.Nie wiedzieli jeszcze, że jutro już w drogę ruszają.Dzień oddalił się szybkojak i noc.Wstał świt i przyszła pora wyjazdu.Pożegnali się i ruszyli przez bramę fosąi tylko stukot kopyt końskich obwieszczał, jak liczny i silny oddział wyrusza.- Lasem pojedziemy - ozwał się Zembrzuski.Zaraz skręcili w kierunku, gdzie było najbliżej do niego.Jechali wolno, bo mielijeńców, a i Spytko jechał z nimi, gdyż za żadną namową nie chciał w grodzie zostać.Czuł się znacznie lepiej, ale i tak z trudem na konia wsiadał.Wolno jadąc dotarli dolasu.Mając ludzi przy zamku zakonnym, nie obawiali się niczego, boć to ludziemiejscowi, znający tutaj każdy kąt.A oni zaszyli się w lesie w dobrej widoczności icały zamek krzyżacki na oczach mieli.Widzieli jak wyjechał z niego jeden konny, alezmierzał w innym kierunku.Odprowadzili go tylko wzrokiem, aż w las wjechał.- Pewnie z pilną wiadomością wysłany, bo gonił konia ponaglając - rzekł jeden zpilnujących.Poza tym nic się nie działo.Trzech ich było, a ten, który dowodził - rozkazał.- Wezmiesz konia.Ruszysz do grodu i przekażesz, że Krzyżak wyruszył z zamku zpilną wieścią, bo gnał, jakby go poparzyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Puścimy was wolno, tak jak powiedziałem.Tamtych dwóch nie.Pojedziecie ikomturowi powiecie, że rozkaz wykonaliście i Spytko nie żyje.Waszych knechtówpojmaliśmy, a wy zdołaliście zbiec.Starszy z Krzyżaków skłonił się.- Konie i oręż im oddajcie.Za bramę wyprowadzcie.Patrzyli z niedowierzaniem, ale gdy znalezli się za bramą przejechali fosę i popędziliku swoim.Zrozumieli, że są wolni.- Co zrobimy z tymi dwoma? - Spytał Maćków.- Pojadą z nami do Trzyciąża, a tam ze Zbysławem pomyślimy.Teraz dopieroodezwała się matka Mścisława.Słyszałeś waść, że ci, którzy zabili mego syna jadą do Malborka? Chwila wyśmienita,aby im odpłacić i nie dopuścić, by do Malborka dojechali.Muszą to być ważnewieści, skoro tak długą drogę zamierzają dla nich przebyć.Proszę waści o pomoc,aby nasza siła była większa.Do walki tej, nawet chłopów zwołam.Oni też pomogą.Na to imć Kalesanty - odrzekł.- Do domu czas, ale odmówić nie możemy, bo to i nasz wspólny wróg.Wyślę tedy ludzi do zamku komtura, co by Zygfryda na oczach mieli.A tymczasemodpoczywajcie waści, bo ja muszę was opuścić, czas mi nad strawą pomyśleć.Wyszły z córką.Teraz dopiero mości Dokutowicz - rzekł do Zembrzuskiego.- Dobrego rycerza ma imć pan Kalesanty w panu, mości dobrodzieju.- Ano mam - rzekł Kalesanty, a i na pozostałych nie narzekam.- Jeśli już zamierzacie się na Zygfryda zasadzić to i mi przyjdzie rozkaz wydać, abymoi przyszli z pomocą.Tedy opuszczam waści, gdyż ze mną jest tylko kilkuzbrojnych.Rano przybędzie ich więcej.Ja niestety nie, bo uroczystość mam, tedyżegnam teraz imć panów - rzekł Dokutowicz.To powiedziawszy wyszedł, a za nim Zembrzuski.Koło stajni, gdzie konieprzebywały, zobaczył chmarę dzieci, przyglądających się przez szpary w deskach.Podszedł bliżej i spytał.- Cóż tak podglądacie?- Mości panie patrzymy - odpowiedzieli.I rozpierzchli się wokoło.Zembrzuski, choć na chwilę oderwał się od trosk, któreszybko wróciły.Dwaj knechci, którzy zostali z jego rozkazu w kasztelu wykorzystalimoment sposobny do ucieczki.Jeden z nich sobie znanym sposobem zdjął sznur zrąk i zaatakował strażnika.Ten nie spodziewając się tego dał się pięścią powalić.Pochwili też drugi knecht miał ręce wolne.I dopiero teraz, gdy mieli ręce wolneprzyszła myśl, co będzie, gdy ich złapią.Wiedzieli, że muszą ujść z kasztelu, lecz abyto uczynić potrzebowali innego ubioru.Zdjęli tedy ubiór z tego, który ich pilnował, aktóry na jednego z nich doskonale pasował, po czym związali mu ręce, a ustazakneblowali.Tak go zostawiając ruszyli na schody.Weszli do góry i rozejrzeli się.Górny korytarz był pusty.Czas ich naglił, lecz nie chcieli ryzykować, to też powoliprzemknęli korytarzem do drzwi, które zobaczyli.Te drzwi prowadziły nadziedziniec.Szczęście było przy nich, ale nie wiedzieli teraz, że wkrótce się od nichodwróci.Zembrzuski nakazał zmianę wartownika i Maćków wziąwszy jednego zeswoich zszedł na dół.Zobaczył leżącego, który już przytomność odzyskał, alarmwszczynając.Rozbiegli się wszyscy za uciekającymi, a po kilku chwilach byli oni jużzłapani.Zembrzuski, gdy stanęli przed nimi - powiedział.- Sami o śmierć się prosicie.Dobrze będziecie ją mieć, a teraz was tak przypilnujemy,że nawet o ucieczce nie pomarzycie.To powiedziawszy kazał ich do krat przykuć.- Ręce i nogi, tak jak to wy czynicie w lochach zakonnych.Gdy zostali już przykucido krat, Zembrzuski - rzekł.- Teraz to i strażnik nie potrzebny.Ale na wypadek kazał Maćkowemu, by kogoś wyznaczył.W chwilę po tym wyszlina górę.Spojrzał Zembrzuski w bramę otwartą i zobaczył kilkunastu ludzi na koniachtęgo zbrojnych i około dziesięciu łuczników.Pomyślał, ludzie od Dokutowicza.Szybko przyjechali.Zszedł na dziedziniec, a jeden z nich wyczuł, że to on dowodzi,bo zameldował.- Imć pan Dokutowicz zlecił nam tu przybyć i waści w rozprawieniu się zKrzyżakami pomóc.Przeto jesteśmy pod waści rozkazy.- Zsiądzcie z koni.Przyłączcie się do naszej kompani.Miło mi was widzieć i poznać,a resztę w boju zobaczymy.- Zygfryda trzeba pojmać - wtrącił Kalesanty.I z nim się rozprawić, co by naszychwięcej nie nękał.- Po tom tu przybyli mości panie, a reszta przed nami.Wyjechaliśmy naprzeciw imćpana Dokutowicza, a on nas tu natychmiast skierował, dlatego wcześniej jesteśmy.- Skoro świt, bo konie wypoczęte w drogę ruszamy - powiedział imć Kalesanty.Przygotuj wszystko - rzekł do Zembrzuskiego.Gdy tu tak ważne słowa padały mały Janko, Miłosza i Dobrawa siedzieli w ogrodachznajdujących się poza kasztelem.Był z nimi również Dobrosław.Siedząc irozmawiając zapomnieli, w jakich czasach żyją.Młodość teraz w pełni do nichprzyszła, bo dowcipkowali śmiejąc się, jakby zapomnieli, że te dni smutne byćpowinny.Co jakiś czas Dobrawa uciszała ich, ale oni na jej złość, prawili głośno sięśmiejąc.Nie wiedzieli jeszcze, że jutro już w drogę ruszają.Dzień oddalił się szybkojak i noc.Wstał świt i przyszła pora wyjazdu.Pożegnali się i ruszyli przez bramę fosąi tylko stukot kopyt końskich obwieszczał, jak liczny i silny oddział wyrusza.- Lasem pojedziemy - ozwał się Zembrzuski.Zaraz skręcili w kierunku, gdzie było najbliżej do niego.Jechali wolno, bo mielijeńców, a i Spytko jechał z nimi, gdyż za żadną namową nie chciał w grodzie zostać.Czuł się znacznie lepiej, ale i tak z trudem na konia wsiadał.Wolno jadąc dotarli dolasu.Mając ludzi przy zamku zakonnym, nie obawiali się niczego, boć to ludziemiejscowi, znający tutaj każdy kąt.A oni zaszyli się w lesie w dobrej widoczności icały zamek krzyżacki na oczach mieli.Widzieli jak wyjechał z niego jeden konny, alezmierzał w innym kierunku.Odprowadzili go tylko wzrokiem, aż w las wjechał.- Pewnie z pilną wiadomością wysłany, bo gonił konia ponaglając - rzekł jeden zpilnujących.Poza tym nic się nie działo.Trzech ich było, a ten, który dowodził - rozkazał.- Wezmiesz konia.Ruszysz do grodu i przekażesz, że Krzyżak wyruszył z zamku zpilną wieścią, bo gnał, jakby go poparzyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]