[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mierzyli się nawzajem nienawistnym spojrzeniem.- Kim jesteś? - spytał Troy.- Jestem Benwolio Monteki.A to Romeo Monteki, mój młodykuzyn.Troy skrzywił się.- Ludzie! Jesteście fanami Szekspira? Jak ci wariaci odGwiezdnych wojen, co przebierają się za Kłingonów? A ten udajeszesnastowiecznego mnicha?- To o nim ci mówiłem - powiedział mnich, wskazującBenwolia.- Znalazł cię rannego i przyniósł tutaj.- Naprawdę? A czemu nie do szpitala? I co to za przebieranka?-Przyniosłem cię tutaj, bo nosiłeś barwy Montekich - wyjaśniłBenwolio, opierając dłonie na szczupłych bio- drach.- I zostałeś zraniony przez gwardzistę Kapuletich.Gdybym zostawił cię tam, gdzie leżałeś, ludzie Kapuletichwróciliby za chwilę, żeby cię posiekać na drobne kawałeczki.Romeo tylko skłonił się przed Troyem, po czym oparł sięplecami o ścianę i westchnął.Troy skrzywił się.- Ludzie Kapuletich? Barwy Montekich? Co to wszystkoznaczy? Jesteśmy w ukrytej kamerze, tak? Robicie mnie wbambuko? - nagle jęknął i usiadł na pryczy.- Ta cholerna nogadoprowadza mnie do rozpaczy.Skrzywił się i zdjął bandaż.-Odniosłeś ranę, mój synu, stąd ból - powiedział mnich.Wyciągnęłam szyję, żeby zobaczyć, na co Troy tak się gapi.Jego rana ciągnęła się od kolana aż po biodro.Sterczały z niejczarne szwy jak z ciała potwora Frankensteina.Złote pukleopadły Troyowi na płonące z gniewu oczy.- Coście mi zrobili? Jutro miałem kręcić wideoklipa na plaży!Jak ja mam teraz włożyć szorty? I co to w ogóle za bandaż! -pomachał kawałkiem tkaniny.- Wygląda jak stara ścierka! Mogęod tego dostać gangreny!Nagle oklapł.- Czego ode mnie chcecie?- Jak to: czego chcemy? - powtórzył mnich.Romeo przysunąłsię do okna i spojrzał w ciemność.- O ja nieszczęśliwy! - jęknął.- Mój synu - odezwał się do niego mnich.- Powiedz mi, co cięgnębi.-Jest nieszczęśliwie zakochany - wyjaśnił za niego Benwolio inie pytając, pociągnął łyk z niebieskiego dzban- ka.- Głowa mnie rozbolała od tych jego ciągłych narzekań zpowodu Rozaliny.Założyłbym się, że Mimi też nie może już tegosłuchać.- Mimi? - powtórzył Troy, rzucając bandaż na podłogę.Wzięłam głębszy oddech i weszłam do izby. Chociaż to wariacjanie jest jednakże bez metody!(Hamlet,akt II, scena 2)-Mimi! Co ci się stało? Jesteś wysmarowana jakąś białąpapką! - zawołał Troy i nie czekając na odpowiedz, zwrócił się doBenwolia.- Co wy wyprawiacie! Nie mieliście prawa jej tuściągnąć.Słuchaj, mój prawnik wypłaci wam taki okup, jakiegotylko zażądacie, ale macie ją natychmiast wypuścić!Widocznie myślał, że zostałam porwana.- Słuchaj, Troy.- zaczęłam.Pokuśtykał w moją stronę, krzywiąc się z bólu przy każdymkroku, i szorstko złapał mnie za ramię.- Przy nich ani słowa - szepnął.- Ci faceci uciekli chyba zpsychiatryka.Popatrz tylko na nich.Poprzebierali się wrenesansowe kostiumy znanych nam cymbałów ze sztukiSzekspira, a ten, co udaje mnicha, jest święcie przekonany żemamy rok 1594.1 w dodatku zranili mnie w nogę.Widać gołymokiem, że są do wszystkiego zdolni, więc pozwól mi to załatwićsamemu.Oczywiście użył protekcjonalnego tonu, który nieraz jużsłyszałam z jego ust.No, pięknie - pomyślałam.- Jeśli tak, to radz sobie sam i dowoli rób z siebie głupka. Mnie też bolały nogi, ledwo żyłam.Usiadłam na stołku izrzuciłam pantofle na drewnianych podeszwach.- Ile chcecie? - spytał Troy.- Co prawda, nie rozumiem twojego pytania, ale ton rozumiemdoskonale, mój panie, i wiem, że jest obrazliwy - Benwoliopowolnym, groznym ruchem położył dłoń na rękojeści szpady.Romeo tymczasem przykleił nos do szyby i spoglądał w noc.Troy podniósł ręce w geście kapitulacji.- Uspokój się, nie chciałem cię obrazić.Spróbuję jeszcze razod początku.Czego ode mnie oczekujecie?-Wdzięczności za ocalenie życia.To w zupełności wystarczy.- Za ocalenie życia? Ach, tak, mówisz o tym gwardziścieKapuletich.Jasne - głos Troya aż ociekał ironią.- Jasne.Piękniedziękuję.- Troy, musimy porozmawiać - powiedziałam.Gdybym mogłachoćby na chwilę zostać z nim sama, zdołałabym wszystko muwytłumaczyć.- Ja wiem, o co w tym wszystkim chodzi.Machnął na mnie ręką, żebym siedziała cicho, jakby uważał,że robię tylko niepotrzebny zamęt, który przeszkadza mu zebraćmyśli.- Więc mówisz, że nazywasz się.- Benwolio Monteki.-Tak, właśnie.Słuchaj, Benwolio, wyjdziemy stąd iwezwiemy taksówkę.Mój agent ma biuro w Nowym Jorku.Pojedziemy tam i wypiszę ci czek.- uśmiechnął się,zadowolony ze swojego sprytnego pomysłu.- No to jak?Idziemy?Benwolio uniósł brew. - Zaczynam sądzić, że jesteś niespełna rozumu.Usadowił sięna parapecie obok Romea, a jego długiełydki zaczęły kołysać się jak metronom.- Rozalino.- szeptał Romeo.Przeszłam boso po surowych deskach podłogi i stanęłam przyTroyu, odwrócona tyłem do tamtych.- Pamiętasz, jak wyrwałam ci z rąk naszyjnik, a potemotworzyłam drzwi i znalezliśmy się w chmurze popiołu?-odezwałam się z takim spokojem, na jaki tylko mogłam sięzdobyć.- Pamiętasz, jak powiedziałam, że chcę być gdzieśindziej, a ty stwierdziłeś, że Werona podobno jest przyjemnymmiejscem?Troy zmarszczył brwi.-1 tak się właśnie stało - ciągnęłam dalej.- Nie zostaliśmyporwani.Przyniósł nas tutaj mój szekspirowski amulet.To coś wrodzaju czarów.- To bardzo ciekawe - powiedział mnich, który nadstawiałswoich wielkich uszu, żeby usłyszeć to, co nie dla niego byłoprzeznaczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl