[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem skierował wzrok na położoną po prawej stroniestajnię.Podszedł wolno do wielkich drewnianych wrót i spróbował je otworzyć, lecz te nieustąpiły.Obrócił się.i zamarł nagle w bezruchu.Z miejsca, w którym stał, o jakieś stopięćdziesiąt łokci dalej, widać było fragment bielonego wapnem budynku i otwartą na ościeżbramę, przez którą mogła swobodnie przejechać ciężarówka.W jasno oświetlonym wnętrzudostrzegł kilku ludzi.Przebiegł szybko przez dziedziniec i zatrzymał się pomiędzyozdobnymi świerkami, które rosły rzędem wzdłuż wąskiej alejki prowadzącej w głąb parku. Co się dzieje? zza żubrów dobiegł syk Ottona. Zobaczyłeś coś? Chodz do mnie! Szybko!Brandenburczyk znalazł się obok niego w mgnieniu oka. No i co? spytał nerwowo Za dworem jest jakiś budynek, chyba chlewnia, sądząc po wyglądzie. Chlewnia? Myślisz, że Krzyżacy trzymają swoją broń w chlewni? Tego nie wiem, ale są tam jacyś ludzie.Chcę sprawdzić, kto to taki. Na pewno chcesz tam iść? Jak się boisz, to poczekaj tutaj Dobra, idziemy.Mateusz rozsunął ostrożnie gałęzie świerków i rozejrzał się na boki.Ten rejon parku niebył już tak dobrze utrzymany, jak część widoczna od strony drogi.Można było odnieśćwrażenie, że właścicielowi majątku zależało na tym tylko, aby park prezentował się okazale zzewnątrz.Krzewy jałowca i berberysu tworzyły zwarty, trudny do przebycia gąszcz,niekoszone trawniki pełne były wybujałych chwastów.W centrum parku połyskiwał niewielkistaw ze sztuczną wysepką, stała na niej porośnięta bluszczem letnia altanka.Okrążyli staw i po chwili znalezli się wśród młodych modrzewi, zza których otwierał sięwidok na odległy o pięćdziesiąt łokci budynek chlewni.Mateusz opadł na kolana i odchyliłdelikatnie mokrą gałąz. Co my tu mamy mruknął cicho, zerkając z zainteresowaniem w stronę otwartejbramy.Wewnątrz budynku trwała gorączkowa krzątanina.Kilkunastu ludzi w białychkombinezonach ładowało na ciężarówkę drewniane skrzynie, większe zaś podwoził niewielkipodnośnik widłowy.Za ciężarówką, w głębi budynku, widać było fragment betonowegopostumentu otoczonego barierką i długie rzędy metalowych szaf, ciągnące się wzdłuż ścian. Co o tym myślisz? spytał cicho Boryna. Czy ja wiem? Otto nawet nie patrzył na budynek.Rozglądał się po parku z wyraznymniepokojem. Nie podoba mi się to miejsce.Anglik jednak nie kłamał.Krzyżacy. Cicho! syknął Mateusz. Ktoś idzie.Z głębi parku wyszło dwóch ubranych w żółte przeciwdeszczowe płaszcze strażników,którzy przeszli wolno wzdłuż muru i zatrzymali się na wprost drzwi, dziesięć łokci odszpaleru modrzewi.Po chwili dołączył do nich trzeci, uzbrojony podobnie jak pozostali wkarabin. Kto to, kurwa, jest. wyszeptał przerażony Otto. Spieprzajmy stąd.Mateusz trącił go w bok. Słuchaj, o czym gadają mruknął ze złością.Brandenburczyk przełknął z trudem ślinę, pochylił się do przodu i zamarł z opuszczonągłową.Na jego twarzy pojawił się wyraz wielkiego napięcia. I co? Cicho. szepnął Otto marszcząc brwi. Słabo ich słyszę.Po minucie rozmowa ucichła.Dwóch strażników poszło w stronę dworu, trzeci wszedł dobudynku.Otto podniósł się ostrożnie z ziemi.Pobladł, a w oczach miał przerażenie. Wynośmy się stąd wymamrotał zdławionym głosem. Szybko! Nie ma ani chwili dostracenia! Ale. Błagam cię, choć ten jeden raz mnie posłuchaj. W spojrzeniu Brandenburczyka byłocoś takiego, że Mateusz zaprzestał nalegań. W porządku, ruszajmy tyłki.Wycofali się szybko spośród modrzewi.Otto, nie bacząc na swojego towarzysza, podążałwytrwale w stronę bramy.Zatrzymał się dopiero na skraju żwirowej alei, lustrując uważniewysadzaną lipami drogę i widoczne za płotem pola otaczające folwark. Jeszcze nie wrócili, chwała Bogu. powiedział z ulgą. Kto nie wrócił? spytał zniecierpliwiony Mateusz. Mów zaraz, coś usłyszał. Wydostańmy się stąd najpierw.Przeszli na drugą stronę.Otto nawet się nie zatrzymał, pociągnął towarzysza za ramię iszybkim krokiem ruszył, skąd przyszli. Przestań się trząść i zacznij wreszcie gadać! Anglik nie kłamał.To miejsce to jakiś tajny ośrodek, którego pilnują komturialni. O czym ty mówisz? Jacy komturialni?! Tam prawie nikogo nie ma! Otóż to! Otto pokiwał głową. Mieliśmy wiele szczęścia, żeśmy się na nich nienatknęli.Oni szukają tego naukowca.Z tego, co zrozumiałem, to ktoś ważny i bardzo chcą goodnalezć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Potem skierował wzrok na położoną po prawej stroniestajnię.Podszedł wolno do wielkich drewnianych wrót i spróbował je otworzyć, lecz te nieustąpiły.Obrócił się.i zamarł nagle w bezruchu.Z miejsca, w którym stał, o jakieś stopięćdziesiąt łokci dalej, widać było fragment bielonego wapnem budynku i otwartą na ościeżbramę, przez którą mogła swobodnie przejechać ciężarówka.W jasno oświetlonym wnętrzudostrzegł kilku ludzi.Przebiegł szybko przez dziedziniec i zatrzymał się pomiędzyozdobnymi świerkami, które rosły rzędem wzdłuż wąskiej alejki prowadzącej w głąb parku. Co się dzieje? zza żubrów dobiegł syk Ottona. Zobaczyłeś coś? Chodz do mnie! Szybko!Brandenburczyk znalazł się obok niego w mgnieniu oka. No i co? spytał nerwowo Za dworem jest jakiś budynek, chyba chlewnia, sądząc po wyglądzie. Chlewnia? Myślisz, że Krzyżacy trzymają swoją broń w chlewni? Tego nie wiem, ale są tam jacyś ludzie.Chcę sprawdzić, kto to taki. Na pewno chcesz tam iść? Jak się boisz, to poczekaj tutaj Dobra, idziemy.Mateusz rozsunął ostrożnie gałęzie świerków i rozejrzał się na boki.Ten rejon parku niebył już tak dobrze utrzymany, jak część widoczna od strony drogi.Można było odnieśćwrażenie, że właścicielowi majątku zależało na tym tylko, aby park prezentował się okazale zzewnątrz.Krzewy jałowca i berberysu tworzyły zwarty, trudny do przebycia gąszcz,niekoszone trawniki pełne były wybujałych chwastów.W centrum parku połyskiwał niewielkistaw ze sztuczną wysepką, stała na niej porośnięta bluszczem letnia altanka.Okrążyli staw i po chwili znalezli się wśród młodych modrzewi, zza których otwierał sięwidok na odległy o pięćdziesiąt łokci budynek chlewni.Mateusz opadł na kolana i odchyliłdelikatnie mokrą gałąz. Co my tu mamy mruknął cicho, zerkając z zainteresowaniem w stronę otwartejbramy.Wewnątrz budynku trwała gorączkowa krzątanina.Kilkunastu ludzi w białychkombinezonach ładowało na ciężarówkę drewniane skrzynie, większe zaś podwoził niewielkipodnośnik widłowy.Za ciężarówką, w głębi budynku, widać było fragment betonowegopostumentu otoczonego barierką i długie rzędy metalowych szaf, ciągnące się wzdłuż ścian. Co o tym myślisz? spytał cicho Boryna. Czy ja wiem? Otto nawet nie patrzył na budynek.Rozglądał się po parku z wyraznymniepokojem. Nie podoba mi się to miejsce.Anglik jednak nie kłamał.Krzyżacy. Cicho! syknął Mateusz. Ktoś idzie.Z głębi parku wyszło dwóch ubranych w żółte przeciwdeszczowe płaszcze strażników,którzy przeszli wolno wzdłuż muru i zatrzymali się na wprost drzwi, dziesięć łokci odszpaleru modrzewi.Po chwili dołączył do nich trzeci, uzbrojony podobnie jak pozostali wkarabin. Kto to, kurwa, jest. wyszeptał przerażony Otto. Spieprzajmy stąd.Mateusz trącił go w bok. Słuchaj, o czym gadają mruknął ze złością.Brandenburczyk przełknął z trudem ślinę, pochylił się do przodu i zamarł z opuszczonągłową.Na jego twarzy pojawił się wyraz wielkiego napięcia. I co? Cicho. szepnął Otto marszcząc brwi. Słabo ich słyszę.Po minucie rozmowa ucichła.Dwóch strażników poszło w stronę dworu, trzeci wszedł dobudynku.Otto podniósł się ostrożnie z ziemi.Pobladł, a w oczach miał przerażenie. Wynośmy się stąd wymamrotał zdławionym głosem. Szybko! Nie ma ani chwili dostracenia! Ale. Błagam cię, choć ten jeden raz mnie posłuchaj. W spojrzeniu Brandenburczyka byłocoś takiego, że Mateusz zaprzestał nalegań. W porządku, ruszajmy tyłki.Wycofali się szybko spośród modrzewi.Otto, nie bacząc na swojego towarzysza, podążałwytrwale w stronę bramy.Zatrzymał się dopiero na skraju żwirowej alei, lustrując uważniewysadzaną lipami drogę i widoczne za płotem pola otaczające folwark. Jeszcze nie wrócili, chwała Bogu. powiedział z ulgą. Kto nie wrócił? spytał zniecierpliwiony Mateusz. Mów zaraz, coś usłyszał. Wydostańmy się stąd najpierw.Przeszli na drugą stronę.Otto nawet się nie zatrzymał, pociągnął towarzysza za ramię iszybkim krokiem ruszył, skąd przyszli. Przestań się trząść i zacznij wreszcie gadać! Anglik nie kłamał.To miejsce to jakiś tajny ośrodek, którego pilnują komturialni. O czym ty mówisz? Jacy komturialni?! Tam prawie nikogo nie ma! Otóż to! Otto pokiwał głową. Mieliśmy wiele szczęścia, żeśmy się na nich nienatknęli.Oni szukają tego naukowca.Z tego, co zrozumiałem, to ktoś ważny i bardzo chcą goodnalezć [ Pobierz całość w formacie PDF ]