[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz potem zabrał najbliżej stojącemu mężczyźnie wielki nóż, odłożył asson na ziemię, podszedł do czarnego ofiarnego wieprzka przywiązanego do drzewa i ręką wojownika jednym cięciem pozbawił go wielkiej głowy, oblewając się krwią.W tym czasie loa do-siadły wielu sług, a las wypełnili les Invisibles, les Morts i les Mystères, loa i duchy wymieszane z ludź-mi.Wszyscy się kręcili, śpiewali, tańczyli, skakali, przewracali o bębny, chodzili po rozżarzonych wę-glach, lizali rozgrzane do czerwoności ostrza noży i garściami jedli ostrą paprykę.Nocne powietrze było ciężkie, jakby zapowiadało straszliwą burzę, ale nie czuło się najmniejszego powiewu wiatru.Po-chodnie oświetlały jak słońce w południe, ale krążąca po okolicy Marechaussée ich nie zobaczyła.Tak mi opowiedzieli.Długo potem, kiedy gęsty tłum dygotał, jakby był jednym ciałem, Ogun wydał z siebie ryk lwa, naka-zując ciszę.Bębny zamilkły natychmiast, wszyscy poza mambo wrócili do swoich postaci, a loa wycofały się w korony drzew.Ogun-Ferraille wzniósł asson ku niebu i głos najpotężniejszego loa wybuchnął w ustach Tante Rose, żądając kresu niewolnictwa, wzywając do powszechnego buntu i wyznaczając do-wódców; Boukmana, Jeana-Françoisa, Jeannota, Boisseau, Celestina i wielu innych.Nie wymienił To-ussainta, bo człowiek, który miał zostać duszą buntowników, był wtedy jeszcze na plantacji w Bréda,gdzie służył jako woźnica.Przyłączył się do rewolty dopiero kilka tygodni później, po tym jak uratowałcałą rodzinę swojego pana.Ja usłyszałam imię Toussainta dopiero rok później.Tak zaczęła się rewolucja.Minęło wiele lat i nadal leje się krew, którą nasiąka ziemia Haiti, ale ja nie płaczę, bo już mnie tam nie ma.ZemstaKiedy tylko Toulouse Valmorain dowiedział się o powstaniu niewolników i o więźniach z Limbé, któ-rzy umarli, nie ujawniając żadnych nazwisk, nakazał Tété, by szybko zorganizowała powrót do Saint-Lazare, nie bacząc na ostrzeżenia innych, zwłaszcza doktora Parmentiera, przed niebezpieczeństwami, jakie groziły białym na plantacjach.„Niech pan nie przesadza, doktorze.Czarni zawsze byli skorzy do buntu.Prosper Cambray panuje nad sytuacją”, odparł stanowczo Valmorain, choć wcale nie był tego taki pewien.Podczas gdy na północy odgłos bębnów wzywał niewolników na spotkanie w Bois-Ca-ïman, powóz Valmoraina mknął pod eskortą wzmocnionej straży w stronę plantacji.Dotarli na miejsce w tumanach kurzu, rozgorączkowani, niespokojni; dzieci były prawie nieprzytomne, a Tété wycieńczo-na kołysaniem pojazdu.Pan zeskoczył z wozu i zamknął się z przełożonym nadzorców w gabinecie, żeby wysłuchać informacji o stratach, które okazały się minimalne.Potem objechał posiadłość i stanąłtwarzą w twarz z niewolnikami, którzy zdaniem Cambraya wzięli udział w buncie, choć nie na tyle ak-tywnie, by wydać ich Marechaussée, jak postąpił z innymi.Była to jedna z tych ostatnio częstych sytu-acji, w których Valmorain czul się nie na miejscu.Przełożony nadzorców bronił interesów Saint-Lazare lepiej niż właściciel, działał stanowczo i bez cackania, on natomiast wahał się nieskory do plamienia so-bie rąk krwią.Kolejny raz pokazał swoją nieudolność.W ciągu dwudziestu kilku lat, które spędził w kolonii, nie zdołał się przystosować, ciągle miał wrażenie, że jest tu przejazdem, a niewolnicy byli dla niego najmniej przyjemnym obciążeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zaraz potem zabrał najbliżej stojącemu mężczyźnie wielki nóż, odłożył asson na ziemię, podszedł do czarnego ofiarnego wieprzka przywiązanego do drzewa i ręką wojownika jednym cięciem pozbawił go wielkiej głowy, oblewając się krwią.W tym czasie loa do-siadły wielu sług, a las wypełnili les Invisibles, les Morts i les Mystères, loa i duchy wymieszane z ludź-mi.Wszyscy się kręcili, śpiewali, tańczyli, skakali, przewracali o bębny, chodzili po rozżarzonych wę-glach, lizali rozgrzane do czerwoności ostrza noży i garściami jedli ostrą paprykę.Nocne powietrze było ciężkie, jakby zapowiadało straszliwą burzę, ale nie czuło się najmniejszego powiewu wiatru.Po-chodnie oświetlały jak słońce w południe, ale krążąca po okolicy Marechaussée ich nie zobaczyła.Tak mi opowiedzieli.Długo potem, kiedy gęsty tłum dygotał, jakby był jednym ciałem, Ogun wydał z siebie ryk lwa, naka-zując ciszę.Bębny zamilkły natychmiast, wszyscy poza mambo wrócili do swoich postaci, a loa wycofały się w korony drzew.Ogun-Ferraille wzniósł asson ku niebu i głos najpotężniejszego loa wybuchnął w ustach Tante Rose, żądając kresu niewolnictwa, wzywając do powszechnego buntu i wyznaczając do-wódców; Boukmana, Jeana-Françoisa, Jeannota, Boisseau, Celestina i wielu innych.Nie wymienił To-ussainta, bo człowiek, który miał zostać duszą buntowników, był wtedy jeszcze na plantacji w Bréda,gdzie służył jako woźnica.Przyłączył się do rewolty dopiero kilka tygodni później, po tym jak uratowałcałą rodzinę swojego pana.Ja usłyszałam imię Toussainta dopiero rok później.Tak zaczęła się rewolucja.Minęło wiele lat i nadal leje się krew, którą nasiąka ziemia Haiti, ale ja nie płaczę, bo już mnie tam nie ma.ZemstaKiedy tylko Toulouse Valmorain dowiedział się o powstaniu niewolników i o więźniach z Limbé, któ-rzy umarli, nie ujawniając żadnych nazwisk, nakazał Tété, by szybko zorganizowała powrót do Saint-Lazare, nie bacząc na ostrzeżenia innych, zwłaszcza doktora Parmentiera, przed niebezpieczeństwami, jakie groziły białym na plantacjach.„Niech pan nie przesadza, doktorze.Czarni zawsze byli skorzy do buntu.Prosper Cambray panuje nad sytuacją”, odparł stanowczo Valmorain, choć wcale nie był tego taki pewien.Podczas gdy na północy odgłos bębnów wzywał niewolników na spotkanie w Bois-Ca-ïman, powóz Valmoraina mknął pod eskortą wzmocnionej straży w stronę plantacji.Dotarli na miejsce w tumanach kurzu, rozgorączkowani, niespokojni; dzieci były prawie nieprzytomne, a Tété wycieńczo-na kołysaniem pojazdu.Pan zeskoczył z wozu i zamknął się z przełożonym nadzorców w gabinecie, żeby wysłuchać informacji o stratach, które okazały się minimalne.Potem objechał posiadłość i stanąłtwarzą w twarz z niewolnikami, którzy zdaniem Cambraya wzięli udział w buncie, choć nie na tyle ak-tywnie, by wydać ich Marechaussée, jak postąpił z innymi.Była to jedna z tych ostatnio częstych sytu-acji, w których Valmorain czul się nie na miejscu.Przełożony nadzorców bronił interesów Saint-Lazare lepiej niż właściciel, działał stanowczo i bez cackania, on natomiast wahał się nieskory do plamienia so-bie rąk krwią.Kolejny raz pokazał swoją nieudolność.W ciągu dwudziestu kilku lat, które spędził w kolonii, nie zdołał się przystosować, ciągle miał wrażenie, że jest tu przejazdem, a niewolnicy byli dla niego najmniej przyjemnym obciążeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]