[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy maj¹ jednak skrzypce.WaÅ‚êsaj¹ siê248od budynku do budynku, graj¹.To wiêxniowie ciesz¹cy siê specjal-nymi przywilejami, dostarczyciele rozrywki&S¹ tu te¿ inni wiêxniowie.Patrz¹ bezradnie ze swych ponurychbaraków.Wychudzone twarze, mroczne, zrozpaczone spojrzenia.Patrz¹, pÅ‚acz¹, sÅ‚uchaj¹ cygañskich skrzypiec&PodpÅ‚ywam bli¿ej ku jednemu z graj¹cych i stajê siê widzialny.Spogl¹da na mnie zaskoczony, ale nie przestaje graæ.Przeraxliwie smut-na melodia.GdybyS chciaÅ‚ do niej zaSpiewaæ, skoñczyÅ‚byS szlochaj¹c. Sariszan mówiê. Jestem Romem. Tak? chÅ‚odny, odlegÅ‚y gÅ‚os, jakby nie dbaÅ‚ zupeÅ‚nie o to, codzieje siê wokół. Jakub, syn Romano Nirano.Kalderasz.A ty?WzruszyÅ‚ ramionami Daweli Szukarnak.JesteS tu nowy? WpadÅ‚em na chwilê. Na chwilê powtarza machinalnie, w dalszym ci¹gu nie zwra-caj¹c uwagi na sÅ‚owa. No to ciesz siê otoczeniem.Odwraca siê, uderzaj¹c gwaÅ‚townie smyczkiem po strunach.Wydaj¹ przeci¹gÅ‚y, jêkliwy dxwiêk.Przypomina mi to nieco odgÅ‚os,jaki wydaÅ‚y skrzypce Puliki Boszengra, gdy wzywaÅ‚ swych siepaczydo ataku na rodzinê.I na moment skuliÅ‚em siê ze strachu.Omal niekrzykn¹Å‚em gÅ‚oSno. Czekaj! powiedziaÅ‚em. Czy to jest wiêzienie? A jak ci siê wydaje? A ci półmartwi gaje, tam? ¯ydzi.To jest wiêzienie dla ¯ydów. Ale s¹ tu te¿ Romowie. Tak.Kilku jest.Traktuj¹ nas nieco lepiej ni¿ ¯ydów.Karmi¹nas, a my gramy w niedzielê dla innych wiêxniów& i dla Hitlari. Hitlari? spytaÅ‚em. Tych, co zbudowali wiêzienie.Nazistów.Znów zacz¹Å‚ graæ.Melodiê, która rozdzieraÅ‚a mi serce. Nienawidz¹ nas, i nienawidz¹ ¯ydów.Ale ¯ydów trochê bar-dziej.Kiedy skoñcz¹ zabijaæ ¯ydów, zabij¹ nas.Chc¹ zabiæ wszyst-kich, ci Hitlari, ka¿dego kto nie jest taki jak oni, i zabij¹ prêdzej czypóxniej.MySl¹, ¿e s¹ dla nas Å‚askawi zabijaj¹c nas póxniej, ale co za¿ycie mo¿e wieSæ Rom w obozie za drutami? Oni ju¿ nas zabili, za-mykaj¹c nas w tym miejscu.Nagle spojrzaÅ‚ na mnie badawczo, jakby dopiero teraz mnie zo-baczyÅ‚.249 Naprawdê jesteS Romem? Masz w¹tpliwoSci? Mówisz dziwnie naszym jêzykiem. Przybywam z bardzo daleka. Wiêc wracaj tam, jeSli rzeczywiScie mo¿esz.Gdziekolwiek tojest.Odleæ st¹d i zapomnij o tym miejscu.Tu jest piekÅ‚o.To miejscejest domem Szatana. Powiedz mi, jak siê nazywa poprosiÅ‚em. Auschwitz odpowiedziaÅ‚.tacza mnie mgÅ‚a.Muszê byæ daleko, daleko w przeszÅ‚oSci.Aleprzez gêst¹, biaÅ‚¹ mgÅ‚ê widzê nad gÅ‚ow¹ wielkie, gor¹ce sÅ‚oñ-ce.Powietrze jest wilgotne i ciepÅ‚e.Stojê na targowisku.PoSrod-ku roSnie olbrzymie drzewo o tysi¹cu rozÅ‚o¿ystych konarów, o mi-lionach spl¹tanych gaÅ‚¹zek.Wokół niego têtni¹cy ¿yciem targ.Kup-cy, kapÅ‚ani, zÅ‚odzieje, poganiacze mułów, dzieci, skrybowie,magicy&Ludzie tutejsi s¹ szczupli, maj¹ ciemn¹ karnacjê skóry i wy-datne koSci policzkowe.Ich oczy s¹ niezwykle bÅ‚yszcz¹ce.Mówi¹mow¹, której nie rozumiem, chocia¿ sÅ‚yszê pojedyncze sÅ‚owa, któ-re brzmi¹ niemal jak romskie.Na pierwszy rzut oka wszyscy ciludzie wydaj¹ mi siê Romami.Ale potem widzê, ¿e wiêkszoSæ z nichjednak nimi nie jest.Chocia¿ widzê poSród nich tak¿e prawdzi-wych Romów.Wygl¹daj¹ prawie identycznie, jak pozostali, ale jed-nak ró¿nica, choæ niemal niedostrzegalna, jest zasadnicza: otaczaich aura.Patrzê na Romów, krêc¹cych siê po targowisku.Tutaj ¿ongler,tam kilku akrobatów.Piêciu innych wzniosÅ‚o niewielk¹ scenê, daj¹jakieS przedstawienie.Jeden gra na piszczaÅ‚ce.Inny potrz¹sa pudeÅ‚-kiem z koSæmi i gestem zaprasza przechodniów, by z nim zagrali.I jeszcze jeden, który nauczyÅ‚ sÅ‚onia tañczyæ: wielka bestia koÅ‚yszesiê z boku na bok, jak klaun.Przez targowisko przechodzi energicznie jakiS ksi¹¿ê w turba-nie na gÅ‚owie.Przed nim id¹ jego sÅ‚udzy, toruj¹c mu pikami drogê250w tÅ‚umie.Jeden z Romów podbiega do orszaku, ma niezwykle ciem-n¹ skórê, jego jedynym ubiorem jest biaÅ‚a przepaska na biodrach,ale za to porusza siê w tÅ‚umie zgrabnie jak maÅ‚pa.Macha rêkami,krzyczy gÅ‚oSno, pokazuje, ¿e przepowiada przyszÅ‚oSæ.NadstawiadÅ‚oñ.Jeden ze sÅ‚ug wkÅ‚ada w ni¹ jak¹S monetê, ale zaraz potemenergicznie odpycha Cygana drzewcem piki.Zbyt blisko podszedÅ‚do ksiêcia.JesteSmy tu wyrzutkami.Inni czuliby siê poni¿eni robi¹c to, comy robimy, a my ¿onglujemy, wró¿ymy, ¿ebrzemy.Trudnimy siê za-jêciami, których inni nie wykonuj¹, i jesteSmy w tym dobrzy.Gdzie wiêc jestem? Zbyt mglisty jest ten obraz.Niezwykle od-legÅ‚a przeszÅ‚oSæ.W powietrzu unosi siê ciê¿ka i ostra woñ przy-praw.To musi byæ przedSwit historii.Dopiero co przybyliSmy z na-szej utraconej i zniszczonej Atlantydy.JesteSmy wygnañcami.Mo¿eto Babilon? Mo¿e jedna z wysepek na Morzu Rródziemnym? Nie,to jest jednak chyba kraj, który kiedyS zwano Indiami.¯yliSmyw nim przez dÅ‚ugi czas po opuszczeniu Atlantydy.Ten sÅ‚oñ, ten¿ar, to drzewo&Indie s¹ dla nas takim samym miejscem, jak ka¿de inne.Jeste-Smy ¿onglerami, akrobatami, drobnymi rzemieSlnikami, wró¿biarza-mi, a nade wszystko wygnañcami i wyrzutkami.Stajê siê widzialny.Jestem zdecydowanie najwy¿szym czÅ‚o-wiekiem na targowisku, mam na sobie dziwaczne ubranie i o wieleza jasn¹ skórê, a mimo to tylko jedna osoba zdaje siê mnie dostrze-gaæ.Ten zwinny romski chÅ‚opiec, który próbowaÅ‚ zbli¿yæ siê doksiêcia.Nasze spojrzenia spotykaj¹ siê, mimo i¿ dzieli nas niemalcaÅ‚a szerokoSæ rynku, i uSmiecha siê do mnie.Jego ciepÅ‚y uSmiechwydaje mi siê sÅ‚onecznym promieniem przebijaj¹cym siê przezopary mgÅ‚y.Czy bierze mnie za jakiegoS ksiêcia gaje, który przybyÅ‚ tuz odlegÅ‚ych krain? Na tyle nowego tu i gÅ‚upiego, ¿e zapÅ‚aci mu for-tunê za taniec i przepowiedniê przyszÅ‚oSci?Nie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Niektórzy maj¹ jednak skrzypce.WaÅ‚êsaj¹ siê248od budynku do budynku, graj¹.To wiêxniowie ciesz¹cy siê specjal-nymi przywilejami, dostarczyciele rozrywki&S¹ tu te¿ inni wiêxniowie.Patrz¹ bezradnie ze swych ponurychbaraków.Wychudzone twarze, mroczne, zrozpaczone spojrzenia.Patrz¹, pÅ‚acz¹, sÅ‚uchaj¹ cygañskich skrzypiec&PodpÅ‚ywam bli¿ej ku jednemu z graj¹cych i stajê siê widzialny.Spogl¹da na mnie zaskoczony, ale nie przestaje graæ.Przeraxliwie smut-na melodia.GdybyS chciaÅ‚ do niej zaSpiewaæ, skoñczyÅ‚byS szlochaj¹c. Sariszan mówiê. Jestem Romem. Tak? chÅ‚odny, odlegÅ‚y gÅ‚os, jakby nie dbaÅ‚ zupeÅ‚nie o to, codzieje siê wokół. Jakub, syn Romano Nirano.Kalderasz.A ty?WzruszyÅ‚ ramionami Daweli Szukarnak.JesteS tu nowy? WpadÅ‚em na chwilê. Na chwilê powtarza machinalnie, w dalszym ci¹gu nie zwra-caj¹c uwagi na sÅ‚owa. No to ciesz siê otoczeniem.Odwraca siê, uderzaj¹c gwaÅ‚townie smyczkiem po strunach.Wydaj¹ przeci¹gÅ‚y, jêkliwy dxwiêk.Przypomina mi to nieco odgÅ‚os,jaki wydaÅ‚y skrzypce Puliki Boszengra, gdy wzywaÅ‚ swych siepaczydo ataku na rodzinê.I na moment skuliÅ‚em siê ze strachu.Omal niekrzykn¹Å‚em gÅ‚oSno. Czekaj! powiedziaÅ‚em. Czy to jest wiêzienie? A jak ci siê wydaje? A ci półmartwi gaje, tam? ¯ydzi.To jest wiêzienie dla ¯ydów. Ale s¹ tu te¿ Romowie. Tak.Kilku jest.Traktuj¹ nas nieco lepiej ni¿ ¯ydów.Karmi¹nas, a my gramy w niedzielê dla innych wiêxniów& i dla Hitlari. Hitlari? spytaÅ‚em. Tych, co zbudowali wiêzienie.Nazistów.Znów zacz¹Å‚ graæ.Melodiê, która rozdzieraÅ‚a mi serce. Nienawidz¹ nas, i nienawidz¹ ¯ydów.Ale ¯ydów trochê bar-dziej.Kiedy skoñcz¹ zabijaæ ¯ydów, zabij¹ nas.Chc¹ zabiæ wszyst-kich, ci Hitlari, ka¿dego kto nie jest taki jak oni, i zabij¹ prêdzej czypóxniej.MySl¹, ¿e s¹ dla nas Å‚askawi zabijaj¹c nas póxniej, ale co za¿ycie mo¿e wieSæ Rom w obozie za drutami? Oni ju¿ nas zabili, za-mykaj¹c nas w tym miejscu.Nagle spojrzaÅ‚ na mnie badawczo, jakby dopiero teraz mnie zo-baczyÅ‚.249 Naprawdê jesteS Romem? Masz w¹tpliwoSci? Mówisz dziwnie naszym jêzykiem. Przybywam z bardzo daleka. Wiêc wracaj tam, jeSli rzeczywiScie mo¿esz.Gdziekolwiek tojest.Odleæ st¹d i zapomnij o tym miejscu.Tu jest piekÅ‚o.To miejscejest domem Szatana. Powiedz mi, jak siê nazywa poprosiÅ‚em. Auschwitz odpowiedziaÅ‚.tacza mnie mgÅ‚a.Muszê byæ daleko, daleko w przeszÅ‚oSci.Aleprzez gêst¹, biaÅ‚¹ mgÅ‚ê widzê nad gÅ‚ow¹ wielkie, gor¹ce sÅ‚oñ-ce.Powietrze jest wilgotne i ciepÅ‚e.Stojê na targowisku.PoSrod-ku roSnie olbrzymie drzewo o tysi¹cu rozÅ‚o¿ystych konarów, o mi-lionach spl¹tanych gaÅ‚¹zek.Wokół niego têtni¹cy ¿yciem targ.Kup-cy, kapÅ‚ani, zÅ‚odzieje, poganiacze mułów, dzieci, skrybowie,magicy&Ludzie tutejsi s¹ szczupli, maj¹ ciemn¹ karnacjê skóry i wy-datne koSci policzkowe.Ich oczy s¹ niezwykle bÅ‚yszcz¹ce.Mówi¹mow¹, której nie rozumiem, chocia¿ sÅ‚yszê pojedyncze sÅ‚owa, któ-re brzmi¹ niemal jak romskie.Na pierwszy rzut oka wszyscy ciludzie wydaj¹ mi siê Romami.Ale potem widzê, ¿e wiêkszoSæ z nichjednak nimi nie jest.Chocia¿ widzê poSród nich tak¿e prawdzi-wych Romów.Wygl¹daj¹ prawie identycznie, jak pozostali, ale jed-nak ró¿nica, choæ niemal niedostrzegalna, jest zasadnicza: otaczaich aura.Patrzê na Romów, krêc¹cych siê po targowisku.Tutaj ¿ongler,tam kilku akrobatów.Piêciu innych wzniosÅ‚o niewielk¹ scenê, daj¹jakieS przedstawienie.Jeden gra na piszczaÅ‚ce.Inny potrz¹sa pudeÅ‚-kiem z koSæmi i gestem zaprasza przechodniów, by z nim zagrali.I jeszcze jeden, który nauczyÅ‚ sÅ‚onia tañczyæ: wielka bestia koÅ‚yszesiê z boku na bok, jak klaun.Przez targowisko przechodzi energicznie jakiS ksi¹¿ê w turba-nie na gÅ‚owie.Przed nim id¹ jego sÅ‚udzy, toruj¹c mu pikami drogê250w tÅ‚umie.Jeden z Romów podbiega do orszaku, ma niezwykle ciem-n¹ skórê, jego jedynym ubiorem jest biaÅ‚a przepaska na biodrach,ale za to porusza siê w tÅ‚umie zgrabnie jak maÅ‚pa.Macha rêkami,krzyczy gÅ‚oSno, pokazuje, ¿e przepowiada przyszÅ‚oSæ.NadstawiadÅ‚oñ.Jeden ze sÅ‚ug wkÅ‚ada w ni¹ jak¹S monetê, ale zaraz potemenergicznie odpycha Cygana drzewcem piki.Zbyt blisko podszedÅ‚do ksiêcia.JesteSmy tu wyrzutkami.Inni czuliby siê poni¿eni robi¹c to, comy robimy, a my ¿onglujemy, wró¿ymy, ¿ebrzemy.Trudnimy siê za-jêciami, których inni nie wykonuj¹, i jesteSmy w tym dobrzy.Gdzie wiêc jestem? Zbyt mglisty jest ten obraz.Niezwykle od-legÅ‚a przeszÅ‚oSæ.W powietrzu unosi siê ciê¿ka i ostra woñ przy-praw.To musi byæ przedSwit historii.Dopiero co przybyliSmy z na-szej utraconej i zniszczonej Atlantydy.JesteSmy wygnañcami.Mo¿eto Babilon? Mo¿e jedna z wysepek na Morzu Rródziemnym? Nie,to jest jednak chyba kraj, który kiedyS zwano Indiami.¯yliSmyw nim przez dÅ‚ugi czas po opuszczeniu Atlantydy.Ten sÅ‚oñ, ten¿ar, to drzewo&Indie s¹ dla nas takim samym miejscem, jak ka¿de inne.Jeste-Smy ¿onglerami, akrobatami, drobnymi rzemieSlnikami, wró¿biarza-mi, a nade wszystko wygnañcami i wyrzutkami.Stajê siê widzialny.Jestem zdecydowanie najwy¿szym czÅ‚o-wiekiem na targowisku, mam na sobie dziwaczne ubranie i o wieleza jasn¹ skórê, a mimo to tylko jedna osoba zdaje siê mnie dostrze-gaæ.Ten zwinny romski chÅ‚opiec, który próbowaÅ‚ zbli¿yæ siê doksiêcia.Nasze spojrzenia spotykaj¹ siê, mimo i¿ dzieli nas niemalcaÅ‚a szerokoSæ rynku, i uSmiecha siê do mnie.Jego ciepÅ‚y uSmiechwydaje mi siê sÅ‚onecznym promieniem przebijaj¹cym siê przezopary mgÅ‚y.Czy bierze mnie za jakiegoS ksiêcia gaje, który przybyÅ‚ tuz odlegÅ‚ych krain? Na tyle nowego tu i gÅ‚upiego, ¿e zapÅ‚aci mu for-tunê za taniec i przepowiedniê przyszÅ‚oSci?Nie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]