[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.299Wed³ug umowy Rafa³ siad³ na koxle i uj¹³ lejce.Krzysztof stan¹³ w tyle sanek jako lokaj.Kalwicki wróci³ do pa³acu.Czekali chwilê.Konie na miejscu ku³y nogami i prê¿y³y siê dobiegu.Para z nich bi³a k³êbami.Rafa³ widzia³ j¹ w promykach Swiat³a padaj¹cego ze szczelinw okiennicach.Ca³e jego cia³o jeszcze marzy³o, a g³owa wci¹¿ le¿a³a na ob³okach, w niebie rozkoszy.S³od-kie szepty snu³y siê bez koñca po wargach i jako nici pajêcze oplata³y wzrok, s³uch, dotyka-nie.Wargi jeszcze by³y przyduszone od poca³unków nawiecznych, a wszystka dusza przemie-ni³a siê w s³upy dymów wonnoSci.Otwar³y siê drzwi.Kalwicki wyprowadzi³, a raczej wyniós³ oficera ubranego ju¿ w futro.Doci¹gn¹³ go w swych barach a¿ do sanek, usadowi³ w g³Ã³wnym siedzeniu, otuli³ mu nogibardzo starannie i krzykn¹³:- Ruszaj!Rafa³ puSci³ konie.Polecieli w skok.Kalwicki krótkimi rozkazami wskazywa³ kierunek jaz-dy.Oficerek spity jak bela gada³ wci¹¿ do plenipotenta:- Bin doch ganz knall.Sacra! Wer bist du eigentlich?- Ale¿ tak.jawohl.panie lejtenancie!- Sind Sie vielleicht Olowski s Freund?- Freund? A jakie! najzupe³niejszy! Jedx tam ostro, te, guzdra³a! Koniom po bacie!Rafa³ zaci¹³ konie.- Niech siê pan porucznik niczego nie lêka - wo³a³ Kalwicki Niemcowi nad uchem - mamyniez³ego furmana, a i lokaj jest jaki taki, choæ safandu³a.Dojedziemy z parad¹.- Frau Olowski ist ja.Sind Sie vielleicht ein sogenannter Kalwicki? Frau Olowski ist aberschön.- O, to siê wie!Konie wpad³y w op³otki prowadz¹ce do wsi i skokiem kopa³y siê w g³êbokim Sniegu.Md³ybrzask pocz¹³ siê nieciæ na wschodzie.Wiatr nadranny ockn¹³ siê w polach.- Co pary w koniach! - wo³a³ Kalwicki g³osem tak rozkazuj¹cym, ¿e Rafa³ podda³ mu siêmimo oporu.Wpadli miêdzy stodo³y, w ulicê wiejsk¹.Najtê¿szym galopem lecieli czas jakiS utart¹ drog¹.W pewnej chwili plenipotent kaza³ zawróciæ na lewo, w w¹ski, wygrodzony wygon, wiod¹cyw dó³ ku rzece.Sam stan¹³ w saniach i poduszcza³ konie.Dom zajêty na kwaterê oficera sta³znacznie dalej, we wsi.GdzieS u koñca tej drogi, któr¹ lecieli, pali³o siê ognisko, i z dala ju¿widaæ by³o przy nim szyldwacha na koniu.Gdy siê ku temu ogniowi sanie pêdem zbli¿aæzaczê³y, jexdziec skierowa³ ku nim swego konia i ostrym k³usem nadje¿d¿a³ krzycz¹c z ca³ejsi³y:- Wer da! Wer da!Ujrzeli go tu¿ przed sob¹, osêdzia³ego i lSni¹cego od polerowanych rzemieni, od wyczysz-czonej stali.Kalwicki stan¹³ w saniach i wo³a³ g³oSno:- Herr Offizier! Herr Offizier!Ods³oni³ przy tym ko³nierz futra, pokazuj¹c kapelusz i twarz uSpionego oficera, który lecia³mu przez rêce.Dragon stan¹³ w strzemionach, schyli³ siê i dobrze, szczegó³owo, uwa¿nierzecz wybada³.Potem odda³ swemu dowódcy honory wojskowe szabl¹, ale siê z miejsca nierusza³.300- Gdzie jest kwatera komendanta? - wrzeszcza³ Kalwicki straszliw¹ niemczyzn¹.Dragon wskaza³ szabl¹ kierunek i daleki dom.- Prowadx nas! Komendant zas³ab³.Wraca z balu.Wieziemy go do domu! Prowadx!Dragon zawaha³ siê, jeszcze raz obejrza³ kapelusz oficerski, wreszcie tr¹ci³ konia ostrog¹,¿eby wjechaæ w op³otki czy daæ znaæ do drugiego posterunku.Skoro tylko odwróci³ siê ty³emdo sanek, Rafa³ i Krzysztof zsunêli siê ze swych miejsc i chy³kiem, wpó³ zgiêci skoczyli zaognisko.Do wa³u rzecznego by³o kilka kroków.Minêli go jednym susem.Po drugiej stronietego jazu ros³y wikle.Ca³e to zbocze od strony rzeki pokryte by³o skorup¹ lodu, który wez-brana czasu powodzi rzeka wynios³a by³a i zostawi³a na chaszczach.Pomiêdzy t¹ skorup¹a jazem umykali teraz jak lisy w dó³ rzeki.Rwistali z cicha, wiadomym sposobem, wed³uginstrukcji.Kiedy tak dopadli po³owy odleg³oSci miêdzy jednym a drugim ogniskiem, us³yszelitu¿ za wa³em têtent konia lec¹cego w skok.Przycupnêli.Koñ przelecia³.- To z drugiego posterunku.- szepn¹³ Rafa³.- Leci na znak do tamtego.Tu¿ pod, nimi rozleg³ siê trzykrotny Swist jakby kulika.Rozsunêli rokity i ujrzeli w pobli¿upod roz³o¿ystym pniem starej wierzby, której pieñ wisia³ nad nurtem, ³Ã³deczkê.Ch³op w ko-¿uchu chwyci³ silnie ka¿dego z nich za rêce i wci¹gn¹³ do ³odzi.Mrukn¹³ ze srogim gnie-wem:- Póxno! Dzieñ wylaz³.Kaza³ im przytuliæ siê do dna, sam siedz¹c w kucki na przodzie, pchn¹³ ³Ã³dx tak potê¿nymrzutem wiose³, ¿e od razu wypad³a w wart.Tam jeszcze raz wmiesi³ wios³a w nurty.Jeszczejeden ca³oramienny zamach wiose³, jeszcze jeden.Wtem na brzegu rzeki rozleg³ siê krzykz kilku stron.Sta³o siê to w mgnieniu oka.Zbiegi tyle ¿e zdo³ali odwróciæ g³owy, kiedy improsto w Slepie trzasn¹³ b³ysk jeden, drugi, trzeci.Tu¿ ko³o nich przeci¹gle gwizdnê³y kule.Jedna z nich musnê³a wodê ko³o burtu ³odzi.Cicho i boleSnie jêk³a druga.Nieustraszony Rl¹-zak-przewoxnik wsta³ teraz na nogi.Wios³a dxwiêk³y i zagra³y w jego potê¿nych rêkach.Uj-rzeli przed sob¹ ogromn¹ jego postaæ, od.g³owy do stóp zamkniêt¹ w wielkim ko¿uchu.£Ã³dxpomknê³a w dó³, ukoSnie tn¹c strza³ Srodka rzeki.Lecieli nad wyraz chy¿o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.299Wed³ug umowy Rafa³ siad³ na koxle i uj¹³ lejce.Krzysztof stan¹³ w tyle sanek jako lokaj.Kalwicki wróci³ do pa³acu.Czekali chwilê.Konie na miejscu ku³y nogami i prê¿y³y siê dobiegu.Para z nich bi³a k³êbami.Rafa³ widzia³ j¹ w promykach Swiat³a padaj¹cego ze szczelinw okiennicach.Ca³e jego cia³o jeszcze marzy³o, a g³owa wci¹¿ le¿a³a na ob³okach, w niebie rozkoszy.S³od-kie szepty snu³y siê bez koñca po wargach i jako nici pajêcze oplata³y wzrok, s³uch, dotyka-nie.Wargi jeszcze by³y przyduszone od poca³unków nawiecznych, a wszystka dusza przemie-ni³a siê w s³upy dymów wonnoSci.Otwar³y siê drzwi.Kalwicki wyprowadzi³, a raczej wyniós³ oficera ubranego ju¿ w futro.Doci¹gn¹³ go w swych barach a¿ do sanek, usadowi³ w g³Ã³wnym siedzeniu, otuli³ mu nogibardzo starannie i krzykn¹³:- Ruszaj!Rafa³ puSci³ konie.Polecieli w skok.Kalwicki krótkimi rozkazami wskazywa³ kierunek jaz-dy.Oficerek spity jak bela gada³ wci¹¿ do plenipotenta:- Bin doch ganz knall.Sacra! Wer bist du eigentlich?- Ale¿ tak.jawohl.panie lejtenancie!- Sind Sie vielleicht Olowski s Freund?- Freund? A jakie! najzupe³niejszy! Jedx tam ostro, te, guzdra³a! Koniom po bacie!Rafa³ zaci¹³ konie.- Niech siê pan porucznik niczego nie lêka - wo³a³ Kalwicki Niemcowi nad uchem - mamyniez³ego furmana, a i lokaj jest jaki taki, choæ safandu³a.Dojedziemy z parad¹.- Frau Olowski ist ja.Sind Sie vielleicht ein sogenannter Kalwicki? Frau Olowski ist aberschön.- O, to siê wie!Konie wpad³y w op³otki prowadz¹ce do wsi i skokiem kopa³y siê w g³êbokim Sniegu.Md³ybrzask pocz¹³ siê nieciæ na wschodzie.Wiatr nadranny ockn¹³ siê w polach.- Co pary w koniach! - wo³a³ Kalwicki g³osem tak rozkazuj¹cym, ¿e Rafa³ podda³ mu siêmimo oporu.Wpadli miêdzy stodo³y, w ulicê wiejsk¹.Najtê¿szym galopem lecieli czas jakiS utart¹ drog¹.W pewnej chwili plenipotent kaza³ zawróciæ na lewo, w w¹ski, wygrodzony wygon, wiod¹cyw dó³ ku rzece.Sam stan¹³ w saniach i poduszcza³ konie.Dom zajêty na kwaterê oficera sta³znacznie dalej, we wsi.GdzieS u koñca tej drogi, któr¹ lecieli, pali³o siê ognisko, i z dala ju¿widaæ by³o przy nim szyldwacha na koniu.Gdy siê ku temu ogniowi sanie pêdem zbli¿aæzaczê³y, jexdziec skierowa³ ku nim swego konia i ostrym k³usem nadje¿d¿a³ krzycz¹c z ca³ejsi³y:- Wer da! Wer da!Ujrzeli go tu¿ przed sob¹, osêdzia³ego i lSni¹cego od polerowanych rzemieni, od wyczysz-czonej stali.Kalwicki stan¹³ w saniach i wo³a³ g³oSno:- Herr Offizier! Herr Offizier!Ods³oni³ przy tym ko³nierz futra, pokazuj¹c kapelusz i twarz uSpionego oficera, który lecia³mu przez rêce.Dragon stan¹³ w strzemionach, schyli³ siê i dobrze, szczegó³owo, uwa¿nierzecz wybada³.Potem odda³ swemu dowódcy honory wojskowe szabl¹, ale siê z miejsca nierusza³.300- Gdzie jest kwatera komendanta? - wrzeszcza³ Kalwicki straszliw¹ niemczyzn¹.Dragon wskaza³ szabl¹ kierunek i daleki dom.- Prowadx nas! Komendant zas³ab³.Wraca z balu.Wieziemy go do domu! Prowadx!Dragon zawaha³ siê, jeszcze raz obejrza³ kapelusz oficerski, wreszcie tr¹ci³ konia ostrog¹,¿eby wjechaæ w op³otki czy daæ znaæ do drugiego posterunku.Skoro tylko odwróci³ siê ty³emdo sanek, Rafa³ i Krzysztof zsunêli siê ze swych miejsc i chy³kiem, wpó³ zgiêci skoczyli zaognisko.Do wa³u rzecznego by³o kilka kroków.Minêli go jednym susem.Po drugiej stronietego jazu ros³y wikle.Ca³e to zbocze od strony rzeki pokryte by³o skorup¹ lodu, który wez-brana czasu powodzi rzeka wynios³a by³a i zostawi³a na chaszczach.Pomiêdzy t¹ skorup¹a jazem umykali teraz jak lisy w dó³ rzeki.Rwistali z cicha, wiadomym sposobem, wed³uginstrukcji.Kiedy tak dopadli po³owy odleg³oSci miêdzy jednym a drugim ogniskiem, us³yszelitu¿ za wa³em têtent konia lec¹cego w skok.Przycupnêli.Koñ przelecia³.- To z drugiego posterunku.- szepn¹³ Rafa³.- Leci na znak do tamtego.Tu¿ pod, nimi rozleg³ siê trzykrotny Swist jakby kulika.Rozsunêli rokity i ujrzeli w pobli¿upod roz³o¿ystym pniem starej wierzby, której pieñ wisia³ nad nurtem, ³Ã³deczkê.Ch³op w ko-¿uchu chwyci³ silnie ka¿dego z nich za rêce i wci¹gn¹³ do ³odzi.Mrukn¹³ ze srogim gnie-wem:- Póxno! Dzieñ wylaz³.Kaza³ im przytuliæ siê do dna, sam siedz¹c w kucki na przodzie, pchn¹³ ³Ã³dx tak potê¿nymrzutem wiose³, ¿e od razu wypad³a w wart.Tam jeszcze raz wmiesi³ wios³a w nurty.Jeszczejeden ca³oramienny zamach wiose³, jeszcze jeden.Wtem na brzegu rzeki rozleg³ siê krzykz kilku stron.Sta³o siê to w mgnieniu oka.Zbiegi tyle ¿e zdo³ali odwróciæ g³owy, kiedy improsto w Slepie trzasn¹³ b³ysk jeden, drugi, trzeci.Tu¿ ko³o nich przeci¹gle gwizdnê³y kule.Jedna z nich musnê³a wodê ko³o burtu ³odzi.Cicho i boleSnie jêk³a druga.Nieustraszony Rl¹-zak-przewoxnik wsta³ teraz na nogi.Wios³a dxwiêk³y i zagra³y w jego potê¿nych rêkach.Uj-rzeli przed sob¹ ogromn¹ jego postaæ, od.g³owy do stóp zamkniêt¹ w wielkim ko¿uchu.£Ã³dxpomknê³a w dó³, ukoSnie tn¹c strza³ Srodka rzeki.Lecieli nad wyraz chy¿o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]