[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastępy zamierzały czekać aż do pełni, która przypadała tej nocy.Oznaczało to, że jakieś biedne dziecko nadal jest uwięzione, a jutro zapewne bę-dzie martwe.Mógł usiąść i nic z tym nie robić albo zrobić to, co uważał za słuszne.Po-winien jechać do Kersley Hall i ich powstrzymać.Usłyszał jakiś hałas, gdy szedł po schodach.Ktoś się z kimś kłócił.Benedick za-trzymał się na półpiętrze i zamarł na widok bladej, zrozpaczonej twarzy Emmy Cadbury,z którą wykłócał się jeden z lokajów.- Jaśnie pana nie ma w domu dla kobiet twojego pokroju.Odejdz.Gdyby to był Richmond, na pewno by jej nie odprawił.- Proszę poczekać - powiedział Benedick i szybko zbiegł.- Jaśnie panie, ta kobieta myszkowała po domu - poinformował go lokaj.- Chybaweszła drzwiami dla służby.Mówiła, że szuka pana, ale kucharka twierdzi, że to jedna ztych jawnogrzesznic i nie ma prawa odwiedzać domu przyzwoitego dżentelmena.Chy-ba że ten po nią pośle.A jaśnie pan to pewnie po nią nie posyłał, z powodu zmartwieniaz bratem i w ogóle.- Z bratem? - wtrąciła się Emma Cadbury.- Co się stało z bratem waszej lordow-skiej mości?- Nie wydaje mi się, żeby to była pani sprawa - odparł ostro Benedick.- Wśliznęłasię tu pani, by się ze mną spotkać?- Nie przyszło mi do głowy nic innego.Wiedziałam, że nikt mnie nie wpuści odfrontu - burknęła.Zastanawiał się nad tym przez chwilę.- Proszę do biblioteki - oznajmił nagle.- To wszystko - zwrócił się do lokaja, któ-rego imienia nie pamiętał.- Proszę trzymać z dala od nas moją siostrę i jej przeklętegomęża.- Ale jaśnie panie.- zaczął lokaj, lecz było już za pózno.RLTBenedick minął go i otworzył drzwi.Za nimi ujrzał Luciena de Malheura z bardzociężarną żoną na kolanach.Oboje całowali się w najlepsze.- Cholera! - Benedick raczej nie używał tego słowa w obecności dam, jednak sytu-acja była wyjątkowa, więc je powtórzył.- Cholera.Co wy robicie w mojej bibliotece?Lepiej nie odpowiadajcie.Czy nie udostępniłem wam sypialni? Tam sobie figlujcie!- Kto to? - zapytała Miranda, zeskakując z kolan męża.Skorpion podniósł się z miejsca, gdy pani Cadbury weszła do pokoju.- Wasza lordowska mość nie musi mnie przedstawiać - wyszeptała.- Nie powin-nam była tu przychodzić, ale nie wiedziałam, co robić.- Proszę, by pani pozostawiła mojej decyzji to, kogo przedstawiam mojej siostrze -wycedził.- Wobec tego ja rozwiążę problem i będę czynił honory - wtrącił gładko Lucien.-Moja droga, wydaje mi się, że odwiedziła nas pani Emma Cadbury, niegdyś jedna z naj-słynniejszych właścicielek domów publicznych w Londynie; Pani Cadbury, oto moja żo-na, hrabina Rochdale.Miranda uśmiechnęła się do Emmy.- Ależ pani jest taka młoda! - zawołała.- To naprawdę wyjątkowe osiągnięcie jakna pani wiek.Jak rozumiem, przeszła pani na emeryturę?- Mirando! - jęknął Benedick.- Nie zapominaj, że twoja siostra wyszła za mnie, Rohan - zauważył Skorpion.-Przywykła do osób z półświatka.- Taką osobą jestem? - zapytała pani Cadbury z przekąsem.- Cóż, nazywano mniejeszcze gorzej.- Spojrzała na Benedicka.- Wasza lordowska mość, naprawdę musimyporozmawiać.- Wobec tego proszę zrobić to w obecności mojej siostry i jej piekielnego męża.Coznowu wymyśliła lady Carstairs?- Właśnie w tym problem, wasza lordowska mość.Zniknęła.RLTRozdział trzydziesty trzeciBenedick pomyślał, że z każdą chwilą dzień przynosi coraz gorsze wieści.Zaczęłosię od niepokoju o brata i irytacji na siostrę, a skończyło na panice.Dopadli Melisandę,niech Bóg ma ją w swojej opiece!I ich również.- Dlaczego uważa pani, że mogę cokolwiek o tym wiedzieć?Z trudem panował nad głosem.Emma Cadbury popatrzyła na niego z niesmakiem.- Miałam taką nadzieję, wasza lordowska mość - odparła.- Liczyłam na to, że jestna tyle niemądra, by znowu spędzić z panem noc, i po prostu nie chciała się przyznać.- Tak byłoby najlepiej - zauważyła Miranda.- Jednak Melisanda wyruszyła na poszukiwania naszej małej Betsey.Obiecała, żezjawi się u pana po pomoc.Wydało mi się dziwne, że nie wysłała nam żadnej informacji.Nigdy nie porzuciłaby Betsey dla jakiegoś przelotnego romansu z zatwardziałym hulaką- dodała z goryczą.- Nie widziałem lady Carstairs - odparł Benedick.- Ostatni raz kontaktowałem sięz nią dwa poranki temu.- Kiedy odeszła stąd we łzach - powiedziała Emma Cadbury.- Drań z pana, waszalordowska mość.Benedick zamrugał ze zdumieniem.Nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek nazy-wał go draniem, a tym bardziej ktoś tak nisko stojący w hierarchii społecznej.Miranda interweniowała, nim zdążył odpowiedzieć.- Niezupełnie drań, ale prawie - zauważyła.- Na domiar złego, ten piekielny głu-piec jest zakochany w lady Carstairs, ale nie chce się do tego przyznać.Mam tak strasz-nie dosyć twardogłowych mężczyzn i ich tępego uporu!Lucien de Malheur wybuchnął śmiechem.- Ty też nie jesteś wyjątkiem - warknęła.Emma Cadbury przyglądała się Benedickowi ze sceptycyzmem w oczach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zastępy zamierzały czekać aż do pełni, która przypadała tej nocy.Oznaczało to, że jakieś biedne dziecko nadal jest uwięzione, a jutro zapewne bę-dzie martwe.Mógł usiąść i nic z tym nie robić albo zrobić to, co uważał za słuszne.Po-winien jechać do Kersley Hall i ich powstrzymać.Usłyszał jakiś hałas, gdy szedł po schodach.Ktoś się z kimś kłócił.Benedick za-trzymał się na półpiętrze i zamarł na widok bladej, zrozpaczonej twarzy Emmy Cadbury,z którą wykłócał się jeden z lokajów.- Jaśnie pana nie ma w domu dla kobiet twojego pokroju.Odejdz.Gdyby to był Richmond, na pewno by jej nie odprawił.- Proszę poczekać - powiedział Benedick i szybko zbiegł.- Jaśnie panie, ta kobieta myszkowała po domu - poinformował go lokaj.- Chybaweszła drzwiami dla służby.Mówiła, że szuka pana, ale kucharka twierdzi, że to jedna ztych jawnogrzesznic i nie ma prawa odwiedzać domu przyzwoitego dżentelmena.Chy-ba że ten po nią pośle.A jaśnie pan to pewnie po nią nie posyłał, z powodu zmartwieniaz bratem i w ogóle.- Z bratem? - wtrąciła się Emma Cadbury.- Co się stało z bratem waszej lordow-skiej mości?- Nie wydaje mi się, żeby to była pani sprawa - odparł ostro Benedick.- Wśliznęłasię tu pani, by się ze mną spotkać?- Nie przyszło mi do głowy nic innego.Wiedziałam, że nikt mnie nie wpuści odfrontu - burknęła.Zastanawiał się nad tym przez chwilę.- Proszę do biblioteki - oznajmił nagle.- To wszystko - zwrócił się do lokaja, któ-rego imienia nie pamiętał.- Proszę trzymać z dala od nas moją siostrę i jej przeklętegomęża.- Ale jaśnie panie.- zaczął lokaj, lecz było już za pózno.RLTBenedick minął go i otworzył drzwi.Za nimi ujrzał Luciena de Malheura z bardzociężarną żoną na kolanach.Oboje całowali się w najlepsze.- Cholera! - Benedick raczej nie używał tego słowa w obecności dam, jednak sytu-acja była wyjątkowa, więc je powtórzył.- Cholera.Co wy robicie w mojej bibliotece?Lepiej nie odpowiadajcie.Czy nie udostępniłem wam sypialni? Tam sobie figlujcie!- Kto to? - zapytała Miranda, zeskakując z kolan męża.Skorpion podniósł się z miejsca, gdy pani Cadbury weszła do pokoju.- Wasza lordowska mość nie musi mnie przedstawiać - wyszeptała.- Nie powin-nam była tu przychodzić, ale nie wiedziałam, co robić.- Proszę, by pani pozostawiła mojej decyzji to, kogo przedstawiam mojej siostrze -wycedził.- Wobec tego ja rozwiążę problem i będę czynił honory - wtrącił gładko Lucien.-Moja droga, wydaje mi się, że odwiedziła nas pani Emma Cadbury, niegdyś jedna z naj-słynniejszych właścicielek domów publicznych w Londynie; Pani Cadbury, oto moja żo-na, hrabina Rochdale.Miranda uśmiechnęła się do Emmy.- Ależ pani jest taka młoda! - zawołała.- To naprawdę wyjątkowe osiągnięcie jakna pani wiek.Jak rozumiem, przeszła pani na emeryturę?- Mirando! - jęknął Benedick.- Nie zapominaj, że twoja siostra wyszła za mnie, Rohan - zauważył Skorpion.-Przywykła do osób z półświatka.- Taką osobą jestem? - zapytała pani Cadbury z przekąsem.- Cóż, nazywano mniejeszcze gorzej.- Spojrzała na Benedicka.- Wasza lordowska mość, naprawdę musimyporozmawiać.- Wobec tego proszę zrobić to w obecności mojej siostry i jej piekielnego męża.Coznowu wymyśliła lady Carstairs?- Właśnie w tym problem, wasza lordowska mość.Zniknęła.RLTRozdział trzydziesty trzeciBenedick pomyślał, że z każdą chwilą dzień przynosi coraz gorsze wieści.Zaczęłosię od niepokoju o brata i irytacji na siostrę, a skończyło na panice.Dopadli Melisandę,niech Bóg ma ją w swojej opiece!I ich również.- Dlaczego uważa pani, że mogę cokolwiek o tym wiedzieć?Z trudem panował nad głosem.Emma Cadbury popatrzyła na niego z niesmakiem.- Miałam taką nadzieję, wasza lordowska mość - odparła.- Liczyłam na to, że jestna tyle niemądra, by znowu spędzić z panem noc, i po prostu nie chciała się przyznać.- Tak byłoby najlepiej - zauważyła Miranda.- Jednak Melisanda wyruszyła na poszukiwania naszej małej Betsey.Obiecała, żezjawi się u pana po pomoc.Wydało mi się dziwne, że nie wysłała nam żadnej informacji.Nigdy nie porzuciłaby Betsey dla jakiegoś przelotnego romansu z zatwardziałym hulaką- dodała z goryczą.- Nie widziałem lady Carstairs - odparł Benedick.- Ostatni raz kontaktowałem sięz nią dwa poranki temu.- Kiedy odeszła stąd we łzach - powiedziała Emma Cadbury.- Drań z pana, waszalordowska mość.Benedick zamrugał ze zdumieniem.Nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek nazy-wał go draniem, a tym bardziej ktoś tak nisko stojący w hierarchii społecznej.Miranda interweniowała, nim zdążył odpowiedzieć.- Niezupełnie drań, ale prawie - zauważyła.- Na domiar złego, ten piekielny głu-piec jest zakochany w lady Carstairs, ale nie chce się do tego przyznać.Mam tak strasz-nie dosyć twardogłowych mężczyzn i ich tępego uporu!Lucien de Malheur wybuchnął śmiechem.- Ty też nie jesteś wyjątkiem - warknęła.Emma Cadbury przyglądała się Benedickowi ze sceptycyzmem w oczach [ Pobierz całość w formacie PDF ]