[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z najwy szym wysiłkiem opanowuj c strach i odraz dotkn ł brzuchakobiety, jej ud i stercz cych bioder.Pod skór znajdowała si niesamowita, dr ca masa.A jednak umysłkobiety jeszcze pracował.Nieprzytomny m czyzna był szcz liwszy, chocia te le ał zarobaczony.Czy tegooczekiwali, odmawiaj c kiedy wyjazdu ze wiata, który pokochali? Belzagor mo e usidlić człowieka,powiedział wielokrotnie narodzony Vol'himyor.Ale to usidlenie, to tutaj, było zbyt dosłowne.Smródrozkładaj cych si ciał mdlił go.- Zabij ich oboje - zdecydował.- I zrób to pr dko.- Ka esz mi to zrobić?- Zabij ich.I zerwij to ze ciany i te zabij.- To nie popełniło adnego przest pstwa - o wiadczył sulidor.- Robi to tylko, co jest naturalne.Zabijaj c tychdwoje pozbawi to potomstwa, ale nie chc pozbawić go równie ycia.- Dobrze - zgodził si Gundersen.- Tylko Ziemian.Szybko.- B dzie to akt miłosierdzia, wykonany na twój wyra ny rozkaz - stwierdził Na-sinisul.Pochylił si i wzniósł pot ne rami.Z fałdy skóry wyłoniła si łapa z zakrzywionymi szponami i dwukrotniezadała cios.Gundersen zmusił si , by nie odwrócić oczu.Ciała rozłupały si jak suche łupiny.To co było wewn trzwylazło, nieuformowane, surowe, rozlewaj ce si.Nawet teraz wskutek jakiego niepoj tego odruchu zwłokidrgn ły i skurczyły si.Gundersen wpatrywał si w nie.- Słyszycie mnie? - upewniał si zdenerwowany.- yjecie, czy jeste cie martwi?Kobieta otworzyła usta, ale nie wydała adnego głosu.Gundersen nie wiedział, czy był to wysiłek byprzemówić, czy tylko ostatni nerwowy skurcz mi ni.Przycisn ł mechanizm i z miotacza wytrysn ł ogromnypłomie.Skierował go na ciemn sadzawk.Z prochu powstałe i w proch si obrócisz, pomy lał, zmieniaj c wpopiół ciało Dykstry, le cej koło niego kobiety oraz wij ce si larwy.Powstała chmura gryz cego, dusz cegodymu.Zmniejszył płomie i zwrócił si do sulidora.- Chod - powiedział.Obaj wyszli.- Chciałbym spalić ten budynek, całe to miejsce oczy cić ogniem - powiedział Gundersen.- Wiem.- Ty by mnie jednak powstrzymał.- Mylisz si.Nikt na tym wiecie nie powstrzyma ci od uczynienia czegokolwiek.Na co by si to przydało? - zastanowił si Gundersen.Oczyszczenie ju si dokonało.Usun ł z tego miejsca teistoty, które były tu obce.Deszcz przestał padać.Srin'gahar czekał, by zabrać Gundersena.Doł czyli do czterech pozostałych nildorów ichocia była ju noc, ruszyli w drog.Zmarnowali tu sporo czasu, a kraj ponownych narodzin był jeszczedaleko.Nad ranem Gundersen usłyszał grzmot Wodospadów Shangri-la, które nildory nazywały Du'jayukh.IXWygl dało to tak, jakby biała ciana wody spadała z nieba.Nic na Ziemi nie dało si porównać z t katarakto trzech progach.Gundersen i jego nildorscy towarzysze zatrzymali si u stóp wodospadów, gdzie cała kaskadarozlewała si w szeroki, otoczony skalnymi cianami basen.Sulidor po egnał si z nimi i sam pod ył napółnoc.Człowiek wyk pał si w basenie, gdzie woda była chłodna i krystalicznie czysta, a potem zacz li wspinać siw gór.Poło ona prawie na szczycie stacja Shangri-la, jeden z najwa niejszych posterunków Kompanii, nie była zdołu widoczna.Niegdy były te stacje u stóp wodospadu i przy rodkowej katarakcie, ale z tych budynków nicju nie pozostało - całkowicie pochłon ła je d ungla.Na szczyt wiodła zygzakami kamienista droga.KiedyGundersen ujrzał j po raz pierwszy, s dził, e to dzieło in ynierów wysłanych przez Kompani , ale potemdowiedział si , e to naturalna gra , któr nildory poszerzyły i pogł biły, by ułatwić sobie w drówk na miejsceponownych narodzin.Miarowy rytm wspinaczki ukołysał Gundersena i sen zaczynał mu kleić powieki.Trzymał si kurczoworogów Srin'gahara i modlił by nie spa ć, je li si zdrzemnie.W pewnej chwili przebudził si gwałtownie -trzymał si tylko lew r k , całe ciało obsun ło si na bok nildora i wisiało nad przynajmniej dwustumetrowprzepa ci.Na godzin przed zmierzchem osi gn li szczyt wodospadu.Stacja Shangri-la była na pozór niezmieniona:trzy niejednakowe bloki z ciemnego mieni cego si plastyku i starannie utrzymane ogrody, pełne niezwykłych,tropikalnych ro lin.Przy ka dym wykuszu budynku była obro ni ta pn czami weranda z widokiem na rzek.Gundersen poczuł sucho ć w gardle i sztywno ć w nogach.- Jak długo mo emy tu pozostać? - spytał Srin'gahara.- A jak długo by sobie yczył?- Dzie , mo e dwa - nie wiem jeszcze.Zale y, jak zostan powitany.- Mo emy zrobić krótk przerw w podró y - o wiadczyłnildor.- Ja i moi przyjaciele b dziemy obozować w zaro lach.Kiedy uznasz, e nadeszła pora ruszać dalej,przyjd do nas.Nildory odeszły, a Gundersen skierował si w stron stacji.U wej cia do ogrodu zatrzymał si.Drzewa byłys kate i pochylone, miały długie, szerokie, pierzaste li cie, zwisaj ce do dołu.Górska flora ró niła si od ro linna południu, choć i tutaj panowało ustawiczne lato.Z budynku przebłyskiwały wiatła.Wszystko tutajwydawało si zdumiewaj co uporz dkowane i stanowiło ostry kontrast ze zrujnowan stacj w ów oraz zkoszmarem na stacji grzybowatych limaków.Nawet ogród przy hotelu nie był zadbany do takiego stopnia.Na cie ce, blokuj c Gundersenowi drog , stan ła masywna, dwuno na postać, która wyłoniła si z cienia.Gundersen pomy lał najpierw, e to sulidor, ale zaraz zdał sobie spraw , e to tylko robot, prawdopodobnieogrodnik.- Człowieku, sk dsi tu wzi łe ? - zapytał gł bokim głosem.- Jestem go ciem - odparł Gundersen - podró nikiem, który szuka schronienia na noc.- Czy kobieta ci oczekuje?- Z pewno ci nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Z najwy szym wysiłkiem opanowuj c strach i odraz dotkn ł brzuchakobiety, jej ud i stercz cych bioder.Pod skór znajdowała si niesamowita, dr ca masa.A jednak umysłkobiety jeszcze pracował.Nieprzytomny m czyzna był szcz liwszy, chocia te le ał zarobaczony.Czy tegooczekiwali, odmawiaj c kiedy wyjazdu ze wiata, który pokochali? Belzagor mo e usidlić człowieka,powiedział wielokrotnie narodzony Vol'himyor.Ale to usidlenie, to tutaj, było zbyt dosłowne.Smródrozkładaj cych si ciał mdlił go.- Zabij ich oboje - zdecydował.- I zrób to pr dko.- Ka esz mi to zrobić?- Zabij ich.I zerwij to ze ciany i te zabij.- To nie popełniło adnego przest pstwa - o wiadczył sulidor.- Robi to tylko, co jest naturalne.Zabijaj c tychdwoje pozbawi to potomstwa, ale nie chc pozbawić go równie ycia.- Dobrze - zgodził si Gundersen.- Tylko Ziemian.Szybko.- B dzie to akt miłosierdzia, wykonany na twój wyra ny rozkaz - stwierdził Na-sinisul.Pochylił si i wzniósł pot ne rami.Z fałdy skóry wyłoniła si łapa z zakrzywionymi szponami i dwukrotniezadała cios.Gundersen zmusił si , by nie odwrócić oczu.Ciała rozłupały si jak suche łupiny.To co było wewn trzwylazło, nieuformowane, surowe, rozlewaj ce si.Nawet teraz wskutek jakiego niepoj tego odruchu zwłokidrgn ły i skurczyły si.Gundersen wpatrywał si w nie.- Słyszycie mnie? - upewniał si zdenerwowany.- yjecie, czy jeste cie martwi?Kobieta otworzyła usta, ale nie wydała adnego głosu.Gundersen nie wiedział, czy był to wysiłek byprzemówić, czy tylko ostatni nerwowy skurcz mi ni.Przycisn ł mechanizm i z miotacza wytrysn ł ogromnypłomie.Skierował go na ciemn sadzawk.Z prochu powstałe i w proch si obrócisz, pomy lał, zmieniaj c wpopiół ciało Dykstry, le cej koło niego kobiety oraz wij ce si larwy.Powstała chmura gryz cego, dusz cegodymu.Zmniejszył płomie i zwrócił si do sulidora.- Chod - powiedział.Obaj wyszli.- Chciałbym spalić ten budynek, całe to miejsce oczy cić ogniem - powiedział Gundersen.- Wiem.- Ty by mnie jednak powstrzymał.- Mylisz si.Nikt na tym wiecie nie powstrzyma ci od uczynienia czegokolwiek.Na co by si to przydało? - zastanowił si Gundersen.Oczyszczenie ju si dokonało.Usun ł z tego miejsca teistoty, które były tu obce.Deszcz przestał padać.Srin'gahar czekał, by zabrać Gundersena.Doł czyli do czterech pozostałych nildorów ichocia była ju noc, ruszyli w drog.Zmarnowali tu sporo czasu, a kraj ponownych narodzin był jeszczedaleko.Nad ranem Gundersen usłyszał grzmot Wodospadów Shangri-la, które nildory nazywały Du'jayukh.IXWygl dało to tak, jakby biała ciana wody spadała z nieba.Nic na Ziemi nie dało si porównać z t katarakto trzech progach.Gundersen i jego nildorscy towarzysze zatrzymali si u stóp wodospadów, gdzie cała kaskadarozlewała si w szeroki, otoczony skalnymi cianami basen.Sulidor po egnał si z nimi i sam pod ył napółnoc.Człowiek wyk pał si w basenie, gdzie woda była chłodna i krystalicznie czysta, a potem zacz li wspinać siw gór.Poło ona prawie na szczycie stacja Shangri-la, jeden z najwa niejszych posterunków Kompanii, nie była zdołu widoczna.Niegdy były te stacje u stóp wodospadu i przy rodkowej katarakcie, ale z tych budynków nicju nie pozostało - całkowicie pochłon ła je d ungla.Na szczyt wiodła zygzakami kamienista droga.KiedyGundersen ujrzał j po raz pierwszy, s dził, e to dzieło in ynierów wysłanych przez Kompani , ale potemdowiedział si , e to naturalna gra , któr nildory poszerzyły i pogł biły, by ułatwić sobie w drówk na miejsceponownych narodzin.Miarowy rytm wspinaczki ukołysał Gundersena i sen zaczynał mu kleić powieki.Trzymał si kurczoworogów Srin'gahara i modlił by nie spa ć, je li si zdrzemnie.W pewnej chwili przebudził si gwałtownie -trzymał si tylko lew r k , całe ciało obsun ło si na bok nildora i wisiało nad przynajmniej dwustumetrowprzepa ci.Na godzin przed zmierzchem osi gn li szczyt wodospadu.Stacja Shangri-la była na pozór niezmieniona:trzy niejednakowe bloki z ciemnego mieni cego si plastyku i starannie utrzymane ogrody, pełne niezwykłych,tropikalnych ro lin.Przy ka dym wykuszu budynku była obro ni ta pn czami weranda z widokiem na rzek.Gundersen poczuł sucho ć w gardle i sztywno ć w nogach.- Jak długo mo emy tu pozostać? - spytał Srin'gahara.- A jak długo by sobie yczył?- Dzie , mo e dwa - nie wiem jeszcze.Zale y, jak zostan powitany.- Mo emy zrobić krótk przerw w podró y - o wiadczyłnildor.- Ja i moi przyjaciele b dziemy obozować w zaro lach.Kiedy uznasz, e nadeszła pora ruszać dalej,przyjd do nas.Nildory odeszły, a Gundersen skierował si w stron stacji.U wej cia do ogrodu zatrzymał si.Drzewa byłys kate i pochylone, miały długie, szerokie, pierzaste li cie, zwisaj ce do dołu.Górska flora ró niła si od ro linna południu, choć i tutaj panowało ustawiczne lato.Z budynku przebłyskiwały wiatła.Wszystko tutajwydawało si zdumiewaj co uporz dkowane i stanowiło ostry kontrast ze zrujnowan stacj w ów oraz zkoszmarem na stacji grzybowatych limaków.Nawet ogród przy hotelu nie był zadbany do takiego stopnia.Na cie ce, blokuj c Gundersenowi drog , stan ła masywna, dwuno na postać, która wyłoniła si z cienia.Gundersen pomy lał najpierw, e to sulidor, ale zaraz zdał sobie spraw , e to tylko robot, prawdopodobnieogrodnik.- Człowieku, sk dsi tu wzi łe ? - zapytał gł bokim głosem.- Jestem go ciem - odparł Gundersen - podró nikiem, który szuka schronienia na noc.- Czy kobieta ci oczekuje?- Z pewno ci nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]