[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kiedy będę na emeryturze postanowił Florio to wezmę łódz, przypłynętutaj i spędzę lato na poszukiwaniu wraków.Te płycizny muszą być załadowaneHiszpanami. Czy to właśnie robił ten facet? zapytał Mould. Jaki facet? No ten, o którego pytałeś, z dzieckiem. Nie, on tu przyjechał, żeby napisać artykuł dla Today i.puff! Zniknął. Today! Całe szczęście.To jeden z tych drani, który wpakował nas w tępieprzoną przejażdżkę.*Maynard leżał na wpół zagrzebany w kurzu i zaroślach na szczycie wzgórza, zktórego mógł obserwować zatoczkę.Zakradł się tam w ciemności i schował wkrzakach, gdy tylko słońce zaczęło wschodzić nad horyzontem.Było to możeryzykowne z jego strony, ukrywanie się tak blisko prześladowców, ale doszedł downiosku, że ukrywać się z dala od nich byłoby samobójstwem.Nie wiedziałby wtedyjak, kiedy i gdzie zamierzają go szukać; schwytanie go byłobynieuniknione.Nie mógł więc czekać.Musiał mieć oczy i uszy otwarte, poznać ichplany, żeby ukrywać się do czasu, gdy będzie mógł zdecydować, jak złapać izniewolić Justina, jak wykraść łódz (tym razem bez pomocy Manuela), jak uciec z takąprzewagą, żeby nie mogli go złapać, jak.Pytania ciągnęły się w nieskończoność,odpowiedzi brakło, ale ufał, że mając dość czasu, mógłby wymyślić jakiś plan.Na razie jego największą nadzieją było to, że uznają go za martwego.Nie było wiatru.Robactwo było dokuczliwe od samego świtu, a wraz znarastającym upałem stawało się coraz bardziej okrutne.Maynard zerwał trochę jagódw zaroślach nad swoją głową i zgniótł je na papkę, którą posmarował sobie twarz.Nie wiedział, co takiego było w tych jagodach, poza cukrem, oczywiście, ale pastaskutecznie chroniła skórę przed maleńkimi komarami.Obserwował zatoczkę inasłuchiwał.Nau, Windsor i chłopcy czekali w zatoczce na pinasę, którą Jack-Bat i Rollopodpływali właśnie do brzegu.Na pokładzie mieli maszt i żagiel z pinasy porzuconejprzez Maynarda. Uciekłby powiedział Jack-Bat, kiedy dobili do plaży udałoby mu się,gdyby łódz nie zatonęła. Gdzie jest? zapytał Nau. Nie widziałem go.Myślę, że wyskoczył za burtę i poszedł na dno. W ogóle go nie widzieliście? zapytał Windsor. Nie.Ciemno było jak w świńskiej dupie.Ale szukaliśmy go, kiedy sięrozjaśniło.Przepadł jak kamień w wodę. To znaczy, że już po nim. Nau był zadowolony. Nie! krzyknął Windsor. Jest tutaj!Maynard zobaczył, jak Windsor puknął palcem w ziemię, a potem machnął ręką wkierunku wzgórza.Odruchowo schował głowę, jakby unikając superczułego detektoraw dłoni Windsora.Nie wierz w to, pomyślał Maynard.Dlaczego miałbym tu wracać? Po co miałby tu wracać? zapytał Nau. Nie był szaleńcem; nie szukałbólu. Masz jego dziecko przypomniał mu Windsor.Nau rozmyślał przez chwilę.Położył rękę na ramieniu Justina. To nie jest już jego dziecko; on wiedział o tym.To jest Tue-Barbe.Justin uśmiechnął się i powtórzył: Tue-Barbe. Nas jest wielu mówił dalej Nau a on jest jeden, słaby i. I wróg.Musisz go znalezć i zabić. Ty jesteś zwolniony powiedział Nau do Justina. Nie odpowiedział Justin mogę go ścigać.Maynard słyszał, co mówił Justin, i przez sekundę żałował, że wrócił na wyspętylko po to, żeby być ściganym i zabitym przez własne dziecko.Po chwili jednakodpędził złość; dopóki żyje, nigdy nie pogodzi się z utratą syna. W porządku, Doktorze zdecydował Nau. Zbierzemy całą kompanię iprzetrząśniemy wyspę.Zaczniemy od skał za wzgórzem wskazał prosto naMaynarda i przeczeszemy wszystko.Jeśli rzeczywiście tu jest, znajdziemy go,nawet gdyby z pomocą magicznych sztuczek zmniejszył się do rozmiarów nowonarodzonego prosięcia.Nau rozkazał Rollowi zostać przy łodziach i razem z Windsorem i chłopcamiodszedł w głąb wyspy.Po chwili Maynard usłyszał głuchy dzwięk rogu, zwołujący wszystkich.Jego plan,jakikolwiek będzie, musi poczekać: teraz trzeba uciekać, ukryć się, nie dać się złapać.Nie mogą przecież przeszukać całej wyspy.Musi być gdzieś jakaś nora, rów albowierzchołek drzewa, który przeoczą.Słyszał kroki i głosy zmierzające w kierunku północnego krańca wyspy, gdziewyszedł na brzeg.Czekał, aż głosy ucichną, potem wygrzebał się i otrzepał z piasku.Poczołgał się w dół po zboczu, potem wstał i pobiegł na południe.Ciągle jeszcze miałprzy sobie nóż Jack-Bata i biegnąc ściskał go w ręku.Poszukujący go ludzie byli wprawni i skrupulatni.Przeczesywali wyspę bardzodokładnie, niczego nie pomijając.Szli w szeregu, jeden obok drugiego, rozciągnięcina całej szerokości wyspy.Swoje tempo dostosowywali do najwolniejszego: jeśliktóryś z nich musiał stanąć, by potrząsnąć drzewem, podnieść skałę albo rozchylićkępę krzewów, pozostali czekali.Nic nie mogłoby przedostać się przez takie sito.Płoszyli ptaki, szczury i jaszczurki, pędząc wszystko przed sobą.Maynard zatrzymał się przed nimi, w takiej odległości, że nie mogli go widziećani słyszeć.Nie chciał gnać ślepo na południowy kraniec wyspy, gdzie mógłby znalezćsię w pułapce, z której jedyną drogą ucieczki byłoby brodzenie albo płynięcie przezpłycizny, gdzie byłby dobrze widocznym celem.Starał się badać dokładnie każdykrzak, szałas czy dziurę w ziemi.Zcigający nie wysilali się, by być cicho.Tupali nogami, hałasowali przetrząsajączarośla i nawoływali się wzajemnie.Byli całkowicie pewni sukcesu.Maynard cofnął się na polanę, gdzie pracowali rusznikarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Kiedy będę na emeryturze postanowił Florio to wezmę łódz, przypłynętutaj i spędzę lato na poszukiwaniu wraków.Te płycizny muszą być załadowaneHiszpanami. Czy to właśnie robił ten facet? zapytał Mould. Jaki facet? No ten, o którego pytałeś, z dzieckiem. Nie, on tu przyjechał, żeby napisać artykuł dla Today i.puff! Zniknął. Today! Całe szczęście.To jeden z tych drani, który wpakował nas w tępieprzoną przejażdżkę.*Maynard leżał na wpół zagrzebany w kurzu i zaroślach na szczycie wzgórza, zktórego mógł obserwować zatoczkę.Zakradł się tam w ciemności i schował wkrzakach, gdy tylko słońce zaczęło wschodzić nad horyzontem.Było to możeryzykowne z jego strony, ukrywanie się tak blisko prześladowców, ale doszedł downiosku, że ukrywać się z dala od nich byłoby samobójstwem.Nie wiedziałby wtedyjak, kiedy i gdzie zamierzają go szukać; schwytanie go byłobynieuniknione.Nie mógł więc czekać.Musiał mieć oczy i uszy otwarte, poznać ichplany, żeby ukrywać się do czasu, gdy będzie mógł zdecydować, jak złapać izniewolić Justina, jak wykraść łódz (tym razem bez pomocy Manuela), jak uciec z takąprzewagą, żeby nie mogli go złapać, jak.Pytania ciągnęły się w nieskończoność,odpowiedzi brakło, ale ufał, że mając dość czasu, mógłby wymyślić jakiś plan.Na razie jego największą nadzieją było to, że uznają go za martwego.Nie było wiatru.Robactwo było dokuczliwe od samego świtu, a wraz znarastającym upałem stawało się coraz bardziej okrutne.Maynard zerwał trochę jagódw zaroślach nad swoją głową i zgniótł je na papkę, którą posmarował sobie twarz.Nie wiedział, co takiego było w tych jagodach, poza cukrem, oczywiście, ale pastaskutecznie chroniła skórę przed maleńkimi komarami.Obserwował zatoczkę inasłuchiwał.Nau, Windsor i chłopcy czekali w zatoczce na pinasę, którą Jack-Bat i Rollopodpływali właśnie do brzegu.Na pokładzie mieli maszt i żagiel z pinasy porzuconejprzez Maynarda. Uciekłby powiedział Jack-Bat, kiedy dobili do plaży udałoby mu się,gdyby łódz nie zatonęła. Gdzie jest? zapytał Nau. Nie widziałem go.Myślę, że wyskoczył za burtę i poszedł na dno. W ogóle go nie widzieliście? zapytał Windsor. Nie.Ciemno było jak w świńskiej dupie.Ale szukaliśmy go, kiedy sięrozjaśniło.Przepadł jak kamień w wodę. To znaczy, że już po nim. Nau był zadowolony. Nie! krzyknął Windsor. Jest tutaj!Maynard zobaczył, jak Windsor puknął palcem w ziemię, a potem machnął ręką wkierunku wzgórza.Odruchowo schował głowę, jakby unikając superczułego detektoraw dłoni Windsora.Nie wierz w to, pomyślał Maynard.Dlaczego miałbym tu wracać? Po co miałby tu wracać? zapytał Nau. Nie był szaleńcem; nie szukałbólu. Masz jego dziecko przypomniał mu Windsor.Nau rozmyślał przez chwilę.Położył rękę na ramieniu Justina. To nie jest już jego dziecko; on wiedział o tym.To jest Tue-Barbe.Justin uśmiechnął się i powtórzył: Tue-Barbe. Nas jest wielu mówił dalej Nau a on jest jeden, słaby i. I wróg.Musisz go znalezć i zabić. Ty jesteś zwolniony powiedział Nau do Justina. Nie odpowiedział Justin mogę go ścigać.Maynard słyszał, co mówił Justin, i przez sekundę żałował, że wrócił na wyspętylko po to, żeby być ściganym i zabitym przez własne dziecko.Po chwili jednakodpędził złość; dopóki żyje, nigdy nie pogodzi się z utratą syna. W porządku, Doktorze zdecydował Nau. Zbierzemy całą kompanię iprzetrząśniemy wyspę.Zaczniemy od skał za wzgórzem wskazał prosto naMaynarda i przeczeszemy wszystko.Jeśli rzeczywiście tu jest, znajdziemy go,nawet gdyby z pomocą magicznych sztuczek zmniejszył się do rozmiarów nowonarodzonego prosięcia.Nau rozkazał Rollowi zostać przy łodziach i razem z Windsorem i chłopcamiodszedł w głąb wyspy.Po chwili Maynard usłyszał głuchy dzwięk rogu, zwołujący wszystkich.Jego plan,jakikolwiek będzie, musi poczekać: teraz trzeba uciekać, ukryć się, nie dać się złapać.Nie mogą przecież przeszukać całej wyspy.Musi być gdzieś jakaś nora, rów albowierzchołek drzewa, który przeoczą.Słyszał kroki i głosy zmierzające w kierunku północnego krańca wyspy, gdziewyszedł na brzeg.Czekał, aż głosy ucichną, potem wygrzebał się i otrzepał z piasku.Poczołgał się w dół po zboczu, potem wstał i pobiegł na południe.Ciągle jeszcze miałprzy sobie nóż Jack-Bata i biegnąc ściskał go w ręku.Poszukujący go ludzie byli wprawni i skrupulatni.Przeczesywali wyspę bardzodokładnie, niczego nie pomijając.Szli w szeregu, jeden obok drugiego, rozciągnięcina całej szerokości wyspy.Swoje tempo dostosowywali do najwolniejszego: jeśliktóryś z nich musiał stanąć, by potrząsnąć drzewem, podnieść skałę albo rozchylićkępę krzewów, pozostali czekali.Nic nie mogłoby przedostać się przez takie sito.Płoszyli ptaki, szczury i jaszczurki, pędząc wszystko przed sobą.Maynard zatrzymał się przed nimi, w takiej odległości, że nie mogli go widziećani słyszeć.Nie chciał gnać ślepo na południowy kraniec wyspy, gdzie mógłby znalezćsię w pułapce, z której jedyną drogą ucieczki byłoby brodzenie albo płynięcie przezpłycizny, gdzie byłby dobrze widocznym celem.Starał się badać dokładnie każdykrzak, szałas czy dziurę w ziemi.Zcigający nie wysilali się, by być cicho.Tupali nogami, hałasowali przetrząsajączarośla i nawoływali się wzajemnie.Byli całkowicie pewni sukcesu.Maynard cofnął się na polanę, gdzie pracowali rusznikarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]