[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wyekspediowało.Z powrotem.Obudził się z duszą na ramieniu; ktoś albo może coś gramoliło się w izbie obok tam i siam,bez wdzięku, za to z akompaniamentem dzwięków iście potwornych.Naczynia dramatycznieprotestowały, ciecze (nieliczne przecie, o ile dobrze zapamiętał ostatnią noc) chlupotały.Rozenkrontz pomyślał, a myśli miał cięższe od młyńskich kamieni, że to musi być niewątpliwieniedzwiedz.Szybko się zreflektował toż przecie mieszka w mieście.To widać.Słychać.Niekiedy nawet czuć.Niedzwiedzie nie zapuszczają się na miejskie tereny z powoduszczątkowego instynktu przetrwania, co wciąż się w nich tli i nie pozwala na gatunkowąhekatombę.Druga myśl zaniepokoiła Rozenkrontza nieco bardziej niż pierwsza.Wymyślił mianowicie,że to nie niedzwiedz.%7łe może to być poeta Dolsilwa.Po drodze do nawiedzonej izby w stratowanej wczorajszym pijaństwie głowie Rozenkrontzawylęgły się wspomnienia niedawnego snu.Zdumiewająca była jego realność.Ale znaczniebardziej zdumiewał sam fakt zaistnienia snu. Rozenkrontz nigdy do tej pory nie śnił.Ani razu.Przez całe życie.To rzeczywiście był Dolsilwa; poruszał się z męczącą zwiewnością.Rozenkrontzowizdawało się, że poeta wszędzie jest, wbrew wszelkim zasadom szczelnie wypełniając swą wątłąpostacią obszerne przecie pomieszczenie; innym znów razem, że Dolsilwy zgoła nigdzie nie ma,a ledwo widoczna obecność ma w sobie coś niematerialnego, zjawiskowego.Podobną energiąwykazywał się artysta w trzech jeno razach gdy o baby szło, poezję albo żarcie.Metodążmudnej dedukcji Rozenkrontz wyeliminował dwie pierwsze ewentualności. Znów gadałeś przez sen zagaił Dolsilwa.Nie widzieli się od trzech lat. Słuchałeś? Rozenkrontz ziewnął rozdzierająco. %7łycie mi nie obrzydło. Co cię tu sprowadza? Muzy.Przeznaczenie.Bardeńskie dziewki.Zważ, Rozenkrontzu, że wszystkie tekategoryje mogą w istocie okazać się jedną. yle się czuję, kiedy zaczynasz filozofować, Dolsilwa. Pusto tu u ciebie, Rozenkrontz. Dolsilwa przezornie zmienił temat, ale nie była to zmianaszczęśliwa. Brudno.%7łarcie podłe.Muzy cię nie odwiedzają.Nie ma kto sprzątać. Szkoda dziewek.Jeszcze bym której śmierć przepowiedział. Albo że zbrzydnie. Tak.To by ją mogło zabić.Dolsilwa roześmiał się i oblizał paluchy z tłuszczu.Potem z namaszczeniem przygładził rudewąsiska, dość obrzydliwie prezentujące się na jego bladej facjacie. Dawniej nie miewałeś wąsów zauważył przytomnie, choć pózno gospodarz. Bo nie wiedziałem, że wzmagają natchnienie. Muzy? domyślił się Rozenkrontz. Właśnie.Bez muz życie poważnie traci na wartości.A ja liczę na zyski. Poetę ogarnęłanostalgia, lecz był to przejściowy stan ducha. W Barden trochę się zmieniło.Na niekorzyść.Klimat. Tak.Te piekielne deszcze. Nie o tym mówię.Idzie mi o klimat.moralny.Barden zawsze było przychylne dziwakomi innowiercom.A teraz. Cóż teraz? zdziwił się Rozenkrontz.Nie pamiętał wprawdzie, by jego miasto rodzinneodznaczało się kiedykolwiek szczególną przychylnością dla kogokolwiek.Ale nie odznaczało sięrównież szczególną nieprzychylnością. Ludzie się burzą, Rozenkrontz.Chodzą jakieś ploty o tych dziwakach, co sobie wycinająozory, by zjednoczyć się z Bogiem Milczącym.To się może zakończyć rzezią. Jak zawsze przesadzasz. Może i masz racje.Wiesz co, Rozenkrontzu? Opowiem ci historię. Byle nie tę o trzech Psach.Za każdym razem zmieniasz zakończenie.Bokiem już miwychodzi. Psom też wyszło.Opowiem inną.Zakończenia jeszcze nie znam. Powiedz lepiej, że nie wymyśliłeś jeszcze zakończenia poprawił poetę Rozenkrontz. To nie jest moja historia.Ktoś mi ją opowiedział.Może dziś jeszcze poznam zakończenie. Powiedz lepiej, z czego żyjesz.I nie licz na pożyczkę. Sława. westchnął poeta i zerknął w dal niedosiężną, choć wzrok musiał mu sięzatrzymać najdalej na stropie. Znasz tę nową gospodę? dziwna architektura, jakieś owale,łuki.Jakby żywcem z Hongh przeniesiona. Ta bez nazwy? I w tym rzecz, Rozenkrontzu.Właściciel o mnie słyszał i zaproponował, bym wymyśliłnazwę.Bracie! Wikt, opierunek, niemało muz w różnym wieku, choć ich jakość to już sromota.Ale ja nie o tym.To chcesz usłyszeć historię czy nie? Nie.NIEDOKOCCZONA OPOWIEZ DOLSILWYJak wiesz, drogi Rozenkrontzu, nie było mnie w Barden od dawna, od czasu historii z Psamitrzema, w którą nigdy nie chciałeś dać wiary.Com w tym czasie przeszedł, choćby na dworzeksięcia Yorsika, okrutnika, a przy tym bezbożnika, to zupełnie inna historia, której nieomieszkam ci opowiedzieć, jeśli opowieść podlejesz gorzałką.Albowiem opowieści niepodlewane schną i więdną, o czym wiedzą najlepsi poeci, a nawet trubadurzy.w Yorsik ziarnosiał, lecz nie zbierał żniw i mniemał, że to gleba jałowa.Czekał potomka jak zmiłowania, boć zawszelką cenę pragnął zeń uczynić potwora na własne podobieństwo.To stała cecha potworów chcą pienić swą potworność.Apostołowie dobrych uczynków nie mają takich inklinacyj, rzadkoprzedłużają swą szlachetność na kolejne pokolenia dlatego więcej na świecie zła niż dobra.Tymczasem wina była po stronie ziarna.Stare legendy Północy głoszą, jakoby kobiecąbezpłodność dobrze leczy okładanie łona tartą marchwią w połączeniu z poetyckimi strofamisączonymi jak miód w ucho dziewki głosem jak najbardziej aksamitnym.Takoż wyleczyłemnałożnicę księcia, choć nie głosu aksamitem, ani nawet poetyckim gaworzeniem.A i marchewniezbyt się przydała.Nadto przyczyniłem się do poprawy kondycji ludzkości, bowiem potomekksięcia Yorsika nie monstrum może się okazać, lecz poczciwcem o niemałych talentach.No niekrzyw pyska, Rozenkrontz, już wyzbywam się wszelakich dygresyj i natychmiast przechodzę doistoty opowieści.W Barden zatrzymałem się w nowej gospodzie, gdziem dostał propozycję,o której już wiesz.Aleć napotkałem tam pewnego ponuraka, z którego złoto spływało kaskadami,jakby był wodo.a raczej złotospadem.Jakoś mi przyszło do łba, że go łacnie ogram w kości czyinną hazardową grę.Rozumowanie proste było: jak człek ponury znaczy, że go pechprześladuje.Prawie się nie omyliłem, pech zaiste biedaka prześladował, jednakoż innego, niżemmniemał, rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.I wyekspediowało.Z powrotem.Obudził się z duszą na ramieniu; ktoś albo może coś gramoliło się w izbie obok tam i siam,bez wdzięku, za to z akompaniamentem dzwięków iście potwornych.Naczynia dramatycznieprotestowały, ciecze (nieliczne przecie, o ile dobrze zapamiętał ostatnią noc) chlupotały.Rozenkrontz pomyślał, a myśli miał cięższe od młyńskich kamieni, że to musi być niewątpliwieniedzwiedz.Szybko się zreflektował toż przecie mieszka w mieście.To widać.Słychać.Niekiedy nawet czuć.Niedzwiedzie nie zapuszczają się na miejskie tereny z powoduszczątkowego instynktu przetrwania, co wciąż się w nich tli i nie pozwala na gatunkowąhekatombę.Druga myśl zaniepokoiła Rozenkrontza nieco bardziej niż pierwsza.Wymyślił mianowicie,że to nie niedzwiedz.%7łe może to być poeta Dolsilwa.Po drodze do nawiedzonej izby w stratowanej wczorajszym pijaństwie głowie Rozenkrontzawylęgły się wspomnienia niedawnego snu.Zdumiewająca była jego realność.Ale znaczniebardziej zdumiewał sam fakt zaistnienia snu. Rozenkrontz nigdy do tej pory nie śnił.Ani razu.Przez całe życie.To rzeczywiście był Dolsilwa; poruszał się z męczącą zwiewnością.Rozenkrontzowizdawało się, że poeta wszędzie jest, wbrew wszelkim zasadom szczelnie wypełniając swą wątłąpostacią obszerne przecie pomieszczenie; innym znów razem, że Dolsilwy zgoła nigdzie nie ma,a ledwo widoczna obecność ma w sobie coś niematerialnego, zjawiskowego.Podobną energiąwykazywał się artysta w trzech jeno razach gdy o baby szło, poezję albo żarcie.Metodążmudnej dedukcji Rozenkrontz wyeliminował dwie pierwsze ewentualności. Znów gadałeś przez sen zagaił Dolsilwa.Nie widzieli się od trzech lat. Słuchałeś? Rozenkrontz ziewnął rozdzierająco. %7łycie mi nie obrzydło. Co cię tu sprowadza? Muzy.Przeznaczenie.Bardeńskie dziewki.Zważ, Rozenkrontzu, że wszystkie tekategoryje mogą w istocie okazać się jedną. yle się czuję, kiedy zaczynasz filozofować, Dolsilwa. Pusto tu u ciebie, Rozenkrontz. Dolsilwa przezornie zmienił temat, ale nie była to zmianaszczęśliwa. Brudno.%7łarcie podłe.Muzy cię nie odwiedzają.Nie ma kto sprzątać. Szkoda dziewek.Jeszcze bym której śmierć przepowiedział. Albo że zbrzydnie. Tak.To by ją mogło zabić.Dolsilwa roześmiał się i oblizał paluchy z tłuszczu.Potem z namaszczeniem przygładził rudewąsiska, dość obrzydliwie prezentujące się na jego bladej facjacie. Dawniej nie miewałeś wąsów zauważył przytomnie, choć pózno gospodarz. Bo nie wiedziałem, że wzmagają natchnienie. Muzy? domyślił się Rozenkrontz. Właśnie.Bez muz życie poważnie traci na wartości.A ja liczę na zyski. Poetę ogarnęłanostalgia, lecz był to przejściowy stan ducha. W Barden trochę się zmieniło.Na niekorzyść.Klimat. Tak.Te piekielne deszcze. Nie o tym mówię.Idzie mi o klimat.moralny.Barden zawsze było przychylne dziwakomi innowiercom.A teraz. Cóż teraz? zdziwił się Rozenkrontz.Nie pamiętał wprawdzie, by jego miasto rodzinneodznaczało się kiedykolwiek szczególną przychylnością dla kogokolwiek.Ale nie odznaczało sięrównież szczególną nieprzychylnością. Ludzie się burzą, Rozenkrontz.Chodzą jakieś ploty o tych dziwakach, co sobie wycinająozory, by zjednoczyć się z Bogiem Milczącym.To się może zakończyć rzezią. Jak zawsze przesadzasz. Może i masz racje.Wiesz co, Rozenkrontzu? Opowiem ci historię. Byle nie tę o trzech Psach.Za każdym razem zmieniasz zakończenie.Bokiem już miwychodzi. Psom też wyszło.Opowiem inną.Zakończenia jeszcze nie znam. Powiedz lepiej, że nie wymyśliłeś jeszcze zakończenia poprawił poetę Rozenkrontz. To nie jest moja historia.Ktoś mi ją opowiedział.Może dziś jeszcze poznam zakończenie. Powiedz lepiej, z czego żyjesz.I nie licz na pożyczkę. Sława. westchnął poeta i zerknął w dal niedosiężną, choć wzrok musiał mu sięzatrzymać najdalej na stropie. Znasz tę nową gospodę? dziwna architektura, jakieś owale,łuki.Jakby żywcem z Hongh przeniesiona. Ta bez nazwy? I w tym rzecz, Rozenkrontzu.Właściciel o mnie słyszał i zaproponował, bym wymyśliłnazwę.Bracie! Wikt, opierunek, niemało muz w różnym wieku, choć ich jakość to już sromota.Ale ja nie o tym.To chcesz usłyszeć historię czy nie? Nie.NIEDOKOCCZONA OPOWIEZ DOLSILWYJak wiesz, drogi Rozenkrontzu, nie było mnie w Barden od dawna, od czasu historii z Psamitrzema, w którą nigdy nie chciałeś dać wiary.Com w tym czasie przeszedł, choćby na dworzeksięcia Yorsika, okrutnika, a przy tym bezbożnika, to zupełnie inna historia, której nieomieszkam ci opowiedzieć, jeśli opowieść podlejesz gorzałką.Albowiem opowieści niepodlewane schną i więdną, o czym wiedzą najlepsi poeci, a nawet trubadurzy.w Yorsik ziarnosiał, lecz nie zbierał żniw i mniemał, że to gleba jałowa.Czekał potomka jak zmiłowania, boć zawszelką cenę pragnął zeń uczynić potwora na własne podobieństwo.To stała cecha potworów chcą pienić swą potworność.Apostołowie dobrych uczynków nie mają takich inklinacyj, rzadkoprzedłużają swą szlachetność na kolejne pokolenia dlatego więcej na świecie zła niż dobra.Tymczasem wina była po stronie ziarna.Stare legendy Północy głoszą, jakoby kobiecąbezpłodność dobrze leczy okładanie łona tartą marchwią w połączeniu z poetyckimi strofamisączonymi jak miód w ucho dziewki głosem jak najbardziej aksamitnym.Takoż wyleczyłemnałożnicę księcia, choć nie głosu aksamitem, ani nawet poetyckim gaworzeniem.A i marchewniezbyt się przydała.Nadto przyczyniłem się do poprawy kondycji ludzkości, bowiem potomekksięcia Yorsika nie monstrum może się okazać, lecz poczciwcem o niemałych talentach.No niekrzyw pyska, Rozenkrontz, już wyzbywam się wszelakich dygresyj i natychmiast przechodzę doistoty opowieści.W Barden zatrzymałem się w nowej gospodzie, gdziem dostał propozycję,o której już wiesz.Aleć napotkałem tam pewnego ponuraka, z którego złoto spływało kaskadami,jakby był wodo.a raczej złotospadem.Jakoś mi przyszło do łba, że go łacnie ogram w kości czyinną hazardową grę.Rozumowanie proste było: jak człek ponury znaczy, że go pechprześladuje.Prawie się nie omyliłem, pech zaiste biedaka prześladował, jednakoż innego, niżemmniemał, rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]