[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panna Anna dużo czytaÅ‚a i pod Å‚awÄ… szkolnÄ… niejako zdobyÅ‚a wyksztaÅ‚cenie dalekoszersze, niż sÄ…dzono.ByÅ‚a nieufna, zamkniÄ™ta w sobie, milczÄ…ca i nieprzystÄ™pna.Teraz po Å›mierci matki wzięła w swe rÄ™ce zarzÄ…d domu i opiekÄ™ nad mÅ‚odszym rodzeÅ„-stwem.Trzech braci ksztaÅ‚ciÅ‚a w gimnazjum mÄ™skim, dwie mÅ‚odsze siostrzyce w żeÅ„skim.CzuwaÅ‚a nie tylko nad ich pokarmem i naukÄ…, ale także robiÅ‚a to samo co matka, to jestuczyÅ‚a ich nienawiÅ›ci do ducha moskwicyzmu.Jednakże miÄ™dzy podszeptem jej i matki byÅ‚aróżnica.Tamta czyniÅ‚a swoje jak szlachetny czÅ‚owiek, który mocujÄ…c siÄ™ ze sÅ‚aboÅ›ciÄ… siÅ‚, peÅ‚-ni obowiÄ…zek; ta sprawowaÅ‚a go inaczej, a w taki sposób, jakby nóż ostrzyÅ‚a tajemnie.Borowicz zakochaÅ‚ siÄ™ w pannie Annie przy koÅ„cu zimy.W dzieÅ„ mrozny i Å›niegowyszedÅ‚ w stronÄ™ gimnazjum i spotkaÅ‚ panienkÄ™ zdążajÄ…cÄ… do cerkwi.ByÅ‚o to w epoce najzaja-dlejszych dysput i czytaÅ„ u Gontali.Borowicz spojrzaÅ‚ przelotnie na idÄ…cÄ…, odniósÅ‚ w roztar-gnieniu jak gdyby dawne, martwe, rusofilskie wrażenie: ach, to ta.Birutka i nagle przy-pomniaÅ‚ sobie, co mu o niej mówiono.SkrÄ™ciÅ‚ na miejscu i wlókÅ‚ siÄ™ za niÄ….Biruta szÅ‚a wol-nym krokiem.Znieżynki lekkie jak puch pÅ‚ynęły w powietrzu i krążyÅ‚y dokoÅ‚a tej gÅ‚owyubranej w barankowÄ… czapkÄ™.Jedne z nich siadaÅ‚y potajemnie na promieniach jasnych wÅ‚o-sów wymykajÄ…cych siÄ™ spod czapki, inne obcesowo pÄ™dziÅ‚y do ust różowych i za tÄ™ Å›miaÅ‚ośćświÄ™tokradzkÄ… konaÅ‚y w gorÄ…cym oddechu, jeszcze inne czepiajÄ…c siÄ™ brwi i dÅ‚ugich rzÄ™s za-glÄ…daÅ‚y w smutne oczy.Borowicz raz tylko w nie spojrzaÅ‚ i wnet zleciaÅ‚o na niego jakbywÅ›ród widnego dnia wypadajÄ…ce zaćmienie sÅ‚oÅ„ca.Te duże lazurowe zrenice, co udzielaÅ‚ynawet biaÅ‚kom nikÅ‚ej półbarwy bÅ‚Ä™kitu, wcieliÅ‚y siÄ™ w jego duszÄ™.Biruta nie bywaÅ‚a nigdzie, u żadnej z koleżanek, gdyż wszystek czas wolny pochÅ‚aniaÅ‚a jejpraca domowa i korepetycje z siostrami.Toteż Borowicz nie mógÅ‚ siÄ™ z niÄ… zapoznać, chociażdokÅ‚adaÅ‚ w tym celu staraÅ„ forsownych niemaÅ‚o.Czasami widywaÅ‚ jÄ… na ulicy, gdy szÅ‚a kudomowi albo do gimnazjum w towarzystwie mÅ‚odych Stogówek.Wtedy przez krótkiechwile radoÅ›ci mógÅ‚ na jawie uwielbiać jej twarz przecudnÄ… i podziwiać oczy, w którychmieszkaÅ‚a wieczysta chÅ‚odna troska.Pewnego razu otrzymaÅ‚ z rÄ…k jednej fertycznej siódmo-klasistki sztambuch do wpisania wiersza pamiÄ…tkowego.Niedbale przerzucaÅ‚ kartki tego al-bumu, z ironiÄ… odczytujÄ…c drewniane sentymenty gimnazistek, gdy wtem rzuciÅ‚ mu siÄ™ w oczywierszyk pisany rÄ™kÄ… panny Stogowskiej.Borowicz zerwaÅ‚ siÄ™ na równe nogi i drżącymiustami czytaÅ‚ tÄ™ strofkÄ™:Ach, kiedyż wykujem, strudzeni oracze,Lemiesze z paÅ‚aszy skrwawionych?Ach, kiedyż na ziemi już nikt nie zapÅ‚aczePrócz rosy Å‚Ä…k naszych zielonych?.115U doÅ‚u stronicy mieÅ›ciÅ‚ siÄ™ nastÄ™pujÄ…cy przypisek: Droga moja, jeżeli kiedy spojrzysz na tÄ™ kartkÄ™ i odczytasz niniejszÄ… piosenkÄ™ Mieczy-sÅ‚awa Romanowskiego, wspomnij o «Birucie» i myÅ›l o niej ze współczuciem.Borowicz staÅ‚ dÅ‚ugo z oczyma wlepionymi w te sÅ‚owa.Tegoż dnia napisaÅ‚ wÅ‚aÅ›cicielcesztambucha jakiÅ› szumny komunaÅ‚, ale w zamian za to wyrwaÅ‚ z tak piÄ™knie oprawionejksiążki kartÄ™ z autografem Biruty, ukradÅ‚ go bezczelnie i schowaÅ‚.OdtÄ…d bardzo czÄ™sto takartka leżaÅ‚a miÄ™dzy stronicami Antygony, a ilekroć powtarzaÅ‚, to nowoczesny poeta prze-szkadzaÅ‚ mu skupiać wszystkÄ… uwagÄ™ na skargach Å›lepego króla.Tymczasem skoÅ„czyÅ‚ siÄ™ rok szkolny, przyszÅ‚y Å›wiÄ™ta i wkrótce zwaliÅ‚o siÄ™ powtarzanie.Marcin w ciÄ…gu tego okresu widziaÅ‚ pannÄ™ AnnÄ™ raz jeden.KuÅ‚ z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… po caÅ‚ychdniach, nieraz do bladego przedÅ›witu.Wówczas wychodziÅ‚ z domu i krążyÅ‚, jak szyldwach,po ulicy, okoÅ‚o domu, gdzie mieszkaÅ‚a Biruta.WiedziaÅ‚ na pewno, że jej nie zobaczy, alezbliżanie siÄ™ do jej mieszkania przyprawiaÅ‚o go o szczególne Å›ciÅ›nienie serca, zarazem bole-sne i rozkoszne.UmysÅ‚ jego, forsownie podówczas wkrÄ™cany miÄ™dzy żelazne tryby dat, aory-stów, formuÅ‚ wyrywaÅ‚ siÄ™ do cudownego widziadÅ‚a i spaÅ‚ u stóp ubóstwianej w ciszy iwÅ›ród marzeÅ„.Ulica, brukowana wielkimi kamieniami i zaopatrzona w wÄ…ziutkie a wydepta-ne ze szczÄ™tem flizy z piaskowca, bywaÅ‚a o tej porze pusta zupeÅ‚nie.Okiennice, umieszczone czÄ™stokroć tuż nad samym chodnikiem, byty pozamykane, firankispuszczone, bramy i drzwi do sieni zatarasowane.Pierwszy brzask spÅ‚ywaÅ‚ z dachów okry-tych nocnÄ… rosÄ… w brudnÄ… ulicÄ™ i powlekaÅ‚ jÄ… caÅ‚Ä… bladosinym kolorem.Borowicz stÄ…paÅ‚ napalcach, żeby nikogo ze Å›piÄ…cych nie budzić i nie zwracać na siÄ™ niczyjej uwagi.Oczy jegoleciaÅ‚y ku szeregowi okien pierwszego piÄ™tra starej kamienicy, czepiaÅ‚y siÄ™ ich, wisiaÅ‚y u za-suniÄ™tych storów z szarego płótna.TrafiaÅ‚o mu siÄ™ stać tam bez ruchu, bez wiedzy, nie wia-domo jak dÅ‚ugo, z oczyma utkwionymi w te szyby.Gdy sklepikarze poczynali otwierać swekramy, Marcin z gÅ‚odnym sercem odchodziÅ‚ stamtÄ…d w stronÄ™ parku, który leżaÅ‚ tuż po dru-giej stronie poÅ‚aci domów.I oto nagle los siÄ™ nad nim zlitowaÅ‚.WstÄ™pujÄ…c na placyk przy zródle, zobaczyÅ‚ BirutÄ™.Panna Stogowska rzuciÅ‚a naÅ„ okiem z wyrazem niechÄ™ci i drgnęła, jakby w zamiarze oddale-nia siÄ™ stamtÄ…d, ale po namyÅ›le, zacisnÄ…wszy wargi, zostaÅ‚a.Borowicz chciaÅ‚ trzymać książkÄ™przed oczyma i spoza niej patrzeć, ale nie mógÅ‚ jej udzwignąć z kolan.Teraz przypomniaÅ‚sobie, że dawniej zdarzaÅ‚o mu siÄ™ widzieć panienkÄ™, gdy byÅ‚a chudÄ… i mizernÄ… dziewczynkÄ…ze srogimi oczami.Czyż to ta sama? zadawaÅ‚ sobie stokrotne pytanie, w którym kryÅ‚a siÄ™niezgÅ‚Ä™biona rozkosz.Blade liczko staÅ‚o siÄ™ teraz twarzÄ… dziewiczÄ… o rysach tak piÄ™knych,jakby to z nich wÅ‚aÅ›nie czerpano wzór do boskich profilów Pallady-Ateny w sztychowanychwinietach starego wydania rapsodów Homera.Pod prostymi brwiami bÅ‚yszczaÅ‚y w mrokurzÄ™s wielkie oczy.Nad biaÅ‚ym czoÅ‚em lÅ›niÅ‚y siÄ™ w porannym blasku pasma wÅ‚osów jak piÄ™k-ny len.Chude ramiona podlotka, przeksztaÅ‚cone teraz na barki dziewicze, cudnymi liniamiÅ‚Ä…czyÅ‚y siÄ™ z zarysem piersi rozciÄ…gajÄ…cych stanik ciasnego mundurka brÄ…zowej barwy.Park byÅ‚ pusty i cichy zupeÅ‚nie.StaÅ‚a tam jeszcze cienkÄ… warstwÄ… mgÅ‚a nocna.Tylko ptakiwoÅ‚aÅ‚y siÄ™ po drzewach.Niektóre z nich pÄ™dziÅ‚y za żerem w wysokÄ… trawÄ™ i od czasu do cza-su przerywaÅ‚y ciszÄ™ trzepotem skrzydeÅ‚, gdy uczepiwszy siÄ™ grubych badylów bujaÅ‚y wraz znimi na powietrzu.Czas leciaÅ‚ jak bÅ‚yskawica.Borowicz usÅ‚yszaÅ‚ ze zdumieniem, że bije siódma.Panna AnnawstaÅ‚a ze swego miejsca i nie podnoszÄ…c oczu odeszÅ‚a.Marcin prowadziÅ‚ jÄ… wzrokiem, a gdygÅ‚owÄ™ jej skryty krzewy, rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na Å‚awie i zostaÅ‚ tak bez ruchu.OkoÅ‚o dziewiÄ…tej do-piero wróciÅ‚ na stancjÄ™ i przez caÅ‚y dzieÅ„ zażarcie pracowaÅ‚.ChciaÅ‚ przemóc uczucia napada-jÄ…ce go jak gorÄ…czkowe ataki i pokonać zdrÄ™twienie mózgu.Chwilami wÅ‚adnęły nim szcze-gólne zÅ‚udzenia, które jego samego i caÅ‚y Å›wiat obracaÅ‚y w innÄ… postać, a wÅ‚aÅ›ciwie w jednejedynÄ…, niewysÅ‚owionÄ…, sennÄ… rozkosz.Stan takiego snu na jawie przeszkadzaÅ‚ mu w nauce,116toteż Marcin musiaÅ‚ zarywać nocy.SpaÅ‚ ledwie parÄ™ godzin, a przed samym Å›witem, okoÅ‚ogodziny drugiej, zbudzony przez jakieÅ› raptowne uderzenie nerwowe, podniósÅ‚ siÄ™, zlaÅ‚ gÅ‚owÄ™wodÄ… i ruszyÅ‚ do zródÅ‚a w parku.SiadÅ‚szy na swej Å‚awce ujÄ…Å‚ gÅ‚owÄ™ w rÄ™ce wsparte na kola-nach i oddaÅ‚ siÄ™ swym marzeniom, jak gdyby po niepewnych stopniach schodziÅ‚ w gÅ‚Ä…b czar-nÄ… bezdennej studni.Kiedy niekiedy w tym pochodzie zastÄ™powaÅ‚ mu drogÄ™ żal czy strach.W innych chwilach Å›ciskaÅ‚a mu piersi tÄ™sknota niezwyciężona.W parku i w mieÅ›cie byÅ‚ jeszcze mrok zupeÅ‚ny.Nawet ptaki drzemaÅ‚y w gniazdach [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Panna Anna dużo czytaÅ‚a i pod Å‚awÄ… szkolnÄ… niejako zdobyÅ‚a wyksztaÅ‚cenie dalekoszersze, niż sÄ…dzono.ByÅ‚a nieufna, zamkniÄ™ta w sobie, milczÄ…ca i nieprzystÄ™pna.Teraz po Å›mierci matki wzięła w swe rÄ™ce zarzÄ…d domu i opiekÄ™ nad mÅ‚odszym rodzeÅ„-stwem.Trzech braci ksztaÅ‚ciÅ‚a w gimnazjum mÄ™skim, dwie mÅ‚odsze siostrzyce w żeÅ„skim.CzuwaÅ‚a nie tylko nad ich pokarmem i naukÄ…, ale także robiÅ‚a to samo co matka, to jestuczyÅ‚a ich nienawiÅ›ci do ducha moskwicyzmu.Jednakże miÄ™dzy podszeptem jej i matki byÅ‚aróżnica.Tamta czyniÅ‚a swoje jak szlachetny czÅ‚owiek, który mocujÄ…c siÄ™ ze sÅ‚aboÅ›ciÄ… siÅ‚, peÅ‚-ni obowiÄ…zek; ta sprawowaÅ‚a go inaczej, a w taki sposób, jakby nóż ostrzyÅ‚a tajemnie.Borowicz zakochaÅ‚ siÄ™ w pannie Annie przy koÅ„cu zimy.W dzieÅ„ mrozny i Å›niegowyszedÅ‚ w stronÄ™ gimnazjum i spotkaÅ‚ panienkÄ™ zdążajÄ…cÄ… do cerkwi.ByÅ‚o to w epoce najzaja-dlejszych dysput i czytaÅ„ u Gontali.Borowicz spojrzaÅ‚ przelotnie na idÄ…cÄ…, odniósÅ‚ w roztar-gnieniu jak gdyby dawne, martwe, rusofilskie wrażenie: ach, to ta.Birutka i nagle przy-pomniaÅ‚ sobie, co mu o niej mówiono.SkrÄ™ciÅ‚ na miejscu i wlókÅ‚ siÄ™ za niÄ….Biruta szÅ‚a wol-nym krokiem.Znieżynki lekkie jak puch pÅ‚ynęły w powietrzu i krążyÅ‚y dokoÅ‚a tej gÅ‚owyubranej w barankowÄ… czapkÄ™.Jedne z nich siadaÅ‚y potajemnie na promieniach jasnych wÅ‚o-sów wymykajÄ…cych siÄ™ spod czapki, inne obcesowo pÄ™dziÅ‚y do ust różowych i za tÄ™ Å›miaÅ‚ośćświÄ™tokradzkÄ… konaÅ‚y w gorÄ…cym oddechu, jeszcze inne czepiajÄ…c siÄ™ brwi i dÅ‚ugich rzÄ™s za-glÄ…daÅ‚y w smutne oczy.Borowicz raz tylko w nie spojrzaÅ‚ i wnet zleciaÅ‚o na niego jakbywÅ›ród widnego dnia wypadajÄ…ce zaćmienie sÅ‚oÅ„ca.Te duże lazurowe zrenice, co udzielaÅ‚ynawet biaÅ‚kom nikÅ‚ej półbarwy bÅ‚Ä™kitu, wcieliÅ‚y siÄ™ w jego duszÄ™.Biruta nie bywaÅ‚a nigdzie, u żadnej z koleżanek, gdyż wszystek czas wolny pochÅ‚aniaÅ‚a jejpraca domowa i korepetycje z siostrami.Toteż Borowicz nie mógÅ‚ siÄ™ z niÄ… zapoznać, chociażdokÅ‚adaÅ‚ w tym celu staraÅ„ forsownych niemaÅ‚o.Czasami widywaÅ‚ jÄ… na ulicy, gdy szÅ‚a kudomowi albo do gimnazjum w towarzystwie mÅ‚odych Stogówek.Wtedy przez krótkiechwile radoÅ›ci mógÅ‚ na jawie uwielbiać jej twarz przecudnÄ… i podziwiać oczy, w którychmieszkaÅ‚a wieczysta chÅ‚odna troska.Pewnego razu otrzymaÅ‚ z rÄ…k jednej fertycznej siódmo-klasistki sztambuch do wpisania wiersza pamiÄ…tkowego.Niedbale przerzucaÅ‚ kartki tego al-bumu, z ironiÄ… odczytujÄ…c drewniane sentymenty gimnazistek, gdy wtem rzuciÅ‚ mu siÄ™ w oczywierszyk pisany rÄ™kÄ… panny Stogowskiej.Borowicz zerwaÅ‚ siÄ™ na równe nogi i drżącymiustami czytaÅ‚ tÄ™ strofkÄ™:Ach, kiedyż wykujem, strudzeni oracze,Lemiesze z paÅ‚aszy skrwawionych?Ach, kiedyż na ziemi już nikt nie zapÅ‚aczePrócz rosy Å‚Ä…k naszych zielonych?.115U doÅ‚u stronicy mieÅ›ciÅ‚ siÄ™ nastÄ™pujÄ…cy przypisek: Droga moja, jeżeli kiedy spojrzysz na tÄ™ kartkÄ™ i odczytasz niniejszÄ… piosenkÄ™ Mieczy-sÅ‚awa Romanowskiego, wspomnij o «Birucie» i myÅ›l o niej ze współczuciem.Borowicz staÅ‚ dÅ‚ugo z oczyma wlepionymi w te sÅ‚owa.Tegoż dnia napisaÅ‚ wÅ‚aÅ›cicielcesztambucha jakiÅ› szumny komunaÅ‚, ale w zamian za to wyrwaÅ‚ z tak piÄ™knie oprawionejksiążki kartÄ™ z autografem Biruty, ukradÅ‚ go bezczelnie i schowaÅ‚.OdtÄ…d bardzo czÄ™sto takartka leżaÅ‚a miÄ™dzy stronicami Antygony, a ilekroć powtarzaÅ‚, to nowoczesny poeta prze-szkadzaÅ‚ mu skupiać wszystkÄ… uwagÄ™ na skargach Å›lepego króla.Tymczasem skoÅ„czyÅ‚ siÄ™ rok szkolny, przyszÅ‚y Å›wiÄ™ta i wkrótce zwaliÅ‚o siÄ™ powtarzanie.Marcin w ciÄ…gu tego okresu widziaÅ‚ pannÄ™ AnnÄ™ raz jeden.KuÅ‚ z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… po caÅ‚ychdniach, nieraz do bladego przedÅ›witu.Wówczas wychodziÅ‚ z domu i krążyÅ‚, jak szyldwach,po ulicy, okoÅ‚o domu, gdzie mieszkaÅ‚a Biruta.WiedziaÅ‚ na pewno, że jej nie zobaczy, alezbliżanie siÄ™ do jej mieszkania przyprawiaÅ‚o go o szczególne Å›ciÅ›nienie serca, zarazem bole-sne i rozkoszne.UmysÅ‚ jego, forsownie podówczas wkrÄ™cany miÄ™dzy żelazne tryby dat, aory-stów, formuÅ‚ wyrywaÅ‚ siÄ™ do cudownego widziadÅ‚a i spaÅ‚ u stóp ubóstwianej w ciszy iwÅ›ród marzeÅ„.Ulica, brukowana wielkimi kamieniami i zaopatrzona w wÄ…ziutkie a wydepta-ne ze szczÄ™tem flizy z piaskowca, bywaÅ‚a o tej porze pusta zupeÅ‚nie.Okiennice, umieszczone czÄ™stokroć tuż nad samym chodnikiem, byty pozamykane, firankispuszczone, bramy i drzwi do sieni zatarasowane.Pierwszy brzask spÅ‚ywaÅ‚ z dachów okry-tych nocnÄ… rosÄ… w brudnÄ… ulicÄ™ i powlekaÅ‚ jÄ… caÅ‚Ä… bladosinym kolorem.Borowicz stÄ…paÅ‚ napalcach, żeby nikogo ze Å›piÄ…cych nie budzić i nie zwracać na siÄ™ niczyjej uwagi.Oczy jegoleciaÅ‚y ku szeregowi okien pierwszego piÄ™tra starej kamienicy, czepiaÅ‚y siÄ™ ich, wisiaÅ‚y u za-suniÄ™tych storów z szarego płótna.TrafiaÅ‚o mu siÄ™ stać tam bez ruchu, bez wiedzy, nie wia-domo jak dÅ‚ugo, z oczyma utkwionymi w te szyby.Gdy sklepikarze poczynali otwierać swekramy, Marcin z gÅ‚odnym sercem odchodziÅ‚ stamtÄ…d w stronÄ™ parku, który leżaÅ‚ tuż po dru-giej stronie poÅ‚aci domów.I oto nagle los siÄ™ nad nim zlitowaÅ‚.WstÄ™pujÄ…c na placyk przy zródle, zobaczyÅ‚ BirutÄ™.Panna Stogowska rzuciÅ‚a naÅ„ okiem z wyrazem niechÄ™ci i drgnęła, jakby w zamiarze oddale-nia siÄ™ stamtÄ…d, ale po namyÅ›le, zacisnÄ…wszy wargi, zostaÅ‚a.Borowicz chciaÅ‚ trzymać książkÄ™przed oczyma i spoza niej patrzeć, ale nie mógÅ‚ jej udzwignąć z kolan.Teraz przypomniaÅ‚sobie, że dawniej zdarzaÅ‚o mu siÄ™ widzieć panienkÄ™, gdy byÅ‚a chudÄ… i mizernÄ… dziewczynkÄ…ze srogimi oczami.Czyż to ta sama? zadawaÅ‚ sobie stokrotne pytanie, w którym kryÅ‚a siÄ™niezgÅ‚Ä™biona rozkosz.Blade liczko staÅ‚o siÄ™ teraz twarzÄ… dziewiczÄ… o rysach tak piÄ™knych,jakby to z nich wÅ‚aÅ›nie czerpano wzór do boskich profilów Pallady-Ateny w sztychowanychwinietach starego wydania rapsodów Homera.Pod prostymi brwiami bÅ‚yszczaÅ‚y w mrokurzÄ™s wielkie oczy.Nad biaÅ‚ym czoÅ‚em lÅ›niÅ‚y siÄ™ w porannym blasku pasma wÅ‚osów jak piÄ™k-ny len.Chude ramiona podlotka, przeksztaÅ‚cone teraz na barki dziewicze, cudnymi liniamiÅ‚Ä…czyÅ‚y siÄ™ z zarysem piersi rozciÄ…gajÄ…cych stanik ciasnego mundurka brÄ…zowej barwy.Park byÅ‚ pusty i cichy zupeÅ‚nie.StaÅ‚a tam jeszcze cienkÄ… warstwÄ… mgÅ‚a nocna.Tylko ptakiwoÅ‚aÅ‚y siÄ™ po drzewach.Niektóre z nich pÄ™dziÅ‚y za żerem w wysokÄ… trawÄ™ i od czasu do cza-su przerywaÅ‚y ciszÄ™ trzepotem skrzydeÅ‚, gdy uczepiwszy siÄ™ grubych badylów bujaÅ‚y wraz znimi na powietrzu.Czas leciaÅ‚ jak bÅ‚yskawica.Borowicz usÅ‚yszaÅ‚ ze zdumieniem, że bije siódma.Panna AnnawstaÅ‚a ze swego miejsca i nie podnoszÄ…c oczu odeszÅ‚a.Marcin prowadziÅ‚ jÄ… wzrokiem, a gdygÅ‚owÄ™ jej skryty krzewy, rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ na Å‚awie i zostaÅ‚ tak bez ruchu.OkoÅ‚o dziewiÄ…tej do-piero wróciÅ‚ na stancjÄ™ i przez caÅ‚y dzieÅ„ zażarcie pracowaÅ‚.ChciaÅ‚ przemóc uczucia napada-jÄ…ce go jak gorÄ…czkowe ataki i pokonać zdrÄ™twienie mózgu.Chwilami wÅ‚adnęły nim szcze-gólne zÅ‚udzenia, które jego samego i caÅ‚y Å›wiat obracaÅ‚y w innÄ… postać, a wÅ‚aÅ›ciwie w jednejedynÄ…, niewysÅ‚owionÄ…, sennÄ… rozkosz.Stan takiego snu na jawie przeszkadzaÅ‚ mu w nauce,116toteż Marcin musiaÅ‚ zarywać nocy.SpaÅ‚ ledwie parÄ™ godzin, a przed samym Å›witem, okoÅ‚ogodziny drugiej, zbudzony przez jakieÅ› raptowne uderzenie nerwowe, podniósÅ‚ siÄ™, zlaÅ‚ gÅ‚owÄ™wodÄ… i ruszyÅ‚ do zródÅ‚a w parku.SiadÅ‚szy na swej Å‚awce ujÄ…Å‚ gÅ‚owÄ™ w rÄ™ce wsparte na kola-nach i oddaÅ‚ siÄ™ swym marzeniom, jak gdyby po niepewnych stopniach schodziÅ‚ w gÅ‚Ä…b czar-nÄ… bezdennej studni.Kiedy niekiedy w tym pochodzie zastÄ™powaÅ‚ mu drogÄ™ żal czy strach.W innych chwilach Å›ciskaÅ‚a mu piersi tÄ™sknota niezwyciężona.W parku i w mieÅ›cie byÅ‚ jeszcze mrok zupeÅ‚ny.Nawet ptaki drzemaÅ‚y w gniazdach [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]