[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrzasnąłem na niego, co nie przyniosło\adnego rezultatu.W pobli\u zobaczyłem spory kamień, podniosłem więc go icisnąłem w bydlę.Stwór poruszył się, a rycerz wyleciał ku górze malownicząparabolą.Podniosłem z ziemi drugi kamień i przygotowałem się do rzutu.Smokspojrzał na mnie i chyba poniechał rycerza, bo ten zwalił się na ziemię jakopakowany w blachę wór kartofli.Cisnąłem kamieniem, który poleciał gdzieś ku środkowi kadłuba smoka, po czymskręcił do jego pyska i znikł tam.Po chwili rozległo się jakby kaszlnięcie ikamień wyleciał ze smoczej mordy w moją stronę.Padłem na ziemię, a kamiennypocisk z gwizdem przemknął nade mną.Rozejrzałem się za dalszymi kamieniami,kalkulując jednocześnie, czy dostarczanie amunicji poczwarze ma sens.Niestety,w pobli\u mnie widoczne były tylko pojedyncze kępki trawy i wyschnięte osty.Próbowałem odtoczyć się dalej, lecz przeszkodził mi w tym chlebak, nasuwającjednak tym samym zbawienny pomysł posłu\enia się jego zawartością.Wygrzebałem zniego trzy dorodne jabłka, dwa wziąłem w jedną rękę, jedno w drugą i cisnąłemszybką serią wszystkie trzy.W normalnych warunkach nie trafiłbym, lecz smokściągnął jabłka do swej mordy.Ja w tym czasie przebiegłem kilka kroków iszykowałem się do kolejnego uniku, na wypadek gdyby jabłka miały powrócić domnie.Tak się jednak nie stało.Zamiast tego potwór postał, poprzestępował złapy na łapę, a następnie rozległ się w nim głuchy huk.Smok wydął się,wybałuszył oczka, rzygnął strumieniem dymu i pary i padł.Przez chwilę jego ogonciął ze świstem powietrze, a łapy darły ziemię, po czym wszelki ruch ustał.Niewiem dlaczego, ale byłem pewien, \e nie \yje.Przyjrzałem się rycerzowi.Poruszył się lekko, a jego dłoń w rękawicy przezchwilę poszukiwała czegoś na ziemi.Jego następną czynnością było przetoczeniesię na brzuch i próba rozejrzenia się.Szło mu to kiepsko, gdy\ jego hełm byłmocno pokrzywiony i otworki w przyłbicy prawdopodobnie powgniatały się.Doszedłem do wniosku, \e skoro z rycerzem wszystko jest w porządku, to wartoopuścić tę łąkę - pewnie zaraz przybiegnie chłop-smokopas z odpowiednikiemwideł.Najprawdopodobniej widły do wyrzucania smoczego gnoju są odpowiedniosłuszniejsze, a chłop mo\e być trollem.Gdy jednak podszedłem do ogrodzenia, okazało się, \e uległo ono nieoczekiwanejmetamorfozie.Stojące swobodnie części jego podpórek - łap świerszcza - oderwałysię od ziemi i wskazywały teraz niebo.Dzięki temu najwy\sza z lin znajdowałasię na wysokości niemal trzech metrów.Co gorsza, same liny równie\przekształciły się.Nadal przypominały strukturą świerkowe szyszki lecz stare ibardzo wyschnięte - ich łuski sterczały niemal pod kątem prostym, a widokkrystalicznego połysku na ich krawędziach podpowiedział mi, \e są cholernieostre.Uznałem, \e do wspięcia się na ogrodzenie przydałby się jakiś podkład, coś, conie daje się przebić.Najlepsze do tego celu byłyby kawałki zbroi.Zawróciłem kurycerzowi, który w półprzysiadzie rozglądał się, kiwając na boki hełmem, ijednocześnie się cofał.Prawdopodobnie nie miał pojęcia, \e smok zdechł, ioczekiwał w ka\dej chwili jego ataku.Głupia sytuacja, w jakiej się znalazłem, zirytowała mnie.Podszedłem do rycerzaod tyłu i kopnąłem go w najbardziej wypiętą część ciała.Rzucił się do przodu iprzetoczył, we mnie zaś narastała wściekłość - na siebie, \e wpakowałem się wtakie poło\enie, na niego, \e tak idiotycznie mnie w nie wciągnął, naogrodzenie.Podbiegłem do niego, kopnąłem go w bok i wrzasnąłem:- Wyskakuj ze swojej skorupy! Natychmiast!Obrócił się w moją stronę i usiłował dojrzeć mnie przez pogięte dziurki wprzyłbicy.Strona 63Utkin Marek - Technomagia i smoki- Smok zdechł, trzeba się wynosić! Ogrodzenie się naje\yło! Wyskakuj z blach,potrzebuję twojej zbroi, szybko! - wrzasnąłem po raz kolejny, dokopałem mu wblachę i odskoczyłem.Pozbierał się niemrawo, wstał, po czym odpiął coś przy kryzie hełmu i na bokachzbroi.Następnie sięgnął do jednego barku, pózniej do drugiego, i coś odhaczyłlub przekręcił, bo rozległy się dwa trzaski.Potem ujął za pancerz na ramieniu,ściągnął z ręki cały, wraz z watowaną podszewką i rękawicą, i rzucił na ziemię.Następnie uczynił tak samo z pancerzem na drugiej ręce.Jego ramiona powinnynale\eć raczej do nastoletniego młodzieńca ni\ do wojownika - nie były anigrube, ani owłosione.Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej - przyszło mi na myśl, \e uratowałem jakiegośbezu\ytecznego bubka, synalka cholernie bogatych starych, polityków lubpodobnych osób, smarkacza, któremu zachciało się zabawić w rycerza.Miałemochotę dokopać mu jeszcze raz w blachę, lecz właśnie zdjął hełm.Zamarłem w bezruchu z odwiedzioną do tyłu nogą, gdy\ ujrzałem burzę rudychwłosów, a pod nią - twarz dziewczyny, bardzo ładną pomimo rozcięcia na czole,krwawiącej wargi i wściekłej miny.W zasadzie (zaszemrało coś we mnie) poprzygodzie z łowcami przemieńców, gdzie mniemany mały okazał się Iwa, mogłem byłspodziewać się podobnego obrotu sprawy.Tymczasem ona zrzuciła na ziemię dalsze części zbroi i została tylko wskórzanych nogawicach i luznej koszulce z szarego jedwabiu.- Co się tak gapisz! - zawołała.- Masz zbroję, co z nią dalej zrobisz?Chciałem odpowiedzieć, ale zaschło mi w gardle.Zapewne kurz wzbity w czasiewalki sprawił, \e nie mogłem wykrztusić ani słowa.Pozbierałem więc kawałkizbroi i poszedłem w stronę ogrodzenia.Następnie wziąłem największą skorupę inarzuciłem na linę.Poniewa\ upadła krzywo i obawiałem się, \e spadnie,postanowiłem ją poprawić.Ujrzałem błysk wyładowania i moja ręka automatyczniezgięła się.Upadłem na plecy, a ramię zabolało mnie, jakbym oberwał po nimkijem.Elektryczny pastuch! - dotarło do mnie.Ona podeszła tu\ obok, niosąc pod pachą hełm, a w ręce miecz.Spoglądając namnie z góry, powiedziała, \e płot jest zasilany przez du\ego smoka piorunicznegoi \e teraz, gdy się obudził, nie ma sposobu na sforsowanie go.Następnie dodała,\e za chwilę przybędą pewnie stra\nicy i \e powinniśmy przygotować się doobrony.Nie miałem na to najmniejszej ochoty i postanowiłem jednak rozwiązaćsprawę ogrodzenia.Powiedziałem, \eby mi dała miecz.Nie chciała tego zrobić,dopóki nie powiedziałem, \e muszę wykonać zabieg magiczny, do którego potrzebujęmiecza.Wbiłem miecz w ziemię obok ogrodzenia, a następnie podeszwą buta nachyliłem go wjego stronę.Jelec dotknął liny, ale nic się nie stało.No tak.Gleba była suchajak pieprz.Odciągnąłem więc miecz butem od płotu, wyjąłem go z ziemi, po czym wziąłembukłak i nalałem wody w otwór pozostawiony przez ostrze.Następnie wetknąłemmiecz w bajorko i pogmerałem nim, zamieniając ziemię w rzadkie błoto.Co prawda,dziewczyna protestowała, twierdząc, \e ostrze zardzewieje, a grzebanie mieczem wziemi to świętokradztwo, lecz ja nie zwróciłem uwagi na jej słowa i znówpopchnąłem miecz butem.Tym razem poskutkowało.Pomiędzy jelcem a liną nastąpiło zwarcie i utworzył sięłuk elektryczny, wszystkie zaś słupki ogrodzenia zaczęły się chaotycznie zginaći prostować.To samo działo się z linami - łuski na nich to je\yły się, tokładły gładko.Po jakimś czasie ujrzałem przemieszczające się po linach obszary,nastroszone niczym na wściekłym psie, podpórki ogrodzenia zaś drgały jak w atakuepilepsji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wrzasnąłem na niego, co nie przyniosło\adnego rezultatu.W pobli\u zobaczyłem spory kamień, podniosłem więc go icisnąłem w bydlę.Stwór poruszył się, a rycerz wyleciał ku górze malownicząparabolą.Podniosłem z ziemi drugi kamień i przygotowałem się do rzutu.Smokspojrzał na mnie i chyba poniechał rycerza, bo ten zwalił się na ziemię jakopakowany w blachę wór kartofli.Cisnąłem kamieniem, który poleciał gdzieś ku środkowi kadłuba smoka, po czymskręcił do jego pyska i znikł tam.Po chwili rozległo się jakby kaszlnięcie ikamień wyleciał ze smoczej mordy w moją stronę.Padłem na ziemię, a kamiennypocisk z gwizdem przemknął nade mną.Rozejrzałem się za dalszymi kamieniami,kalkulując jednocześnie, czy dostarczanie amunicji poczwarze ma sens.Niestety,w pobli\u mnie widoczne były tylko pojedyncze kępki trawy i wyschnięte osty.Próbowałem odtoczyć się dalej, lecz przeszkodził mi w tym chlebak, nasuwającjednak tym samym zbawienny pomysł posłu\enia się jego zawartością.Wygrzebałem zniego trzy dorodne jabłka, dwa wziąłem w jedną rękę, jedno w drugą i cisnąłemszybką serią wszystkie trzy.W normalnych warunkach nie trafiłbym, lecz smokściągnął jabłka do swej mordy.Ja w tym czasie przebiegłem kilka kroków iszykowałem się do kolejnego uniku, na wypadek gdyby jabłka miały powrócić domnie.Tak się jednak nie stało.Zamiast tego potwór postał, poprzestępował złapy na łapę, a następnie rozległ się w nim głuchy huk.Smok wydął się,wybałuszył oczka, rzygnął strumieniem dymu i pary i padł.Przez chwilę jego ogonciął ze świstem powietrze, a łapy darły ziemię, po czym wszelki ruch ustał.Niewiem dlaczego, ale byłem pewien, \e nie \yje.Przyjrzałem się rycerzowi.Poruszył się lekko, a jego dłoń w rękawicy przezchwilę poszukiwała czegoś na ziemi.Jego następną czynnością było przetoczeniesię na brzuch i próba rozejrzenia się.Szło mu to kiepsko, gdy\ jego hełm byłmocno pokrzywiony i otworki w przyłbicy prawdopodobnie powgniatały się.Doszedłem do wniosku, \e skoro z rycerzem wszystko jest w porządku, to wartoopuścić tę łąkę - pewnie zaraz przybiegnie chłop-smokopas z odpowiednikiemwideł.Najprawdopodobniej widły do wyrzucania smoczego gnoju są odpowiedniosłuszniejsze, a chłop mo\e być trollem.Gdy jednak podszedłem do ogrodzenia, okazało się, \e uległo ono nieoczekiwanejmetamorfozie.Stojące swobodnie części jego podpórek - łap świerszcza - oderwałysię od ziemi i wskazywały teraz niebo.Dzięki temu najwy\sza z lin znajdowałasię na wysokości niemal trzech metrów.Co gorsza, same liny równie\przekształciły się.Nadal przypominały strukturą świerkowe szyszki lecz stare ibardzo wyschnięte - ich łuski sterczały niemal pod kątem prostym, a widokkrystalicznego połysku na ich krawędziach podpowiedział mi, \e są cholernieostre.Uznałem, \e do wspięcia się na ogrodzenie przydałby się jakiś podkład, coś, conie daje się przebić.Najlepsze do tego celu byłyby kawałki zbroi.Zawróciłem kurycerzowi, który w półprzysiadzie rozglądał się, kiwając na boki hełmem, ijednocześnie się cofał.Prawdopodobnie nie miał pojęcia, \e smok zdechł, ioczekiwał w ka\dej chwili jego ataku.Głupia sytuacja, w jakiej się znalazłem, zirytowała mnie.Podszedłem do rycerzaod tyłu i kopnąłem go w najbardziej wypiętą część ciała.Rzucił się do przodu iprzetoczył, we mnie zaś narastała wściekłość - na siebie, \e wpakowałem się wtakie poło\enie, na niego, \e tak idiotycznie mnie w nie wciągnął, naogrodzenie.Podbiegłem do niego, kopnąłem go w bok i wrzasnąłem:- Wyskakuj ze swojej skorupy! Natychmiast!Obrócił się w moją stronę i usiłował dojrzeć mnie przez pogięte dziurki wprzyłbicy.Strona 63Utkin Marek - Technomagia i smoki- Smok zdechł, trzeba się wynosić! Ogrodzenie się naje\yło! Wyskakuj z blach,potrzebuję twojej zbroi, szybko! - wrzasnąłem po raz kolejny, dokopałem mu wblachę i odskoczyłem.Pozbierał się niemrawo, wstał, po czym odpiął coś przy kryzie hełmu i na bokachzbroi.Następnie sięgnął do jednego barku, pózniej do drugiego, i coś odhaczyłlub przekręcił, bo rozległy się dwa trzaski.Potem ujął za pancerz na ramieniu,ściągnął z ręki cały, wraz z watowaną podszewką i rękawicą, i rzucił na ziemię.Następnie uczynił tak samo z pancerzem na drugiej ręce.Jego ramiona powinnynale\eć raczej do nastoletniego młodzieńca ni\ do wojownika - nie były anigrube, ani owłosione.Wkurzyło mnie to jeszcze bardziej - przyszło mi na myśl, \e uratowałem jakiegośbezu\ytecznego bubka, synalka cholernie bogatych starych, polityków lubpodobnych osób, smarkacza, któremu zachciało się zabawić w rycerza.Miałemochotę dokopać mu jeszcze raz w blachę, lecz właśnie zdjął hełm.Zamarłem w bezruchu z odwiedzioną do tyłu nogą, gdy\ ujrzałem burzę rudychwłosów, a pod nią - twarz dziewczyny, bardzo ładną pomimo rozcięcia na czole,krwawiącej wargi i wściekłej miny.W zasadzie (zaszemrało coś we mnie) poprzygodzie z łowcami przemieńców, gdzie mniemany mały okazał się Iwa, mogłem byłspodziewać się podobnego obrotu sprawy.Tymczasem ona zrzuciła na ziemię dalsze części zbroi i została tylko wskórzanych nogawicach i luznej koszulce z szarego jedwabiu.- Co się tak gapisz! - zawołała.- Masz zbroję, co z nią dalej zrobisz?Chciałem odpowiedzieć, ale zaschło mi w gardle.Zapewne kurz wzbity w czasiewalki sprawił, \e nie mogłem wykrztusić ani słowa.Pozbierałem więc kawałkizbroi i poszedłem w stronę ogrodzenia.Następnie wziąłem największą skorupę inarzuciłem na linę.Poniewa\ upadła krzywo i obawiałem się, \e spadnie,postanowiłem ją poprawić.Ujrzałem błysk wyładowania i moja ręka automatyczniezgięła się.Upadłem na plecy, a ramię zabolało mnie, jakbym oberwał po nimkijem.Elektryczny pastuch! - dotarło do mnie.Ona podeszła tu\ obok, niosąc pod pachą hełm, a w ręce miecz.Spoglądając namnie z góry, powiedziała, \e płot jest zasilany przez du\ego smoka piorunicznegoi \e teraz, gdy się obudził, nie ma sposobu na sforsowanie go.Następnie dodała,\e za chwilę przybędą pewnie stra\nicy i \e powinniśmy przygotować się doobrony.Nie miałem na to najmniejszej ochoty i postanowiłem jednak rozwiązaćsprawę ogrodzenia.Powiedziałem, \eby mi dała miecz.Nie chciała tego zrobić,dopóki nie powiedziałem, \e muszę wykonać zabieg magiczny, do którego potrzebujęmiecza.Wbiłem miecz w ziemię obok ogrodzenia, a następnie podeszwą buta nachyliłem go wjego stronę.Jelec dotknął liny, ale nic się nie stało.No tak.Gleba była suchajak pieprz.Odciągnąłem więc miecz butem od płotu, wyjąłem go z ziemi, po czym wziąłembukłak i nalałem wody w otwór pozostawiony przez ostrze.Następnie wetknąłemmiecz w bajorko i pogmerałem nim, zamieniając ziemię w rzadkie błoto.Co prawda,dziewczyna protestowała, twierdząc, \e ostrze zardzewieje, a grzebanie mieczem wziemi to świętokradztwo, lecz ja nie zwróciłem uwagi na jej słowa i znówpopchnąłem miecz butem.Tym razem poskutkowało.Pomiędzy jelcem a liną nastąpiło zwarcie i utworzył sięłuk elektryczny, wszystkie zaś słupki ogrodzenia zaczęły się chaotycznie zginaći prostować.To samo działo się z linami - łuski na nich to je\yły się, tokładły gładko.Po jakimś czasie ujrzałem przemieszczające się po linach obszary,nastroszone niczym na wściekłym psie, podpórki ogrodzenia zaś drgały jak w atakuepilepsji [ Pobierz całość w formacie PDF ]